Zabójczy film, czyli złoto faraonów

Konto Zabójców Skurwysynów świeciło pustkami. Przedsiębiorczy Tomasz nie mógł dłużej znieść głodowej wizji i postanowił zainwestować pozostałe środki. Pewnie teraz spytacie czym też mógł zająć się nasz trzeci ulubiony łowca? Odpowiedź jest bardzo prosta. Wynajął profesjonalną ekipę filmową i wyjechał z kompanami do Egiptu, gdzie zamierzał stworzyć superprodukcję opierającą się na przedstawieniu ich niebezpiecznej pracy. Oczywiście sława była na drugim miejscu, liczyło się jedynie podreperowanie budżetu oraz przeżycie wspaniałej wakacyjnej przygody.
Relacja ta jest skutkiem złożenia scenariusza, wizji reżyserskiej, narratorskiej oraz heroicznej pracy kamery, która często odmawiała posłuszeństwa. Imiona, nazwiska i ksywki postaci występujących w filmie nie są przypadkowe. Produkcja dokumentalna bez użycia grafiki komputerowej ze względu na ograniczone środki finansowe. Film powstał dzięki pomocy i zaangażowaniu PAZ (Państwowej Akademii Zajebistości imienia Miłosza Subsara). Życzymy miłego seansu.
– Spierdalaj mi z tą kamerą!
Obraz oddala się od Szydercy. Ukazuje odpoczywającego bohatera w trakcie przerwy zdjęciowej. Mężczyzna leżakuje na najwyższej jakości materacu ze skóry emu. Dwie półnagie Egipcjanki wachlują go trzymając gigantyczne liście bananowca. Zabójca popija Mohito z oszronionej szklaneczki, tuż obok wiatrak ochoczo sprawia, że jego fryzura wygląda idealnie nawet w tak suchym klimacie. W hawajskiej koszuli i krótkich spodenkach zerka na dziewczęta rozkoszując się widokiem krągłości.
Przez chwilę widzimy jedynie piach jakby kamerzysta miał bliskie spotkanie z pustynnym piaskiem. Ciemność. Ktoś przeciera wizjer ściereczką. Machająca postać zachęca do zbliżenia się i kręcenia. Widzimy ciemnowłosego mężczyznę mającego nogi zanurzone w dziecięcym baseniku. Mimo że panuje 40 stopniowy upał siedzi bez parasola na drewnianym stołku pośrodku pustyni. Oczywiście ubrany w długą czarną szatę maga, która nie odbija promieni słonecznym. Wygląda jakby za chwilę miał stracić przytomność z wyczerpania, lecz uśmiecha się i podnosi oba kciuki w górę.
– Może ktoś mu poda wodę? – słychać głos reżysera.
– Ma w basenie! – krzyczy jasnowłosy Zabójca odejmując zimny drink od ust.
Widać małego murzynka, który skombinował skądś kamerę i prosi byśmy za nim poszli. Dochodzimy do zagrody wielbłądów, gdzie ma miejsce niezwykła scena. Dzieciak śmieje się wyciągając dłoń w stronę dziewczyny ubranej w strój podobny do ubioru Indiany Jonesa. Na biodrach spoczywają dwa kolty w odbijających promienie słoneczne żelaznych kaburach.
Kobieta stoi przed zagroda z wielbłądami. Nieśmiało zbliża się do jednego ze stojących za płotkiem zwierząt i stroi do niego głupie miny. Zirytowane zwierzę w końcu nie wytrzymało, zaskoczona dziewczyna z solidną plwociną na twarzy wylądowała w piaskowej zaspie. Gniewnie wstała, otrzepała się z piasku, po czym opluła wrednego wielbłąda. Następne parę minut materiału przedstawia dwugarbnego stwora i uroczą panienkę z warkoczem plujących na siebie ile sił w śliniankach.
W końcu widzimy ostatnią z bohaterów naszego filmu, rudowłosa kobieta przechadza się po planie zdjęciowym robiąc fotki i wrzucając je na fejsa. Przybliżywszy się z kamerą zauważamy jak jej twarz pokrywa się rumieńcem, zasłania oblicze, śmiejąc się cicho. Kamerzysta idzie za nią do baru, gdzie pracuje, a raczej udaje, że to robi. Jest kluczową postacią, więc nie musi się przejmować takimi drobnostkami jak praca. Hajs i tak się zgadza, bowiem Tomasz nie oszczędza na przyjaciołach.
Słychać przeraźliwy dzwonek obwieszczający koniec przerwy i zwołujący wszystkich uczestników. Wszyscy krzątają się po planie, widać jakiegoś brodatego mężczyznę uciekającego przed wściekłą, toczącą pianę z pyska lamą. Rudowłosa kobieta staje za barem, poprawia włosy, uśmiecha się uroczo do operatora. Tomasz podchodzi do reżysera i pyta dlaczego tylko on musi występować w tradycyjnym, codziennym stroju. Dostaje odpowiedź, że tak jest w scenariuszu. Miłosz w paskudnym uśmiechem chowa długopis do kieszeni, chyba nie trzeba mówić, iż przed sekundą dopisał parę niezbędnych według niego scen. W kadr wchodzi półnaga niewiasta z klapsem z napisem „Złoto Faraonów ujęcie 1”, reżyser wrzeszczy, by zamknąć mordę i akcja.
Trójka Zabójców podchodzi do baru, gdzie pracuje niezwykle urodziwa niewiasta. Zamawiają piwo, zdobywają garść niezbędnych informacji. Dowiadują się, że w pobliskiej piramidzie, tak jak mówiły pogłoski, ukryty jest skarb Chujamuja z piątej dynastii Wężów. Po pierwszej szklanicy nektaru Bogów postanawiają uraczyć się drugą i trzecią. San nabiera rumieńców, nie pamięta tekstu, lecz reżyser nie przerywa akcji ceniąc sobie artystyczną naturalność sceny.
Tomasz rzuca na ladę ostatnie sto dolarów, jakie mu zostały, mruga oczkiem do barmanki i odchodzi w stronę zachodzącego słońca. Miłosz w hawajskiej koszuli idzie za nim prowadząc czkającą, podśpiewującą kobietę, której ręce niebezpiecznie kręciły się tuż przy kaburach. Po przejściu przez burzę piaskową (ci spece od naturalnych efektów specjalnych wykonali kawał dobrej roboty) dotarli do piramidy.
Kamera oddala się ukazując Zabójców wchodzących do środka grobowca królów. Po chwili drzwi zatrzaskują się z hukiem, drobinki wielowiekowego kurzu unoszą się w powietrzu utrudniając oddychanie. Bohaterowie krztuszą się, prychają i klną, w końcu na VHS wyjdzie ocenzurowana wersja, czyli wytną 90% filmu. Z zaułka wyskakuje przerażający duch.
– Co to kurwa jest? –  pyta Miłosz przyglądając się białej płachcie na kiju z namalowanymi czarnym flamastrem uśmiechniętą buźką i oczkami.
Reżyser przerywa ujęcie, Szyderca podchodzi do niego, dochodzi do ostrej wymiany zdań w której słychać jedynie wyrwane z kontekstu słowa takie jak: „chujostwo”, „cięcia w budżecie” czy „tandeta”. Po paru minutach burzliwej dyskusji zrezygnowano z ducha. Do grobowca wchodzi roznegliżowana panienka z klapsem, ujęcie drugie, lecimy dalej.
Bohaterowie wchodzą do tajemniczej komnaty, na ścianach widnieją kolorowe hieroglify przedstawiające ludzi pierwotnych polujących na mamuty. Po dwóch godzinach kłótni odebrano Miłoszowi mazaki, wytarto ściany i odtworzono malowidła. Kolejną godzinę taśmy zmarnowano na uspokajanie San, która wpadła w histerię po zmazaniu jednorożca hasającego po tęczy. Tomasz w tym czasie siedział w rogu komnaty próbując przyzwać starożytnego demona mamony, jego pomoc byłaby łatwiejsza niż udział w tym filmie, który już teraz wpędzał maga w głęboką depresję.
Wznowiono kręcenie, trójka postaci przyglądała się ścianom, gdzie widniały już prawidłowe inskrypcje opowiadające o życiu króla Egiptu. Doszli do fragmentu ściany na której uwiecznione było bogate życie erotyczne władcy. San zasłoniono oczy a Szydercy odebrano prywatny aparat, którym cykał fotki bredząc coś o dokumentacji do fap folderu. Pan Ciemności modlił się o jak najszybsze zakończenie zdjęć do tej części filmu.
Następną sceną jest przejście przez korytarz najeżony pułapkami starożytnych. Zanim zdążono wpuścić na plan roznegliżowaną niewiastę z klapsem jakimś nieodgadnionym cudem San znalazła się po drugiej stronie korytarza. Reżyser postanowił dograć później scenę w której odnajduje bezpieczne przejście. Po godzinie zastanawiania się dlaczego pozostała dwójka z niego nie skorzystała, wyjaśniono owe zjawisko tym, że przejście zawaliło się zaraz za nią uniemożliwiając pozostałym bezpieczne ominięcie pułapek.
Miłosz wzruszył ramionami, złożył dłonie, stworzył portal i nie czekając na towarzysza zniknął, pojawił się po drugiej stronie. Wyszczerzył zęby w parodii uśmiechu, czekając co też wymyśli jego kompan. Tomasz nie miał za wiele możliwości, magia destrukcji nadawała się do unikania pułapek jak durszlak do łapania deszczówki. Kamera wykonała zbliżenie na skupioną twarz maga. Wszyscy z ekipy filmowej czekali wstrzymując oddech. Władca Ciemności krzykiem dodał sobie animuszu i po prostu pobiegł.
Po 8 szwach, nastawionej nodze, transfuzji krwi oraz trzykrotnej zmianie szaty Tomasz przedostał się na drugą stronę korytarza. Ekipa odetchnęła z ulgą, że oto nastał koniec parodii. Tylko kamerzysta był zadowolony, wiedział, że na tych uciętych, niewchodzących do filmu, scenach zarobi majątek w Internecie. Potem jego strona: WWW. Najzabawniejsze porażki świata.com odniosła niesamowity sukces przynosząc posiadaczowi gigantyczne zyski. Oczywiście został pozwany za naruszenie praw autorskich. Zabójcy wygrali 5 milionów dolarów, lecz potem rozegrała się bitwa o Zieloną Górę i wszystko poszło na bełty…
Weszli do kolejnej komnaty. Za ich plecami narastało sapanie. Potworna bestia zbliżała się wielkimi krokami. Mieli nadzieję, że pułapki pozostawione za plecami będą stanowić dla demona przeszkodę nie do pokonania. Po chwili ujrzeli zasapaną płomiennowłosą niewiastę idącą ich tropem z manią perfekcyjnej pani domu. Dali jej parę minut na dostarczenie płucom niezbędnej ilości powietrza.
– Zapomniałam wydać wam reszty, proszę – rzekła wciskają magowi w dłoń pliczek banknotów.
– Jak przeszłaś przez te wszystkie pułapki?
– A, miły pan od efektów specjalnych, min, pułapek i zabezpieczeń mnie przeprowadził, wiecie, te starożytne grobowce to banał, trzeba tylko wiedzieć jak do nich podejść – odparła zarzucając grzywą.
Zaległa cisza podczas której Miłosz z Olą urządzali sobie podśmiechujki z maga mającego teraz bardzo nieokreśloną minę. Było to coś pomiędzy „Myślałem, że głupszy już być nie mogłem” a „A jednak mogłem”. Do komnaty wchodzi roznegliżowany członek ekipy przebrany za zombie z klapsem w dłoniach. Bohaterowie patrzą na niego minami typu „Wtf”, reżyser każe nie zmieniać wyrazu twarzy i patrzeć się w tamtym kierunku. Akcja!
Cała czwórka podchodzi do wyrwy w podłodze wypełnionej puchowymi króliczkami. Cięcia w budżecie kolejny raz dają o sobie znać. San nie chce opuścić komnaty, decyduje się na ten krok dopiero po zabraniu jednego ze zwierzątek. Kobieta od tej chwili podróżuje z kicakiem na ramieniu i próbuje się z nim porozumieć. Szyderca rzuca kilka złośliwych komentarzy, jednak brak odzewu sprawia, że on również przygarnia sobie króliczka. Tomasz próbuje popełnić samobójstwo, lecz z braku narzędzi pod ręką rezygnuje z zamiaru.
Bohaterowie przechodzą do następnej komnaty. Jest to pomieszczenie śpiących wiecznym snem strażników królewskich. Mijają wpatrzone w nich gliniane twarze, mag przysiągłby, że w pewnym momencie jedna z postaci wodziła za nim wzrokiem. Usiłują jak najszybciej wyjść z komnaty, lecz przed wrota zamknięte są na klucz. Rozglądają się po pomieszczeniu. Operator potyka się o podstawioną nogę jednego ze strażników. Kamera upada, gdy mężczyzna ją podnosi w kadrze widać przygotowującą się do ciosu mieczem postać.
– Orientuj się – krzyknął Miłosz odpychając faceta odpowiedzialnego za spektakularne ujęcia. – I filmuj to!
Szyderca złożył dłonie, wyszeptał pięć obco brzmiących słów. Obok niego rozbłysnął portal, z którego wyciągnął dwa smukłe sejmitary. Pogładził po puchatej głowie siedzącego mu na ramieniu króliczka i jednym ruchem przeciął na pół glinianego wojownika. Reszta orszaku zbudziła się ze snu, postanowili wypełnić przysięgę, którą złożyli wieki temu. Film byłby nudny bez solidnej napierdalanki.
San wyciągnęła kolty z kabury, uśmiechnęła się drapieżnie a jej oczy zmieniły kolor z orzechowego na błękitny. Była rewolwerowcem, była mordercą, była przeklęta. Każdy z siedmiostrzałowców wypluł siedem pocisków a na zakurzoną podłogę padło czternaście glinianych ciał. Nie myślała, jej dłonie wiedziały co robić, oparzonymi opuszkami otworzyła bębenek i przeładowywała uskakując przed ciosami wojowników.
Tymczasem Miłosz nie bawił się tak finezyjnie jak jego towarzyszka. Siekł na prawo i lewo niczym rasowy zabijaka z tandetnych filmów akcji. W hawajskiej koszuli, która powiewała z każdym jego ruchem… ekhem… gość chodzący za Szydercą z przenośnym wiatrakiem wszedł w kadr i trzeba było go usunąć komputerowo. W końcu zabrakło przeciwników, zmachany Szermierz usiadł na ziemi a San chodziła licząc trupy. Tymczasem Ruda zagrzewała do walki Tomasza, który właśnie skończył inkantować. Mag otworzył oczy gotowy do rzucenia ultimate magic rozpierdol spell i zorientował się że nie ma już przeciwników. Wyjątkowo soczyste przekleństwo zostało usunięte.
Po kilku minutach Ola znalazła przy jednym z ciał klucz do następnej komnaty. Klucz w zamku z trudem poruszał się milimetr po milimetrze. W końcu starożytne zapadki ustąpiły i udało się wejść do kolejnego pomieszczenia. Następną przeszkodą na ich drodze była zagadka logiczna składająca się z szeregu kolorowych hieroglifów namalowanych na kamiennych blokach wymagających naciśnięcia. Zapewne prawidłowe odpowiedzi oraz właściwe naciskanie obrazków otwierało wrota na przeciwległym końcu.
Bohaterowie z szeroko otwartymi oczami i mordkami wpatrywali się w kolorowe obrazki. Wyglądali jak troglodyci gapiący się w telewizor, czyli jak zdecydowana większość tępego społeczeństwa.
– Jednorożec, feniks, hipogryf, mumia i człowiek – mruknął Tomasz. – Ciekawe, a jak by tak zrobić to w ten sposób – wcisnął cegiełki czekając na dźwięk otwartego mechanizmu. Doczekał się, pod jego stopami otworzyła się zapadnia. Pozostali odskoczyli w ostatnim momencie, lecz on nie miał tyle szczęścia. Ciało maga zostało przebite przez sterczące z podłoża pułapki ostrza. Chwilę potem wydał ostatnie tchnienie mając przed oczyma krople własnej krwi ściekające na zakurzoną podłogę.
Nastąpiło zbliżenie na przerażone Rudą i San oraz na ziewającego Szydercę. Od tej chwili z powodu braku kolejnych dublerów Tomasz musiał osobiście uczestniczyć w produkcji. Uprzątnięto plan zdjęciowy. Następny najazd kamery na główkujących bohaterów. Po kilku minutach tracenia taśmy kobieta z warkoczem wpadła na pewien pomysł. Powoli przedstawiła go pozostałym.
– Jednorożec skacze po tęczy, więc jest pierwszy – rzekła wciskając cegiełki. – Potem człowiek przychodzi, by znaleźć skarb na końcu tęczy, zamiast tego widzi jajo feniksa. Opiekuje się nim aż przylatuje hipogryf, który okazuje się być ojcem człowieka a matką feniksa. Feniks w kółko usiłuje popełniać samobójstwo, lecz cały czas się odradza. Na końcu odlatuje z hipogryfem a człowiek z żalu odbiera sobie życie. A że w tamtym czasie powietrze jest wyjątkowo suche to zmienia się w mumię.
– To logiczne – potwierdziła Ruda kiwając głową.
Scenarzysta uśmiecha się do reżysera z ukontentowaniem, osoby zatrudnione do pomocy przy filmie a mające troszeczkę więcej rozumu w głowie wzdychają kompletnie zrezygnowane. Asystenci idą po kolejne kubki z kawą. Następuje przerwa techniczna na wymienienie papieru toaletowego w toi-toiach.
Wznowiono kręcenie. Rozległ się dźwięk przekręcanego mechanizmu i drzwi stanęły przed naszą czwórką otworem… – choć może źle to brzmi, lepiej powiedzieć, że po prostu się otworzyły. W środku panowała nieprzenikniona ciemność. Przystanęli przed wejściem pytając się Tomasza, czy to właśnie w tym miejscu skończyły się fundusze na oświetlenie. Władca Ciemności uśmiecha się tajemniczo przy czym wygląda jeszcze gorzej niż zwykle.
Zachęcani przez reżysera wchodzą w mrok. Nagle zapala się światło, tysiące neonów w stylu disco z lat osiemdziesiątych oślepiają przywykłe do ciemności oczy.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – wrzeszczy cała obsada obsypując San konfetti. Tort na stoliku niemiłosiernie dymi, jakby kupione świece były tak naprawdę zniczami. Puszczono muzykę i rozpoczęła się impreza. San otrzymała mnóstwo prezentów i obżerała się tortem przez następną godzinę. Materiały z tego zdarzenia zostały dołączone do edycji kolekcjonerskiej za którą kazano sobie płacić gruby hajs, a ten w końcu musi się zgadzać.
Wywołane śmiechami i hałasami drgania płyt tektonicznych sprawiły, że piramida zaczęła się trząść. W ostatniej chwili Miłosz i Tomasz uratowali całą ekipę przed zagładą. Stali więc przed szczątkami zabytku, który miał kilka tysięcy lat, był ponoć tworem obcej cywilizacji czy innego syfu. Całkowicie stracili siebie z oczu przed wszechobecny pył. Dały się słyszeć jeszcze dwa zdania po których nastała cisza:
– Wspaniała impreza milordzie.
– No kurwa.



Komentarze