III. Na starych śmieciach, czyli Szermierz się nie pierdoli


#zabójcy #serial #fabularny #powiązane

Nasi bohaterowie wracali do rodzinnej Zielonej Góry w poszukiwaniu informacji. Właśnie w tym mieście rozpoczęła się ich długa podróż. Choć od tego czasu minęło już ponad 5 lat, doskonale pamiętali dzień, w którym po raz pierwszy spotkali Trolla. Jechali pociągiem, intensywnie zastanawiając się nad kolejnym ruchem. Tego przeciwnika nie należało lekceważyć. Dobrze o tym wiedzieli. Tomasz wyciągnął swój notes z okładką z czarnej skóry. Znalazł długopis i dopisał pochyłym pismem dwa wyrazy u dołu stronicy. Teraz pierwsza strona notesu wyglądała następująco:

Skurwysyński Cennik

Zwykły cham – 20 000
Prześladowca – 30 000
Dręczyciel psychiczny lub fizyczny – 40 000
Zdrajca – 50 000
Silny skurwiel (wojownik, skrytobójca, ninja) – 100 000
Elitarny skurwiel (mag, mistrz walki, demon) – 200 000
Troll – bezcenne

Pokazał dopisaną linijkę Miłoszowi, który skinął ponuro głową i wrócił do patrzenia na krajobraz uciekający za oknem. Szyderca lubił jeździć pociągiem. Podróż tym środkiem transportu miała w sobie niepowtarzalny klimat i swoisty urok. Westchnął ciężko, usiłując stłumić gniew. Większość jego uzbrojenia została zniszczona w czasie ataku. Na szczęście Extering tkwił bezpiecznie w siódmym wymiarze. Już niedługo będzie zmuszony go użyć. Przesunął dłonią po jasnym zaroście i rzekł:
– Jesteś pewny, że powrót do tej mieściny to dobry pomysł?
– Od czegoś trzeba zacząć, zresztą może spotkamy kogoś znajomego. Nie cieszy cię to?
– Nie.
– Tak też myślałem… Spokojnie, nie zabawimy tu długo, chciałbym wstąpić do biblioteki, potem może do Lochów na jednego i tyle. Oczywiście jeśli nic nie znajdę.
– Wkurwił mnie.
– Wiem. Zawsze możesz iść do Staromiejskiej na setę z ogórkiem, gdy ja będę zajęty w bibliotece. To powinno ukoić skołatane nerwy.
– Nie chce mi się pić samemu. To twoja działka. Pokręcę się po mieście, może jakaś banda dresów mnie zaczepi – odparł z nadzieją w głosie.
– Staraj się nie robić zamieszania, jeśli tu jest, to przecież szkoda byłoby go spłoszyć.
– Jasne, postaram się obić ich parszywe gęby w ciemnym zaułku.
Tomasz zrezygnowany wbił wzrok w pomarańczowy sufit wagonu. Próba przekonania szermierza, by całkowicie powstrzymał się od walki była pozbawiona sensu. Zwłaszcza gdy ten był w podłym nastroju. Dawno nie widział go tak rozeźlonego. Jego stan frustracji był chyba na podobnym poziomie, gdy mag pomylił się w obliczeniach i kupił nieparzystą ilość butelek Warki. A tamtego wieczoru pili tylko we dwóch. Po raz pierwszy Tomasz otrzymał taką ilość niechęci i złości bez wizyty w rodzinnym domu. Od tamtego dnia skrupulatnie pilnował, by butelki z napojem bogów były w parzystej ilości.
Pociąg zaczął delikatnie zwalniać. W końcu wjechał na peron i stanął. Rozległy się nawoływania rodziców, witających dzieci. Zakochane pary rzucały się sobie w objęcia, nie szczędząc przy tym tysiąca pocałunków. Staruszki podnosiły dębowe laski w geście triumfu, wiedziały, że w tym mieście mogą usiąść na deptaku i do woli marudzić na młodzież. Nawet zawiadowcy udzielił się nastrój i podrzucił w niebo zawodowe nakrycie głowy.
– Pojebało ich wszystkich – rzekł Miłosz, patrząc na to z wyrazem najwyższej pogardy na twarzy. Zszedł, krok za krokiem, po pociągowych schodkach na zaludniony peron. Splunął, otarł usta wierzchem dłoni, jeszcze bardziej je wykrzywiając.
Wiatr bawił się ich płaszczami, goniąc za kawałkami sukna w diabelskim tańcu. Ich podkute żelazem obuwie zgniatało czerwone płatki róż, rzucane przez uśmiechnięte dziewczęta w krótkich kwiatowych sukieneczkach. Każdy kto spojrzał w twarz tym dwóm gościom, przestawał się śmiać, pozytywne emocje znikały. Szli powoli, stukając obuwiem o betonowe podłoże, a za nimi podążała Śmierć.
Wyszli z dworca, ciemny mag zasłonił oczy dłonią, chroniąc je przed silnymi promieniami słońca. Był ciepły, pogodny dzień. Jak bardzo nienawidził takiej pogody. Stworzył z cienia czapkę z daszkiem i założył ją na głowę. Był coraz lepszy w tworzeniu przedmiotów ciemności, prawie nie dało się ich odróżnić od rzeczywistych kruczoczarnych rzeczy.
– Idę do biblioteki. Za dwie godziny w Lochach?
– Może być – odparł szermierz, odchodząc w swoją stronę.
Tomasz westchnął ciężko. Doprawdy jego kompan był w tym stanie niesłychanie irytującym dupkiem. Wzruszył ramionami. Teraz nic na to nie poradzi, a musi zrobić swoje. Miał nadzieję, że znajdzie jakieś informacje w miejskiej bibliotece. W przeciwnym razie przyjazd tutaj naprawdę będzie stratą czasu. Uśmiechnął się pod nosem, zezując na dekolt przechodzącej niewiasty. Mimo iż nienawidził słońca, musiał przyznać, że taka pogoda miała swoje niezaprzeczalne plusy. Wszedł w chłodne mury biblioteki. Jeszcze nie wiedział, że znajdzie tam coś, co wywróci ich poszukiwania do góry nogami.
Poszukiwania zajęły mu trochę więcej niż dwie godziny. Stanął u wrót Lochów dokładnie dwie godziny trzydzieści osiem minut od czasu przybycia do miasta. Chwycił za kołatkę w kształcie ogrzego łba i zastukał. Na wysokości jego oczu otworzyło się wąskie okienko.
– Czego? – warknął ochroniarz.
– Ja ci dam zaraz czego, nierobie! Otwieraj drzwi! – wrzasnął Tom, siląc się na uprzejmość.
Zawiasy zaskrzypiały dziwkarskim jękiem. Wkroczył do środka, pamiętając to miejsce jeszcze za dobrych, studenckich czasów. Nic się tu nie zmieniło. Na ścianach wymalowane szkielety tańcowały w płomieniach świec. W kącie sali, w kałuży własnych rzygowin, układał się do snu koneser niskopółkowych trunków. Jakieś chłystki bawiły się rzutkami, celując w tarczę. Żaden nigdy nie trafiał w środek. Żałosne, lecz w jakiś sposób przyjemnie melancholijne.
– Pan Ciemności przybywa na stare śmieci! Nareszcie w domu! – krzyknął z uciechą.
– Zamknij pysk, kmiocie! – krzyknął niemrawo pijaczek przy barze i zamachnął się na niego pustą butelką po piwie. Nie zdążył rzucić. Ciśnięty z końca lokalu sztylet z zabójczą precyzją wwiercił się w jego dłoń. Krew trysnęła w stronę barmanki, która krótko pisnęła z przestrachu. Butelka wypadła z ręki, koziołkowała popędzana siłą grawitacji. Ostatnie krople napoju spływały po zielonych ściankach, do czasu, gdy szkło spotkało się z marmurową podłogą. Rozległ się miły dla ucha dźwięk, zwiastun nadchodzącego zamieszania. Obwieś ze skowytem chwycił krwawiącą kończynę. Jednak to był dopiero początek. Za moment jego twarz spotkała dawno nie przytulaną kochankę, którą była stara, dębowa lada. Poczuł oddech na swoim karku i usłyszał wyszeptane drżącymi wargami słowa:
– Chciałbym odzyskać swój sztylet.
Pijaczek uniósł dłoń, z zakrzywionego ostrza krew powoli skapywała na ciemny, wypolerowany blat. Nieznajomy chwycił za rękojeść i wyszarpnął broń z dłoni tego nie nauczonego kultury, miejskiego chama. Stróżka krwi trysnęła na podłogę, barwiąc grubą warstwę kurzu na rubinowy kolor. Gnojek uciekł, pochlipując i przyciskając zranioną kończynę do piersi. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni spodni paczkę chusteczek higienicznych. Wyciągnął kilka sztuk i doprowadził sztylet do lśniącego porządku.
– Miłosz? Tomasz? Co wy tu do cholery robicie? – spytała po chwili czerwonowłosa barmanka. Była dość wysoką kobietą o nieprzeciętnym temperamencie. W pierwszej chwili mag jej nie poznał i teraz nie mógł sobie tego darować, bo w sumie za wiele się nie zmieniła. Jeśli miałby ją skomplementować, to powiedziałby, że nawet wyładniała, o ile można być jeszcze piękniejszym. Lekki makijaż podkreślał jej urodę, czysto słowiańskie rysy zawsze mu się podobały. Takie kobiety są tajfunem w miłosnych igraszkach, dlatego zazdrościł jej facetowi. Krew obwiesia trysnęła na jej smukłą szyję. Pojedyncze krople w kolorze ust kobiety spływały, znikając w zagłębieniu sporego dekoltu. Wycierała się zwilżoną ściereczką, próbując usunąć czerwone ślady. Odczuł narastające podniecenie. Czasami żałował, że wybrał właśnie taką drogę. Jej twarz rozciągnęła się w uśmiechu na widok dwójki znajomych.
– Ruda? Niech to szlag! Co za spotkanie… – wybąkał, ściskając znajomą.
– Wow, co to za stroje? Niezłe. Słyszałam o was, nawet zbieram wycinki z gazet o waszych wyczynach. Najbardziej podobała mi się akcja w Amsterdamie, gdy kompletnie pijany pomyliłeś skurwiela ze stojącym na placu pomnikiem. Napisali, że trudno go będzie odbudować.
– Stare dzieje – machnął lekceważąco ręką.
Miłosz spojrzał w bok i natychmiast znalazł się szereg wolnych miejsc siedzących przy barze. Usiadł wygodnie, kładąc monety na ladę.
– Jak zwykle rozmowny, huh? – zagadnęła go kobieta.
– Dwa piwa. W butelce – rzekł w odpowiedzi, po czym zwrócił się do kompana. – Nie spieszyłeś się, czekałem.
– Wybacz, ale uwierz, że warto było poczekać – odparł Tom i zaczął grzebać w kieszeniach szaty. W końcu znalazł to, czego szukał. Wyciągnął stary, zniszczony kawałek pergaminu z wydrukowanymi na nim ciemnymi słowami. Bez większego dawkowania napięcia podał kartkę przyjacielowi. Ten zerknął na nią i przeczytał co następuje:

Fragment przesłuchania Elżbiety Grasse po torturach 27 października 1664 r.:
· Kiedy oskarżona ostatnio do komunii przystępowała? – pytał sąd.
· W roku 1663 w czwartek przed Zielonymi Świętami – odpowiedziała.
· Czy to prawda, że oskarżona była czarownicą i na Łysej Górze bywała?
· Tak.
· (…)
·  Czy to prawda, że [diabeł] miał czarne ubranie i buty i wyglądał jak czeladnik sukienniczy?
· Wyglądał jak wędrowny czeladnik.
· Czy to prawda, że nazywał się Trollin?
· Tak.
· Czy to prawda, że jej gach zażądał, aby mu ciało i duszę oddała?
· Tak było wtedy i w następnych latach.
· (…)
· Czy to prawda, że oskarżonej czart maścią czarownic czoło i piersi smarował?
· Tak.
·  Czy to prawda, że owa maść do więzienia została przyniesiona i wrzucona do pieca. Gdzie paliła się z trzaskiem?
· Tak.
· Czy to prawda, że myła się tylko w piwnicy?
· Tak.
· (…)

Miłosz zwrócił mu kartkę i zamyślił się, biorąc łyk złocistego trunku.
– Zastanawiająco kurewsko ciekawe – szepnął.
– Co wy znowu kombinujecie? – zainteresowała się Sasha.
– Polujemy na Niego moja droga – odparł poważnie Tomasz.
– Chryste… Kiedy w końcu odpuścisz? Myślałam, ze już ci przeszło, a ty znów wariujesz na jej punkcie? Pewnie najlepszym rozwiązaniem jakie ci przyszło do tego głupiego łba, to zabić go, prawda?
– To nie ma z nią nic wspólnego. Jakbym chciał go zabić, zrobiłbym to 5 lat temu. Teraz tego żałuję, przez chwilę mojej słabości straciliśmy rezydencję. To on zaczął, więc nadszedł czas zapłaty. A jeśli tak przyjemnie się złożyło, że prywata przeplotła się z życiem zawodowym, to przecież nie będę z tego powodu narzekał. Spójrz na to – podał jej wyrwaną stronicę.
Oczy rudowłosej biegały po akapitach w tę i z powrotem.
– Przecież to niemożliwe – wyszeptała.
– To słowo nie istnieje. Pomóż nam, potrzebujemy informacji.
– Grasse…Grasse… Coś mi mówi to nazwisko… To nie jest przypadkiem ta zielarka, mieszkająca na skraju Zielonej Góry, tam na południu pod lasem? – mówiła do siebie. – Chyba tak… Zresztą co wam szkodzi sprawdzić.
Miłosz szybko dopił piwo, szorstkim gestem cmoknął Sashę w policzek i wyszedł z lokalu, trzaskając drzwiami.
– Dlaczego jest tak wściekły? – zapytała się Tomasza, który usiłował szybko wypić trunek i dołączyć do przyjaciela.
– Po prostu nie lubi, kiedy ktoś atakuje w taki sposób. On chciał nas zabić, bez skrupułów, bez finezji. Boom i koniec, dwa więdnące kwiaty na grobach. Niestety porwał się nie na tych przeciwników, co trzeba. My nie wybaczamy.
– Wiem, wiem – szepnęła ze smutkiem, patrząc jak mag zarzuca płaszcz na ramiona i wybiega z knajpy, machając na pożegnanie. Kurz sypnął z powały i zaległa martwa cisza. Tego wieczoru życie towarzyskie w lokalu zamarło przez pojawienie się niespodziewanych, ponurych gości.
Dogonił kompana, który szybkim krokiem zmierzał na południe. Deptak był zatłoczony szarymi, nic nieznaczącymi ludźmi. Krótkie koszulki, sztruksowe spodnie czy staromodne koszule były niczym, przy długiej czarnej szacie i wzmacnianej żelazem zbroi. Nie zauważali zlęknionych spojrzeń, którymi byli obdarzani. Dla nich świat przestał istnieć, liczył się tylko cel. Tomasz zarzucił kaptur na głowę, chroniąc wrażliwe na światło oczy.
Pijaczek obudził się koło śmietnika, zrzucając z siebie podartą szmatę. Do brudnych uszu docierał nasilający się dźwięk. Nigdy czegoś takiego nie słyszał. Wyjrzał zza kontenerów i rozdziawił usta ze zdumienia. Z góry ulicy schodziło dwóch mężczyzn, lecz nie byli to zwykli przechodnie zazwyczaj poruszający się chodnikiem i nie zwracający uwagi na starego pana żula. Ta dwójka była inna, wszyscy schodzili im z drogi, obawiano się ich, lękano i obdarzano strachliwym szacunkiem. Szept zbroi szermierza był coraz wyraźniejszy, opowiadał całej okolicy o męstwie, sile i braku przebaczenia.
Przeszli tuż obok niego. Staruszek tak się zląkł, że złożył ręce w znaku krzyża, ponoć odpędzającego złe moce. Pomarszczone, wystawione przed siebie ręce trzęsły się, utrzymując symbol wiary, która w tym człowieku nie była zbyt silna. Spierzchniętymi wargami wyszeptał dwa słowa:
– El Diablo…
Czarny mag zatrzymał się. Z błąkającym się po obliczu uśmiechem szaleńca, pochylił się nad nędzarzem. Swoją szczupłą dłonią maga, zakrył symbol wiary i przyjacielsko uścisnął dłonie starca. Przechylił głowę, chłonąc nieprzyjemny zapach starego alkoholu. Jego oczy zmieniły się z zielonych na czarne.
– Nie starcze, jesteśmy aniołami i właśnie szukamy szatana…



Komentarze