Epizod I - Krwawy Świ(r)t
#zombie #postapo #parodia
Niemrawe, poranne promienie słońca przedzierały się przez zakurzoną, stara firankę, padając wprost na jego twarz i uniemożliwiając dalszy sen.
Niemrawe, poranne promienie słońca przedzierały się przez zakurzoną, stara firankę, padając wprost na jego twarz i uniemożliwiając dalszy sen.
– Cholerne słońce. Spać... – wymamrotał. Gwiazda jednak nie dawała za wygraną a promyki stawały się coraz bardziej uporczywe, zmuszając go do opuszczenia i tak mało wygodnego łóżka.
Wstał, rozprostowując obolałe członki i drapiąc się po głowie, ukrytej pod wzburzoną, czarną czupryną.
Podszedł do lustra, integralnego elementu starej, rozsypującej się szafy. Przejrzał się.
– Hehe, codziennie budzę się piękniejszy, ale dzisiaj to już kurwa przesadziłem – powiedział, odgarniając z niewyspanej twarzy czarne strąki włosów. Przeciągnął się, aż jego stawy trzasnęły kilkukrotnie a potem ziewnął, szeroko rozwierając wiecznie głodną, studencką paszczę.
Wtedy zza jego pleców dobiegł go niepokojący dźwięk, przypominający soczyste beknięcie. A potem plaskający odgłos szurania gołych stóp o starą, poprzecieraną w wielu miejscach wykładzinę – A więc Karol wstał wcześniej i już zeżarł śniadanie? – przebiegło mu przez myśl.
Odwrócił się. Nie wiedział, czy nadal śpi, czy to się dzieje naprawdę. W każdym razie całkowicie go zamurowało.
W wejściu do pokoju rzeczywiście stał Karol. Nie, właściwie to już nie był on. W twarz Toma uporczywie wpatrywało się zakrwawione ciało człowieka, wybauszając ku niemu białe, zamglone gały.
Karolopodobne coś nie będące Karolem.
Tommy krzyknął. Zombie ruszyło w jego kierunku a gęsta, lepka ślina obficie kapała z rozdziawionej mordy, z gardła dobiegał bulgot, niczym pochodzący z piekielnej otchłani.
Nie miał pod ręką nic, co mogłoby posłużyć za broń w przypadku nagłego nadejścia Zombie Apokalipsy.
– Kurwa, a na tych wszystkich portalach internetowych pełno tych głupkowatych obrazków ze wskazówkami, jak zachować się w podobnych przypadkach i czego używać. Alee co z tego – parsknął – skoro jestę studentę i stać mnie tylko na pasztet?
Kątem oka zauważył plastikowy bukłak na wodę, stojący nieopodal zgniłozielonego łóżka. Nie zastanawiając się długo chwycił go i wymierzając niczym Dawid w Goliata, pierdyknął z całej siły w Karolopodobnego stwora, nie będącego Karolem. Prawdę mówiąc efekt był mizerny, lub raczej bardziej dosadnie – chuja dał, a jedynie pochłonął czas, którego i tak było niewiele.
Tom powoli zaczynał wycofywać się w kąt pokoju, byle dalej od kreatury. Do czasu, gdy dotknął plecami chłodnej powierzchni lustra. Co miał robić? Spojrzał w swoje odbicie. To go natchnęło.
Zaciśnięta pięść przecięła powietrze, nieubłaganie sunąc ku spotkaniu ze szkłem. Migocząca powierzchnia została w mgnieniu oka rozbita na kawałki. Skrzywił się.
– Mmmm...Boli... – wymamrotał z przekąsem, po czym prędko sięgnął po jeden z dłuższych, spiczastych kawałków – Takie ostre... – dodał po nosem.
Nie wiedział, czy działał słusznie, ale miał to w dupie. Zjedz albo zostań zjedzonym! Od tej chwili obowiązywało ich tylko prawo dżungli!
Z krzykiem rzucił się na sunące niemrawo zombie, szatkując jego szpetny ryj na jak najdrobniejsze kawałki. Krew tryskała strumieniami, zachlapując nawet brudnobiały sufit. Przez parę sekund pokój wypełniały ciche posapywania chłopaka, przeplatane z głośniejszym skowytem zarzynanego stwora. Po chwili całość mogła przypominać jedynie porozrzucane bezładnie, krwawe mięsne puzzle. Tom nie musiał czekać zbyt długo na efekt swojego czynu – zombiak nagle przestał się ruszać, niemalże kamieniejąc.
Zadowolony ze zwycięstwa student chwycił za telefon, usilnie starając się utrzymać go w pokrytych śliską krwią dłoniach i wybiegł do kuchni. Myślał nad tym, kto z jego znajomych był na tyle szalony, aby przeżyć pierwszy, niespodziewany atak nieumarłej armii.
No tak. Miał tylko jedno wyjście. Wykręcił numer.
– Odbieraj kurwa. Dalej. Jak zwykle to samo, prędzej papież by odebrał niż ten dupek – stękał do pipającej cicho słuchawki.
– O co tam? – w głośniku rozległ się głos Dante.
– Ooo, coo taam? – odparł z wyrzutem Tom – No jak to co? Jebana apokalipsa na ulicach! – wykrzyknął ze złością.
– Ta, wiem. Ty weź sobie wyobraź, że ludzie zamiast napierdalać tych zombiaków to próbują się z nimi dogadać czy cholera wie co! Ha ha! Do reszty pojebało ten naród!
– A ty to co? Gdzie jesteś?
– Jak tylko zobaczyłem co się wyprawia to spierdoliłem do lasu. No i teraz tak siedzę i myślę co dalej.
– Ty to może dawaj się gdzieś spotkamy? No bo w kupie siła, nie?
– Dobra, nie głupie, no bo w sumie to nudno samemu. To może... wiesz gdzie jest Park Tysiąclecia?
– Nie.
– To może redakcja lokalnej gazety?
– Nie...
– Urząd miejski?...
– Hah, nie!
– To może...a pierdolić to! Kręć się gdzieś po okolicy a ja cię znajdę – po tych słowach odłożył słuchawkę.
Co za baran – pomyślał Tom – Jak zwykle wszystko na odpierdol, na ostatnią chwilę, bez planu, bez przemyślenia.
Mimo nikłego poparcia dla tak zorganizowanych naprędce działań, nie miał wyjścia. Nie mógł pozostać dłużej w tym mieszkaniu sam. We dwóch mieli o wiele większe szanse by przeżyć to piekło. Podbiegł do szuflady ze sztućcami i chwycił za długi, szeroki nóż. Następnie do pokoju po jakieś spodnie, bo nadal latał po całym mieszkaniu w samych bokserkach i wybiegł, nie troszcząc się o zamknięcie drzwi.
W powietrzu klatki schodowej, na co dzień wypełnionym zapachem starych ludzi i pierogów, unosiło się coś nowego. Był to mdły i duszący smród krwi. Biegnąc, rozejrzał się dookoła – wszędzie walały się kawałki ludzkiego ciała, śliskie schody połyskiwały od upuszczonej krwi w lichym świetle wpadającym przez niewielkie okna.
Biegł przed siebie, bez określonego planu. Choć właściwie – przeżyć – to też jakiś plan. W niedowierzaniu przyglądał się temu, co działo się na ulicach. Ludzie, którzy opuszczali swoje ciasne dziuple mieszkań, padali jak muchy pod naporem niezliczonych ilości zombie. Powietrze wypełniała bogata kompozycja krzyków, beknięć, odgłosów łamanych kości i rozrywanego ciała.
Biegł dalej, w stronę pobliskiego skrzyżowania.
Wtedy, zza rogu, wściekle rycząc, wyłoniła się zdezelowana taksówka, pozostawiając za sobą gęstą chmurę białego dymu ze spalonych opon. Zarówno maska, jak i szyba były naznaczone licznymi wgnieceniami i pajęczynami pęknięć, okraszonymi soczystymi plamami świeżej krwi.
Pojazd zatrzymał się tuż obok biegnącego Toma. Z wewnątrz wydobył się krzyk, wzbogacony o ironiczną nutkę sarkazmu.
– Wsiadaj, gdzie tak popierdalasz? Na olimpiadę się może zapisałeś? Jebany maratończyk!
– Zamknij pysk, kurwa! Kazałeś mi się kręcić po okolicy nie? – odparł poirytowany Tommy.
– No tak, ale nie sądziłem, że będziesz biegał po ulicy w samych gaciach. Jakbym wiedział, to kazałbym ci zostać w chacie i podjechał pod klatkę! – nie dawał za wygraną Dante. Tom spojrzał w dół i zauważył, że rzeczywiście zapomniał włożyć spodni, które nadal wisiały przerzucone przez lewe ramię. Zarumienił się.
– Spoko, jak wolisz tak, to nic mi do tego.
– Oj zamknij się – powiedział, wsiadając do samochodu i z trudem zamykając powgniatane drzwi – Spadajmy stad.
Ruszyli z piskiem opon. Tom z przerażeniem stwierdził, że jego tymczasowy szofer nawet nie starał się omijać wyłaniających się znikąd bekających zombie. Co gorsza, normalnych ludzi, którzy byli zżerani żywcem na asfaltowej drodze też nie. Po chwili ciągłego najeżdżania na mobilne wyboje postanowił zwrócić mu uwagę.
– Co robisz! Przecież niektórzy to ludzie!
– Skąd mam wiedzieć czy nie są pogryzieni? To jest działanie prewencyjne – odparł, nie siląc się nawet, by spojrzeć na pasażera. Po jego twarzy przebiegł jedynie delikatny cień ekscytacji.
Jechali tak przez chwilę w ciszy, przerywanej jedynie głuchym dudnieniem w chwilach, gdy kolejne zombi uderzały o maskę i boki samochodu, odbijając się i padając na drogę z krwawo rozkwaszonymi gębami.
– To jaki mamy plan? – przerwał ciszę Tom.
– Spoko, już obmyśliłem. Podstawowe rzeczy to broń i prowiant. Jedziemy do najbliższego supermarketu napakować tyle żarcia ile zdołamy upchnąć w wozie. A potem się pomyśli.
– Mam nóż! – odparł triumfalnie Tommy, przeszukując kieszenie spodni. Niestety, znalazł jedynie dziurę – Miałem nóż...Tyle zgubić... – dodał, krzywiąc i tak brzydką twarz.
No, chyba że był to tajemniczy niewidzialnonóż, nie będący nożem.
Próbując ratować swoją sytuację, postanowił dowiedzieć się, skąd u licha Dante wytrzasnął tę furę.
– Skąd masz auto?
– A wiesz – zaczął Dante – wybiegłem z tego lasu, patrzę. A tam taksówkarz idzie się odlać, tyle że zza drzewa wypełzło kolejne zombi i wgryzło się akurat... no wiesz – wskazał podbródkiem miejsce między nogami – No, to poczekałem, żeby zobaczyć czy gość się podniesie, ale niemrawo mu to szło, więc wsiadłem do jego taryfy i odjechałem – dokończył z triumfalnym uśmiechem, wrzucając wyższy bieg.
Tommy wybauszył oczy, nie kryjąc swojego zdumienia. Nie spodziewał się, że jego kompan był takim zimnokrwistym gadem. Podziwiał go. Upajał się jego zajebizmem i opanowaniem w tak potwornej sytuacji.
– A miałem pytać – przerwał jego kontemplację Dante – dodzwoniłeś się jeszcze do kogoś kogo znam i kogo byłbym ewentualnie skory przyjąć na pokład?
– Czemu sam nie zadzwonisz? – spytał Tom. Po chwili plasnął się w czoło, gdyż się domyślił.
– A myślisz, że mam coś na koncie? Ha ha, dobre – odpowiedział kierowca – dzwoń – dodał.
Tommy pospiesznie zaczął wykręcać numery, niestety w większości odpowiadało mu jedynie ciche pipanie sygnału i na tym się kończyło. Wreszcie po chwili udało mu się z kimś połączyć. Po krótkiej rozmowie schował telefon do kieszeni.
– Kto przeżył?
– San – odpowiedział z uśmiechem Tom – zaraz po tym jak zobaczyła co się dzieje, chwyciła za kartkę i ołówek, po czym wlazła na drzewo w ogrodzie. Mówi że szkicuje apokalipsę na pamiątkę potomnym – parsknął. Rzeczywiście, to do niej podobne. Mógł się czegoś takiego spodziewać.
Dante zaproponował, by po zaopatrzeniu w podstawowe surowce dające szansę na przeżycie, skierowali się właśnie w kierunku San i odbili ją zgrai nienażartych zombi. Skręcili w boczą drogę, prowadzącą do supermarketu.
Wtedy stało się coś niespodziewanego. Z tylnego siedzenia samochodu dało się usłyszeć cichy jęk, a potem charakterystyczne beknięcie. Obaj młodzieńcy odwrócili się jednocześnie.
– Cholera, skąd się tu wziął? – wrzasnął Dante, wracając do obserwowania drogi, zza popękanej szyby.
– Jak mogłeś ukraść wóz i nie sprawdzić, że na tylnej kanapie leżą zwłoki! Idiota! – odpowiedział wrzaskiem Tom.
– Ta, bo w każdym samochodzie na tylnym siedzeniu leży trup! Skąd mogłem wiedzieć!
Wrzeszczeli tak jeszcze chwilę obaj, a zombi tymczasem zaczynało się poruszać.
– Ej, kurwa! One po przemianie chyba mają ograniczoną możliwość ruchu. Zobacz, ledwo rusza łbem! – zauważył Tom.
– To zabij go zanim całkiem ożyje. Czy cholera wie co – zaproponował Dante.
– Czym? Mówiłem że zgubiłem nóż!
– Sprawdź schowek pasażera – powiedział kierowca, wskazując w miejsce na desce rozdzielczej, na wprost Toma. Ten nie czekając długo, otworzył skrytkę. Ze środka wysypała się cała masa starych kaset magnetofonowych, papierów, pudełek po dropsach i innych bezużytecznych drobiazgów.
– Nic nie ma! – krzyknął poirytowany Tom.
– Co nie ma, na pewno jest. Pokaż – odparł spokojnie Dante, nie tracąc jezdni z oczu. Zaczął szperać między śmieciami – Chwyć kierownicę – rzucił i zanurkował głębiej. Zaskoczony Tom kurczowo chwycił obręcz.
– Zgłupiałeś? – warknął.
– Nie. Masz, użyj tego – powiedział Dante, ponownie łapiąc kierownicę.
Tom dopiero po chwili zauważył, że kolega wręczył mu starą Nokię. Parsknął śmiechem.
– No bez jaj. Co mam mu tym zrobić? Wsadzić w dupę i poczekać aż zawibruje go na śmierć? Ponownie?
– Kiedyś na obozie jeden typ używał takiej w charakterze tłuczka do mięsa. Sprawdziła się, więc tu też da radę. Wal – zachęcił go Dante, uśmiechając się szyderczo.
Chociaż cała ta sytuacja nie uśmiechała się Tomowi, nie miał wyjścia. Odpiął pas i odwrócił się w stronę śmierdzącego, bekającego trupa, po czym zaczął go okładać cegłówkopodobnym telefonem nie będącym cegłówką po wyszczerzonym ryju. Na niewiele się to zdało.
– Do dupy pomysł. Przydałoby się coś cięższego – powiedział Tom sapiąc – Gdzieś powinna być gaśnica nie? – dodał.
– Szukaj pod moim fotelem – odparł Dante.
Tom wsadził rękę po fotel i zaczął obmacywać podwozie auta. W tym czasie niebezpiecznie zbliżył twarz do miejsca, do którego jako facet nigdy nie powinien się przysuwać. Dante zauważył jego zmieszanie, a na jego twarz wypełzł leniwy uśmiech zwycięstwa. Przesunął językiem po wewnętrznej stronie policzka, po czym rzekł cicho:
– O tak, wiruj. Wiruj jak za dawnych lat...
Tom natychmiast podniósł się i ze zniesmaczoną miną prychnął kilka razy. Po chwili obaj wybuchnęli gromkim śmiechem, a Tom wreszcie znalazł gaśnicę – była pod jego siedzeniem. Ponownie odwrócił się w tył i zaczął okładać zombiaka po rozkwaszonych resztkach twarzy.
W ten sposób, Tommy po raz pierwszy w życiu załapał double kill'a jednego dnia.
Po chwili wrócił na swoje miejsce i zapinając pasy, skrzywił twarz w tej charakterystycznej pozie – ni to śmiech, ni to grymas bólu czy złość.
Tomopodobna twarz nie będąca twarzą Toma.
– Kill'em all... – wymamrotał. Bardzo charakterystyczne.
Po chwili byli na miejscu. Dante nie pieścił się zbytnio z taksówką. Pragnąc podjechać jak najbliżej wejścio – wyjścia, staranował stojące w pobliżu pojemniki na paragony i stojak dla rowerów.
– Co za finezja – mruknął Tom. Dante przekręcił głowę, niemal w ten charakterystyczny, psi sposób i uśmiechając się szeroko wybełkotał kilka niezrozumiałych słów.
Wbiegli do środka i od razu skierowali się w stronę półek z pieczywem.
– Co do chleba? – zagadnął Dante. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
Po chwili ich koszyki były wypełnione po brzegi chlebem i słoikami z Nutellą. Zadowoleni z siebie studenci szybko wrócili do samochodu. Gdy pakowali prowiant do bagażnika, na parking zaczęły wylegiwać kolejne zombi, bekając głośno.
– Kurdę, trzeba się pospieszyć. Ja zostanę tu i zapakuję resztę. Ty leć po picie. – szybko zdecydował Dante.
Tom skoczył w kierunku sklepu. Błyskawicznie przemieszczał się między regałami, wypatrując alejki z napojami. Wreszcie znalazł. Chwycił dwie zgrzewki mineralnej i pocisnął z powrotem.
– Mam, zwijajmy stąd! – krzyknął uradowany, wybiegając ze sklepu. Zauważył, że Dante skrzywił się na jego widok – Co znowu?
– Kurwa, trwa zombi apokalipsa, wszystko jest za darmo, nikt nie patrzy a ty mi przynosisz do picia wodę? – krzyknął.
No tak, pomyślał Tom. Tym razem przyznał rację koledze. Powinien był wziąć piwo.
Po chwili naprawił swój błąd i wsuwał do bagażnika skrzyneczkę najdroższego piwa jakie udało mu się znaleźć.
Ruszyli z piskiem opon, taranując hordę bekających zombi, tak jak kula do kręgli taranuje kręgle. Bo co innego mogłaby taranować?
Od dzisiaj byli kulodokręglopodobnymi wędrowcami, nie będącymi kulami do kręgli.
Komentarze
Prześlij komentarz