II. Nieoczekiwana napaść, czyli bombowa z niej dziewczyna



#zabójcy #serial #fabularny #powiązane

Minęło pięć lat od czasu starcia w karczmie, od którego to zaczęła się nasza opowieść o dwóch kompletnie nietuzinkowych postaciach. Wiele zmieniło się w ich życiu, tamtego dnia znaleźli swoje powołanie i zasmakowali pierwszej karczemnej jatki. Zaczęli pracować. Robota zabójcy nie jest łatwym zajęciem, więc z ogromnym żalem i smutkiem musieli porzucić swoje rodziny. Żartowałem, oczywiście dowcip odnosił się do żalu i smutku, bowiem nasi bohaterowie nie byli szczególnie prorodzinnymi typami. Jak głosi stare przysłowie nordyckich myśliwych: „Musisz stać się tym, na kogo polujesz. Tylko musisz być silniejszy, sprytniejszy, zręczniejszy i przebieglejszy od swojej zwierzyny.” Tak więc nic innego im nie pozostało, jak stać się największymi skurwysynami, jakich gościła mateczka Ziemia na swym urodzajnym łonie. Gwoli wyjaśnienia, nie byli zwykłymi skurwielami, jakich pełno w tym wesołym cyrku zwanym życiem, rzekłbym stali się skurwielami ukierunkowanymi.
Tomasz zachował swoje zasady, może i były one naiwne, dziecinne oraz kompletnie utopijne, ale pozwalały mu przetrwać. Natomiast Miłosz zdołał zachować swoją twardą powłokę, nie przepuszczającą uczuć czy emocji. Pewnie powiecie: zimny drań, prawda? Ja skomentuję to inaczej: im twardsza skorupa, tym mniej obita dupa. Dzięki temu obaj w ogóle nie zmienili swych przyzwyczajeń i postanowień. Może stali się odrobinę bardziej ekscentryczni, żeby nie użyć tutaj słowa: szaleni.
Tak czy inaczej, była niedziela. Mężczyźni zgodnie ustalili, że w ten dzień tygodnia mają wolne. Był czas na naostrzenie mieczy, trening czy też na tak prozaiczne czynności jak jedzenie i spanie. Cały tydzień śledzili wyjątkowo przebiegłego skurwiela, wymykał im się już od pół roku. Gdyby nie cynk zaprzyjaźnionych prostytutek, że cel jest w Paryżu i zabawia się w dzielnicy rozpusty, goniliby go chyba aż do Wielkanocy. Dopadli go wczoraj, kończąc tym samym ich setne zlecenie. Mieli więc powód do świętowania. Zresztą jeden z nich wcale nie potrzebował powodów, by się schlać. Gdy miał chęć, bez skrępowania zalewał się w trupa, nieraz narażając misję na niepowodzenie. Tym razem pili obaj.
Ding. Dźwięk rozniósł się po przestronnym mieszkaniu. Zaraz po nim nastąpiło krótkie przekleństwo, oznaczające wesołą irytację. Tomasz rozłożył się na kanapie, trzymając nogi na zagłówku. W ręku trzymał, trzecią już z kolei, czerwoną, patriotyczną puszkę Wareczki. Delektował się napojem i rozmawiał z Miłoszem, który siedział w fotelu, ostrząc leniwie jeden ze swoich ukochanych mieczy. Nie wiedzieć czemu chłopak założył dzisiaj czarną zbroję kolczą, podobno przynoszącą mu szczęście. Cały wczorajszy wieczór poświęcił na usunięcie z niej krwi ostatniego delikwenta. Tomasz siedział jak zwykle w czarnej długiej szacie, po której wszyscy wtajemniczeni od razu go rozpoznawali.
Mag wstał i poszedł do kuchni, widząc że jego towarzysz udaje głuchego na pikanie mikrofalówki. Nacisnął przycisk, otworzył drzwiczki urządzenia i wyjął cudnie pachnącą, konsystencją przypominającą starą oponę, pizzę zakupioną w Biedronce. To żałosne. Mieli tyle kasy, a nadal żywili się w tanim markecie. Wzruszył ramionami. W sumie chuj z tym, żarcie to żarcie, na coś trzeba umrzeć. Przełożył pizze na czysty talerz, co było nie lada wyczynem, bowiem czyste naczynia były w tym domu towarem luksusowym. Zaniósł go do salonu i postawił na stole. Szybko pokroił pizzę na części i wziął sobie kawałek, każdy kęs popijając łykiem chłodnego piwa. Miłosz uczynił podobnie.
– Gorące… – mruknął z ustami pełnymi ciasta.
– Taaaa… z mikrofalówki – odparł mag z uśmiechem.
Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Zaklęli w tym samym momencie, używając jednego z niezwykle szpetnych słów. Na podorędziu mieli jeszcze wiele podobnych, lecz w tym momencie zdecydowali się na proste: ja pierdolę. Efekt jednoczesnego wyrażenia swych uczuć był czymś niesamowitym. Parsknęli śmiechem, uwielbiali takie sytuacje. Pukanie nasiliło się, co było trochę irytujące. Komu może aż tak bardzo się śpieszyć? Tomasz wstał, kłócąc się z przyjacielem o to, kto otworzy te cholerne drzwi. Mag wiedział, że to on będzie musiał to zrobić, lecz nie dawał za wygraną. Przecież zawsze trzeba zachować pozory, nawet jeśli walka na słowa wydawała się z góry przegrana.
Wojownik Cienia rozparł się wygodnie w fotelu, wypił resztkę piwa, zgniótł puszkę i rzucił ją za siebie. Puszka wylądowała na stosie pogniecionego aluminium i znieruchomiała, tworząc wierzchołek piramidy. Beknął głośno, ponownie chwytając za miecz i patrząc na niego pożądliwym, namiętnym wzrokiem. Na chwilę odwrócił uwagę od swego skarbu, by rzucić tekst na temat szybkości z jaką mag zabierał się do otwierania tych przeklętych, hałasujących drzwi. W odpowiedzi zobaczył środkowy palec, zaśmiał się i z umiarkowanym zainteresowaniem czekał, by dowiedzieć się, kto tak strasznie się dobija.
Tomasz otworzył drzwi i oniemiał, usiłując zebrać swoją szczękę, która momentalnie znalazła się na progu. Stała przed nim najpiękniejsza kobieta, jaką widział w całym swym dotychczasowym życiu. Długie czarne włosy kaskadą opadały na ramiona. Czerwona, idealnie dopasowana suknia doskonale eksponowała kobiece krągłości. Szpilki dobrane pod kolor sukni tkwiły na cudnych, małych stópkach. Lekko zadarty nosek świetnie współgrał z jej twarzą zimnej suki. Widać było, że dziewczyna jest przerażająco pewna siebie i wie czego chce od życia. Błękitne oczy wpatrywały się w maga, jakby usiłowały zajrzeć w głąb jego duszy. Po chwili uśmiechnęła się, ukazując białe, zadbane ząbki. Uśmiech sprawił, że jej twarz zmieniła się, zaczęła wyglądać miło i niewinnie.
– Dzień dobry. Wpuści mnie pan do środka? – zapytała nieśmiało.
– Ależ oczywiście, proszę uprzejmie – wybąkał Tomasz, usuwając się z drogi i zapraszając piękną nieznajomą do środka.
Weszła do salonu, od razu stając się panią tego pomieszczenia i wszystkich osób, które w nim były. Jednak jej urok nie podziałał na Miłosza tak, jakby tego chciała. Wojownik zmierzył ją wzrokiem i powrócił do ostrzenia miecza. Jak zwykle postanowił zostawić interesy przyjacielowi. Jeśli ta kobieta przyszła do nich z jakimś problemem to Tomasz ją wysłucha, powie cenę i zatwierdzi transakcję, dając jej do podpisania niezbędne dokumenty. Pierdoły, które w ogóle go nie obchodziły, choć oczywiście doceniał biurokratyczną pracę kompana. W tej spółce Szyderca był od rozwiązywania problemów, nie od słuchania o nich. Sięgnął po kolejne piwo i czekał cierpliwie na rozwój wypadków.
Nieznajoma, nie czekając na pozwolenie gospodarza, usiadła na kanapie, zakładając nogę na nogę. Tomasz zajął miejsce w drugim fotelu, nie sięgnął po alkohol, pragnąc zachować trzeźwość umysłu. Jednak nie omieszkał zaproponować go kobiecie, zrobił to zupełnie instynktownie, oczywiście nie zamierzał jej upić. Chociaż jakby się udało, to przecież by nie narzekał. Kobiety leciały na takich facetów jak on tylko pod dwoma warunkami: albo były kompletnie pijane, albo ślepe. Jak zauważyliście oba te czynniki wiązały się ze wzrokiem. Więc pewnie myślicie, że nasz bohater będzie potrafił zauroczyć ją niezobowiązującą rozmową, żartem i niewinnym flirtem? Nic bardziej mylnego, w sumie do poprzedniego zestawienia powinno się dodać, że musi być także przygłucha.
– Może piwka? – zaproponował mag, podając jej puszkę z alkoholem.
– Z chęcią – odparła, biorąc od niego piwo i pociągając za zawleczkę.
Przyjemny syk rozniósł się po pomieszczeniu. Ten dźwięk powinien towarzyszyć najlepszym chwilom ludzkiego życia. Zastanawiając się bardziej, chyba towarzyszy, bowiem większość wspaniałych chwil wydarza się właśnie po alkoholu. Dwa małe diabełki fiknęły kozła w oczach Tomasza, gdy patrzył jak pełne, czerwone usta kobiety dotykają aluminiowej krawędzi puszki, spijając z niej trochę płynu. Opanował się, czas przejść do interesów.
– Czym możemy pani pomóc? Mam nadzieję że wie pani czym się zajmujemy i nie trafiła tu pani przypadkiem.
– Może przejdziemy na ty? To trochę nas rozluźni, bo widzę, że jesteś trochę spięty –stwierdziła, trzepocząc rzęsami.
– Hm, dobrze. Jestem Tomasz, to mój kompan Miłosz – wskazał na Szydercę, który nieznacznie skinął głową.
– Jestem Adrianna, dla przyjaciół Ada, mam nadzieję, że jeśli spełnicie moją prośbę to zostaniemy przyjaciółmi.
– Eee… z pewnością. Powiedz, jaki masz problem, a postaramy się znaleźć rozwiązanie – szepnął, patrząc w błękitne oczy kobiety i czując jak robi mu się coraz goręcej, choć szatę miał dosyć przewiewną, a w salonie działała klimatyzacja.
– Ciężko mi o tym mówić ale… Chodzi o mojego byłego chłopaka, ostatnio stał się gnojkiem, więc go rzuciłam, a on grozi, że jeśli do niego nie wrócę, to wrzuci moje nagie zdjęcia do Internetu. Nie mogę sobie pozwolić na taką kompromitację, straciłabym pracę, gdyby te zdjęcia ukazały się w sieci. Sami rozumiecie.
– Oczywiście, to okropne – stwierdził Tomasz, starając się nie patrzeć na Miłosza, który ostentacyjnie skierował wzrok na sufit. Mag wyciągnął spod sterty starych opakowań po pizzy mały zeszyt z czarną okładką, otworzył go i spojrzał na stworzony na początku ich pracy cennik.
– Rozumiem, że skurwiel zwykły, pozbawiony jakichś szczególnych umiejętności? Po prostu miejski cham i prostak, jakich wszędzie pełno, zgadza się?
– Lepiej bym go nie określiła.
– Spójrzmy – rzekł, przeciągając palcem po tabelce. – Dwadzieścia tysięcy, dziesięć teraz, dziesięć po usunięciu skurwiela.
– Tylko, że ja nie mam pieniędzy, możemy załatwić to w inny sposób? – zapytała, nachylając się tak, że Tomasz mógł do woli podziwiać jej obfite wdzięki.
– Mógłbym cię prosić na chwilę? – wtrącił się Miłosz.
Wojownik wstał z fotela, zarzucił miecz na ramię i poszedł do kuchni. Mężczyzna uprzejmie przeprosił kobietę i niechętnie powędrował za kompanem. Zastał go w kuchni opartego o lodówkę i mierzącego go chłodnym, pełnym niedowierzania spojrzeniem. Wydawało się, że jeszcze chwila, a przestanie się powstrzymywać i uderzy maga w twarz, by ten wreszcie otrzeźwiał.
– Czy możesz mi powiedzieć, co ty do cholery wyprawiasz? Mało żeś dostał po dupie przez baby? Jak zwykle nie uczysz się na błędach! Nie ma szmalu, nie ma roboty. Kropka. Chyba, że kobieta naprawdę zasługuje na pomoc, a ta nie zasługuje!
– Marudzisz. I tak nie mamy zajęcia na ten tydzień, więc co nam szkodzi?
– Przejrzyj wreszcie na oczy! Ona chce cię wykorzystać, jak wszystkie kobiety!
– Dobra! Dobra, ja pierdolę… Załatwię to…
– Mam nadzieję – burknął wojownik, patrząc jak przyjaciel wraca do salonu.
Tomasz nie był zbyt zadowolony z tego, że dostał opiernicz praktycznie za nic. Może to i prawda, że kobiety wprowadzają chaos i zniszczenie w jego życiu, ale powoli zaczął się do tego przyzwyczajać. Szlag by to trafił, zawsze miał pod górkę. Usiadł naprzeciw Ady i szukał odpowiednich słów, w końcu rzekł:
– Niestety mój przyjaciel nie zgadza się na pracę. Bardzo mi przykro.
– Szkoda, ale mi nie jest przykro…
– Słucham?
– Myślałam, że wykończę cię w czasie seksu, gdy będziesz bezbronny. Szkoda, że się nie udało, ale i tak już nie uciekniesz.
Wyciągnęła rękę w jego stronę. Na dłoni wypalona była cyfra dziesięć, sekundę potem zmieniła się w dziewięć. Tomasz wiedział jaka cyfra będzie po dziewiątce i cholernie mu się to nie spodobało. Prawdę mówiąc, był przerażony. Nigdy by nie przypuszczał, że z wybuchowej gliny może powstać tak piękne dzieło. To chyba dlatego uśpiła jego i tak kiepską czujność. Nie spodziewał się zagrożenia we własnym domu i to za chwilę go zgubi. Zerwał się z fotela i popędził do kuchni, z jedną błądzącą po głowie myślą: Uratować Miłosza! Dosłyszał goniący go śmiech i jedno zdanie, które prawie sprawiło, że zatrzymał się z niedowierzaniem.
– Pozdrowienia od Trolla!
Wpadł do kuchni, nie wiedząc ile ma jeszcze czasu. Ujrzał zdziwione spojrzenie Miłosza. Nie zważając na nie, chwycił przyjaciela i uwolnił energię. Sekundę po tym nastąpił ogromny wybuch, ścierając budynek z powierzchni ziemi. Rozpętało się prawdziwe piekło. Płomienie usiłowały przebić się przez ciemność stworzoną przez maga. Kula mroku otaczająca przyjaciół, w każdej chwili mogła się rozwiać. Tomasz nie mógł na to pozwolić, używając całej swojej energii dostępnej na tym poziomie, wywołał eksplozję cienia. Języki ognia zostały zdmuchnięte niczym płomyk z tortowej świeczki. Ciemność wokół nich rozwiała się. Gdyby nie silne ramię wojownika, które go podtrzymało, mag upadłby na skrawek kuchni, który przetrwał wraz z nimi. Dookoła zwęglone deski i walające się resztki domostwa przedstawiały sobą smutny widok.
Miłosz ostrożnie posadził kompana na kuchennych kafelkach. Spojrzał na budę, do której zwykle przywiązany był pies. W miejscu budy leżał rozbity sedes, jakby chciał stworzyć imitację psiego domu. Lubił tego psa bardziej niż ludzi, których zabijał, wielka szkoda. Podszedł do połówki lodówki, która w całości nie zmieściła się w kuli cienia. Drugiej połowy nie udało mu się znaleźć, zapewne została stopiona przez wybuch. Miał szczęście. W tej części przetrwały dwie puszki Wareczki. Wziął piwo i podał jedno przyjacielowi. Otworzył puszkę, tym razem ten syk zwiastował czyjąś śmierć. Rzekł spokojnie, biorąc łyk trunku:
– Wiesz co? To była bombowa laska.
Spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem. Śmiali się tak długo, aż rozbolały ich brzuchy i policzki. W końcu zdołali się opanować i w ciszy spoglądali na szczątki rezydencji w świetle zachodzącego słońca.
– Ale muszę się z tobą zgodzić – powiedział Miłosz, zarzucając miecz na ramię. – Czasami nie warto brać wynagrodzenia za pracę. Zabiję tego pierdolonego skurwysyna za darmo. 

Komentarze