VII. Luksus ma swoją cenę, czyli Gówno chodzi po ludziach
#zabójcy #serial #fabularny #powiązane
– Kolejny.
Skurwiel nie próżnuje – mruknął Tomasz, sięgając po nożyczki. Wycięta notka
dołączyła do pozostałych, umieszczonych na ogromnej tablicy. Mężczyzna długo
wpatrywał się w powbijane szpilki, usiłując połączyć ze sobą dotychczas
niepasujące elementy. Wciąż miał wrażenie, że sedno sprawy umyka mu niczym
struś pędziwiatr przed zdesperowanym kojotem.
Zmarszczył
brwi, czarna nić wiła się po całym kraju, łącząc ze sobą kolejne zbrodnie. Tomasz
zabębnił palcami w blat biurka. Zdjął okulary i przetarł oczy, pozbywając się
piasku spod opadających powiek.
Myślami był
gdzieś daleko, brylował między przedstawicielami wyższych sfer, zastanawiał
się, dlaczego ludzie tak łatwo tracą głowy… Nagle oczy mężczyzny zaczęły
przypominać pięciozłotówki. Nareszcie zrozumiał. Odwrócił się w stronę tablicy
i zaczął prowadzić wykład.
– Wszystkie
zabójstwa miały miejsce na bankietach z różnych okazji. Zabito dwie kobiety i
siedmiu mężczyzn. Były to bardzo wpływowe, poważane i bogate osoby – nachylił
się nad segregatorem pełnym brukowych wycinków. – Każda z nich była w związku.
Ostatnia para miała prawie dwudziestoletni staż, co w show-biznesie nie zdarza
się często – zacytował fragment plotkarskiego magazynu dla nastolatek. Sam nie
wiedział dlaczego wciąż prenumeruje to gówno.
– Najprawdopodobniej
mamy tu do czynienia z jednym z Grzechów. W tym momencie warto zadać sobie
zasadnicze pytanie – dodał Tomasz filozoficznym tonem, zwracając się do
nieistniejącego słuchacza. – Jakie rzeczy sprawiają, że ludzie tracą głowę?
– Dupa i
pieniądze!
Mag wzdrygnął
się zaskoczony. W progu stał wysoki mężczyzna. Krótkie, nastroszone blond włosy
rzucały na ścianę cień, przypominający zardzewiałe grabie o wielu ząbkach. Mężczyzna
zacisnął usta w wyrazie obrzydzenia, rozglądając się po pokoju.
– Następnym
razem zapukaj – warknął Tomasz.
– Dobra,
dobra. Co tu tak śmierdzi?
Szczur o
nienaturalnie długim ogonie usiłował przeskoczyć z komody na nocną szafkę. W
trakcie skoku został pochwycony przez stwora imitującego śmietnik. Obrzydliwy
odgłos przeżuwania zakończył się potężnym beknięciem. Po chwili usłyszeli jak
stworzenie wypluwa szczurze kości, jedną po drugiej.
– Kolejny z
twoich upośledzonych eksperymentów? – zapytał wojownik, wykrzywiając wargi.
– Prawda, że
śliczny? – oczy maga błyszczały matczyną troską.
Miłosz nie
zamierzał się spierać, skupił uwagę na wysokiej tablicy w całości pokrytej
artykułami, wyciętymi z brukowców. Długo patrzył na zdjęcie, na którym została
uwieczniona jedna z ofiar. Młoda kobieta leżała na łazienkowych kafelkach w
kałuży własnej krwi. Wyglądała jak dziwka z niedwuznacznie zadartą sukienką.
– Ej, zabieraj
łapy! – zaprotestował Tomasz, gdy wojownik wyciągnął dłoń w stronę fotografii.
– Masz szkło
powiększające?
– W górnej szufladzie
biurka.
Władca Portali
znalazł przyrząd i rozejrzał się za jakimś dobrym źródłem światła. Pod ręką
miał jedynie dogasającą czarną świecę, której płomień kołysał się niczym kłos
na wietrze. Jasnowłosy mężczyzna pozwolił sobie na serię mruknięć, dało się
wychwycić pojedyncze słowa takie jak: „średniowiecze”, „gotycki wystrój” oraz
„idiota”.
W końcu udało
mu się znaleźć włącznik światła. Ciche pstryknięcie sprawiło, że pokój zalała
nieprzenikniona ciemność. Ohydny, demoniczny rechot wydobył się z tomaszowego
gardła. Miłosz wzdrygnął się, poczuł jak kropla zimnego potu spływa mu po
skroni. Świetlisty portal pojawił się tuż przy wojowniku, dotyk chłodnego
żelaza przegonił strach.
Wojownik zareagował
błyskawicznie. Zaatakował, gdy tylko wyczuł złowrogą istotę tuż za plecami. Zacisnął
dłoń na rękojeści i próbował wrazić koniec ostrza w przeciwnika, lecz równie
dobrze mógł tego próbować z betonową ścianą. Czarnoczerwona łapa o długich
pazurach bez trudu unieruchomiła broń Zabójcy.
– Co wy tu
wyprawiacie?
Snop światła
padł na twarz Miłosza, który stał na środku pokoju, siłując się z niewidzialnym
wrogiem. Zabójca rozluźnił napięte mięśnie ramion. Uświadomił sobie, że poza,
jaką przybrał, klasyfikuje go do wzięcia udziału w teleturnieju „Kto dziś
wyląduje w zakładzie zamkniętym?”. Westchnął ciężko, złożył dłonie i wrzucił
miecz do zbrojowni.
– Nic, właśnie
mieliśmy cię wołać – odparł niepewnie. Zamachał rękami jakby chciał przegonić
ciemność panującą w pokoju.
– Wreszcie
udało ci się kupić czarną żarówkę? – dziewczyna zwróciła się do maga, który
stał oparty o brzeg biurka. Uniósł dłoń, chroniąc oczy przed jaskrawym światłem
latarki. Na pierwszy rzut oka wyglądał całkowicie normalnie. Drugie spojrzenie
wystarczyło, by Miłosz zauważył ciemne sińce przy nadgarstkach Pana Ciemności.
– Nie. Wziąłem
zwykłą i trochę nad nią posiedziałem.
– Eh, jednak
przydałoby się trochę światła.
Tomasz prychnął,
chwycił żarówkę, wykręcił ją i delikatnie odłożył na półkę. Jedna z książek
spadła na podłogę, wzbijając chmurę kurzu. Olka kichnęła potężnie, wymamrotała
coś, co brzmiało jak przeprosiny i kontynuowała swoje poszukiwania. Poczuła pod
palcami aksamitne obicie abażuru, była blisko. Wymacała przełącznik i z
triumfalnym okrzykiem przegoniła ciemność.
Mag z
nieszczęśliwą miną podnosił książkę z zakurzonej podłogi, gdy poczuł na sobie
badawczy wzrok przyjaciela. Szybko naciągnął rękawy szaty, zasinienia zniknęły
pod czarnym materiałem. Zerknął na Olkę, która właśnie przyglądała się wycinkom
z gazet, przypiętym do ogromnej tablicy. Przycisnął palec do ust i odłożył
książkę na swoje miejsce. Miłosz skinął głową.
– Jakieś
konkrety? Wygląd, zachowanie, sposób działania? – Rewolwerowiec z chłodną
precyzją zaczęła badać zgromadzone czasopisma.
– Hm,
wymuskani, piękni, splamieni krwią. Byli raczej spokojni, niezbyt ruchliwi.
Trudno oczekiwać od bezgłowych jakiejś wybitnej aktywności fizycznej – odparł
Tomasz, grzebiąc w stercie gazet.
– Miałam na
myśli sprawcę, nie ofiary… Wiemy coś na jego temat?
– Coś poza
modliszkowatym stylem bycia? Nie.
– Wspaniale,
to już wiemy, że nic nie wiemy – Miłosz klasnął w dłonie. – Ktoś ma ochotę na
pizzę?
– Co jest do
cholery z tobą nie tak? My się dwoimy i troimy, żeby rozwiązać zagadkę
seryjnego mordercy, a ty urządzasz sobie podśmiechujki? – żachnął się mag.
– Po prostu
zgłodniałem. Znając życie zaraz coś wymyślisz, popędzimy na jakieś zadupie i
będę walczył z pustym żołądkiem. To co? Z podwójnym serem?
Zirytowany
Tomasz wyciągnął z kieszeni zabytkowy telefon. Szybko poruszał się po niezbyt
pokaźnej liście kontaktów. Zatrzymał palec milimetr nad przyciskiem z wybitą
zieloną słuchawką. Westchnął ciężko, pokręcił głową i wcisnął guzik. Czasami
trzeba zdecydować się na nieprzyjemne i niekonwencjonalne metody. Buczący
dźwięk łączącego się urządzenia wreszcie ucichł. W słuchawce rozległ się
przesłodzony męski głos.
– Pamiętaj o
podwójnym serze – szepnął Miłosz, jak zwykle dbający wyłącznie o własne
interesy.
– Zamknij
mordę! Nie dzwonię do pizzerii! – warknął Tomasz, zasłaniając aparat dłonią.
Po minucie
połączenia stłumił ziewnięcie, przełożył aparat na lewe ucho. Nareszcie nie
musiał przejmować się nudnym wywodem, którym raczył go rozmówca. Zaczął
przyglądać się paznokciom prawej ręki. Mruknął coś niezrozumiale, przytaknął.
Jego wzrok powędrował na sufit, prześlizgnął się po grzbietach tomiszczy na
półce przy ścianie, w końcu przystanął na zniecierpliwionych twarzach
przyjaciół.
– Dobra, muszę
kończyć – przełożył słuchawkę do zdrowego ucha, przerywając niekończącą się
opowieść. – Zostawiłem żelazko na gazie. Tak na pewno będę. Do zobaczenia.
– Mam
nadzieję, że wyrobią się w piętnaście minut. Zaraz mi żołądek przyrośnie do
kręgosłupa – powiedział wojownik.
– Czy ty w
ogóle słyszysz, co ja do ciebie mówię? Nie zamówiłem pizzy! Zresztą nieważne.
Macie uszykować dupska na dziewiątą, idziemy na imprezę.
– Będzie tam
pizza? – zainteresował się Szyderca.
– Jesteś na
dobrej drodze do wyprowadzenia mnie z równowagi. Nie możesz sam zadzwonić i
zamówić sobie tej cholernej pizzy?
– Nie mam nic
na koncie.
– To zadzwoń z
domowego.
– Zniszczyłeś
go w napadzie gniewu, gdy rozmawiałeś z jakimś gościem z telefonu zaufania dla
samobójców. Pamiętasz? Przez pół dnia łaziłeś i ględziłeś o ludzkiej
znieczulicy i braku empatii.
– Dobra,
skorzystaj z mojego. Tylko szybko. Dla mnie mięsna z mięsem. Dla Olki… coś taka
zasępiona? – spytał na widok kwaśnej miny Rewolwerowca.
– Chyba wiem z
kim rozmawiałeś. Po prostu nie mam ochoty tam iść. Wzdryga mnie na samą myśl o
tym – zadrżała na poparcie swych słów.
– Weź karabin
i nas ubezpieczaj. To będzie idealna okazja do przetestowania mojego nowego
wynalazku.
Pan Ciemności
zacisnął prawą dłoń, gdy ją otworzył, leżały na niej trzy połyskujące
przedmioty. Wyglądały jak guziki lub małe żuki o błyszczącej skorupie. Rozdał
je dwójce przyjaciół, ostatnią pchełkę włożył sobie do ucha. Pozostali poszli
za jego przykładem.
– Halo, halo?
Słychać mnie dobrze? – zapytał, koncentrując się na przekazaniu sygnału
dźwiękowego. Ta technologia była dość specyficzna, opierała się na woli
użytkownika, przez co wymagała chwili skupienia.
– Stary! Słyszę
cię jakbyś był tuż przy mnie! – zachwycił się Miłosz.
Tomasz ukrył
twarz w dłoniach i wyszedł z pokoju.
***
– Jak sytuacja
na górze? – Tomasz dyskretnie przyłożył dłoń do ucha.
– Spokój i
cisza, nic ciekawego – mruknęła Olka obserwując okolicę przez celownik optyczny
karabinu snajperskiego.
Zerwał się
silny wiatr. Rewolwerowiec szczelniej otuliła się kocem termicznym i
pogratulowała sobie pomysłu, by zabrać czapkę. Sięgnęła dłonią do paczki z
rodzynkami, na moment odrywając wzrok od dwóch mężczyzn, wspinających się po
schodach. Wypluła gumę o smaku dojrzałych pomarańczy. Zniekształcona kulka
przeleciała trzydzieści pięć metrów i wpadła do studzienki kanalizacyjnej.
– W porządku,
informuj mnie o wszystkim.
– Aye –
mruknęła z ustami pełnymi rodzynek i zakończyła połączenie.
Pan Ciemności
ubrany w długą szatę wyjściową, która od zwykłej szaty różniła się złotymi i
szmaragdowymi akcentami, niespiesznie wchodził po schodach, prowadzących do
pałacyku. Przy jego boku szedł Miłosz, rozglądający się na boki i rzucający
wulgarne komentarze na temat mijanych ludzi.
Od czasu gdy
wysiedli z taksówki, Szyderca wpadł w kiepski nastrój. Do wszystkiego
nastawiony był bardzo sceptycznie. Według niego parking był zdecydowanie za
mały, schody zbyt wąskie, gargulce miały debilny wyraz pysków a wszechobecne
pawie po prostu go wkurwiały.
– No bo jak
można puszczać takiego kuraka wolno, chodzi, sra, gdzie popadnie. Chwila
nieuwagi i będę miał gówno pod butem – marudził pod nosem. Tomasz przemilczał
gderanie towarzysza.
Przed wejściem
do pałacyku stał młody mężczyzna w towarzystwie roznegliżowanej i wdzięczącej
się niewiasty. Z promiennym uśmiechem witał gości, mężczyznom ściskał prawice,
kobiety darzył imitacją całusa, życząc wszystkim szampańskiej zabawy. Pan
Ciemności poczuł, że treść żołądka usilnie próbuje wydostać się na zewnątrz.
Przełknął ślinę.
– Witajcie!
Bardzo się cieszę, że przyjęliście zaproszenie. Tak dawno was nie widziałem, co
porabialiście? – zapytał gospodarz, przeczesując błyszczące od żelu włosy.
Część mazi została mu na palcach, pospiesznie wytarł dłoń o tył spodni.
– Byliśmy
zajęci, ratowanie świata i takie tam – burknął Miłosz, patrząc gdzieś ponad
ramieniem mężczyzny. Wciągnął w nozdrza zniewalająco silny zapach pieczystego.
Bez słowa wyjaśnienia minął gospodarza szybkim krokiem, idąc w stronę
szwedzkiego stołu.
– Eh, wybacz
mu, ma trudny okres – powiedział Tomasz, ledwo ukrywając wściekłość.
– Aaa…
Rozumiem, nic nie szkodzi. Ah, gdzie moje maniery? Poznałeś Yuri? Nie mówi po
polsku i mimo to doskonale się dogadujemy. Nareszcie czuję, że znalazłem
bratnią duszę! – rozpromieniony mężczyzna skinął na uśmiechniętą kobietę,
której twarz przywodziła na myśl oblicza figur woskowych.
Mag skłonił
się blondwłosej niewieście. Jednocześnie zastanawiał się czy przy demakijażu
korzysta z samochodowej skrobaczki do szyb, czy też może z czegoś bardziej artystycznego
– z dłuta i młotka.
– Tak, wiesz,
wszystko pięknie, ale… – zaczął Tomasz, biorąc mężczyznę za ramię i odchodząc
na stronę, poza zasięg wścibskich oczu i uszu. – Na balu może pojawić się ktoś
niebezpieczny. Zabójca polujący na kurewskich mężczyzn i kobiety.
– Kurewskich?
– oczy gospodarza rozszerzyły się w zaskoczeniu.
– Zdrajców –
wyjaśnił krótko. – Jesteśmy tu dla bezpieczeństwa. Pozostaniemy w gotowości i
dopilnujemy, żeby nikomu nic się nie stało.
– Rozumiem. To
znaczy… Wynająłem na to przyjęcie najlepszych ochroniarzy, cały teren jest pod
kamerami. Raczej nie będziecie potrzebni. Poza tym nikt z moich gości nie jest
zdrajcą!
– W porządku. Po
prostu niech każdy robi swoje – mruknął Tomasz, puszczając łokieć gospodarza.
***
Miłosz stał
oparty o szwedzki stół, w dłoniach trzymał talerz, na którym niepodzielnie
królowało mięsiwo różnej maści. Szyderca oblizał tłuste palce, ogryziona do
czysta kość zniknęła pod śnieżnobiałym obrusem. Przechodzący obok mężczyzna w
gustownym fraku obrzucił go karcącym spojrzeniem.
– Cieszę się,
że nie zwracasz na siebie uwagi – warknął mag i również oparł się o stół.
– Tuzin na
zewnątrz, sześciu w holu, dziewięciu na pierwszym piętrze i jeden pilnujący
wejścia na drugie piętro. Pajace uzbrojone w broń krótką, chyba tylko dwóch ma
automaty.
– Wow – Tomasz
był pod wrażeniem profesjonalizmu przyjaciela, lecz zaraz dostrzegł pewną
nieścisłość. – Skąd wiesz ilu jest na piętrze?
– Przycisnęło
mnie po tym ostrym sosie, spróbuj skrzydełek, polecam, piecze dwa razy –
odpowiedział wojownik z rozbrajającą szczerością.
Nagle muzyka
ucichła, snopy światła skierowane zostały na schody, po których właśnie
schodził gospodarz wraz ze swoją towarzyszką. Rozległy się pierwsze oklaski,
ktoś głośno gwizdnął. Pan domu uśmiechnął się, widać było, że jego ego jest
solidnie łechtane przez zebranych. Z wrodzonej skromności uniósł rękę,
uspokajając rozentuzjazmowany tłum. Goście ucichli i wymuskany mężczyzna zabrał
głos:
– Przyjaciele!
Tak, tutaj każdego mogę określić tym mianem, bo bez was, mnie by nie było.
Szczególnie chciałbym podziękować swoim licznym pracodawcom za danie mi szansy,
wiele się nauczyłem. Tego wieczoru życzę sobie, żebyście tańczyli, pili i
rozmawiali. Oczywiście chcę również pokoju na świecie.
Ostatnim
słowom towarzyszył gromki aplauz. Tomasz uniósł brwi i spojrzał na zebranych
jak na bandę półgłówków. Chwilę później z ustawionych pod ścianą głośników
popłynęła muzyka. Szyderca z obrzydzeniem odłożył niedojedzoną nóżkę kurczaka
na plastikowy talerzyk. Muzyka z wiejskiej remizy skutecznie odebrała mu
apetyt.
– Ej, panowie,
otwórzcie oczy. Co to za laska? – głos Sana wyrwał ich z apatii.
Do tańczącego
gospodarza podeszła przepiękna kobieta. Miała na sobie czerwoną suknię,
doskonale podkreślającą jej atuty. Czarne włosy upięła w misterny kok, na
którym lśniła srebrna przypinka w kształcie motyla. Pan domu natychmiast
zwrócił na nią swoją uwagę. Władczym gestem objął ją na wysokości talii i
porwał do tańca. Szepnął jej coś do ucha, na co wybuchnęła głośnym śmiechem.
– Zgarniamy ją
– rzucił w stronę Miłosza, wojownik skinął głową.
Drogę
zastąpiło im dwóch zwalistych drabów w ciemnych garniturach. Byli do siebie
bliźniaczo podobni – wysocy, gładko ogoleni, obcięci na jeża, z kpiącym
uśmieszkiem błąkającym się po obliczu, na którym próżno było szukać oznak
inteligencji. Tomasz jeszcze przez chwilę patrzył na tańczącą parę, po czym
skupił uwagę na ochroniarzach.
– Jakiś
problem?
–
Skądże. Poproszę panów zaproszenia – powiedział ten z prawej.
–
Oczywiście – mag sięgnął do wewnętrznej kieszeni szaty. Uśmiechnął się nerwowo,
nie mogąc znaleźć portfela z dokumentami. Przysiągłby że miał go przed wejściem
na imprezę.
–
To złodziejska menda – powiedział przypominając sobie pewien incydent sprzed
kilkunastu minut. Ta sama kobieta, która teraz tańczyła z gospodarzem,
wcześniej zderzyła się z magiem w drzwiach wejściowych. Wtedy nie zwrócił na to
uwagi.
–
Panowie, tamta kobieta ma moje dokumenty, to złodziejka! – krzyknął
oskarżycielsko celując paluchem nad ramieniem jednego z ochroniarzy.
–
Tak, tak, proszę z nami, porozmawiamy na osobności.
–
Nie rozumiecie! Żądam dostępu do monitoringu! Na pewno jest nagranie jak ta
perfidna baba mnie okrada! – zaczął protestować, lecz umilkł, gdy dłoń
wielkości łopaty spoczęła mu na karku.
Zaprowadzono
ich do maleńkiego pokoiku na piętrze. Siedział tam starszy mężczyzna z potężnym
brzuchem i sumiastymi wąsami. Nie odrywał wzroku od szklanego ekranu
podzielonego na kilka mniejszych części. Skupiony był na kwadraciku, który
pokazywał obraz z parkingu. Grubszy mężczyzna wyciągnął zza pasa krótkofalówkę
i rzucił krótko:
–
Jedynka. Dwóch podejrzanych typków kręci się przy aucie szefa. Sprawdź ich –
czarne urządzenie zatrzeszczało w odpowiedzi i umilkło.
Pracownik
ochrony wrócił do pracy na monitoringu. Wybierał poszczególne kamery, kilka
razy zatrzymał obraz na wyjątkowo obfitym biuście lub ponętnym tyłku. Zabójcy
czekali aż ktokolwiek zwróci na nich uwagę. Po kilku minutach zniecierpliwiony
Tomasz zagadnął:
–
Ekhem, przepraszam, bo my tu z pewną sprawą…
–
Tak, sprawdziłem. O co tyle krzyku? – naskoczył na niego ochroniarz, odwracając
się od ekranu. – Trzeba się pilnować a nie łazić jak melepeta.
–
Czyli to moja wina, że mnie okradziono?
–
Na pewno nie moja – burknął facet. – Mam przerywać bal, ściągać policję, bo
gościowi w kiecce ukradziono jakieś duperele. Dobre sobie.
–
Złożę na pana skargę!
Ochroniarz
sięgnął w stronę biurka, otworzył górną szufladę, wyjął długopis oraz pomiętą
kartkę, wyrwaną z zeszytu. Jednocześnie odpiął z piersi legitymację, na której
widniały jego dane osobowe oraz numer pracownika. Całość podał oburzonemu
Tomaszowi.
–
Pisz pan, tylko wyraźnie, żeby się w centrali doczytali – zarechotał. – Zostało
mi dwa tygodnie do emerytury i w dupę mnie pan możesz pocałować.
Gdy
Pan Ciemności był pochłonięty tworzeniem obraźliwego trzynastozgłoskowca,
Miłosz z uwagą obserwował postacie pojawiające się na ekranie. Większość gości
tańczyła lub rozmawiała w sali balowej. Na jednym w kadrów ujrzał zrozpaczoną
kobietę z okropnie rozmazanym makijażem. Właśnie sięgała po chusteczkę, w
myślach Szydercy rozbrzmiał przeciągły gwizd wydmuchiwanego nosa. Yuri.
Wojownik
wytężył wzrok i po chwili znalazł to, czego szukał. Rozanielony gospodarz w
towarzystwie pięknej kobiety wchodził właśnie na pierwsze piętro. Przystanął
przed męską toaletą, rozejrzał się, z uśmiechem na ustach pomachał w stronę
kamery. Szarmanckim gestem zaprosił kobietę do środka i zamknął za sobą drzwi.
–
Mamy go – mruknął wojownik, wstał z krzesła, podszedł do drzwi i otworzył je na
oścież. – Idziesz?
Tomasz
zerwał się z miejsca, rzucił niedokończoną skargę na stolik, minął zaskoczonego
ochroniarza i wyszedł z pomieszczenia. Za plecami usłyszał jak pracownik
monitoringu wydaje krótkie polecenia przez służbową krótkofalówkę. W sali
balowej powstało zamieszanie, jedna z kobiet krzyknęła, potrącona przez łysego
mężczyznę w czarnym garniturze.
Wojownik
przechylił się przez balustradę i splunął. Sekundę później schował głowę, gdy
powietrze przecięła krótka seria z automatu. Miłosz wyszczerzył zęby, złożył
dłonie, ze świetlistego portalu wyciągnął krótki miecz. Siedział w kucki i
próbował wymyślić jakiś plan. Bohaterska szarża odpadała, chyba że w
najbliższej przyszłości chciał rozpocząć karierę w gastronomii. Jednak praca
jako durszlak średnio go pociągała.
–
A ty gdzie leziesz? – zawołał, przekrzykując świst ołowiu nad głową.
Raczkujący
Pan Ciemności obrócił głowę w stronę towarzysza, oderwał dłoń od ziemi i
przycisnął ją do ucha. Wieczorną aurę przeciął grzmot, wystrzały z broni
automatycznej były przy nim jedynie komarzymi bzyknięciami. Donica stojąca na
parapecie eksplodowała, zasypując najbliższych ochroniarzy grudkami ziemi. Olka
ze spokojem patrzyła na chaos, jaki spowodowała.
–
Świetna robota – ryknął Tomasz do Rewolwerowca.
Natychmiast
wstał i wykorzystując powstałe zamieszanie, popędził w stronę toalety. Miłosz
dogonił go tuż przed wejściem do świątyni kontemplacji nad absolutem. Rozstawił
szeroko nogi, zakręcił młynka bronią i patrząc kompanowi w oczy, skinął głową.
Mag zebrał energię, pociągnął za klamkę.
Znaleźli
się w przestronnym pomieszczeniu podzielonym szeregiem małych kabin po jednej,
a pisuarami i umywalkami po drugiej stronie. W łazience panowała niczym
niezmącona cisza, jeszcze przed sekundą dobiegały ich wrzaski ochroniarzy, lecz
gdy Tomasz zatrzasnął za sobą drzwi, umilkły jak ucięte nożem.
Mag
zrobił krok naprzód, wojownik złapał go za ramię i wskazał na podłogę, a raczej
na długą czerwoną smugę przecinającą kafelki. Wzmogli czujność, ramię w ramię
podeszli do kabiny, spod której wypływała ciecz, niepokojąco przypominająca
krew. Szyderca naparł dłonią na wejście do klopa. Widok nie należał do najprzyjemniejszych.
Na
zamkniętym sedesie siedział bezgłowy mężczyzna z szeroko rozłożonymi rękoma.
Nogi miał zsunięte i wyglądał w tej pozycji jak dobroduszny wujek, zapraszający
bratanicę na kolana. Tomasz przyjrzał się krawędziom rany, były poszarpane i…
–
Wygląda jakby coś go ponadgryzało – stwierdził zielony na twarzy Miłosz,
wyszedł z kabiny. Tomasz usłyszał dźwięk puszczanej wody. Wyczarował czarne
płótno i okrył nim tragicznie zmarłego zdrajcę. Taka szkoda.
–
Wygląda jakby coś go zagryzło i wpierdoliło – wydusił z siebie wojownik, wciąż
walczący z powracającą treścią żołądka.
–
Olka? – dłoń maga powędrowała do pchełki.
–
Obecna. Co tam u ciebie taki pogłos?
–
Jestem w toalecie. Gospodarz odpadł z gry. Nie był z niego taki świętoszek, za
jakiego się podawał. Jesteśmy w dupie. Luxuria zniknęła.
–
Czekaj, ktoś schodzi po schodach – Rewolwerowiec spojrzała przez lunetę na
łysego mężczyznę w czarnym garniturze, który właśnie ocierał zakrwawione usta
jedwabną chusteczką. – Czy ten grzech jest zmiennokształtny?
–
Cholera, zdejmij go! – krzyknął Tomasz, ale było już za późno.
Luxuria
spojrzała dokładnie na Olkę, choć ta leżała na dachu pół kilometra od niej.
Otworzyła usta i zaczęła wrzeszczeć. Potworny, przenikający aż do szpiku kości
skowyt rozlał się po okolicy, obezwładniając każdą żywą istotę. Rewolwerowiec
wypuściła z rąk karabin, zatkała uszy i znieruchomiała pod kocem.
Tymczasem
Miłosz gładził palcami kafelki na ścianie w ubikacji. Mruczał coś
niezrozumiale, mnożył, dzielił, obliczał zmienne, zaciskając i prostując palce.
W końcu zwrócił się do maga:
–
Jak tak stoję, to patrzę się na wschód, czy na zachód?
–
Chyba na zachód – odparł mag, zbierając energię. Zbyt długo znał Szydercę, by
nie domyślić się, co ten narwaniec wykombinował.
Wojownik
zacisnął dłoń w pięść, czarne smugi zaczęły oplatać jego nadgarstek i palce.
Przez kilka sekund przyglądał się temu ciekawemu zjawisku. Dzięki tomaszowej
energii czuł się jeszcze bardziej niezwyciężonym niż zwykle. Cios wybił w
ścianie dziurę wielkości małego fiata. Jeszcze zanim kurz opadł, Miłosz stanął
na krawędzi stworzonego naprędce przejścia, wystawił rękę w stronę Luxurii.
–
Ej, ty! Ty… eee… cholera – wszystkie obelgi i zajebiste teksty momentalnie
wypadły mu z głowy. – Stój tam, gdzie stoisz.
Miłosz
z gracją zeskoczył z pierwszego piętra, odrzucił miecz, złożył dłonie. Z
portalu wyciągnął tarczę oraz miecz gorejący szafirowym blaskiem. Kilkukrotnie
stuknął orężem o tarczę, na której uwieczniony był lew połykający smoka.
Wojownik zbliżał się do przeciwnika niczym drapieżnik do bezbronnej ofiary.
Luxuria
ponownie przybrała postać kusicielki. Uśmiechnęła się, otworzyła usta, potężny
wrzask ponownie wstrząsnął okolicą. Szyderca ziewnął, nawet nie zakrywając
rozwartej jadaczki.
–
Dlaczego? – wysyczała.
–
Dlaczego nie działa na mnie twój wrzask? To proste. Do perfekcji opanowałem
mistyczną technikę o nazwie Bullshit Blocker. I zaraz zjawi się tutaj mój
towarzysz. Nie miej takiej przestraszonej miny, on nie opanował tej tajemnej
sztuki. Jest po prostu głuchy.
Nagle
skoczył do przodu, ciął z prawej, zaraz potem z lewej. Ostrze dwukrotnie
przecięło powietrze. Tarcza uratowała go przed silnym ciosem wymierzonym między
piąte a szóste żebro.
Pan
Ciemności dołączył do walki nieco później. W sumie wyrażenie „dołączył do
walki” jest trochę na wyrost, gdyż w rzeczywistości stanął jak niemota i
patrzył jak dwóch Miłoszów oklepuje się wzajemnie. Nie miał zielonego pojęcia
który jest tym właściwym, a konsekwencje błędnego wyboru… Zadrżał na samą myśl.
–
Może byś kurwa pomógł – wysapał Miłosz, zasłaniając się tarczą.
–
Pomóż do kurwy – wrzasnął Miłosz przy wykonywaniu śmiercionośnego sztychu,
który chybił celu.
Nagle
Tomasza olśniło. Przygryzł wargę, starł krew sączącą się z drobnej rany.
Podwinął rękaw szaty, symbole na przedramieniu przyjęły złożoną ofiarę. Oczy
maga zalała czerń, wyrastające kolce zniszczyły ubranie. Demoniczne skrzydła
wystrzeliły z pleców i zamiotły powietrze, wzbijając tumany kurzu. Wystarczyło
jedno spojrzenie na walczących mężczyzn, by wiedział.
Uniósł
dłoń, powietrze stało się gęste i ciężkie, przypominając aurę letniego dnia,
czekającego na burzę. Wokół zaczęły pojawiać się podłużne kreacje, podobne do
wąskich, zaostrzonych pali. Miłosze przestali walczyć, obaj z przestrachem
patrzyli na dziesiątki, może nawet setki ostrzy. Świat wstrzymał oddech.
Leniwe
skinienie Pana Ciemności sprawiło, że broń z szybkością błyskawicy zagłębiło
się w grzeszne ciało, zmieniając je we wrzeszczące szczątki. Po chwili skowyt
ucichł. Miłosz odrzucił tarczę, przeszedł kilka kroków i ciężko usiadł na
ostatnim stopniu schodów, prowadzących do dworku tragicznie zmarłego
gospodarza.
–
Kiedy zamierzasz jej powiedzieć? – zapytał na widok Tomasza, który wrócił już
do ludzkiej postaci.
–
Nie teraz. To może poczekać, mamy poważniejsze zmartwienia – odparł siadając
obok przyjaciela. – Nie chcę jej martwić.
–
Kurwa, stary. Te pręgi na nadgarstkach, skrzydła na pierwszym poziomie…
–
Wiem.
Miłosz
nie powiedział nic więcej. Nie musiał. Pan Ciemności zdawał sobie sprawę, że
jest w poważnym niebezpieczeństwie. Miał tylko nadzieję, że załatwi Grimeora
nim nastanie koniec. Westchnął ciężko, patrząc jak nieumarli Finisara przenoszą
zwłoki Luxurii przez portal. Był naprawdę głęboko w dupie.
Bip bip :D
OdpowiedzUsuńWooo, powiedz jeszcze, że splunięciu Rewolwerowca towarzyszył charakterystyczny metaliczny dźwięk ^^
Miło sobie coś smakowitego poczytać przy obiedzie :D I tego... Albo zatraciłam zdolność czepiania się wszystkiego, albo znowu nie ma do czego się przyczepić... Smuteczek :P
W każdym razie, nie każ czekać kolejnego roku, dobrze? :P
Hmm, tak się przyjemnie czytało, że aż chyba poczułam się zmotywowana, żeby też coś dzisiaj popisać xD Pozdrawiam :)
Noo, i takie rzeczy to się czyta z przyjemnością w czasie leniwego popołudnia przy kawce :) Kawał dobrego tekstu dla rozrywki. Fajne metaforki, ciekawe epitety i fabuła poprowadzona od początku do końca w taki sposób, że wszystko ładnie się domyka. Skrobaj następny chapter.
OdpowiedzUsuń