Sąsiedzi (bo to Polska właśnie)

#zabójcy #chaos #parodia #realizm?

Stary, nadgryziony przez myszy koc unosił się w rytm oddechu skulonego mężczyzny. Pierwsze promienie wschodzącego słońca usiłowały przedrzeć się przez zakurzone, dawno niemyte okno. Zegar z kukułką, której ktoś w przypływie szału ukręcił łeb, wskazywał siódmą rano.

Tomasz otworzył oczy, sięgnął po komórkę, sprawdził godzinę i ziewnął potężnie. Uchylił okno, świeże powietrze powoli wypierało odór stęchlizny i rozkładu, unoszący się w pokoju. Kichnął potężnie, otarł nos chusteczką i udał się do łazienki. Przemył twarz zimną wodą, przez chwilę patrzył się w oczy swojemu lustrzanemu odbiciu.
– Codziennie budzisz się starszy i brzydszy, ale dzisiaj to już kurwa przesadziłeś – powiedział do płaskiego sobowtóra, który właśnie usiłował rozczesać długie, kruczoczarne włosy.
Na śniadanie zrobił sobie jajecznicę z kawałkami boczku. W zamyśleniu raz za razem podnosił widelec do ust, obserwując szczury, ganiające się po kuchni. Pokiwał głową z podziwem, patrząc jak bez przeszkód omijają zastawione pułapki. Cwane bestie zasługiwały na nagrodę. Resztkę posiłku zostawił na podłodze, rozwiązując tym samym kwestię zmywania naczyń.
Rozległo się pukanie do drzwi. W tym tygodniu spodziewał się ważnej przesyłki z koła gospodyń wiejskich, więc natychmiast ruszył do przedpokoju. Spojrzał przez judasza: rozpadająca się bramka, zaniedbana ścieżka, ani śladu żywego ducha. Ktoś na zewnątrz wreszcie znalazł dzwonek i wciskał go, jakby od tej czynności zależały losy świata. Głuche, gotyckie dudnienie wypełniło tomaszowe mieszkanie.
Otworzył drzwi. W progu stał na oko dwunastoletni chłopak w niebieskiej czapce z daszkiem. Miał na sobie koszulkę z popularnym superbohaterem, krótkie spodenki oraz sportowe buty z grubymi sznurówkami. W dłoniach trzymał zwiniętą w rulon gazetę z najnowszymi informacjami z okolicy. Chłopiec pochylił głowę i powiedział przestraszonym głosem:
– Dzień dobry panie Tomaszu.
– Bry – burknął, odbierając od małoletniego dostawcy swoją prenumerowaną własność. – I już ci mówiłem, Janku, żebyś mi tu nie „panował”.
Mężczyzna obrócił się na pięcie i poczłapał do kuchni. Nie zwracał uwagi na młodego gościa, który zajął miejsce przy stole i z ciekawością rozglądał się po pomieszczeniu. W tym domu roiło się od niesamowitych przedmiotów. Zafascynowany obserwował rosiczkę postawioną na parapecie. Roślinka właśnie spożywała wyjątkowo soczystą muchę, wydając z siebie ciche beknięcia.
– Chyba jesteś czymś przygnębiony, chłopcze – mruknął Tomasz, podnosząc wzrok znad gazety. Prześledził już nieszczęśliwe wypadki oraz zbędne inwestycje budowlane w regionie. Dotarł do ogłoszeń o pracę, więc miał chwilę przerwy nim z lubością zagłębi się w rubrykę z nekrologami.
Chłopiec w milczeniu obracał w dłoniach czapkę, bawił się plastikowym zapięciem, szukał odpowiednich słów. Miał mętlik w głowie.
Na początku wakacji postanowił sobie, że nie będzie prosił rodziców o pieniądze na nowy rower. Sam na niego zapracuje. Rankiem roznosił gazety a po obiedzie przeprowadzał staruszki przez ulice i pomagał im z ciężkimi zakupami. Wszyscy twierdzili, że był dobrym i uczynnym chłopcem, który z niewiadomych przyczyn polubił dziwacznego, stetryczałego osobnika, mieszkającego samotnie w zapuszczonym domu.
Chłopiec doskonale pamiętał jak po raz pierwszy stanął na progu tego domu. Serce biło mu w piersi, jakby chciało się z niej wyrwać. Rodzice ostrzegali go przed tym mężczyzną. Mówili, że nienawidzi wszystkich żywych istot a dzieci gotuje w ogromnym kotle, by mieć co jeść na kolację. Janek początkowo nie dawał wiary tej gadaninie, lecz gdy stanął przed wielkim, ponuro wyglądającym domem, przypomniał sobie wszystkie zasłyszane opowieści i ogarnął go strach.
Teraz gdy o tym myślał, czuł smutek, że ludzie tak łatwo dają wiarę pozorom i zbyt pochopnie oceniają innych. Chciał sprawić, by cała okolica przestała plotkować na temat Tomasza. Niestety jako dwunastolatek nie mógł zrobić za wiele.
– Czy jesteśmy przyjaciółmi? – zapytał w końcu.
– Hmmm, chyba można tak powiedzieć – odparł długowłosy mężczyzna.
– Czyli mogę powiedzieć wszystko i nie będziesz się gniewał, prawda?
 Można tak to ująć.
– Bo wszyscy wokół wymyślają jakieś niestworzone historie na twój temat. Słyszałem już, że porywasz dzieci, jesz czarne koty na śniadanie i wychodzisz na zewnątrz tylko po zmroku, bo tak naprawdę jesteś wampirem. Mam już tego dość! Rozmawiam ze wszystkimi, mówię jak jest, ale oni mnie w ogóle nie słuchają. To takie niesprawiedliwe!
– Na śniadanie jem parówki z bułką – mruknął rozeźlony Tomasz podchodząc do okna.
Dwoma palcami rozchylił żaluzje i przez stworzoną szparę zerknął na ulicę. Chodnikiem szła właśnie staruszka, podpierając się dwiema kulami. Spojrzała na mroczną posesję, drżącą dłonią uczyniła znak krzyża i splunęła przez ramię, by odpędzić zły urok. Przeszła na drugą stronę ulicy. Nagle stał się cud, babuszka ozdrowiała, odrzuciła kule, wyprostowała się i podśpiewując pod nosem, ruszyła w stronę kościoła.
– Ktoś nowy pojawił się w okolicy?
– Tak, pan Miłosz, wprowadził się do domu naprzeciwko, jakiś tydzień temu.
– I nie przyszedł do mnie z ciastem?
– Do mnie przyszedł – mruknął chłopiec.
Tomasz udał, że tego nie słyszał. Westchnął ciężko, rozważał wszystkie wady i zalety przedsięwzięcia, które wpadło mu do głowy. Z jednej strony wymagało wiele wysiłku, z drugiej wiązało się z uszczęśliwieniem Janka oraz przymknięciem zajadłych mord z okolicy. Dwa w jednym. Podjął decyzję.
– Słuchaj, masz na dzisiaj jakieś konkretne plany?
Chłopiec uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową.
***
Posprzątanie domu zajęło im całe przedpołudnie. Wspólnie pomyli podłogi, walczyli z opornymi kłębami kurzu oraz bezskutecznie usiłowali nakłonić szczury do wyniesienia się z posiadłości. Ostatecznie poszli na kompromis i wydzielili inteligentnym gryzoniom specjalne miejsca, w których mogły przebywać.
Na koniec zostało im tylko poddasze, którym Tomasz postanowił zająć się osobiście. Wszedł ostrożnie po spróchniałych schodach. W małym, zagraconym pomieszczeniu ujrzał krucze gniazda oraz kilkanaście odpoczywających czarnych ptaków. Zatarł dłonie. Wpadł na genialny pomysł.
Po chwili wrócił na poddasze taszcząc ze sobą wiadro białej farby oraz sporej wielkości pędzel. Zdawał sobie sprawę, że widok kraczących ptaków, kołujących nad posiadłością może być nieco przygnębiający, więc postanowił temu zaradzić. Zerknął na opakowanie: testowano na zwierzętach. Zajebiście. Sięgnął do kieszeni, sypnął ziarnem i z wysuniętym językiem rozpoczął pracę. Gdy skończył, siedziało przed nim kilkanaście śnieżynek.
– No! I to mi się podoba – mruknął.
Wyszedł przed dom, przywołał do siebie Janka. Pierwsze białe kruki właśnie wylatywały z poddasza i zaczynały kołować nad posiadłością. Rozległo się nieprzyjemne dla ucha krakanie, przywodzące na myśl stare zamczyska, wisielcze drzewo oraz smutny i ponury koniec ludzkiego żywota.
– Hmm, rozpowiesz w okolicy, że to gołębie z zaburzeniami osobowości – stwierdził wesoło Tomasz.
Po zjedzeniu solidnego obiadu, który przywrócił im nadwątlone siły, zaczęli pracę w ogrodzie. Z małego składziku na narzędzia wyciągnęli łopatę, dwie motyki oraz taczkę. Przestrzeń za domem porastały dziwnie powykręcane rośliny i rozłożyste krzewy. Przy kamiennej ścieżce rozpadało się coś, co z grubsza przypominało ul. Przyniesione przez wiatr nasiona, zamieniły się w niskie drzewka, rosnące w zupełnie przypadkowych miejscach.
– Dzień dobry sąsiedzie! – rozległ się głos od strony furtki.
Tomasz obrócił głowę tak szybko, że cudem uniknął skręcenia sobie karku. Za rozwalającym się płotem stał wysoki mężczyzna i uśmiechał się przyjaźnie. Właśnie odsunął zasuwkę, pakując dupsko na posesję. Szedł sprężystym, pewnym siebie krokiem i już po chwili znalazł się przy szczątkach ula.
Był szczupłym blondynem o nienagannej aparycji. Włosy zaczesał do tyłu, spiął je niebieską gumką, tworząc krótki kucyk. Dżinsowe spodnie oraz koszulka z napisem „Jestem bogiem tej gry” wyglądały na zupełnie nowe. Gospodarz z miejsca pomyślał o swojej garderobie. Sprane koszulki oraz spodnie z dziurą na dupie. Zdecydowanie musiał pójść na zakupy.
– O, widzę, że sąsiad wziął się do roboty – rozejrzał się wokół z dziwnym wyrazem twarzy. – Ja już od rana grzebałem przy skalniku. W końcu konkurs na najpiękniejszy ogród sam się nie wygra.
– Sąsiad przyszedł w jakiejś konkretnej sprawie?
– Ah, nie, tak tylko zajrzałem. Myślałem, że coś złego się dzieje. Rzadko można pana spotkać na zewnątrz, stąd moje obawy. Ale już mnie nie ma, nie przeszkadzam.
Pomachał ręką na pożegnanie i odszedł. Po chwili Tomasz usłyszał trzask zamykanej furtki. Długowłosy bez słowa podszedł do najbliższego drzewka, chwycił je oburącz, zaparł się stopami i zaczął ciągnąć. Poczerwieniał z wysiłku i starał się nie patrzeć na Janka, który stał obok.
– No co? Przecież byłem miły – burknął na widok miny chłopca, dał sobie spokój z próbą wyciągnięcia drzewka.
– Wiem. Nie lubisz go, prawda?
– Ja nikogo nie lubię. Zresztą, co mnie obchodzi opinia jakiegoś gogusia z naprzeciwka? Po prostu chcę mieć ładny ogród. Ładniejszy niż jego pieprzony skalniaczek – ostatnie zdanie wymruczał pod nosem, by chłopiec go nie usłyszał.
Janek skinął głową, udał się do składziku, skąd pobrał pędzel oraz puszkę farby. Zabrał się za malowanie płotu od strony drogi. Tomasz również wziął się do pracy, chwycił łopatę i zaczął wykopywać samosiejki oraz powykręcane krzaki.
Zachód słońca zastał dwójkę pracusiów siedzących na schodkach przed domem. Zmęczeni ale zadowoleni z wykonanego zadania, z dumą patrzyli na efekty heroicznych zmagań. Wspaniale odnowiony, pomalowany na zielono płot, skutecznie skrywał teren przed wścibskim wzrokiem przechodniów. Po ich ogromnym wysiłku ogród wyglądał jakby krecia rodzina urządziła sobie zawody w stawianiu kopców.
– Będę leciał, mama mnie zabije jak wrócę późno – rzekł Janek, krytycznie spoglądając na ich dzieło.
– Ej, co to za smutna mina? Odwaliłeś dziś kawał dobrej roboty. Mamy grunt pod zasiew i w ogóle. Zobaczysz, jutro wszystkim oczy wyjdą na wierzch, jak zobaczą nasz ogród.
– Skoro tak mówisz. To do jutra – pożegnał się Jan.
Tomasz westchnął ciężko, wstał ze schodów, coś głośno chrupnęło mu w kolanach. Idąc po rozkopanym ogrodzie, rzucił kilka niecenzuralnych słów w eter. Nareszcie mógł sobie pofolgować, cały dzień kontrolowania niewyparzonego języka sprawiło, że był zmęczony psychicznie. A przecież nie ma nic lepszego niż ulżenie sobie prostym, wieloznacznym słowem: kurwa.
Wszedł do składziku, zapalił światło, odwrócił się i rozejrzał na zewnątrz. Ostrożności nigdy za wiele. Przestawił taczkę, by dostać się do stołu z przytwierdzonym imadłem. Sięgnął, z wystawionym językiem próbował wymacać pod blatem ukryty przycisk. Po kilku sekundach w ścianie z narzędziami otworzyło się przejście do tajemniczego pomieszczenia.
W małej komórce Tomasz schował kilka rzeczy. Była tam miotła oparta o ścianę, cynowy kociołek, stos książek z dziwnymi runami na okładkach oraz ogromna, żelazna skrzynia. To właśnie przy niej mężczyzna przyklęknął, z wysiłkiem uniósł wieko i ze środka wyjął sporej wielkości lniany worek. Zajrzał do środka, upewniwszy się, że z zawartością wszystko w porządku.
Wyszedł ze składziku, zamykając za sobą przejście. Ściana z narzędziami wróciła na swoje miejsce. Szedł powoli przez pusty ogród, co chwilę sięgając do woreczka i rzucając nasiona na ziemię. Zachichotał, gdy wyobraził sobie minę tego wymuskanego pajaca. Jak tylko zobaczy efekt ich pracy, to nie zdoła zebrać szczęki z podłogi. Już nie mógł się doczekać.
Po godzinie łażenia wte i wewte rozbolały go ramiona. Zmęczenie brało górę, musiał się z tym pogodzić. Poza tym było już późno, a jutro czekał go dzień triumfu. Podczas górowania nad sąsiadem nie mógł przecież wyglądać jak siedem nieszczęść. Rozrzucił ostatnią garść nasion, wytrzepał worek i podreptał w stronę domu.
***
Po przebudzeniu się stwierdził, że nie pamięta jak znalazł się w łóżku. Najbardziej bolały go ramiona, ledwo zwlókł się z posłania i poszedł pod prysznic. Przebrał się w czyste, mniej wieśniackie ubrania, zrobił sobie tosty na śniadanie i wyszedł przed dom. Usiadł na drewnianych schodkach, z ustami pełnymi sera i szynki czekał na przyjście Janka, żeby nie przegapić jego reakcji.
Chłopiec zjawił się po pół godzinie, otworzył furtkę i stanął oniemiały, oczy prawie wyszły mu z orbit. Nie mógł wykrztusić słowa. Dłoń trzymająca brukowiec ze świeżymi informacjami z okolicy drżała jak w febrze.
– To… jak… kiedy… – wyjąkał, podając Tomaszowi gazetę.
– Wierzysz w czary, mój chłopcze?
Janek nie odpowiedział, wciąż patrzył na kępy róż i hortensji, urzeczony widokiem czerwono-żółtych aksamitek, nad którymi leniwie krążyły pszczoły. Przy płocie niczym rozstawieni strażnicy, rosły wysokie tuje. Sielankowy nastrój potęgowała rozłożysta jabłoń, której dojrzałe jabłka spadały już na trawę.
– Teraz tylko siedzieć i czekać aż przyjdzie mości sąsiad – rzekł Tomasz, kartkując gazetę, by dotrzeć do nekrologów.
– O, właśnie wychodzi.
– Co?!
Mężczyzna zerwał się z miejsca i podbiegł do płotu. Przygarbiony jak najlepsza karykatura szpiega, przywarł twarzą do pomalowanych desek. Przez szparę po wypadłym sęku miał widok na posesję sąsiada. Miłosz właśnie zamykał za sobą bramkę, w dłoni trzymał jasnoróżową smycz, na której końcu prowadził coś podobnego do szczura lub szynszyla. A może była to świnka morska?
Tomasz oderwał się od płotu, miał czerwone policzki i uśmiech, którego nie powstydziłby się pierwszorzędny obłąkaniec. Chwycił gazetę, znalazł odpowiednią stronę z ogłoszeniami. Z kieszeni spodni wyjął przedpotopowy telefon z czarnymi przyciskami. Lata użytkowania sprawiły, że fabrycznie wybite cyfry i litery zostały starte, tkwiły jedynie w pamięci mężczyzny.
Z błyskiem w oku dzwonił pod numer podany w gazecie, jednocześnie uspokajając Janka, który na migi domagał się wyjaśnień. Po kilku sekundach oczekiwania w słuchawce rozległ się przyjemny damski głos. Tomasz przedstawił się i zaczął tłumaczyć w jakim celu dzwoni.
– Tak… Oczywiście, że jestem odpowiedzialny… Taką mam nadzieję… Yhym, dobrze, tak, zgadza się, to mój adres… I w ciągu godziny? Genialnie. W takim razie do usłyszenia, dziękuję pani bardzo, miłego dnia życzę – zakończył rozmowę.
– Oj Janku, Janku. Będzie zabawa – zatarł ręce jakby święta nadeszły w tym roku znacznie prędzej. – Zaczekaj chwilę a wszystkiego się dowiesz.
Chłopiec próbował wyciągnąć z niego jakiekolwiek informacje, lecz Tomasz trzymał buzię na kłódkę. Cieszył się jak dziecko z wywiniętego psikusa. Zmierzwił dłonią czuprynę Janka, uśmiechnął się i powrócił do lektury brukowca, ciesząc się przyjemnym początkiem dnia. Młody, widząc że nic nie wskóra, poszedł na spacer po ogrodzie, który nadal wydawał mu się snem.
Po niespełna kwadransie przed posesją zatrzymał się samochód dostawczy. Z auta wyszedł niski i dość krępy facet. W rękach trzymał jakieś papiery, spojrzał na dom, zerknął w dokumenty, upewniając się, że dotarł pod właściwy adres. Otworzył furtkę, podszedł do Tomasza. Krótka wymiana zdań i kilka podpisów dopełniło formalności. Mężczyźni uścisnęli sobie ręce.
Gdy Janek wrócił ze spaceru ujrzał ogromnego owczarka niemieckiego siedzącego na trawie przed domem. Pies wyglądał na znudzonego całym światem, ziewnął potężnie pokazując rząd ostrych zębów. Chłopiec niepewnie podszedł do zwierza, powoli wyciągnął rękę. Futrzak miał bardzo miękką i ciepłą sierść.
– Wiedziałem, że ci się spodoba – powiedział zadowolony z siebie Tomasz. – A teraz pójdziemy na spacer i pokażemy tej mendzie jak wygląda prawdziwy pies.
Mężczyzna ostrożnie zbliżał się do owczarka, trzymając w ręce smycz i kaganiec. Na widok nieprzyjemnego żelastwa, które zaraz znajdzie się na jego pysku, pies warknął ostrzegawczo. Tomasz znieruchomiał, bał się dużych zwierząt, w szczególności takich z zębami, pazurami i paskudnym usposobieniem. Zastanawiał się przez chwilę, po czym rzucił trzymane przedmioty na ziemię. Pokazał psu puste dłonie na znak dobrych intencji.
– Co za piękny zwierzak. Taki dobry i łagodny, prawda? – mówił uspokajającym głosem, drapiąc psiaka za uchem.
Wystarczyło, że na kilka chwil stracił czujność, by podnieść kciuk w górę i pokazać Jankowi, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Bestialskie bydlę okrążyło go i zaatakowało, zagłębiając szereg białych zębów w nodze mężczyzny. Bolesny wrzask przeciął powietrze, zagłuszając krakanie białych gołębi. Przestraszony psiak rozwarł paszczę.
Tomasz pokuśtykał w stronę domu, łzy bólu ciekły mu po policzkach. Uciskając krwawiącą ranę, dotarł do kuchni. Dopiero gdy osunął się na chłodne kafelki przy piekarniku zauważył, że Janek szedł tuż za nim. Łamiącym się głosem polecił chłopcu, by znalazł jakąś szmatkę i książkę telefoniczną.
Podziękował za przyniesione przedmioty. Materiałem obwiązał ranę, powstrzymując na chwilę krwawienie. Zostawiając czerwone plamy na wertowanym stronach, szukał numeru do weterynarza. A raczej doktora rodziny mafijnej, który za odpowiednią opłatą był skłonny do złożenia choremu wizyty nawet w weekend. Drżącą dłonią wybrał numer i czekał na połączenie.
Pan doktor przyjechał z drugiego końca miasta po niespełna godzinie. Ponarzekał na korki, sygnalizację świetlną oraz wiecznie spieszących się motocyklistów. Zanim ujrzał ranę Tomasza zapytał, jak się wabi ten pies, leżący na trawniku przed domem. Zamilkł gdy tylko zobaczył minę pacjenta, otworzył torbę lekarską i zabrał się do pracy.
– Janku – umierający zwrócił się do chłopca. – To chyba już koniec, przynajmniej na dziś. Wracaj do domu.
– A co z Azorem?
– Masz tu dwie dychy, idź do sklepu, kup jakieś psie żarcie. A właśnie, nie chciałbyś mieć takiego czworonożnego kumpla?
– Rodzice pewnie się nie zgodzą, ale zapytam.
– W porządku, pędź już.
Resztę dnia Tomasz spędził w łóżku, krzywiąc się i jęcząc jak potępieniec. Okazało się, że rana nie była tak głęboka jak przypuszczał. Skończyło się na strachu i kilku prowizorycznych szwach. Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że pies był szczepiony na wściekliznę. Ugryziony był wystarczająco wściekły i bez tej choroby.
***
Nazajutrz obudził się dużo później niż zwykle. Zaspanym okiem spojrzał na zegarek, dochodziła jedenasta. Przeklął budzik, tkwiący na szafce nocnej. Zerwał się z łóżka i syknął z bólu, bowiem stanął na okaleczonej nodze. Wziął szybki prysznic, ubrał się porządnie. Z biblioteki zabrał poważnie wyglądające tomiszcze. Uśmiechnął się złowieszczo.
Poprzedniego dnia, leżąc na łóżku miał sporo czasu na rozmyślania. Wymyślił więc chytry plan, dzięki któremu jego wizerunek znacząco się ociepli. Wyjdzie na człowieka oczytanego, doceniającego kontakt z naturą i święcącego dzień święty. Poza tym się uspokoi, wyciszy, może zdrzemnie wśród kwitnących róż. Bo przecież zagłębienie się w lekturze na ogrodowym leżaku należało do najprzyjemniejszych rzeczy pod słońcem.
Przeszedł do przedpokoju, otworzył drzwi wejściowe i zamarł. Na progu leżał kłąb sierści, unoszący się i opadający w rytm oddechu śpiącego stworzenia. Tomasz modląc się w duchu, by zawiasy nie zaskrzypiały, wycofał się, zamykając za sobą drzwi. Soczyste przekleństwo podsumowało cały absurd sytuacji. Był więźniem we własnym domu, strzeżonym przez pieprzonego Cerbera.
Wrócił do swojego pokoju, otworzył okno i z ogromnym tomiszczem w ręce, usiadł na parapecie. Spojrzał w dół, odległość od ziemi nie była zbyt duża, w końcu pokój mieścił się na parterze. Zeskoczył na trawę i udał się do składziku z narzędziami. Wyciągnął z niego składany leżak, zadowolony umościł się na legowisku, otworzył książkę.
Dotarł już do rozdziału, w którym opisywano skutki śmiercionośnych trucizn, kiedy to zauważył coś podejrzanego. Podniósł wzrok znad obrazów, objaśniających na jakie organy wewnętrzne działa dana substancja. Za płotem po drugiej stronie drogi rozgrywało się coś dziwnego. Co jakiś czas w niebo wzbijał się strumień wody pod ciśnieniem, zupełnie jakby sąsiad zabrał się za podlewanie.
Chcąc nie chcąc, mężczyzna wstał z leżaka, wiedziony ciekawością podszedł do bramki i zerknął na posesję naprzeciwko. Na podjeździe stał samochód, który miał czerwony kolor i wyglądał na dość drogi. Tomasz nie znał się na samochodach, więc nic więcej nie mógł o nim powiedzieć.
Miłosz chodził wokół auta i polewał je wodą, spłukując pianę. Obok leżało wiadro, gąbka oraz szczotka, nakładka na szlauch. Idący na mszę przechodnie z szacunkiem patrzyli na zajętego gospodarza. Rzucali pozdrowienia, przystawali, żeby chwilę porozmawiać, wymienić się zasłyszanymi plotkami. Widać było, że mężczyzna cieszył się poważaniem okolicznych mieszkańców.
– A może to właśnie jest klucz do sukcesu? – mruknął Tomasz, gładząc się po brodzie.
Poszedł do domu, ubrał się elegancko, garnitur z komunii był na niego zdecydowanie za mały, więc ubrał ten, który miał na sobie podczas obrony magistra. Westchnął ciężko, przypominając sobie studencie życie, to były czasy.
Ponownie wyskoczył przez okno, na palcach przeszedł przez ogród i upewniwszy się, że kudłata bestia wciąż śpi, otworzył bramkę. Przystanek autobusowy znajdował się niedaleko. Po dziesięciu minutach spaceru Tomasz stanął wśród czekających, którzy obdarzali go niezbyt przyjaznymi spojrzeniami.
Nadjechał autobus, mężczyzna kupił bilet u kierowcy i usiadł na niezbyt wygodnym siedzeniu. Jak zwykle miał problem z umiejscowieniem długich nóg, które nijak chciały się zmieścić. Musiał więc siedzieć skosem, zajmując praktycznie półtora miejsca. Na szczęście podróż z tych warunkach nie trwała długo.
Przy wysiadaniu Tomasz życzył kierowcy miłego dnia. Został zignorowany. Machnął na to ręką i ruszył w miasto. Dużo czasu minęło odkąd ostatnio był w centrum. Wiele się zmieniło, z przyklejonej na witrynie kartki dowiedział się, że jego ulubiona księgarnia została przeniesiona na jakieś wypiździejewo.
Po krótkiej przechadzce dotarł do celu swej podróży. Salon samochodowy lśnił niczym świąteczne drzewko z mnóstwem ozdób. Miły pan pod krawatem natychmiast podszedł do klienta i spytał się, czy w czymś może pomóc. Tomasz wyjaśnił czego potrzebuje. Na twarzy sprzedawcy pojawił się wystudiowany uśmiech.
– Mamy w ofercie coś specjalnego w sam raz dla pana.
***
Tomasz nareszcie czuł, że żyje. Wiatr szalał w jego długich włosach, powietrze pachniało wolnością i spełnionymi marzeniami. Kierownica została obita miękką skórą, miał wrażenie jakby dotykał przyjemnej sofy, zapraszającej do krótkiej drzemki. Wszystko było tak piękne, że aż wydawało się nierzeczywiste. Wychylił się, pordzewiały maluch najpierw się z nim zrównał, następnie wyprzedził go i zniknął w oddali.
– Panie Staszku, można trochę szybciej? – krzyknął.
Laweta przyspieszyła. Tomasz poczuł się jakby rzeczywiście prowadził samochód. Przez myśl przemknął mu pomysł o zrobieniu prawa jazdy. Jednak postanowił działać metodą małych kroczków. Na razie cieszył się z zakupu i wyobrażał sobie minę Miłosza, jak tylko postawi to cacko przed domem.
Minęły dwie godziny leniwej jazdy i w końcu Tomasz mógł stanąć przy swoim nowym nabytku. Otworzył bramkę na oścież, oparł się o bok auta i starał się wyglądać na wyluzowanego. Pierwszy przechodzień nawet nie spojrzał na samochód, drugi także. Matka z dzieckiem zatrzymała się tuż przy posesji, lecz po chwili okazało się, że podnosiła grzechotkę upuszczoną przez rozwrzeszczanego szkraba.
W końcu do auta podszedł dziwny mężczyzna, na pierwszy rzut oka wyglądający na włóczęgę. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem, podarte sztruksowe spodnie oraz przykurzone buty. Po obliczu błąkał mu się dziwny uśmieszek. Zanim się odezwał, kilkukrotnie oblizał wargi.
– Czy ten samochód jest na sprzedać?
– A widzi pan gdzieś kartkę o sprzedaży? – warknął zirytowany Tomasz.
– Spokojnie, tylko pytam. Szukałem tego modelu już od dawna i…
– Nie jest na sprzedaż, proszę opuścić moją posesję, bo psa zawołam!
Mężczyzna wzruszył ramionami i odszedł, znikając za rogiem. Oburzony właściciel samochodu prychnął ze złości. Niedoszły kupiec cholernie podniósł mu ciśnienie. W dodatku od tego całego szpanowania okropnie rozbolały go nogi. A jakby tak przynieść sobie leżak z ogrodu i poczytać książkę? Wyszedłby nie tylko na bogacza o wspaniałym guście, ale i na intelektualistę.
Jak pomyślał, tak zrobił. W momencie gdy podnosił leżak, usłyszał dziwny dźwięk. Coś jak cichy warkot silnika, po którym rozległ się pisk opon. Tomasz z prędkością błyskawicy wybiegł na podjazd, zdążył ujrzeć czerwień tylnych świateł. Wypadł na ulicę, jego cudo już znikało w oddali.
Miał dość. Dość przejmowania się opinią innych, dość patrzenia na przechodniów, sąsiadów, rodzinę. Janek będzie musiał pogodzić się z faktem, że on, Tomasz, poległ w walce z opinią publiczną i wraca do bycia sobą. Mężczyzna obrócił się, zamknął za sobą furtkę i dumnym krokiem szedł w stronę domu.
– Kurwa – szepnął, mijając drzwi wejściowe, przed którymi wciąż leżał krwiożerczy owczarek. Poszedł do ogrodu, przelazł przez okno, zamknął je i zasłonił żaluzje. Włączył lampkę, chwycił książkę i umościł się w barłogu. Dobrze jest być kimś, ale sobą najlepiej.

Komentarze

  1. ... nie dodało mojego komentarza :<

    OdpowiedzUsuń
  2. To żeś się, panie Tomaszu, rozkręcił z tymi tekstami :D Wreszcie ^^ Ale zaraz, mnie tu tak długo nie było? Nie może być... No, nieważne, kilka drobnych uwag, coby tradycji stało się zadość :P

    "Cały dzień kontrolowania niewyparzonego języka sprawiło, że był zmęczony psychicznie" - chyba dzień raczej sprawił, prawda? ;) I to by było tyle z błędów językowych :P

    A tak poza tym to mam kilka takich bardziej do uczepienia się, bo:
    Owczarek niemiecki z paskudnym usposobieniem? Naprawdę? Bohater musiał mieć wyjątkowe szczęście, bo to rzadkość :P
    "Idący na mszę przechodnie z szacunkiem patrzyli na zajętego gospodarza" - tak, tak, poważni i bogobojni ludzie z uznaniem patrzyli, jak facet myje samochód w niedzielę, wykonując pracę niekonieczną :P Szkoda, że jakaś poczciwa babinka starej daty tego nie widziała, byłoby zabawnie :P
    No i przepraszam, ale według nowej nomenklatury nie ma czegoś takiego jak "świnka morska". Kawia domowa, zapamiętaj, będziesz miał czym szpanować xD

    A tak już bardziej na poważnie, fajnie się czytało, jak zwykle zresztą ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A, racja, bo zapomniałam dodać, co najważniejsze. Jak zaczęłam czytać, to mi się tak jakoś skojarzył "Zdolny uczeń" Kinga :D Tylko mniej krwawo było xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porównanie do Kinga, ach, jak dobrze, ale chyba nie zasłużyłem :( A co do mojej ostatniej aktywności - podpisałem pakt z diabłem. Niestety nie wynegocjowałem lepszych umiejętności pisarskich, szatan jest twardym negocjatorem, więc pozostało na kilku piwach :)

      Usuń

Prześlij komentarz