Sąd
Zaczęłam pisać taki wiersz, a później uznałam, że to domaga się krótkiego opowiadanka.
Czekałam grzecznie w kolejce mnąc skrawek koszuli. Było dość
duszno, pewnie ze względu na mnóstwo ludzi. Co jakiś czas kogoś wywoływali, ale
jak to w kolejce – oczekiwanie wydawało się wiecznością. Dodatkowo (jak to w
kolejce również bywa) ludzie byli niespokojni, niektórzy się wykłócali i psuli
atmosferę współ-oczekującym. Aby zająć czymś myśli wzięłam do ręki kolorowy folder
leżący na stoliczku obok.
„Spokój i wypoczynek” – informował mnie kłujący w oczy tytuł,
który wieńczył obrazek zielonej idylli, ze strumyczkiem, kwiecistą łączką i
wesołą parą przechadzających się ludzi w białych podkoszulkach. Wewnątrz
były zapowiedzi samego błogostanu i tęczy. Wspólne śpiewy, opalanie się w
słoneczku, masaże i relaks. Wyszczerzone w uśmiechach piękne twarze życzliwych
ludzi i rekomendacje znanych osób. „Wyciszenie i spokój umysłu: to właśnie
możecie tutaj znaleźć! Pozwól sobie na zasłużony wypoczynek. Zaczerpnij u źródła
wewnętrznej radości, pozwól by dobre samopoczucie towarzyszyło ci wiecznie…”
Westchnęłam i odłożyłam ulotkę. Coś sprawiło, że poczułam się
jeszcze gorzej.
– Następny! – rozległo się, gdy starsza urzędniczka wyszła do poczekalni i zagrzmiała zgrzytliwym, ostrym głosem. Sąsiedzi szturchnęli mnie,
gdy tak siedziałam gapiąc się na nią bez słowa.
– Co, ja? Tak, ach już, przepraszam – podążyłam za
zniecierpliwioną kobietą. Szłam patrząc pod nogi, nie mogąc znieść plakatów i
obrazków na ścianach, tak podobnych do zawartości broszurki, którą przed chwilą
przeglądałam.
– Tu. Proszę jeszcze usiąść. Musimy wypełnić dokumenty.
– Coś, podpisać? – zapytałam znużona.
– Tak, za chwilę. Zgodnie z procedurą muszę zadać kilka pytań.
– Proszę.
– Czy dopuściła się pani kradzieży, bądź morderstwa, bądź tym
podobnej krzywdy? A może podtruwanie?
– Nie.
– Może jakaś manipulacja, mobbing? Psychiczne znęcanie się?
Dręczenie…
– Nie. Skądże.
– Czy może zdarzyło się pani buntować ludzi przeciw sobie, na
przykład pracownika by zbuntował się przeciwko przełożonym?
– Nie, nie wydaje mi się.
– A może nie osobiście, tylko komuś pani poleciła któryś z tych
czynów, bądź podobny…
– Nie. Czy te pytania są konieczne? – zapytałam nieśmiało.
– Owszem, niezbędne. Proszę o cierpliwość. Kłamstwo? Kłótliwość?
– Ja… Trudno powiedzieć. Staram się mówić prawdę. Nie należę też
chyba do osób kłótliwych…
– Hipokryzja, a może perwersja…
– Co proszę?! – spłonęłam rumieńcem zbita z tropu. – No wie pani…
– Narkotyki?
Spojrzałam wymownie.
– Tak, tak… tutaj proszę mały test sprawdzający… a później proszę
jeszcze to…
Położyła przede mną gruby plik kartek. Westchnęłam z głębi serca.
Nic dziwnego, że kolejka tak się wlecze. Zabrałam się za skrupulatne
wypełnianie. Pytania były szczegółowe i dotyczyły przeróżnych przewinień.
Małych, dużych. Nawet zupełnych drobiazgów. „Czy opuszczałaś zajęcia w szkole?”,
„Czy zdarzało ci się w pełni świadomie robić rzeczy niebezpieczne dla życia i
zdrowia?”, „Czy zdarzyło ci się narazić/namówić kogoś na takie aktywności?” W
nieskończoność. A kartek tylko przybywało, bo urzędniczka wydobywała kolejne
zszyte razem pliki testów i zaświadczeń… W końcu rozbolała mnie ręka od stawiania
krzyżyków w odpowiednich polach. Ostatni dokument okrasiłam zamaszystym
podpisem.
– Naprawdę potrzebna wam cała ta makulatura? A nie wystarczy przecież…
– Droga pani, to zabezpieczenie. Wolimy mieć wszystko na piśmie.
Dostawaliśmy kiedyś tyle zażaleń, że… Ale czas nas goni. Petenci czekają. Proszę,
proszę tędy.
Poprowadziła mnie korytarzem do obszernego pomieszczenia, które było
oświetlone głównie światłem świec, za to w bardzo pokaźnej ilości. I oto
jestem. W centralnej części sali stoi duża pozłacana waga. Wokół na ławach zasiadają
urzędnicy. Jeden z nich, siedzący pośrodku ma przed sobą bicz i coś w rodzaju
berła. Wydaje mi się zielonkawy na twarzy.
Obok wagi stoi dwu mężczyzn. Jeden w psiej, drugi w ptasiej masce.
„Pies”, cały na czarno czyni zapraszający ruch dłonią. Podchodzę niepewnie i
kładę serce na jednej z szalek. „Ptak” notuje coś zawzięcie w notesie. „Pies” kładzie
na przeciwwadze pióro. Parker. A moje serduszko małe, wysuszone i jakieś takie
bez życia. Moment wahania aż w końcu Pióro opada, serce chyboce się na szalce. Mężczyzna
w ptasiej masce notuje skrzętnie wynik. Chwila ciszy. Delikatne szmery na sali.
Nasłuchuję wgapiając się znów w czubki swoich butów. Odzywa się psiogłowy.
Życzliwym tonem, ale nagląco.
– Dobrze, proszę, przechodzi pani…
– Przepraszam, czy ja tak skończę?
Poruszenie na sali. Zielonkawy mężczyzna unosi zdumiony brwi.
Widzę to, bo patrzę teraz po kolei wszystkim wprost w oczy.
– Słucham?
– Czy to małe wysuszone serduszko mnie kwalifikuje, jak to mówią,
na pola elizejskie? Niebieskie łąki Jaru, Eden? Wyraj... Czy tak?
Psia maska przytaknęła w milczeniu.
– I jest tam tak właśnie? – wyciągam z kieszeni wymięty folder.
Macham nim by wszyscy zwrócili uwagę.
– Mamy podstawy sądzić, że ludzie wiodą tam szczęśliwe, spokojne
nieżycie – odezwał się po raz pierwszy ptasiogłowy.
– Acha – odpowiadam bez przekonania. Ramiona opadają mi i cała się
kurczę sflaczała. Patrzę na drobne serduszko, które tak starannie unikało
wszelkiego zła w życiu. Czysta, biała koszula na grzbiecie wydaje mi się nagle
jakaś odpychająca i szorstka. Zamyślona, otępiała nie od razu zauważam, że
podchodzi do mnie ptasiogłowy i kładzie mi rękę na ramieniu.
– Nie chcesz iść?
– Nie… – kręcę głową, aby odgonić napływające mi zdradliwe łzy.
– Myślę… że możemy wykorzystać krucz… Skorzystać z alternatywnej możliwości?
Ocieram oczy rękawem, pociągam nosem i spoglądam na niego wielkimi
oczyma.
Psiogłowy wzdycha.
– A więc pani wraca? – patrzy na kompana porozumiewawczo. Jeśli
można coś takiego wywnioskować z oblicza maski.
– Wysoki trybunale, przywracamy tę panią do żywych.
Zielonkawy mierzy nas spojrzeniem w końcu przewraca oczami i czyni
taki ruch dłonią, jakby nas odprawiał.
– Czy następnym razem też będzie tyle papierkowej roboty? – zagaduję urzędnika.
– A zamierza pani wprowadzić korekty w zeznaniach? – wydaje mi
się, że ptasiogłowy się uśmiecha.
– Zdecydowanie – potwierdzam energicznie.
Urzędniczka, która przygląda mi się ze zgrozą, w końcu wkłada
pierwszy plik do niszczarki.
Poetycko. I jak to w poezji, nawet tej pozatorskiej można odczytać tekst na kilka sposobów. Kilka literówek, ale czepiał się nie będę :)
OdpowiedzUsuńZa to ja będę :P
OdpowiedzUsuń"Wyciszenie i spokój umysłu to właśnie możecie tutaj znaleźć!" - przed "to" przydałaby się jakaś pauza czy przecinek. Wiem, że z interpunkcją to różnie bywa, dlatego zwykle się nie przyczepiam, ale akurat tutaj to dosyć kulawo wygląda.
"urzędniczka wyszła na poczekalnię" - cóż, moja nauczycielka z liceum powiedziałaby na pewno, że to bardzo niebezpieczne, zupełnie jak zwalnianie się z zajęć "na autobus", można sobie zrobić krzywdę :P
"Czy dopuściła się pani kradzieży, bądź, morderstwa, bądź tym podobnej krzywdy, podtruwanie?" - przed morderstwem zdecydowanie bez przecinka, za to w przypadku podtruwania: albo dopuściła się podtruwania (nie podtruwanie) właśnie... Albo dałabym to w następnym zdaniu. Tak, żeby fleksja się zgadzała.
"Czy te pytania są konieczne? – zapytałam niemiało." - tak, literówka.
"A kartek tylko jakby przybywało, bo urzędniczka wydobywała kolejne zszyte razem pliki testów i zaświadczeń…" - skoro urzędniczka wyciągała kolejne papiery, to kartek chyba w istocie przybywało, a nie tylko "jakby", czyż nie?
"Na środku stoi duża pozłacana waga. Wokół na ławach zasiadają urzędnicy. Jeden z nich, siedzący na środku ma przed sobą bicz i coś w rodzaju berła." - zwykle się powtórzeń nie czepiam, ale odmówić sobie nie mogłam, za bardzo mnie tu gryzie.
"Czy to małe wysuszone serduszko mnie kwalifikuje, jak to mówią, na pola elizejskie? niebieskie łąki Jaru, Eden? Wyraj, czy tak?" - po pytajniku wypadałoby dać wielką literę, poza tym "Czy serduszko kwalifikuje mnie (...) czy tak?" - no to w końcu pyta, czy ją kwalifikuje, czy stwierdza, że kwalifikuje i chce tylko uzyskać potwierdzenie? Że już o powtórzeniu nie wspomnę :P
"Zamyślona, otępiałam nie od razu zauważam, że podchodzi do mnie ptasio głowy i kładzie mi rękę na ramieniu." - skoro zamyślona, to otępiała, innymi słowy literówka. Poza tym ptasiogłowy wszędzie był pisany razem, więc ta spacja w środku niepotrzebna.
Wybacz to czepianie się, ale tak mi zeszło napisać komentarz (choć przeczytałam tekst niedługo po publikacji, ale brakło mi... weny), to choć chciałam być skrupulatna :P
Fajny pomysł, a ten motyw z ważeniem to już gdzieś spotkałam... I nie mam tu na myśli sensu stricto mitologii egipskiej :) Chyba to byli "Amerykańscy bogowie" Gaimana, o ile mnie pamięć nie myli. Mniejsza o to, miło się czytało :)
Pozdrawiam