Najlepsi fantaści pod słońcem

#tajemnica #dziwne

– Na pewno wiesz, co robisz?
Mężczyzna przerwał pracę, odwrócił się i spojrzał na kolegę, który stał z latarnią w drżącej dłoni.
– Zaufaj mi.
Stefcio podrapał się po policzku, pozostawiając na nim czarne smugi, mocniej ścisnął rączkę kilofa. Zabrał się do pracy, odłupując kawałki skały z ogromnej bryły tuż przed nim. Jego przyjaciel Władzio powiesił latarnię na haku wbitym w ścianę korytarza i zaczął ładować kamienie do kosza. Gdy skończył, z trudem zarzucił pojemnik na plecy i wyszedł na zewnątrz.
Osłonił oczy przed światłem, odetchnął pełną piersią, delektując się świeżym powietrzem, przyjemnym i chłodnym. Przez chwilę podziwiał majestat górskich szczytów, otulonych pierzyną chmur. Nie odczuwał chłodu, mimo że miał na sobie jedynie krótkie, przybrudzone spodenki. Zdjął kosz z pleców, wysypał zawartość, westchnął ciężko, odwracając się od światła dziennego. Wrócił do kopalni.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zapytał przyjaciela, schylając się po kawałek skały.
– A ty znowu to samo! Słuchaj, jestem pewny, że za tym kamulcem znajdziemy coś niesamowitego.
Stefcio z czułością pogładził chropowatą powierzchnię, nałożył gogle i z ogromnym zapałem wrócił do pracy. Przeczucie mówiło mu, że ta ziemia kryje w sobie niezliczone skarby, które tylko czekają, by po nie sięgnąć. Wypluł grudkę ziemi, uśmiechnął się, gdy w skale pojawił się otwór wielkości pięści. Natychmiast zabrał się za jego powiększanie.
Po kwadransie ciężkiej pracy mężczyzna zarzucił kilof na ramię i spojrzał krytycznym okiem na stworzone przejście. Zerknął na towarzysza, mruknął coś do siebie, po czym zaczął przeciskać się przez otwór. Władzio nachylił się z latarnią i spytał szeptem:
– Widzisz coś?
– Jeszcze nie, podaj mi światło.
Ostrożnie podniósł otrzymaną latarnię, gwizdnął na znak, że jest bezpiecznie. Po chwili obok niego stanął przyjaciel, który pokiwał głową z niewyraźną miną i klepnął Stefcia po plecach.
– Jesteśmy bogaci, nie ma co…
Mężczyźni stali na wąskiej kamiennej ścieżce. Po obu jej stronach znajdowały się jeziorka o nieznanej im głębokości. Z różnych stron dobiegał do nich dźwięk kapiącej wody, ogłuszający w panującej wokół ciszy. Stefcio, niezrażony brakiem cennych przedmiotów, zrobił krok naprzód, szedł powoli, rozpraszając ciemność.
Po kilku minutach dotarł do końca ścieżki. Dalszą drogę zagradzała mu szara skała. Przywarł policzkiem do wilgotnego kamienia, uśmiechnął się, chwycił kilof i z błyskiem w oczach zaczął się przebijać. Podświadomie czuł, że za tą przeszkodą jest to, o czym zawsze marzył.
Czego on tak właściwie chciał? Z każdym końcem dnia, gdy układał się do snu, zadawał sobie to pytanie. Czy przestanie kopać, gdy tylko znajdzie upragnioną rzecz? A może będzie to dopiero początek jego przygody? Nie wiedział. Na razie liczyło się tylko to uczucie podniecenia, narastające z każdym uderzeniem kilofa.
Żmudna praca trwała kilkanaście godzin, w trakcie których zarządzono sześć dłuższych przerw. Kopacze wychodzili wtedy na zewnątrz, siadali na drewnianej ławeczce przy wejściu do kopalni, rozmawiali lub w milczeniu podziwiali piękno przyrody. Stefcio, choć mocno zmęczony, wciąż pełen był optymizmu i zapału. To właśnie ciągła chęć parcia do przodu nie pozwalała mu odpuścić.
Władzio miał wątpliwości, co do całego przedsięwzięcia. Siedział skwaszony, jakby postawiono przed nim kosz cytryn, kazano je przeciąć w połowie, wycisnąć, a uzyskany w ten sposób sok, wypić. Dręczyły go złe przeczucia, dlatego też za każdym razem, gdy w kopalni usłyszał coś niepokojącego, odwracał się i lustrował ciemność w poszukiwaniu zagrożenia.
– Możemy cofnąć się do jaskini? Po prostu kopmy w innym kierunku – poprosił przyjaciela.
– Czy ty wiesz, co jest za tą skałą? – zapytał Stefcio z obłędem w oczach. – Złoto, diamenty, rubiny! Wystarczy po nie sięgnąć. Jesteśmy tak blisko, a ty chcesz się poddać?
– Nie, ale…
– Koniec tematu, jeszcze mi podziękujesz.
Władzio przygryzł język i zabrał się do zbierania kamieni. Co kilka chwil nieruchomiał, miał wrażenie, że słyszy tajemnicze dźwięki, dochodzące zza litej skały. Przypominały wleczenie czegoś ciężkiego po chropowatej powierzchni. Czasami też wyłapywał coś, co brzmiało jak suche gałęzie wrzucone do rozdrabniarki. Zadrżał ze strachu, gdy jego bujna wyobraźnia podsunęła mu obraz przerażającego stworzenia żyjącego w głębinach.
Schylił się po spory odłamek skalny i mógłby przysiąc, że poza miarowym stukotem kilofa, słyszał głuche, narastające warczenie. Zbliżył się do ściany korytarza, dotknął policzkiem zimnej powierzchni, zamknął oczy. To coś było całkiem blisko, zdawało się krążyć wokół. Miał chęć puścić się biegiem w stronę wyjścia, lecz nie potrafił zostawić Stefcia.
Opętany wizją niezliczonych bogactw mężczyzna nie zorientował się, że Władzio stoi tuż przy nim. W momencie, gdy uniósł kilof nad głowę, przyjaciel wyrwał mu narzędzie z dłoni i zaczął uciekać. Stefcio rzucił się za nim w pogoń. Wpadli do jaskini z jeziorkami, gdzie pościg znacznie osłabł, gdyż obaj musieli uważać, by nie ześlizgnąć się z mokrej ścieżki.
Nagle ziemia zatrzęsła się, opadli na czworaka i ze strachem patrzyli jak z korytarza, z którego wybiegli, wypełza stwór, wyglądem przypominający ogromną dżdżownicę. W przepastnym otworze gębowym dostrzegli kilka rzędów zębów, nawykłych do kruszenia wszystkiego, co stanie im na drodze. Potwór zatrzymał się, po czym ruszył na nich, pożerając stalagmity i stalaktyty.
Już nie mieli czasu na ostrożne stawianie kroków. Na złamanie karku rzucili się do tyłu, byle dalej od goniącej ich kreatury. Po chwili dostrzegli promyk światła dziennego, wypadli na zewnątrz i skryli się za pobliskim głazem narzutowym. Potwór również wydostał się z kopalni. Oszołomiony mnóstwem nieznanych mu bodźców, wydał z siebie ogłuszający ryk. Nie potrafił znaleźć drogi powrotnej, więc zrobił pierwszą rzecz, jaką podsunął mu instynkt. Rozwarł uzbrojoną paszczękę i wrył się w ziemię niczym gigantyczne wiertło. Łoskot mielonej ziemi powoli cichł, aż w końcu całkowicie ustał.
Mężczyźni nie byli w stanie wydobyć z siebie słowa. Oddychali ciężko, zerkali na siebie, jakby w drugiej osobie szukali dowodu na to, że to nie był sen. W całej ich krótkiej karierze kopaczy nie spotkali się z tak ogromną i przerażającą bestią. Dotychczas natykali się raczej na żuki wielkości pięści, szare ćmy i zwinne jaszczurki, kryjące się między skałami.
– Wracajmy do domu – wyjąkał w końcu trzęsący się ze strachu Władzio. – Proszę.
– Nie. To była próba męstwa! Przetrwaliśmy, teraz wystarczy odebrać nagrodę!
Stefcio sięgnął po latarnię, zapalił płomyk i pewnym krokiem wszedł do kopalni. Nie chciał, żeby przyjaciel zobaczył cień strachu i zwątpienia, przemykający po jego obliczu. Bał się równie mocno, co jego towarzysz, lecz ukrywał to pod płaszczem szaleńczej pasji.
Władzio pogodził się z losem, jego oczy stały się szare, z twarzy zniknęły emocje. Podniósł się z miejsca, jakby z automatu powlókł się za przyjacielem. Dotarł do granicy, w której jego świadomości, musiała zostać przytłumiona, w przeciwnym razie straciłby zmysły.
– Wiedziałem, że się nie poddasz! – krzyknął wesoło Stefcio, gdy ujrzał idącego za nim kompana.
Władzio mruknął coś niezrozumiale i zaczął patrzeć się w mrok częściowo zawalonego korytarza. Przeskoczył nad stertą gruzu, przesunął dłonią po zimnej ścianie. Gdyby w tym momencie płomień latarni oświetlił jego twarz, widać byłoby dwie jasne bruzdy, przecinające policzki. Mimo wewnętrznego rozbicia, wciąż szedł przed siebie niczym ćma, lecąca w stronę światła.
– Tak jak myślałem, ten stwór zrobił nam przejście – szepnął zadowolony Stefcio, stając przed ogromnym, wydrążonym tunelem. Przez chwilę wahał się przed uczynieniem tego pierwszego kroku w nieznane. Pochylił głowę i zgarbiony wkroczył w ciemność. Tuż za jego plecami szedł Władzio, który wciąż dotykał ścian palcami, od czasu do czasu sprawdzał, czy światło latarni nie oddaliło się zbytnio. Gdy tak się działo, podbiegał niespiesznym truchtem.
Stefcio stracił rachubę czasu. Szli już godzinę, dwie, może trzy? Schodzili coraz głębiej, nogi zaczęły im ciążyć, jakby były z ołowiu. Burczenie w brzuchach coraz częściej odbijało się od ścian, głośno przypominając, że zbliża się pora posiłku. Niestety nie wzięli ze sobą żadnego prowiantu.
Władzio nieoczekiwanie obudził się z letargu. Potrząsnął głową jakby odganiał zły sen.
– Gdzie ja jestem? – rzucił w przestrzeń.
– U progu bogactwa – odpowiedział mu głos z przodu.
Kopacz dostrzegł nikły blask latarni, podbiegł do przyjaciela i trzymał się na dystans wyciągniętej dłoni. Bliska obecność drugiego człowieka sprawiała, że czuł się odrobinę lepiej. W razie niebezpieczeństwa zawsze mógł liczyć na jego pomoc. Ale miał głęboką nadzieję, że już nic złego się nie wydarzy.
Nagle Stefcio potknął się o kamulec, leżący na środku korytarza. Upadł na ziemię, boleśnie raniąc sobie kolano. Wypuszczając powietrze przez zęby, sięgnął po chusteczkę i przyłożył ją do krwawiącego miejsca. Chwycił latarnię i z uwagą przyjrzał się ciemnej skale.
– Czy to jest… – sięgnął po kilof.
Oczom kopaczy ukazała się mała cześć lśniącego diamentu, ukrytego w kamiennej skorupie. Zaskoczeni i oszołomieni pięknem minerału, stali bez ruchu, wpatrzeni w ten cud natury. Powoli docierało do nich, że ich sny, marzenia i pragnienia stały się rzeczywistością. Pierwszy otrząsnął się Stefcio, który położył ręce na kamieniu:
– Jesteśmy bogaci. Już nie mogę doczekać się powrotu do domu. Wszyscy będą mi zazdrościć.
– Tobie? Chyba nam?
– Przecież to ja go znalazłem! Gdyby nie ja, nigdy byś tu nie dotarł! Mogę się z tobą podzielić…           Co powiesz na jedną piątą?
– Chyba żartujesz! Dzielimy się pół na pół!
– Nie ma mowy! – owładnięty chciwością Stefcio sięgnął po kilof, lecz nie zdążył wyprowadzić ciosu. Władzio w porę zorientował się w zamiarach byłego przyjaciela, doskoczył i chwycił trzonek narzędzia. Rozpoczęła się próba sił.
***
– A widziałaś tego gościa od pogody? Mogłabym go schrupać.
– E tam, za młody.
– Dla mnie w sam raz, wychowałabym go sobie – kobieta lubieżnie oblizała usta.
– Jesteś okropna – jej przyjaciółka karcąco pokiwała głową.
Rozmowę przerwał głośny pisk, po którym matka zerwała się z drewnianej ławki i podeszła do walczących w piaskownicy chłopców.
– Ej, bawcie się grzecznie. Stefciu, podziel się tym kamieniem z Władziem. I odłóż łopatkę, bo zrobisz sobie krzywdę.

Komentarze

  1. Wyobraźnia nie zna granic :D
    Jedynie "Wpadli do jaskini z jeziorkami, gdzie pościg znacznie osłabł" brzmi dla mnie nieco wątpliwie. Pościg osłabł? A nie lepiej byłoby, gdyby osłabł impet pościgu albo coś w tym stylu?
    A poza tym to nie mam uwag, może kilka niepotrzebnych przecinków, ale czepiać się nie będę, w końcu masz na to papiery :P
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak niezbyt fortunne zdanie mi wyszło :) A co do papierów, to niestety nie załatwiają wszystkiego, a powinny. Tak czy siak wkrótce teksty, zmiany, progres. Pędzimy :)

      Usuń
  2. niezłe :) trochę upiorne
    "(...)szedł powoli, rozpraszając ciemność". - to zdanie mi się podoba ;D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz