W poszukiwaniu Nirwany, czyli Na świętej drodze

Yo! Poniższy tekst nie jest zabawny lub śmieszny. Jest jedynie literacką próbą pogodzenia się z samym sobą i nabrania sił. Dlaczego wrzucam? Dlaczego nie? Zauważyłem, że mój stan psychiczny odbija się na fabule tekstów, zmienia mi styl i nastrój. Lepiej zamknąć to w jednym opowiadaniu niż podświadomie ciągnąć w kolejnych. Pozdrawiam i życzę refleksyjnej lektury :)
#dziwne #zabójcy #chaos
         Kręte schody zdawały się nie mieć końca. Z każdym krokiem ból w boku odbierał mu część świadomości. Wystarczyło zatrzymać się, usiąść, poczekać na nadejście mroku. Pozwolił sobie na piętnaście sekund wytchnienia. W oddali zaryczał niedźwiedź. Dźwięk drapieżnika sprawił, że mężczyzna przyspieszył. Wizja pożarcia żywcem dodawała mu sił.
Obejrzał się za siebie. Nigdy nie powinien tego robić, ale pokusa była zbyt silna. Kamienna ścieżka ginęła w mglistej czeluści. Dojrzał jedynie zakręt piekielnego węża, na którym przystanął, by podziwiać wierzchołki drzew. Jeden nieostrożny krok i znów tam wyląduje. Ostre, górskie powietrze wyżłobiło kolejną bruzdę na zakazanym obliczu maga.
Schował okulary, dotarł do kresu swych możliwości. Miał tylko jedno wyjście. Splunął na pobliski kamulec. Zignorował ścieżkę, w umyśle zamknął za sobą ostatnie drzwi. Mała, czarna piłeczka, stworzona w jaźni mężczyzny towarzyszyła kolejnym krokom. Stuk, stuk, stuk – odbijała się miarowo. Ciało wyrównało oddech. On był ścieżką, piłeczką, stukotem.
Rozmyty wzrok legł na nieruchomych strażników. Kamienni opiekunowie strzegli tego miejsca przez wieki. Uśpione lwy obserwowały jak wątłe ciało maga pokonuje ostatni stopień. Ze spokojem patrzyły jak mężczyzna opada na kolana. Jak jego twarz spotyka się z kurzem dziedzińca. Płatek śniegu opuścił niebiosa by spocząć na czarnej szacie. Tkwił na niej przez chwilę, po czym zniknął, jakby nigdy nie istniał.
Przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele przywróciło mu świadomość. Zamrugał oczami. Nie wiedział na czym leżał, ale cholerstwo było okropnie niewygodne. Usiłował odnaleźć jakieś znajome elementy rzeczywistości. Bezskutecznie. Drewniana powała przypomniała mu o domku w górach, gdzie spędził kiedyś święta. Miał nadzieję, że to nie był sen.
– Witaj, przyjacielu – rozległ się spokojny głos po jego prawej stronie.
Chciał zerwać się na równe nogi, lecz ciało odmówiło posłuszeństwa. Przekręcił głowę i spojrzał na dobrze zbudowanego mężczyznę, który siedział w pozycji lotosu. Tuż obok niego spoczywał prosty kij z drewna bukowego. Zafascynowany mag patrzył na grę cieni, które urządziły sobie bal na gładko ogolonej głowie mnicha. W jego oczach ujrzał spokój i opanowanie. Pan Ciemności dotarł na miejsce.
– Ile to już minęło?
– Kilka lat. Wiedziałem, że w końcu przyjdziesz – odparł Karol.
– To było oczywiste, prawda?
Mnich skinął głową. Bezszelestnie podniósł się z drewnianej podłogi. Podszedł do źródła światła. Pokój pogrążył się w ciemnościach. Tomasz nie był nawet w stanie powiedzieć kiedy Karol wyszedł z pomieszczenia. Potrzebował pomocy a on był jedyną osobą, do której mógł się zwrócić. Pojedyncza łza spłynęła po policzku. Wracały wspomnienia.
Pierwsze promienie słońca zbudziły go ze snu. Mógłby przysiąc, że dopiero co zamknął oczy. Podciągnął się na łokciach. Ból w dolnej części pleców był nie do zniesienia. Podszedł do glinianej misy, ustawionej w kącie pokoju. Zimna woda usunęła resztki piasku spod powiek. Parę skłonów i przysiadów dopełniło porannego rytuału. Ciemna energia zamigotała między palcami maga. Miał zadziwiającą zdolność regeneracji.
Wyszedł z pokoju, wiedział dokąd powinien pójść. Doskonale pamiętał to miejsce. Każdy skrawek podłogi był mu bliski. Dotknął doskonale oheblowanego drewna. Przypomniał sobie o bólu. Pozwolił sobie na kilka minut katowania się wspomnieniami. W momencie przekraczania progu był gotów na to, co go czeka.
– Powinieneś jeszcze odpoczywać – stwierdził mnich na widok mężczyzny zdejmującego buty.
– Jestem gotowy.
Karol nie pytał, znał maga od lat i rozumiał więcej od innych. Czytał w nim jak w otwartej księdze. Nie było to trudne, na twarzy Pana Ciemności odbijały się wszystkie uczucia. Chwycił kij i rzucił go w stronę przyjaciela. Zamierzał mu pomóc w ten sam sposób, co poprzednio. Nie, to byłoby niewłaściwe. Musiał się bardziej postarać.
Drewno uderzyło mężczyznę w szczękę. Kropla krwi upadła na matę. Przyłożył dłoń do rozcięcia, uśmiechnął się na widok znajomego odcienia czerwieni. Warknął jak zwierzę, obrzucił mnicha nienawistnym spojrzeniem. W tym świętym miejscu nie zamierzał niczego udawać. Musiał upaść, żeby móc się podnieść. Zaatakował.
Cios w żebra zwalił go z nóg. Natychmiast odskoczył i obiegł przeciwnika. Cios mający rozłupać mnisią czaszkę napotkał opór. Karol zablokował uderzenie, obrócił się na pięcie i lekko uderzył przyjaciela w tył głowy. Uśmiechnął się na widok czarnych oczu. Pierwszy raz stanął naprzeciwko Pana Ciemności, zdecydowanego walczyć na poważnie. Niech i tak będzie.
Uchylił się przed czarnymi sztyletami. Ostrza aż po rękojeść zagłębiły się w drewnianą ścianę. Krwistoczerwony miecz rozciął bukowy kij na dwie części. Mnich zatrzymał dłoń maga centymetr przed swoją klatką piersiową. Połamane palce na moment ostudziły zapał demona.
– Niezwykła zdolność regeneracji – stwierdził spokojnie Karol na widok energii pracującej nad dłonią maga. Już po chwili wyglądała na całkowicie sprawną.
Tomasz wystawił kły i zaatakował. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. W ostatniej chwili demon zauważył tygrysie oczy. Mnich uczynił krok do tyłu, wymierzył, wyprowadził cios. Zgromadzona energia trafiła prosto w kręgosłup maga. Salę upstrzyły kawałki połamanego drewna. Czerń ustąpiła.
– Nie jesteś dla mnie żadnym wyzwaniem w tym stanie. Będę na zewnątrz.
Pan Ciemności leżał starając się nie stracić przytomności. Drzazgi boleśnie wbijały się w bok mężczyzny. Kłucie sprawiało, że nie był w stanie zebrać myśli. Kiedy stał się tak słaby? Tak nieuważny? Tak bezradny? Czuł nieprzyjemne mrowienie w okolicach krzyża, gdy energia zajmowała się usuwaniem obrażeń. Stracił poczucie czasu, miał wrażenie jakby leżał tak od wieków. Powykręcany, zgięty we dwoje, cierpiący.
Dosyć. Nie przybył tu użalać się nad sobą. Wypluł krew z ust, przewrócił się na drugi bok, żeby magia powyciągała resztę drzazg. Poczuł nadciągającą senność, zużył większość energii. Cholera, był okropnie słaby. Podniósł się z kolan, przetarł oczy. Chwiejnym krokiem wyszedł z sali treningowej na zewnątrz. Światło zachodzącego słońca padło na zmęczoną twarz mężczyzny.
Wyglądało na to, że proces leczenia zabrał mu cały dzień. Nadchodziła znajoma pora, czas mroku i cienistych tańców. Rozległo się pohukiwanie sowy. Mężczyzna wyciągnął dłoń, na której wylądował mały nietoperz. Stworzenie obrzuciło maga badawczym spojrzeniem czarnych ślepi i uciekło. Nawet nocnemu łowcy nie spodobało się to, co ujrzał.
Skierował się do ogrodu, gdzie w czasie wiosny kwitły wiśnie. Kiedyś lubił przesiadywać tu godzinami, wspominać i patrzeć na opadające płatki. Dusza romantyka załkała. Na środku placu, wśród drzew z nagą koroną, ćwiczył mnich. Z zamkniętymi oczyma ciął powietrze doskonale wymierzonymi ciosami. Przypominało to taniec, lecz było dużo piękniejsze.
Ruchy Karola były przemyślane i współgrały z otaczającą go przyrodą. Były surowe jak nadchodząca zima, precyzyjne jak cięcie samurajskiego miecza i dostojne jak chód arystokraty. Mag dostrzegał ruchy zwierząt, z którymi mnich zawiązał pakt. Wąż, małpa, żuraw, tygrys. Współgrały ze sobą w łączonych technikach.
– Wiesz dlaczego cię pokonałem? – Tomasz nie zauważył kiedy mnich znalazł się tuż przy nim. Poczuł ciężką dłoń na ramieniu.
– Byłem słaby.
– Naprawdę myślisz, że jesteś słaby? A może nie potrafisz wykorzystać drzemiącej w tobie siły?
– Nie wiem… Może… Jakoś o tym nie myślałem…
– Co wiesz o energii, która nasz otacza? – mnich nieoczekiwanie zmienił temat.
– Ziemia, powietrze, ogień, woda… W kulturach wschodu dodatkowo metal. Podstawy podstaw każdego maga. Barwienie energii, która…
– Wywodzi się z chaosu, czyli początkowego bytu – przerwał mu Karol. – Czym jest twoja magia ciemności?
– Chaosem? – strzelił Tomasz, jak zwykle kula trafiła w płot.
– On nie da się kontrolować, pożera i jest pożerającym. Zmieliłby cię i porzucił w otchłani. Nie przeczę, twoja energia jest mu bliska i musisz uważać, ale… Chciałbym cię skierować w stronę ognia. Chodź za mną.
Szli krętą, wąską ścieżką wijącą się między górskimi kamulcami. Już po kilku minutach Tomasza dopadła kolka. Dziwny szum zagłuszał nocne harce polujących zwierząt. Zgięty wpół próbował dotrzymać kroku Karolowi. Nie było to łatwe zadanie. Nawet skacząca przy nich kozica nie była w stanie temu podołać. Mnich zatrzymał się i pomógł przyjacielowi wdrapać się na skalną półkę.
Księżyc wyszedł zza chmur, mdłe światło odbiło się od ogolonej głowy Karola. Pan Ciemności usiłował wtłoczyć powietrze do obolałych płuc. Poczuł jak ktoś chwyta go za kołnierz i sadza na zimnym, mokrym głazie. Mnich sięgnął nad głowę maga i włożył dłoń w wyżłobioną niszę. Wyciągnął z niej kamyk, który położył obok na specjalnie przygotowanym miejscu.
Pojedyncza kropla spadła na głowę Tomasza. Nieprzyjemny chłód wstrząsnął ciałem mężczyzny. Usiadł w pozycji lotosu, przymknął oczy. Widział to w jakimś filmie o sztukach walki, ale wciąż nie wiedział jaki ma to wpływ na energię. Po siedemnastu sekundach spadła kolejna kropla. Po prawej i lewej stronie strumienie wody znikały w skalnej szczelinie.
– Woda nad tobą, ziemia pod tobą, powietrze wokół ciebie – usłyszał niknący głos Karola. – Do zobaczenia jutro.
– A ogień? – krzyknął za nim Tomasz na moment przerywając medytację.
– Zgadnij!
Kolejna kropla spadła na głowę Pana Ciemności, który wykrzywił wargi w paskudnym uśmiechu. Siedemnastosekundowe odstępy, zimno, ciemno, mokro. Kap, kap, kap. Irytujące. Czuł wokół siebie krążącą energię żywiołów, lecz każdy z nich był mu obcy. Kuźwa mać, pojedynczy mokry kosmyk, po którym spływała woda, łaskotał go po nosie. Mimo to nie otworzył oczu.
W myślach ujrzał szyderczo wykrzywioną twarz Grimeora. Poczuł narastający gniew, ogień powoli rozpalał się w kominku. Ale to nie wystarczy, już wcześniej odczuwał wściekłość. I co z tego? Przegrywał. Może dlatego, że wciąż posługiwał się mocą demona. Bez niego był niczym. Nie, nie mógł tak myśleć.
Kap, kap, kap. Wkurwiające. Księżyc powoli przecinał nieboskłon. Tomasz mętnym wzrokiem śledził jego wędrówkę. Ból w okolicy skroni wciąż się nasilał. Po godzinie był nie do wytrzymania. O, ciekawostka. Czyżby gniew dało się rozbić na czynniki pierwsze? Rozdzielić zaślepienie od czystej energii, którą znów można zabarwić? Czy można to wykorzystać?
Przecież to wszystko ma sens. Karol mówił, że musi odnaleźć ogień. Z tego wynika, że energia jest już zabarwiona, ma kolor czerwony. Jakby tak ją zneutralizować? Unurzać w swojskiej czerni? Pomysł godny naukowca-teoretyka! Tomasz przymknął oczy i spróbował.
Bez problemu udało mu się rozdzielić energię od zaślepienia, ale co zrobić z tym odpadem? Nakarmić demona? Zbyt niebezpieczne. Najlepiej od razu uwalniać, w końcu wszystko zostaje w przyrodzie. Ale jakim cudem? Miał pewien pomysł. Kurczę, ta kapiąca woda była dziś skarbnicą idei. Jeszcze kilka dni pod tym cholernym wodospadem i odbierałby Nobla.
Do wschodu słońca zostały trzy godziny. Musiał się pospieszyć. Sprzątał w zagraconym umyśle, postawił piece, rozłożył taśmociągi. Nie wiedział czy to zadziała, ale musiał spróbować. Miał dość walki na ślepo. I potrzebował dużo więcej mocy. Uruchomił maszynerię. Nawet dobrze to wyglądało.
Początkowo nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Noc spędzona na tym hamulcu nie należała do najprzyjemniejszych. Wszystko pamiętał jak przez mgłę. Kichnął potężnie, musiał wyjąć chusteczkę i otrzeć nos. Pewnie nabawił się jakiegoś kataru czy innego przeziębienia. Po powrocie do domu będzie musiał zrobić sobie porządnego grzańca. Parę skłonów i przysiadów przywróciło krążenie w zmarzniętych członkach.
Zejście po stromej ścieżce było nie lada wyzwaniem. Zasapany i głodny mag stanął przed świątynią. Marzył jedynie o ciepłej kąpieli, śniadaniu oraz wygodnym łóżku. Mnich odbywający poranny trening na głównym placu miał wobec niego inne plany. Spostrzegł maga, przerwał ćwiczenia, znieruchomiał.
– Co słychać?
– Mokro, głodno, zimno i ponuro – burknął Pan Ciemności. – I coś czuję, że jeszcze nie będę mógł odpocząć.
– Nie. Dopóki się nie wytłumaczysz – Szyderca siedział na wiśniowej gałęzi. Beztrosko machał nogami i nieufnie obserwował Karola. – Mówiłeś, że będziesz u Rudej.
[36.7] – I właśnie dlatego mnie tam nie ma.
– Unikasz mnie?
[36.9] – Po prostu chciałem pobyć sam.
Mnich słuchał tej wymiany zdań i bacznie obserwował twarz maga. Sięgnął po bukowy kij. Tomasz nawet na niego nie spojrzał, lecz instynktownie podwinął rękawy szaty. Delikatny cień pojawił się przy przedramieniu, zaraz zniknął jakby nigdy nie istniał. Maszyneria poszła w ruch.
– Oczywiście, lepiej użalać się nad sobą niż pobyć w gronie przyjaciół.
[37.5] – Nie użalam się i właśnie dlatego tu jestem.
Pan Ciemności błyskawicznie zablokował cios. Mrok okalał jego dłonie, tworząc coś w rodzaju ochronnych rękawic. Nie odczuwał złości, nienawiści, strachu. Dziwne, czuł jedynie spokój i opanowanie. Mnich uśmiechnął się na widok chłodnych oczu przyjaciela. Osiągnął indywidualną Nirwanę w jedną noc. Był z niego dumny. Bukowy kij spadł na maga jak grom z jasnego nieba.
– Tiaaaaa, pewnie wmawiałeś sobie, że nie masz przyszłości, siadłeś w kącie i katowałeś się myślami. Jakbym cię nie znał.
[38.6] – A może zamkniesz mordę i nie będziesz pierdolił o rzeczach, o których nie masz pojęcia?
Tomasz zręcznie uchylił się przed ciosem. Mroczna zbroja sięgała już do ramion. Walnął na odlew. Nie spodziewał się trafienia, więc uniósł gardę. Cios Karola uderzył w mrok. W oddali rozległ się ryk niedźwiedzia. Kopnięcie mnicha zmiotło maga z placu. Uderzył w drzewo, na którym siedział Miłosz. Oho, najwyraźniej łysy zawarł pakt z kolejnym zwierzęciem.
– Uuuuu, słabiutko, jak zwykle dajesz sobą pomiatać.
[39.2] – To się skończy. Już niedługo.
Zbroja objęła stopy i kolana. Doskoczył do Karola i zamarkował uderzenie. W tym samym czasie zaatakował kolanem. Cios sięgnął celu. Zaskoczony mnich zmienił technikę. Z cichym sykiem precyzyjnie trafiał w punkty witalne przyjaciela. A przynajmniej tak mu się wydawało. Czerń zaabsorbowała ataki.
– Widzisz, nawet siebie nie jesteś w stanie ocalić. Spójrz czym się stałeś. I ty chcesz zbawiać świat?
[40.0] – Każdy otrzyma pomoc na jaką zasługuje.
Tomasz zacisnął dłoń na pięści mnicha. Spojrzał mu prosto w oczy. Skinął głową. Klatkę piersiową maga pokryła ciemność. Zniknął. Jeszcze nigdy nie poruszał się tak szybko na pierwszym poziomie. Pojawił się za plecami oponenta. Karol zablokował cios, a następny jego atak wgniótł maga w ziemię placu głównego.
– Zawsze udajesz kogoś innego, jakiegoś Prometeusza czy innego dobrotliwego idiotę, kiedy wreszcie będziesz sobą? – usłyszał w swojej głowie. Miłosz w ciszy wpatrywał się w nieruchome ciało przyjaciela.
[40.5] – Ty…
Podniósł się z gleby. Czarna energia otaczała całe jego ciało. Widać było jedynie zielone oczy maga, chłodne, spokojne, nieruchome. Zamachnął się i usiłował grzmotnąć Karola całą zgromadzoną energią. Mnich uczynił podobnie. Połączył techniki i uderzył. Moment spotkania się dwóch sił wyzwolił energię podobną do wybuchu średniej wielkości bomby.
Miłosz spadł z gałęzi okrywając się nogami. Podniósł się błyskawicznie. Nikt nie zauważył upadku. Uspokojony oparł się o drzewo. Tomasz stał na chwiejnych nogach. Opuścił poparzoną dłoń. Zimowy wiatr porywał smugi ciemnej energii. Trawiony gorączką mężczyzna stał na środku placu w podziurawionej, mokrej szacie.
[41.0] – Pozostałem sobą… – wyszeptał, runął na twarz i znieruchomiał.
Karol rozcierał poparzoną pięść. Spojrzał na maga, podniósł z ziemi swój kij i odwrócił się w stronę świątyni. Zrobił wszystko, co było w jego mocy. Musiał odpocząć, już dawno tak nie oberwał. Po raz pierwszy od kilku lat czuł ból w mięśniach. Robota skończona. Drogę ku ciepłemu posłaniu zagrodził mu Miłosz.
Wypowiadane zdania docierały do mnicha jakby zza ściany. Usłyszał „moc”, „potęga”, „zdobyć”. Spojrzał na wojownika odzianego w lśniącą zbroję. Gwałtowny cios rzucił Miłosza na kolana. Na napierśniku Szydercy wyraźnie było widać odbitą pięść. Karol pochylił się i szepnął:

– Mówiłem ci, że mnich jest lepszy od demon huntera.

Komentarze