Mikołajowe zamieszanie, czyli gdzie moje prezenty?
#zabójcy #chaos #okolicznościowe
Otworzył oczy,
westchnął ciężko i przewrócił się na drugi bok. Z każdą sekundą powieki stawały
się cięższe. Pragnął zapaść w sen i obudzić się podczas apokalipsy. To było
jego marzenie. Musiał dużo spać oraz dobrze się odżywiać, by dotrwać do tego
czasu. Zaczął nawet ćwiczyć. Poranne pompki i brzuszki utrzymywały jego ciało w
doskonałej formie. Nadal jednak zapominał o nabraniu masy, ale jak to mówią:
nie można mieć wszystkiego.
Podrapał się
po tyłku. Mruknął coś niewyraźnie. Otchłań Morfeusza chwytała go w objęcia.
Jeszcze tylko kilka godzin, dni, lat, dekad. I to wszystko ustanie. Nawet ta
krosta na dupie przestanie go swędzieć. Pościel była tak przyjemnie ciepła,
leżał tuż przy kominku, w którym dogasające drwa zmieniały się w popiół.
Sztuczna, naprawdę tandetna głowa łosia trzymała pieczę nad śpiącym magiem. Cóż
za wspaniały dzień.
Ogłuszający
chrzęst wyrwał Tomasza z letargu. Gwałtownie otworzył oczy, wstrzymał oddech.
Dwie osoby. Kobieta, młoda, o wadze około sześćdziesięciu kilogramów, numer
buta… Hmm… Trzydzieści sześć, może siedem. Mężczyzna, starszy, utyka na prawą
nogę, ma jakiś problem z biodrem. Mag zaklął głośno i chwycił za czarną szatę.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Chwileczkę,
jestem nagi! – krzyknął, po czym zganił sam siebie za niewyparzony jęzor.
Przecież za drzwiami stała kobieta. Teraz, gdy tylko otworzy drzwi, jej
wyobraźnia będzie szaleć! Przynajmniej taką miał nadzieję. Dla przyzwoitości
zdjął z wieszaka szalik i szczelnie się nim otulił.
Dębowe drzwi
wpuściły do środka mroźne powietrze. W progu rzeczywiście stały dwie osoby.
Tomasz zignorował mężczyznę i całą uwagę skupił na trzęsącej się z zimna
niewieście. Blond loki wydostawały się spod ciemnej, wełnianej czapki. Płatki
śniegu migotały między kosmykami. Miała bardzo dziewczęcą, delikatną
twarzyczkę. Błękitne oczy spoglądały na maga a on wiedział, że za chwilę się w
nich zakocha.
Mroźny wicher
uderzył w zadarty nos Tomasza, przywracając mu zmysły. Otrząsnął się jakby z
głębokiego snu. W tym czasie dziewczyna wyciągnęła z torebki podejrzanie
wyglądającą ulotkę i uśmiechnęła się przyjaźnie. Mag natychmiast zorientował
się w sytuacji. Pięknie. Ostatnio mają wspaniale obmyśloną strategię. Wysyłają
piękną kobietę w obstawie jakiegoś fagasa, żeby tacy samotnicy jak on nie mogli
odmówić rozmowy. Ale Pan Ciemności nie był aż tak zdesperowany.
– Dzień dobry,
jestem Kasia, a to jest Janusz – wskazała na wąsatego towarzysza. – Słyszał pan
już nowe wieści o zbliżającej się apokalipsie? Jak pan myśli, co Jezus ma do
powiedzenia w tej sprawie?
Tomasz
podrapał się po głowie z niewyraźną miną. Dziewczyna zadała mu jedno z tych
przeklętych szkolnych pytań. „Co autor miał na myśli?”. A niby skąd on mógłby,
do licha, wiedzieć co dzieje się w ludzkich głowach? Poza tym jak ostatnio
spotkał Dzizusa, to chłop był raczej przybity. Mag nie zamierzał wpędzać
kolejnych bogów w depresję.
– Wie pani, to
jest raczej skomplikowana kwestia. Apokalipsa to rzecz święta, trzeba koniec
świata szanować. Ale kiedy ona nastąpi? Bo widzi pani, Nostradamus mówił jedno,
pan Rysiu filozof pod monopolowym mówił drugie. I komu wierzyć?
– Eee…
szczerze powiem, że nie zastanawiałam się nad tym – dziewczyna wyglądała na
delikatnie zbitą z tropu. – A liczy pan może na zbawienie? Bo my tutaj mamy dla
pana takie ciekawe czasopismo, w którym opisano dziesięć sposobów na życie
wieczne.
Mag zerknął na
gazetkę. W jego głowie pojawiła się szalona myśl. Skoro pseudointeligentny
bełkot nie działa to trzeba wytoczyć cięższe działa. Na prawym ramieniu
przysiadł mu diabełek i zaczął radośnie kołysać nogami. Z uciechą wyszczerzył
kły i szepnął mężczyźnie do ucha:
– Szefie, weź
im pokaż kogo masz pod skórą, nie daj się prosić. Niech zobaczą z jakim
człowiekiem mają do czynienia. Będą tak szybko uciekać, że przy okazji odśnieżą
ci podjazd z tego białego gówna, co go zeszłej nocy napadało.
– Zamknij
mordę diabelska pokrako – na lewym ramieniu pojawił się anioł w złocistej
aureoli. – Szefie, posłuchaj mnie, weź ich zaciukaj tak dla przykładu. Jesteś na
mentalnej emeryturze, siedzisz tu sobie w swojej samotni a tu przychodzą
gamonie i ględzą coś o apokalipsie. Weź im zafunduj koniec świata w skali
mikro. Nikt się nie dowie.
Miniaturowa
buteleczka upadła u stóp Tomasza. Usłyszał ciche czknięcie, poczuł jak aniołek
usiłuje zachować równowagę na jego ramieniu. Najwidoczniej zaczął dzień od
wizyty w niebiańskiej knajpie. Mag zadumał się na chwilę, stróże mieli rację.
Kupił ten domek na wypiździejewie, gdzie nie ma żywej duszy w promieniu
pięćdziesięciu kilometrów i pragnął jedynie spokoju. Czy to tak wiele?
Najwidoczniej tak.
Mimo wszystko
nie zamierzał zabijać wędrowców. Plamienie sobie dłoni i sumienia ich krwią nie
jest najlepszym pomysłem na rozpoczęcie dnia. Westchnął ciężko, podniósł wzrok,
podwinął rękawy szaty. Zdecydowanym ruchem zerwał z siebie szalik, który upadł
na śnieżnobiały puch. Przygryzł wargę, krople krwi pociekły mu po brodzie.
Czarne symbole przyjęły daninę. Przez zaciśniętą krtań maga wydobyły się
charkliwe słowa:
– Jak śmiecie
przychodzić w me progi?! Jam jest ten, co pragnie śmierci! Jam jest ciemnością
i trwogą tego świata! Odczuwajcie strach i zwątpienie albowiem ja jestem
posłańcem Apokalipsy!
Kolce
wystrzeliły z jego ramion i przebiły materiał płaszcza. Oczy stały się czarne
niczym skrzydła potwora unurzanego w wodach otchłani. Kły wydłużyły się jak u
pradawnego krwiopijcy. Pogardliwym spojrzeniem obdarzył przerażoną parę. Na
początku przemiany byli owładnięci przerażeniem, nie byli w stanie się
poruszać. Teraz powoli i ostrożnie cofali się jak przed groźnym zwierzem, które
w każdej chwili może zaatakować.
– Precz z
mojej ziemi – warknął Tomasz, uwalniając część energii.
Sople
pospadały z dachu wprost na maga, lecz nie uczyniły mu żadnej krzywdy. Stopiły
się w kontakcie z morderczą aurą mężczyzny. Zimny prysznic przemoczył go do
suchej nitki, całkowicie zmywając nastrój majestatyczności i cofając przemianę.
Na szczęście para wędrowców już tego nie zobaczyła. Gnali jak płoche gazele
przez ośnieżone pola, zostawiając za sobą niesymetryczne ślady butów.
Tomasz
uśmiechnął się na widok dwóch punktów znikających za horyzontem. Pierwszy
powiew mroźnego wiatru przypomniał mu, że jest całkowicie mokry. Strzępy
czarnej szaty nieprzyjemnie lepiły się do skóry. Dwoma susami, po drodze
porywając upuszczoną przez przybyszów gazetkę, dotarł do chatki i zatrzasną za
sobą drzwi. Pospiesznie zrzucił z siebie ubranie i w stroju Adama otworzył
szafę. Wyjął z niej nieskazitelnie czystą szatę maga.
Potrzebował
gorącej herbaty, musiał działać szybko, nie potrzebował przeziębienia na karku.
Usiadł na krześle, założył nogę na nogę, rozłożył zdobytą gazetę. Pośmiał się z
enigmatycznych nagłówków, sprawdził swój horoskop na nadchodzący tydzień oraz
rozwiązał krzyżówkę. Jego uwagę przykuła data w górnej części rubryki.
Zaklął
szpetnie po czym zerwał się z miejsca. Dopadł do posłania, na którym panował
niezły rozgardiasz, chwycił poduszkę i rzucił ją w kąt. Pokiwał głową,
wykrzywił wargi, mruknął coś niezrozumiale. Zgarnął przedpotopowy telefon ze
stołowego blatu. Nacisnął szóstkę w szybkim wybieraniu, po chwili usłyszał
dźwięk połączenia. Monotonne pikanie zostało przerwane przez uroczy, kobiecy
głos:
– No, co tam
ciekawego?
– Możesz
rozmawiać, nie przeszkadzam? – spytał kulturalnie Tomasz, zręcznie ukrywając
rozdrażnienie i narastającą irytację.
– Taaa,
właśnie robię sobie śniadanie. A ty już coś jadłeś? Czy jak zwykle
alkoholizujesz się od samego rana?
– Bardzo
zabawne, spójrz w kalendarz i powiedz mi co widzisz.
Usłyszał
otwieraną lodówkę, upadający nóż, krótkie przekleństwo. Kuchenna krzątanina
trwała dłuższą chwilę i Tomasz zaczął sądzić, że odbiorca zapomniał o trwającej
rozmowie. Już miał wcisnąć czerwoną słuchawkę, gdy ustrojstwo zatrzeszczało i
ponownie rozległ się głosik rudowłosej:
– Czerwony
grubas w przekrzywionej czapie! Renifer mu w dupę! Cały rok człowiek czeka na
czekoladę pod poduszką, dietę trzyma, aby tylko w ten jeden dzień zjeść coś
słodkiego. Nie powiem, żebym była grzeczna, ale zafajdaniec przesadził.
– Z tym się
zgadzamy. Trzeba odwiedzić skurkowanća, masz dziś czas? – spytał mag, z
przyzwyczajenia spoglądając na zegarek. Wciąż było dość wcześnie.
– Cały dzień
mam wolny. Zresztą jakie może mieć plany ciężarówka w trasie? Leżę, czytam,
siedzę na fejsie i patrzę w sufit. Fascynujące zajęcia.
– Rozumiem. Zaraz
u ciebie będę. Znasz zasady. Nie jest to przyjemne…
– Przygotuj
się.
Przerwała
połączenie. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w słuchawkę, po czym schował
komórkę do kieszeni. Musiał być gotowy do drogi. Ogień w kominku zgasł zduszony
wolą maga. Mężczyzna zamknął oczy i pogrążył się w ciemności. Skoncentrował
energię. Usłyszał dziwne, przytłumione dźwięki. Przerażająco powykrzywiane
twarze krzyczały coś w dawno zapomnianych językach.
Jest! Rozbłysk
znajomej czerwieni w morzu ciemności. Smak krwi w ustach był nie do
wytrzymania. Otworzył oczy i ujrzał znajomą postać. Jednak nie był to widok,
jakiego by się spodziewał. Zamiast subtelnie zaokrąglonej niewiasty w stanie
błogosławionym zobaczył mężczyznę stojącego przed lustrem. Przyciskał do twarzy
skrawek papieru toaletowego.
– Dzień dobry
– przywitał się kulturalnie Tomasz. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że
siedział na sedesie. Niezrażony tym faktem rozsiadł się wygodniej. Usiłował
wyglądać na pewnego siebie i swoich umiejętności teleportacyjnych.
– Dlaczego
zawsze musisz się zjawiać, gdy jestem w toalecie? Już nawet ogolić się nie
można? Jeszcze się przez ciebie zaciąłem! – Miłosz zmiął papier w kulkę i
bezbłędnie trafił do kosza na śmieci.
– To przez
ciebie tu wylądowałem… Gdybyś się nie zaciął, najpewniej wylądowałbym u Rudej.
Nic nie poradzę, że twoją krew wyczułem szybciej.
– Nic
dziwnego, królewska krew jest silna – wojownik założył ręce na piersi i
zirytowany spojrzał na maga. – Zabieraj dupę z mojego klopa!
– A tak w
ogóle to po co miałeś się spotkać z Rudzielcem? – zapytał, gdy wychodził z
toalety z magiem depczącym mu po piętach.
– Nie
dostaliśmy prezentu na Mikołajki, pewnie nie tylko my. Musimy to sprawdzić!
Miłosz
zaczerwienił się i wskazał przyjacielowi kanapę. Sam zaś poszedł się przebrać.
Piżama w niedźwiedzie polarne nie była najlepszym strojem do przyjmowania
gości. Wrócił po chwili, niosąc sporej wielkości pakunek. Położył go na stole,
ze środka wysypało się kilka cukierków. Tomasz pokiwał głową, skrzywił się,
wstał zbierając się do wyjścia.
– A ty gdzie
leziesz?
– Do Rudej,
przecież nie będę przeszkadzał obywatelowi pierwszej kategorii. Chcesz mnie
umoralniać? A może będziesz się wyśmiewał z tego, że jestem niegrzecznym
chłopcem? Wybacz, nie mam na to czasu.
– Zamknij
wreszcie mordę – warknął Miłosz sięgając do bufiastej kieszeni swetra.
Wyciągnął aluminiową puszkę i rzucił przyjacielowi piwo. – Maciejka wpadła z
samego rana i przyniosła słodycze. Chciałem cię tylko poczęstować. A ty jak
zwykle jesteś przewrażliwiony na każdym punkcie. Musisz przestać za dużo myśleć
i zbyt szybko wyciągać wnioski. Okay?
– Tiaaaaa… – westchnął
Tomasz. Otworzył piwo, wziął łyka, zrelaksował się, przez chwilę wszystko było
jak dawniej.
– Ale ty się
nie rozsiadaj waćpanie, piwo na szybko i lecimy do Rudej. Trzeba zapierdzielać
na biegun.
Pan Ciemności
natychmiast wypił trunek. Nie lubił szybkiego picia chmielowego napoju, ale musieli
się zbierać. Ruda pewnie odchodzi od zmysłów. W jej stanie wystarczy pierwsze
lepsze zmartwienie, by znaleźć się na porodówce. Tomasz zmrużył oczy przed
silnym światłem.
– Zaproszenie
mam ci wysłać? – zapytał wojownik, kłaniając się w stronę otworzonego portalu.
Wylądowali w
gustownie urządzonym salonie. Zegar na ścianie właśnie wybijał dziesiątą. W
kącie, tuż za kanapą, klęczała rudowłosa kobieta. Z zaciśniętymi zębami
nakłuwała igłą swój palec wskazujący. Krople krwi spadały na perski dywan.
Nawet nie zauważyła przybycia mężczyzn.
Tomasz
delikatnie złapał ją za ramiona, zabrał igłę i posadził kobietę na miękkiej
kanapie. W odpowiedzi otrzymał jedynie skinienie głową. Wyglądała jakby
straciła sporo krwi i nie do końca wiedziała co się działo. Mag chwycił jej
dłoń, stworzył ciemny opatrunek powstrzymujący krwawienie. Cholera, to wszystko
jego wina. Zza pazuchy wyjął sporej wielkości bukłak.
– Masz, wypij
to. Nie jest najprzyjemniejsze w smaku, ale przywróci ci siły.
– Co to jest?
Sponiewiera? – zainteresował się Miłosz, węsząc alkoholowy trunek. Nie
spodziewał się, że Zabójca może ukrywać za pazuchą ciecz pozbawioną procentów.
– Moja własna
receptura. Bez tego już dawno bym zdechł. Ty zresztą także. Pamiętasz jak ci
zrobiłem koktajl w dzień świstaka? Co leżałeś pocięty przez tego porąbanego
ronina? Właśnie to przywróciło ci siły.
– Hmmm, ale
było dość dobre w smaku…
– Tak, dlatego,
że dolałem do niego likieru, koniaku i whisky. No już, pij – podsunął
dziewczynie bukłak.
Napój rzeczywiście
był obrzydliwy. Już po pierwszym łyku miała wrażenie że zaraz zwymiotuje. Oderwała
naczynie od ust, wzdrygnęła się i głośno beknęła. Miała wrażenie jakby wypiła
ropuchę w płynie. Ale musiała przyznać, że napój działał wyjątkowo szybko.
Czuła przyjemne ciepło w okolicach żołądka. Na policzkach pojawiły się zdrowe
rumieńce.
– To gdzie
pędzimy? – zapytała z entuzjazmem.
– Do fabryki
tego starego pryka – odparł Miłosz, wstał i zaczął składać skomplikowane
pieczęcie. Odległość była spora, ponadto nie znał dobrze terenu, musiał liczyć
na szczęście i swoje umiejętności lokacyjne. Resztę załatwią znaki.
Tymczasem
Tomasz zebrał energię. Na koniuszkach palców maga pojawiły się czarne ogniki.
Zbliżył się do rudowłosej niewiasty i położył dłoń na jej łonie. Spod
półprzymkniętych powiek mężczyzny wydobywały się ciemne smugi. Już po chwili
było po wszystkim. Pan Ciemności upadł na kolana łapczywie chwytając powietrze.
Wyglądał jak ryba wyjęta z wody, nawet drgawki miał podobne.
– Co zrobiłeś?
– w głosie Rudej dało się słyszeć nutkę niepokoju.
– To mój
najnowszy wynalazek. Jestem z niego cholernie dumny! Nazwałem go Błogosławionym
Stabilizatorem! Nawet nie wiesz ile wysiłku mnie to kosztowało. Musiałem poznać
ciało kobiety…
Składający
pieczęcie Miłosz parsknął śmiechem. Niezrażony tym faktem Tomasz kontynuował
wywód, choć na policzkach maga wykwitły rumieńce:
–
Przestudiowałem akademickie książki z anatomii, niestety nie mogłem praktykować
na ludziach. Kodeks etyczny. Ale dość dobrze opanowałem to w teorii…
– Taaaa… Żebyś
tylko widziała jego rysunki… Przerażające – wzdrygnął się Miłosz. – Widok
brzuchatego patyczaka będę pamiętał do końca życia.
– Możesz
wreszcie zamknąć mordę? Pracuj sobie w ciszy!
– A to w ogóle
bezpieczne? Dla małej i dla mnie? – wtrąciła się Ruda.
– Tak, ze
względu na ukierunkowanie magii. Widzisz, żadna moc nie jest z natury zła,
bowiem każda pochodzi od chaosu. Jeśli używam swojej z pozytywnymi uczuciami,
to jest to całkowicie nieszkodliwe. Oczywiście przy nienawiści daje to bardziej
destrukcyjne efekty, ale… W tym wypadku jesteście w stu procentach chronione.
– I co to
daje?
– Jak sama
nazwa wskazuje: możesz chodzić, biegać, skakać na spadochronie, turlać się wraz
z lawiną a nie będzie to miało wpływu na małą.
– Wow,
świetne, teraz będę mogła biegać po domu, wychodzić na imprezy i normalnie żyć!
– Działa w
odległości trzystu metrów ode mnie, więc nie oddalaj się zbytnio… – mag
ostudził jej zapał. – Jeśli będziesz dalej, magia rozproszy się i wróci do
mnie.
– Cóż, nie
można mieć wszystkiego.
–
Skończyliście pogaduszki? Karoca czeka, więc, drogie księżniczki, zbierajcie
dupy w troki i pędzimy skopać grube dupsko pewnego świętego. I ubierzcie się
ciepło, na zewnątrz będzie dość mroźno.
Ruda chwyciła
kurtkę, czapkę i rękawiczki. Tomasz podał jej szalik, którym opatuliła się
szczelnie. Pan Ciemności zarzucił zabytkowy kożuch na czarną szatę maga.
Postawił kołnierz na sztorc, znowu zapomniał zabrać szalika. Rękawiczki z
króliczego futra pojawiły się na dłoniach mężczyzny. Oboje przeszli przez
portal.
Przejście
zamknęło się za Miłoszem. Pojedynczy krok wojownika wystarczył by wpadł w zaspę
po same biodra. Zirytowany wypuścił powietrze, które zmieniło się w mglistą
chmurkę. Mag podał przyjacielowi pomocną dłoń. Jakoś udało mu się wyciągnąć
opancerzonego druha ze śnieżnej pułapki.
– Wybaczcie,
nie mogłem przerzucić nas bliżej celu. Pole elektromagnetyczne jest tam wyjątkowo
silne.
– Hm, trzeba
będzie zorganizować jakiś transport – Tomasz rozejrzał się dookoła. Wokół nie
było żywego ducha. Wszędzie tylko śnieg w różnych odcieniach bieli.
– Hej,
patrzcie, dym! – Ruda wskazała na szarą smugę wzbijającą się w niebo. Mag przetarł
okulary i również zobaczył niewątpliwy znak obecności człowieka.
Żwawym krokiem
zaczęli iść na północ. Zaczął padać śnieg. Płatki opadały na włosy i ubrania,
zmieniając ich w bałwanopodobne monstra. Stawianie stopy za stopą przychodziło
z coraz większym trudem. Większe zaspy zdawały się im posłanymi łóżkami,
czekającymi na zmęczone ciała wędrowców. Wystarczyło się położyć i już nie
wstać. Może za tysiąc lat ktoś odnajdzie ich zamrożone ciała i uzna je za
brakujące ogniwa ewolucji? Tomasza kusiła wizja zostania przełomowym odkryciem
naukowym.
Po dwóch
kwadransach marszu zauważyli szereg białych domków. Ułożone z wyciosanych
lodowców konstrukcje pokrywały się świeżą warstwą śniegu. Z kominów wydobywały
się pojedyncze strużki dymu. Wszyscy mieszkańcy najwyraźniej zdążyli już
schronić się przed zamiecią. Nagle zauważyli osamotnioną postać siedzącą na
obrzeżach wioski.
Podeszli
bliżej, rybak właśnie po raz kolejny zarzucał prowizoryczną wędkę. Nucił pod
nosem jakąś skoczną melodię, będącą połączeniem morskich opowieści z marszem
pogrzebowym. Usłyszał skrzypienie śniegu pod stopami Zabójców. Odwrócił się w
ich stronę, misternie spleciony warkocz wydostał się spod futrzanej czapy.
– Co ty tutaj,
do cholery, robisz? – spytał Tomasz, patrząc prosto w oczy dziewczyny.
– Jestem na
wakacjach i łowię ryby – odparła pociągając nosem. Zręcznie ułamała sopla,
który zrobił jej się pod nosem i rzuciła go w śnieg. Mag dopiero teraz
zauważył, że jej strój składał się z pozszywanych, różnokolorowych skrawków
materiału.
– Zawsze
myślałem, że wakacje są w okolicach lipca i sierpnia – zauważył Miłosz.
– Nie mów mi
jak mam żyć.
– Dobrze, w
porządku, nie unoś się. Potrzebujemy transportu, wiesz może, gdzie go
dostaniemy?
– Idź pogadaj
z przywódcą wioski, tylko bądź miły, powołaj się na mnie. Pewnie dostaniesz
jakiś zaprzęg.
Wojownik
skierował się do centrum osady, gdzie znajdowało się igloo wodza. Rudowłosa
położyła rękę na ramieniu Olki. Już po chwili kobietki rozmawiały przyciszonymi
głosami. Pan Ciemności nie chciał przeszkadzać. Oddalił się na bezpieczną
odległość i spojrzał w szare niebo. Nieczęsto widział Rewolwerowca w tak
kiepskim stanie. Musiał potem zapytać Rudzielca o co chodziło.
W sumie to
było całkiem przyjemne miejsce. Temperatura poniżej zera, pustkowie, wieś w
samym centrum niczego. Tylko minusem byli ci ludzie. Eskimosi. Wątpił, aby zaakceptowali
eksperymenty z czarną magią. A nie potrzebował kolejnych pogardliwych spojrzeń.
Westchnął ciężko, zebrał energię i wypalił na śniegu swoje inicjały. Zacisnął
pięść, powietrze wokół stało się ciężkie od skondensowanej magii.
– Nie myśl
tyle – przyjazne klepnięcie w ramię rozproszyło negatywną aurę. Odwrócił się i
zobaczył uśmiechniętą twarz rudowłosej. – Jak tam?
– W porządku.
Co u niej?
– Miała ciężki
poranek. Chciała nauczyć pingwiny przeskakiwać przez obręcz. Nie chciały jej
słuchać. Potem jedna z fok klepnęła ją w tyłek tak mocno, że wpadła w
przerębel. Wysuszyła się i postanowiła połowić ryby dla wioski. Nadeszła
śnieżyca… Sam rozumiesz.
– Tiaaaa… O!
Wraca nasz negocjator! Może i jestem ślepy, ale jakoś zaprzęgu nie widzę. A
może to niewidzialny transport niesiony siłą twej majestatyczności?
– Phi, śmiej
się, śmiej. Zaraz zobaczymy… – burknął Miłosz.
Dopiero teraz
Tomasz zauważył, że jego przyjaciel trzymał w dłoniach gruby sznur. Tuż za
wojownikiem, uwiązany jak drapieżne zwierzę, dreptał pingwin. Małe stópki
zostawiały na śniegu delikatne symetryczne ślady. Te zwierzęta były bardzo
pocieszne. Bujały się na boki jak przedstawiciele polskich blokowisk po
chodnikach.
– Wynegocjowałem,
co mogłem… – zaczął Szyderca.
– Obraziłeś
go, prawda?
– Gdybyś tylko
widział tę jego brodę. Mówię ci. Wyglądała cudacznie – bronił się Miłosz. –
Poza tym jest to jeden ze zwierzaków, którymi opiekowała się Olka. Na pewno ma
jakieś ukryte właściwości.
– Szkoda, że
ty nie masz żadnych ukrytych właściwości. Wreszcie byłbyś przydatny – odgryzł
się mag. – Coś czuję, że będę tego żałował.
Zebrał
energię. Nieprzyjemny dreszcz przebiegający przez kręgosłup zatarł obraz
tworzony w jaźni mężczyzny. Skrzywił się, czuł na sobie baczne spojrzenia
kompanów i cierpliwie czekającego pingwina. Pan Ciemności wystawił dłoń,
oczyścił umysł, znalazł właściwy kształt. Dobrze, że w wizualizacji był dużo
lepszy niż w sztukach plastycznych.
Ruda z obawą
dotknęła zdobionej poręczy czarnych sań. Miłosz przyglądał się wnętrzu, gdzie
tkwiły poduszki wypełnione kruczymi piórami. Przejechał palcami po
szmaragdowozielonej inskrypcji w nieznanym mu języku. Ciekawił go ten napis,
jednak nie zamierzał pytać. Pewnie jakaś depresyjno-pesymistyczna sentencja,
które mag tak uwielbiał.
– Spokojnie,
nie jest z azbestu, to tylko cień mojej duszy – zachęcił Tomasz wstając z
kolan. Najpierw teleportacja a teraz to, duży wysiłek jak na pierwszy poziom
mocy. A utrzymanie magii poza ciałem wymagało ciągłej koncentracji.
– Chyba
wolałabym azbest – mruknęła Ruda, lecz tylko wojownik ją usłyszał. Posłał
dziewczynie zdawkowy uśmiech, nie był w zbyt dobrym nastroju na żarty. Wziął na
bok pingwina i szeptał mu coś do ucha. Zwierzątko słuchało żarliwie, kiwało
łebkiem, ale nie wiadomo czy cokolwiek zrozumiało z bełkotu Szydercy.
– Mógłbyś
trochę zmniejszyć te wodze?
– Mam
zmniejszyć wodze na pingwina? Nie ma sprawy – Tomasz machnął dłonią dopasowując
osprzęt do wielkości zwierzątka. – To najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek
zrobiliśmy.
– No, mały,
nie zawiedź mnie! – zawołał, chwytając za lejce.
Ruda parsknęła
śmiechem, lecz zaraz przyspieszenie wgniotło ją w fotel tak, że nie mogła wydać
żadnego dźwięku. Miłosz był w swoim żywiole, stał na saniach i wrzeszczał,
rozkoszując się szaleńczą jazdą. Tymczasem Tomasz błagał wszystkich bogów
podziemia by nie zwymiotować. Krajobraz przemykał mu przed oczyma jak
przyspieszony film w kinie.
Czytał kiedyś
o różnych wspomagaczach, o nielegalnym testowaniu tych specyfików na
zwierzętach. Ale nigdy nawet nie podejrzewał, że hersztem narkotykowego
podziemia na biegunie okaże się jego znajoma. Cała ta wioska była podejrzana. W
przyszłości bedzie musiał się tym zająć.
–
Prrrrrrrrrrr, mały ale wariat – zadowolony Szyderca zatrzymał sanie.
– Możesz już
skończyć z tymi chorymi aluzjami?
– Przecież ja
nic nie mówię – woźnica wyciągnął z kieszeni wątpliwej świeżości rybę i rzucił
ją pingwinowi. Malec łapczywie połknął prezent, przechylił się i padł dziobem
na śnieg.
Miłosz wzruszył
ramionami, jego czujne oko zauważyło miarowy oddech zwierzęcia. Uspokoił
pozostałych, szczególnie Rudą, która już roniła łzę wypełnioną żalem. Mag
odetchnął z ulgą, sanie zmieniły się w czarnego glutopodobnego stwora, który
łasił się do nóg mężczyzny. Tomasz pogłaskał gluta i pozwolił mu wrócił do
domu. Poczuł nagły przypływ energii.
Stali przed
ogromną fabryką. Wyglądała na opuszczoną, w żadnym z okien nie paliło się
światło. Z gigantycznych kominów nie wyleciała nawet strużka dymu. W sercu
Zabójców rozpanoszył się smutek na widok upadku dobrze zapowiadającej się
manufaktury. Cholera, w końcu na samym końcu świata, Mikołaj był prawdziwym
monopolistą. Z żalem obserwowali upadek przemysłowego giganta.
– Ciekawe co
się stało – szepnęła Ruda, wiatr natychmiast porwał jej słowa i poniósł w dal.
– Sprawdźmy.
Połowa bramy
wejściowej smętnie zwisała na przerdzewiałym zawiasie. Z każdym podmuchem
wydawała z siebie upiorne skrzypienie. Drugą połowę dostrzegli ukrytą pod sporą
warstwą śniegu. Hol wejściowy był zimny i sprawiał wrażenie martwego. Pajęczyny
pokrywały każdy kąt. Miłosz zaczął się zastawiać jakim cudem pająki
wytrzymywały tę temperaturę.
Dotarli do
hali produkcyjnej, cztery długie stoły, na których tkwiły części zabawek,
skąpane były w mroku. Szczurze ślepia obrzuciły ich pobieżnym spojrzeniem i
zniknęły w ciemności. Tomasz oparł się o barierkę, wykrzywił wargi w swój
specyficznie irytujący sposób i prychnął.
– Taaaaa…
Niezbyt dobrze to wygląda – wojownik przyznał mu rację.
– Może tam
dowiemy się prawdy? – niezawodny zmysł rudowłosej dziewczyny przydał się i tym
razem. Wskazała na pomieszczenie znajdujące się tuż nad halą produkcyjną. W
szarych oknach od czasu do czasu coś błyszczało. Może nadzorca nadal tkwi na
posterunku? W końcu z tonącego okrętu kapitan powinien uciekać jako ostatni.
– Sprawdźmy.
Drzwi do
pomieszczenia okazały się być zamknięte. Szyderca uśmiechnął się, odsunął
przyjaciół, wziął stosowny rozbieg i grzmotnął ramieniem. Zbutwiałe drewno
natychmiast ustąpiło, wojownik wpadł do środka wywijając majestatycznego orła.
Miał przed oczami czarne, perfekcyjnie wypolerowane buty. Czerwone spodnie
wydawały się znajome.
Tuż przed
nimi, w głębokim fotelu, wygodnie rozparty siedział święty Mikołaj. W tym
momencie wcale nie wyglądał na świętego, duży czerwony nos i stojąca pod jego
ręką butelka były raczej atrybutami porządnego alkoholika. Beknął głośno i nie
zważając na przybyłych, zdrowo pociągnął z gwinta. Tomasz przetarł okulary, z
zaskakującym jak na niego opanowaniem spytał:
– Co ty
grubasie odpierdalasz?
– Chlip,
zamknęli, wszystko poszło w pizdu. Przecież ja tak o nie dbałem, tak
pilnowałem… Donosiciele! Łajdacy! – Mikołaj zalał się łzami. – Dorobek mojego
życia!
– Można
konkretniej? – Pan Ciemności nie zamierzał odpuszczać.
– Ktoś z tych
małych kurewskich karłów, co to się tu kręciły, doniósł obrońcom zwierząt, że
źle traktuję renifery… Że zaniedbania… Przyszli, proces wytoczyli… Z torbami
poszłem…
– Poszedłem –
poprawił Miłosz.
– To też… –
rozległo się głośne beknięcie.
Tomasz przez
chwilę drapał się po głowie. Najchętniej wyrwałby flaszkę z rąk Mikołaja i sam
się napił, oczywiście dla rozjaśnienia myśli. Postukał palcami o futrynę,
wymienił spojrzenia z Rudą. Podał dłoń Miłoszowi, który zbierał się z podłogi.
Wziął przyjaciela na bok i rzekł:
– Stary,
rozejrzyj się za tymi jego reniferami, zobaczymy w jakim są stanie, może coś z
tego uratujemy. Nie pozwolę żeby każdy dobry gówniarz był dzisiaj smutny przez
tego starego capa.
Wojownik
skinął głową, natychmiast ruszył na poszukiwanie stajni. Zajęło mu to mniej
czasu niż przypuszczał. Stanął naprzeciwko wielkiego budynku, z którego przez
szpary sączył się dziwny, słodkawy zapach. Otworzył wrota i stanął jak wryty.
Zakrył twarz kraciastą chustą, zakaszlał, pospiesznie zatrzasnął stajnię. Próbował
wymazać z głowy widok reniferowych szkieletów przy saniach Mikołaja.
Wrócił do
przyjaciół i starał się wyglądać normalnie. Zauważył jak Ruda próbuje
doprowadzić świętego do porządku. Ciężarna kobieta właśnie siłowała się z nim o
butelkę. Mikołaj był zdecydowanie słabszy. Rudowłosa chciała przekazać butelkę
magowi, lecz na widok jego gollumowej twarzy, zatrzymała ją przy sobie.
– I jak tam?
Potrzebują czegoś? Sianka? Może wody? – zapytał Tomasz.
– Nekromanty…
Pan Ciemności
głośno wypuścił powietrze. Jednym ruchem dłoni podpalił drwa w kominku. Usiadł
przed ogniem w pozycji lotosu, zamknął oczy i starał się oczyścić umysł.
Wyobrażał sobie płynącą wodę, górskie powietrze, równo położone kafelki. Przez
chwilę znalazł się w domowej toalecie. Właśnie tam wymyślił mnóstwo technik
nekromorficznych. Żarówka rozproszyła ciemność.
– Mam plan –
znajomi nadstawili uszu. – Ale potrzebuję waszej pomocy.
– Mów.
–
Przytrzymajcie tego bezużytecznego grubasa.
Święty nie
miał najmniejszych szans w starciu z rudowłosą furią i muskularnym ramieniem
wojownika. Próbował się wyrwać, lecz skrzywił się z bólu. Tomasz podwinął
rękawy szaty, zatarł ręce, w karku maga coś strzyknęło. Przyłożył dłoń do czoła
Mikołaja. Ciałem Zabójcy wstrząsnął dreszcz, z oczu posypały się czarne iskry.
Uśmiechnął się na widok nieprzytomnego mężczyzny w czerwonym stroju.
– Przeżyje? –
zapytała Ruda.
– Jasne,
zabrałem mu tylko trochę energii, musi odpocząć. Może i odrobinę się stoczył,
ale siły życiowej to mu nie ubyło – Tomasz zacisnął dłoń w pięść, kruczoczarna
energia wylała się z pomiędzy palców. – Otwórz portale przy każdym ze stołów.
Czas rozjebać tę budę.
Miłosz skinął
głową, nigdy nie widział, żeby przyjaciel był tak pełen energii na pierwszym
poziomie. Oparł się o barierkę, złożył dłonie. Świetliste portale rozjaśniły
halę produkcyjną. Podmuch energii sprawił, że natychmiast obrócił się w stronę
epicentrum. Zobaczył skoncentrowanego maga, który dosłownie dwoił się i troił.
Wreszcie opanował technikę duplikacji w zadowalającym stopniu.
Klony maga posłusznie
zajęły pozycje przy stołach. Ruda pociągnęła za dźwignię, wprawiając maszynerię
w ruch. Sama zajęła się pakowaniem ukończonych zabawek i wrzucaniem ich w
portale. Miłosz zaś musiał kontrolować zmiany w przejściach, by po każdym
wrzucie zmieniać cel. Była to żmudna i czasochłonna praca. Skończyli w siedem
godzin.
Wykończeni
usiedli na progu hali. Klony maga zmieniły się w czarne gluty i zostały na
swoich stanowiskach. Nie miał nawet siły je przyzwać. Miłosz przymknął oczy i
udawał że śpi. Nie chciał przyznać, że przed chwilą odwalił kawał dobrej,
altruistycznej roboty. Ruda zasnęła przytulona do własnych kolan.
– Przepraszam
państwa, mogę zająć chwilę?
Mężczyźni z
trudem unieśli głowy. Przed nimi stał urzędniczo wyglądający gościu z
notatnikiem w ręce. Spoglądał na nich karcącym wzrokiem, wyciągnął z kieszeni
świstek papieru opatrzonego kolorowymi pieczęciami. Wyglądało poważnie.
– Zostałem
zawiadomiony o nielegalnym altruizmie od którego nie został uiszczony podatek.
Na mocy artykułu siedemnastego ustęp dziewiąty jesteście panowie, i pani, winni
państwu pięć milionów pieniądzów.
Podmuch
czarnej energii i blask otwieranego portalu obudził rudowłosą piękność.
Przetarła oczy, spojrzała na zmęczone twarze przyjaciół. Tomasz z uśmiechem
wskazał jej wyczarowane sanki. Usiadła na nich i w doborowym towarzystwie
opuściła to przygnębiające miejsce. Zostawiła za plecami ciemność, smutek i
urzędnika państwowego przybitego do powały trzema halabardami i dwoma
sztyletami stworzonymi z ciemnej energii.
Stęskniłam się xD Co tu dużo mówić, warto tu było wpaść i tyle ;)
OdpowiedzUsuńWesołych świąt :)
Ja też poproszę coś od Ciebie na Waszym blogu, bo coś ostatnio to Twoja koleżanka cały czas wpisuje, a ja stęskniłem się za Twoimi wpisami :) Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt :)
UsuńA i właśnie, jako pierwszej czytelniczce spoza grona przyjaciół (która nie tylko czyta ale i komentuje) należy Ci się własna postać w tekście. Jeśli nie masz nic przeciwko, napisz mi proszę kto to ma być, cechy charakteru, wygląd itp :) Będę wdzięczny.
UsuńOstatnio jakoś brak mi weny do wszystkiego, opowiadanie się niby tworzy, ale jakoś powoli, że już o postach na blogu nie wspomnę... Ale teraz motywacja jest, więc coś mi się wydaje, że niedługo coś się stworzy :)
UsuńA co do własnej postaci - noo, czuję się wyróżniona :D Muszę przemyśleć, co i jak, i dam znać :P
Również pozdrawiam :)
No dobra... Kolejne opowiadanie również przeczytałam, wiadomo :) Ale skoro już tutaj zaczęła się toczyć dyskusja, to niech tutaj pozostanie :P Gdybyś nadal miał ochotę poczytać cokolwiek mojego, to zapraszam na bloga, jakiś post jest, choć nie bardzo wiem, o czym.
UsuńA jeśli o postać chodzi, miło by było, gdyby w miarę możliwości była jak najbardziej wredna, złośliwa i miała cięty język xD Aaa i żółte oczy :D Co do reszty masz całkowicie wolną rękę, ciekawa jestem, co Ci z tego wyjdzie :P
Miłego życzę, niech wena będzie z Tobą :D