Mikołajowe zamieszanie, czyli gdzie moje prezenty?


 #zabójcy #chaos #okolicznościowe


Otworzył oczy, westchnął ciężko i przewrócił się na drugi bok. Z każdą sekundą powieki stawały się cięższe. Pragnął zapaść w sen i obudzić się podczas apokalipsy. To było jego marzenie. Musiał dużo spać oraz dobrze się odżywiać, by dotrwać do tego czasu. Zaczął nawet ćwiczyć. Poranne pompki i brzuszki utrzymywały jego ciało w doskonałej formie. Nadal jednak zapominał o nabraniu masy, ale jak to mówią: nie można mieć wszystkiego.


Podrapał się po tyłku. Mruknął coś niewyraźnie. Otchłań Morfeusza chwytała go w objęcia. Jeszcze tylko kilka godzin, dni, lat, dekad. I to wszystko ustanie. Nawet ta krosta na dupie przestanie go swędzieć. Pościel była tak przyjemnie ciepła, leżał tuż przy kominku, w którym dogasające drwa zmieniały się w popiół. Sztuczna, naprawdę tandetna głowa łosia trzymała pieczę nad śpiącym magiem. Cóż za wspaniały dzień.
Ogłuszający chrzęst wyrwał Tomasza z letargu. Gwałtownie otworzył oczy, wstrzymał oddech. Dwie osoby. Kobieta, młoda, o wadze około sześćdziesięciu kilogramów, numer buta… Hmm… Trzydzieści sześć, może siedem. Mężczyzna, starszy, utyka na prawą nogę, ma jakiś problem z biodrem. Mag zaklął głośno i chwycił za czarną szatę. Rozległo się pukanie do drzwi.
– Chwileczkę, jestem nagi! – krzyknął, po czym zganił sam siebie za niewyparzony jęzor. Przecież za drzwiami stała kobieta. Teraz, gdy tylko otworzy drzwi, jej wyobraźnia będzie szaleć! Przynajmniej taką miał nadzieję. Dla przyzwoitości zdjął z wieszaka szalik i szczelnie się nim otulił.
Dębowe drzwi wpuściły do środka mroźne powietrze. W progu rzeczywiście stały dwie osoby. Tomasz zignorował mężczyznę i całą uwagę skupił na trzęsącej się z zimna niewieście. Blond loki wydostawały się spod ciemnej, wełnianej czapki. Płatki śniegu migotały między kosmykami. Miała bardzo dziewczęcą, delikatną twarzyczkę. Błękitne oczy spoglądały na maga a on wiedział, że za chwilę się w nich zakocha.
Mroźny wicher uderzył w zadarty nos Tomasza, przywracając mu zmysły. Otrząsnął się jakby z głębokiego snu. W tym czasie dziewczyna wyciągnęła z torebki podejrzanie wyglądającą ulotkę i uśmiechnęła się przyjaźnie. Mag natychmiast zorientował się w sytuacji. Pięknie. Ostatnio mają wspaniale obmyśloną strategię. Wysyłają piękną kobietę w obstawie jakiegoś fagasa, żeby tacy samotnicy jak on nie mogli odmówić rozmowy. Ale Pan Ciemności nie był aż tak zdesperowany.
– Dzień dobry, jestem Kasia, a to jest Janusz – wskazała na wąsatego towarzysza. – Słyszał pan już nowe wieści o zbliżającej się apokalipsie? Jak pan myśli, co Jezus ma do powiedzenia w tej sprawie?
Tomasz podrapał się po głowie z niewyraźną miną. Dziewczyna zadała mu jedno z tych przeklętych szkolnych pytań. „Co autor miał na myśli?”. A niby skąd on mógłby, do licha, wiedzieć co dzieje się w ludzkich głowach? Poza tym jak ostatnio spotkał Dzizusa, to chłop był raczej przybity. Mag nie zamierzał wpędzać kolejnych bogów w depresję.
– Wie pani, to jest raczej skomplikowana kwestia. Apokalipsa to rzecz święta, trzeba koniec świata szanować. Ale kiedy ona nastąpi? Bo widzi pani, Nostradamus mówił jedno, pan Rysiu filozof pod monopolowym mówił drugie. I komu wierzyć?
– Eee… szczerze powiem, że nie zastanawiałam się nad tym – dziewczyna wyglądała na delikatnie zbitą z tropu. – A liczy pan może na zbawienie? Bo my tutaj mamy dla pana takie ciekawe czasopismo, w którym opisano dziesięć sposobów na życie wieczne.
Mag zerknął na gazetkę. W jego głowie pojawiła się szalona myśl. Skoro pseudointeligentny bełkot nie działa to trzeba wytoczyć cięższe działa. Na prawym ramieniu przysiadł mu diabełek i zaczął radośnie kołysać nogami. Z uciechą wyszczerzył kły i szepnął mężczyźnie do ucha:
– Szefie, weź im pokaż kogo masz pod skórą, nie daj się prosić. Niech zobaczą z jakim człowiekiem mają do czynienia. Będą tak szybko uciekać, że przy okazji odśnieżą ci podjazd z tego białego gówna, co go zeszłej nocy napadało.
– Zamknij mordę diabelska pokrako – na lewym ramieniu pojawił się anioł w złocistej aureoli. – Szefie, posłuchaj mnie, weź ich zaciukaj tak dla przykładu. Jesteś na mentalnej emeryturze, siedzisz tu sobie w swojej samotni a tu przychodzą gamonie i ględzą coś o apokalipsie. Weź im zafunduj koniec świata w skali mikro. Nikt się nie dowie.
Miniaturowa buteleczka upadła u stóp Tomasza. Usłyszał ciche czknięcie, poczuł jak aniołek usiłuje zachować równowagę na jego ramieniu. Najwidoczniej zaczął dzień od wizyty w niebiańskiej knajpie. Mag zadumał się na chwilę, stróże mieli rację. Kupił ten domek na wypiździejewie, gdzie nie ma żywej duszy w promieniu pięćdziesięciu kilometrów i pragnął jedynie spokoju. Czy to tak wiele? Najwidoczniej tak.
Mimo wszystko nie zamierzał zabijać wędrowców. Plamienie sobie dłoni i sumienia ich krwią nie jest najlepszym pomysłem na rozpoczęcie dnia. Westchnął ciężko, podniósł wzrok, podwinął rękawy szaty. Zdecydowanym ruchem zerwał z siebie szalik, który upadł na śnieżnobiały puch. Przygryzł wargę, krople krwi pociekły mu po brodzie. Czarne symbole przyjęły daninę. Przez zaciśniętą krtań maga wydobyły się charkliwe słowa:
– Jak śmiecie przychodzić w me progi?! Jam jest ten, co pragnie śmierci! Jam jest ciemnością i trwogą tego świata! Odczuwajcie strach i zwątpienie albowiem ja jestem posłańcem Apokalipsy!
Kolce wystrzeliły z jego ramion i przebiły materiał płaszcza. Oczy stały się czarne niczym skrzydła potwora unurzanego w wodach otchłani. Kły wydłużyły się jak u pradawnego krwiopijcy. Pogardliwym spojrzeniem obdarzył przerażoną parę. Na początku przemiany byli owładnięci przerażeniem, nie byli w stanie się poruszać. Teraz powoli i ostrożnie cofali się jak przed groźnym zwierzem, które w każdej chwili może zaatakować.
– Precz z mojej ziemi – warknął Tomasz, uwalniając część energii.
Sople pospadały z dachu wprost na maga, lecz nie uczyniły mu żadnej krzywdy. Stopiły się w kontakcie z morderczą aurą mężczyzny. Zimny prysznic przemoczył go do suchej nitki, całkowicie zmywając nastrój majestatyczności i cofając przemianę. Na szczęście para wędrowców już tego nie zobaczyła. Gnali jak płoche gazele przez ośnieżone pola, zostawiając za sobą niesymetryczne ślady butów.
Tomasz uśmiechnął się na widok dwóch punktów znikających za horyzontem. Pierwszy powiew mroźnego wiatru przypomniał mu, że jest całkowicie mokry. Strzępy czarnej szaty nieprzyjemnie lepiły się do skóry. Dwoma susami, po drodze porywając upuszczoną przez przybyszów gazetkę, dotarł do chatki i zatrzasną za sobą drzwi. Pospiesznie zrzucił z siebie ubranie i w stroju Adama otworzył szafę. Wyjął z niej nieskazitelnie czystą szatę maga.
Potrzebował gorącej herbaty, musiał działać szybko, nie potrzebował przeziębienia na karku. Usiadł na krześle, założył nogę na nogę, rozłożył zdobytą gazetę. Pośmiał się z enigmatycznych nagłówków, sprawdził swój horoskop na nadchodzący tydzień oraz rozwiązał krzyżówkę. Jego uwagę przykuła data w górnej części rubryki.
Zaklął szpetnie po czym zerwał się z miejsca. Dopadł do posłania, na którym panował niezły rozgardiasz, chwycił poduszkę i rzucił ją w kąt. Pokiwał głową, wykrzywił wargi, mruknął coś niezrozumiale. Zgarnął przedpotopowy telefon ze stołowego blatu. Nacisnął szóstkę w szybkim wybieraniu, po chwili usłyszał dźwięk połączenia. Monotonne pikanie zostało przerwane przez uroczy, kobiecy głos:
– No, co tam ciekawego?
– Możesz rozmawiać, nie przeszkadzam? – spytał kulturalnie Tomasz, zręcznie ukrywając rozdrażnienie i narastającą irytację.
– Taaa, właśnie robię sobie śniadanie. A ty już coś jadłeś? Czy jak zwykle alkoholizujesz się od samego rana?
– Bardzo zabawne, spójrz w kalendarz i powiedz mi co widzisz.
Usłyszał otwieraną lodówkę, upadający nóż, krótkie przekleństwo. Kuchenna krzątanina trwała dłuższą chwilę i Tomasz zaczął sądzić, że odbiorca zapomniał o trwającej rozmowie. Już miał wcisnąć czerwoną słuchawkę, gdy ustrojstwo zatrzeszczało i ponownie rozległ się głosik rudowłosej:
– Czerwony grubas w przekrzywionej czapie! Renifer mu w dupę! Cały rok człowiek czeka na czekoladę pod poduszką, dietę trzyma, aby tylko w ten jeden dzień zjeść coś słodkiego. Nie powiem, żebym była grzeczna, ale zafajdaniec przesadził.
– Z tym się zgadzamy. Trzeba odwiedzić skurkowanća, masz dziś czas? – spytał mag, z przyzwyczajenia spoglądając na zegarek. Wciąż było dość wcześnie.
– Cały dzień mam wolny. Zresztą jakie może mieć plany ciężarówka w trasie? Leżę, czytam, siedzę na fejsie i patrzę w sufit. Fascynujące zajęcia.
– Rozumiem. Zaraz u ciebie będę. Znasz zasady. Nie jest to przyjemne…
– Przygotuj się.
Przerwała połączenie. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w słuchawkę, po czym schował komórkę do kieszeni. Musiał być gotowy do drogi. Ogień w kominku zgasł zduszony wolą maga. Mężczyzna zamknął oczy i pogrążył się w ciemności. Skoncentrował energię. Usłyszał dziwne, przytłumione dźwięki. Przerażająco powykrzywiane twarze krzyczały coś w dawno zapomnianych językach.
Jest! Rozbłysk znajomej czerwieni w morzu ciemności. Smak krwi w ustach był nie do wytrzymania. Otworzył oczy i ujrzał znajomą postać. Jednak nie był to widok, jakiego by się spodziewał. Zamiast subtelnie zaokrąglonej niewiasty w stanie błogosławionym zobaczył mężczyznę stojącego przed lustrem. Przyciskał do twarzy skrawek papieru toaletowego.
– Dzień dobry – przywitał się kulturalnie Tomasz. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że siedział na sedesie. Niezrażony tym faktem rozsiadł się wygodniej. Usiłował wyglądać na pewnego siebie i swoich umiejętności teleportacyjnych.
– Dlaczego zawsze musisz się zjawiać, gdy jestem w toalecie? Już nawet ogolić się nie można? Jeszcze się przez ciebie zaciąłem! – Miłosz zmiął papier w kulkę i bezbłędnie trafił do kosza na śmieci.
– To przez ciebie tu wylądowałem… Gdybyś się nie zaciął, najpewniej wylądowałbym u Rudej. Nic nie poradzę, że twoją krew wyczułem szybciej.
– Nic dziwnego, królewska krew jest silna – wojownik założył ręce na piersi i zirytowany spojrzał na maga. – Zabieraj dupę z mojego klopa!
– A tak w ogóle to po co miałeś się spotkać z Rudzielcem? – zapytał, gdy wychodził z toalety z magiem depczącym mu po piętach.
– Nie dostaliśmy prezentu na Mikołajki, pewnie nie tylko my. Musimy to sprawdzić!
Miłosz zaczerwienił się i wskazał przyjacielowi kanapę. Sam zaś poszedł się przebrać. Piżama w niedźwiedzie polarne nie była najlepszym strojem do przyjmowania gości. Wrócił po chwili, niosąc sporej wielkości pakunek. Położył go na stole, ze środka wysypało się kilka cukierków. Tomasz pokiwał głową, skrzywił się, wstał zbierając się do wyjścia.
– A ty gdzie leziesz?
– Do Rudej, przecież nie będę przeszkadzał obywatelowi pierwszej kategorii. Chcesz mnie umoralniać? A może będziesz się wyśmiewał z tego, że jestem niegrzecznym chłopcem? Wybacz, nie mam na to czasu.
– Zamknij wreszcie mordę – warknął Miłosz sięgając do bufiastej kieszeni swetra. Wyciągnął aluminiową puszkę i rzucił przyjacielowi piwo. – Maciejka wpadła z samego rana i przyniosła słodycze. Chciałem cię tylko poczęstować. A ty jak zwykle jesteś przewrażliwiony na każdym punkcie. Musisz przestać za dużo myśleć i zbyt szybko wyciągać wnioski. Okay?
– Tiaaaaa… – westchnął Tomasz. Otworzył piwo, wziął łyka, zrelaksował się, przez chwilę wszystko było jak dawniej.
– Ale ty się nie rozsiadaj waćpanie, piwo na szybko i lecimy do Rudej. Trzeba zapierdzielać na biegun.
Pan Ciemności natychmiast wypił trunek. Nie lubił szybkiego picia chmielowego napoju, ale musieli się zbierać. Ruda pewnie odchodzi od zmysłów. W jej stanie wystarczy pierwsze lepsze zmartwienie, by znaleźć się na porodówce. Tomasz zmrużył oczy przed silnym światłem.
– Zaproszenie mam ci wysłać? – zapytał wojownik, kłaniając się w stronę otworzonego portalu.
Wylądowali w gustownie urządzonym salonie. Zegar na ścianie właśnie wybijał dziesiątą. W kącie, tuż za kanapą, klęczała rudowłosa kobieta. Z zaciśniętymi zębami nakłuwała igłą swój palec wskazujący. Krople krwi spadały na perski dywan. Nawet nie zauważyła przybycia mężczyzn.
Tomasz delikatnie złapał ją za ramiona, zabrał igłę i posadził kobietę na miękkiej kanapie. W odpowiedzi otrzymał jedynie skinienie głową. Wyglądała jakby straciła sporo krwi i nie do końca wiedziała co się działo. Mag chwycił jej dłoń, stworzył ciemny opatrunek powstrzymujący krwawienie. Cholera, to wszystko jego wina. Zza pazuchy wyjął sporej wielkości bukłak.
– Masz, wypij to. Nie jest najprzyjemniejsze w smaku, ale przywróci ci siły.
– Co to jest? Sponiewiera? – zainteresował się Miłosz, węsząc alkoholowy trunek. Nie spodziewał się, że Zabójca może ukrywać za pazuchą ciecz pozbawioną procentów.
– Moja własna receptura. Bez tego już dawno bym zdechł. Ty zresztą także. Pamiętasz jak ci zrobiłem koktajl w dzień świstaka? Co leżałeś pocięty przez tego porąbanego ronina? Właśnie to przywróciło ci siły.
– Hmmm, ale było dość dobre w smaku…
– Tak, dlatego, że dolałem do niego likieru, koniaku i whisky. No już, pij – podsunął dziewczynie bukłak.
Napój rzeczywiście był obrzydliwy. Już po pierwszym łyku miała wrażenie że zaraz zwymiotuje. Oderwała naczynie od ust, wzdrygnęła się i głośno beknęła. Miała wrażenie jakby wypiła ropuchę w płynie. Ale musiała przyznać, że napój działał wyjątkowo szybko. Czuła przyjemne ciepło w okolicach żołądka. Na policzkach pojawiły się zdrowe rumieńce.
– To gdzie pędzimy? – zapytała z entuzjazmem.
– Do fabryki tego starego pryka – odparł Miłosz, wstał i zaczął składać skomplikowane pieczęcie. Odległość była spora, ponadto nie znał dobrze terenu, musiał liczyć na szczęście i swoje umiejętności lokacyjne. Resztę załatwią znaki.
Tymczasem Tomasz zebrał energię. Na koniuszkach palców maga pojawiły się czarne ogniki. Zbliżył się do rudowłosej niewiasty i położył dłoń na jej łonie. Spod półprzymkniętych powiek mężczyzny wydobywały się ciemne smugi. Już po chwili było po wszystkim. Pan Ciemności upadł na kolana łapczywie chwytając powietrze. Wyglądał jak ryba wyjęta z wody, nawet drgawki miał podobne.
– Co zrobiłeś? – w głosie Rudej dało się słyszeć nutkę niepokoju.
– To mój najnowszy wynalazek. Jestem z niego cholernie dumny! Nazwałem go Błogosławionym Stabilizatorem! Nawet nie wiesz ile wysiłku mnie to kosztowało. Musiałem poznać ciało kobiety…
Składający pieczęcie Miłosz parsknął śmiechem. Niezrażony tym faktem Tomasz kontynuował wywód, choć na policzkach maga wykwitły rumieńce:
– Przestudiowałem akademickie książki z anatomii, niestety nie mogłem praktykować na ludziach. Kodeks etyczny. Ale dość dobrze opanowałem to w teorii…
– Taaaa… Żebyś tylko widziała jego rysunki… Przerażające – wzdrygnął się Miłosz. – Widok brzuchatego patyczaka będę pamiętał do końca życia.
– Możesz wreszcie zamknąć mordę? Pracuj sobie w ciszy!
– A to w ogóle bezpieczne? Dla małej i dla mnie? – wtrąciła się Ruda.
– Tak, ze względu na ukierunkowanie magii. Widzisz, żadna moc nie jest z natury zła, bowiem każda pochodzi od chaosu. Jeśli używam swojej z pozytywnymi uczuciami, to jest to całkowicie nieszkodliwe. Oczywiście przy nienawiści daje to bardziej destrukcyjne efekty, ale… W tym wypadku jesteście w stu procentach chronione.
– I co to daje?
– Jak sama nazwa wskazuje: możesz chodzić, biegać, skakać na spadochronie, turlać się wraz z lawiną a nie będzie to miało wpływu na małą.
– Wow, świetne, teraz będę mogła biegać po domu, wychodzić na imprezy i normalnie żyć!
– Działa w odległości trzystu metrów ode mnie, więc nie oddalaj się zbytnio… – mag ostudził jej zapał. – Jeśli będziesz dalej, magia rozproszy się i wróci do mnie.
– Cóż, nie można mieć wszystkiego.
– Skończyliście pogaduszki? Karoca czeka, więc, drogie księżniczki, zbierajcie dupy w troki i pędzimy skopać grube dupsko pewnego świętego. I ubierzcie się ciepło, na zewnątrz będzie dość mroźno.
Ruda chwyciła kurtkę, czapkę i rękawiczki. Tomasz podał jej szalik, którym opatuliła się szczelnie. Pan Ciemności zarzucił zabytkowy kożuch na czarną szatę maga. Postawił kołnierz na sztorc, znowu zapomniał zabrać szalika. Rękawiczki z króliczego futra pojawiły się na dłoniach mężczyzny. Oboje przeszli przez portal.
Przejście zamknęło się za Miłoszem. Pojedynczy krok wojownika wystarczył by wpadł w zaspę po same biodra. Zirytowany wypuścił powietrze, które zmieniło się w mglistą chmurkę. Mag podał przyjacielowi pomocną dłoń. Jakoś udało mu się wyciągnąć opancerzonego druha ze śnieżnej pułapki.
– Wybaczcie, nie mogłem przerzucić nas bliżej celu. Pole elektromagnetyczne jest tam wyjątkowo silne.
– Hm, trzeba będzie zorganizować jakiś transport – Tomasz rozejrzał się dookoła. Wokół nie było żywego ducha. Wszędzie tylko śnieg w różnych odcieniach bieli.
– Hej, patrzcie, dym! – Ruda wskazała na szarą smugę wzbijającą się w niebo. Mag przetarł okulary i również zobaczył niewątpliwy znak obecności człowieka.
Żwawym krokiem zaczęli iść na północ. Zaczął padać śnieg. Płatki opadały na włosy i ubrania, zmieniając ich w bałwanopodobne monstra. Stawianie stopy za stopą przychodziło z coraz większym trudem. Większe zaspy zdawały się im posłanymi łóżkami, czekającymi na zmęczone ciała wędrowców. Wystarczyło się położyć i już nie wstać. Może za tysiąc lat ktoś odnajdzie ich zamrożone ciała i uzna je za brakujące ogniwa ewolucji? Tomasza kusiła wizja zostania przełomowym odkryciem naukowym.
Po dwóch kwadransach marszu zauważyli szereg białych domków. Ułożone z wyciosanych lodowców konstrukcje pokrywały się świeżą warstwą śniegu. Z kominów wydobywały się pojedyncze strużki dymu. Wszyscy mieszkańcy najwyraźniej zdążyli już schronić się przed zamiecią. Nagle zauważyli osamotnioną postać siedzącą na obrzeżach wioski.
Podeszli bliżej, rybak właśnie po raz kolejny zarzucał prowizoryczną wędkę. Nucił pod nosem jakąś skoczną melodię, będącą połączeniem morskich opowieści z marszem pogrzebowym. Usłyszał skrzypienie śniegu pod stopami Zabójców. Odwrócił się w ich stronę, misternie spleciony warkocz wydostał się spod futrzanej czapy.
– Co ty tutaj, do cholery, robisz? – spytał Tomasz, patrząc prosto w oczy dziewczyny.
– Jestem na wakacjach i łowię ryby – odparła pociągając nosem. Zręcznie ułamała sopla, który zrobił jej się pod nosem i rzuciła go w śnieg. Mag dopiero teraz zauważył, że jej strój składał się z pozszywanych, różnokolorowych skrawków materiału.
– Zawsze myślałem, że wakacje są w okolicach lipca i sierpnia – zauważył Miłosz.
– Nie mów mi jak mam żyć.
– Dobrze, w porządku, nie unoś się. Potrzebujemy transportu, wiesz może, gdzie go dostaniemy?
– Idź pogadaj z przywódcą wioski, tylko bądź miły, powołaj się na mnie. Pewnie dostaniesz jakiś zaprzęg.
Wojownik skierował się do centrum osady, gdzie znajdowało się igloo wodza. Rudowłosa położyła rękę na ramieniu Olki. Już po chwili kobietki rozmawiały przyciszonymi głosami. Pan Ciemności nie chciał przeszkadzać. Oddalił się na bezpieczną odległość i spojrzał w szare niebo. Nieczęsto widział Rewolwerowca w tak kiepskim stanie. Musiał potem zapytać Rudzielca o co chodziło.
W sumie to było całkiem przyjemne miejsce. Temperatura poniżej zera, pustkowie, wieś w samym centrum niczego. Tylko minusem byli ci ludzie. Eskimosi. Wątpił, aby zaakceptowali eksperymenty z czarną magią. A nie potrzebował kolejnych pogardliwych spojrzeń. Westchnął ciężko, zebrał energię i wypalił na śniegu swoje inicjały. Zacisnął pięść, powietrze wokół stało się ciężkie od skondensowanej magii.
– Nie myśl tyle – przyjazne klepnięcie w ramię rozproszyło negatywną aurę. Odwrócił się i zobaczył uśmiechniętą twarz rudowłosej. – Jak tam?
– W porządku. Co u niej?
– Miała ciężki poranek. Chciała nauczyć pingwiny przeskakiwać przez obręcz. Nie chciały jej słuchać. Potem jedna z fok klepnęła ją w tyłek tak mocno, że wpadła w przerębel. Wysuszyła się i postanowiła połowić ryby dla wioski. Nadeszła śnieżyca… Sam rozumiesz.
– Tiaaaa… O! Wraca nasz negocjator! Może i jestem ślepy, ale jakoś zaprzęgu nie widzę. A może to niewidzialny transport niesiony siłą twej majestatyczności?
– Phi, śmiej się, śmiej. Zaraz zobaczymy… – burknął Miłosz.
Dopiero teraz Tomasz zauważył, że jego przyjaciel trzymał w dłoniach gruby sznur. Tuż za wojownikiem, uwiązany jak drapieżne zwierzę, dreptał pingwin. Małe stópki zostawiały na śniegu delikatne symetryczne ślady. Te zwierzęta były bardzo pocieszne. Bujały się na boki jak przedstawiciele polskich blokowisk po chodnikach.
– Wynegocjowałem, co mogłem… – zaczął Szyderca.
– Obraziłeś go, prawda?
– Gdybyś tylko widział tę jego brodę. Mówię ci. Wyglądała cudacznie – bronił się Miłosz. – Poza tym jest to jeden ze zwierzaków, którymi opiekowała się Olka. Na pewno ma jakieś ukryte właściwości.
– Szkoda, że ty nie masz żadnych ukrytych właściwości. Wreszcie byłbyś przydatny – odgryzł się mag. – Coś czuję, że będę tego żałował.
Zebrał energię. Nieprzyjemny dreszcz przebiegający przez kręgosłup zatarł obraz tworzony w jaźni mężczyzny. Skrzywił się, czuł na sobie baczne spojrzenia kompanów i cierpliwie czekającego pingwina. Pan Ciemności wystawił dłoń, oczyścił umysł, znalazł właściwy kształt. Dobrze, że w wizualizacji był dużo lepszy niż w sztukach plastycznych.
Ruda z obawą dotknęła zdobionej poręczy czarnych sań. Miłosz przyglądał się wnętrzu, gdzie tkwiły poduszki wypełnione kruczymi piórami. Przejechał palcami po szmaragdowozielonej inskrypcji w nieznanym mu języku. Ciekawił go ten napis, jednak nie zamierzał pytać. Pewnie jakaś depresyjno-pesymistyczna sentencja, które mag tak uwielbiał.
– Spokojnie, nie jest z azbestu, to tylko cień mojej duszy – zachęcił Tomasz wstając z kolan. Najpierw teleportacja a teraz to, duży wysiłek jak na pierwszy poziom mocy. A utrzymanie magii poza ciałem wymagało ciągłej koncentracji.
– Chyba wolałabym azbest – mruknęła Ruda, lecz tylko wojownik ją usłyszał. Posłał dziewczynie zdawkowy uśmiech, nie był w zbyt dobrym nastroju na żarty. Wziął na bok pingwina i szeptał mu coś do ucha. Zwierzątko słuchało żarliwie, kiwało łebkiem, ale nie wiadomo czy cokolwiek zrozumiało z bełkotu Szydercy.
– Mógłbyś trochę zmniejszyć te wodze?
– Mam zmniejszyć wodze na pingwina? Nie ma sprawy – Tomasz machnął dłonią dopasowując osprzęt do wielkości zwierzątka. – To najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiliśmy.
– No, mały, nie zawiedź mnie! – zawołał, chwytając za lejce.
Ruda parsknęła śmiechem, lecz zaraz przyspieszenie wgniotło ją w fotel tak, że nie mogła wydać żadnego dźwięku. Miłosz był w swoim żywiole, stał na saniach i wrzeszczał, rozkoszując się szaleńczą jazdą. Tymczasem Tomasz błagał wszystkich bogów podziemia by nie zwymiotować. Krajobraz przemykał mu przed oczyma jak przyspieszony film w kinie.
Czytał kiedyś o różnych wspomagaczach, o nielegalnym testowaniu tych specyfików na zwierzętach. Ale nigdy nawet nie podejrzewał, że hersztem narkotykowego podziemia na biegunie okaże się jego znajoma. Cała ta wioska była podejrzana. W przyszłości bedzie musiał się tym zająć.
– Prrrrrrrrrrr, mały ale wariat – zadowolony Szyderca zatrzymał sanie.
– Możesz już skończyć z tymi chorymi aluzjami?
– Przecież ja nic nie mówię – woźnica wyciągnął z kieszeni wątpliwej świeżości rybę i rzucił ją pingwinowi. Malec łapczywie połknął prezent, przechylił się i padł dziobem na śnieg.
Miłosz wzruszył ramionami, jego czujne oko zauważyło miarowy oddech zwierzęcia. Uspokoił pozostałych, szczególnie Rudą, która już roniła łzę wypełnioną żalem. Mag odetchnął z ulgą, sanie zmieniły się w czarnego glutopodobnego stwora, który łasił się do nóg mężczyzny. Tomasz pogłaskał gluta i pozwolił mu wrócił do domu. Poczuł nagły przypływ energii.
Stali przed ogromną fabryką. Wyglądała na opuszczoną, w żadnym z okien nie paliło się światło. Z gigantycznych kominów nie wyleciała nawet strużka dymu. W sercu Zabójców rozpanoszył się smutek na widok upadku dobrze zapowiadającej się manufaktury. Cholera, w końcu na samym końcu świata, Mikołaj był prawdziwym monopolistą. Z żalem obserwowali upadek przemysłowego giganta.
– Ciekawe co się stało – szepnęła Ruda, wiatr natychmiast porwał jej słowa i poniósł w dal.
– Sprawdźmy.
Połowa bramy wejściowej smętnie zwisała na przerdzewiałym zawiasie. Z każdym podmuchem wydawała z siebie upiorne skrzypienie. Drugą połowę dostrzegli ukrytą pod sporą warstwą śniegu. Hol wejściowy był zimny i sprawiał wrażenie martwego. Pajęczyny pokrywały każdy kąt. Miłosz zaczął się zastawiać jakim cudem pająki wytrzymywały tę temperaturę.
Dotarli do hali produkcyjnej, cztery długie stoły, na których tkwiły części zabawek, skąpane były w mroku. Szczurze ślepia obrzuciły ich pobieżnym spojrzeniem i zniknęły w ciemności. Tomasz oparł się o barierkę, wykrzywił wargi w swój specyficznie irytujący sposób i prychnął.
– Taaaaa… Niezbyt dobrze to wygląda – wojownik przyznał mu rację.
– Może tam dowiemy się prawdy? – niezawodny zmysł rudowłosej dziewczyny przydał się i tym razem. Wskazała na pomieszczenie znajdujące się tuż nad halą produkcyjną. W szarych oknach od czasu do czasu coś błyszczało. Może nadzorca nadal tkwi na posterunku? W końcu z tonącego okrętu kapitan powinien uciekać jako ostatni.
– Sprawdźmy.
Drzwi do pomieszczenia okazały się być zamknięte. Szyderca uśmiechnął się, odsunął przyjaciół, wziął stosowny rozbieg i grzmotnął ramieniem. Zbutwiałe drewno natychmiast ustąpiło, wojownik wpadł do środka wywijając majestatycznego orła. Miał przed oczami czarne, perfekcyjnie wypolerowane buty. Czerwone spodnie wydawały się znajome.
Tuż przed nimi, w głębokim fotelu, wygodnie rozparty siedział święty Mikołaj. W tym momencie wcale nie wyglądał na świętego, duży czerwony nos i stojąca pod jego ręką butelka były raczej atrybutami porządnego alkoholika. Beknął głośno i nie zważając na przybyłych, zdrowo pociągnął z gwinta. Tomasz przetarł okulary, z zaskakującym jak na niego opanowaniem spytał:
– Co ty grubasie odpierdalasz?
– Chlip, zamknęli, wszystko poszło w pizdu. Przecież ja tak o nie dbałem, tak pilnowałem… Donosiciele! Łajdacy! – Mikołaj zalał się łzami. – Dorobek mojego życia!
– Można konkretniej? – Pan Ciemności nie zamierzał odpuszczać.
– Ktoś z tych małych kurewskich karłów, co to się tu kręciły, doniósł obrońcom zwierząt, że źle traktuję renifery… Że zaniedbania… Przyszli, proces wytoczyli… Z torbami poszłem…
– Poszedłem – poprawił Miłosz.
– To też… – rozległo się głośne beknięcie.
Tomasz przez chwilę drapał się po głowie. Najchętniej wyrwałby flaszkę z rąk Mikołaja i sam się napił, oczywiście dla rozjaśnienia myśli. Postukał palcami o futrynę, wymienił spojrzenia z Rudą. Podał dłoń Miłoszowi, który zbierał się z podłogi. Wziął przyjaciela na bok i rzekł:
– Stary, rozejrzyj się za tymi jego reniferami, zobaczymy w jakim są stanie, może coś z tego uratujemy. Nie pozwolę żeby każdy dobry gówniarz był dzisiaj smutny przez tego starego capa.
Wojownik skinął głową, natychmiast ruszył na poszukiwanie stajni. Zajęło mu to mniej czasu niż przypuszczał. Stanął naprzeciwko wielkiego budynku, z którego przez szpary sączył się dziwny, słodkawy zapach. Otworzył wrota i stanął jak wryty. Zakrył twarz kraciastą chustą, zakaszlał, pospiesznie zatrzasnął stajnię. Próbował wymazać z głowy widok reniferowych szkieletów przy saniach Mikołaja.
Wrócił do przyjaciół i starał się wyglądać normalnie. Zauważył jak Ruda próbuje doprowadzić świętego do porządku. Ciężarna kobieta właśnie siłowała się z nim o butelkę. Mikołaj był zdecydowanie słabszy. Rudowłosa chciała przekazać butelkę magowi, lecz na widok jego gollumowej twarzy, zatrzymała ją przy sobie.
– I jak tam? Potrzebują czegoś? Sianka? Może wody? – zapytał Tomasz.
– Nekromanty…
Pan Ciemności głośno wypuścił powietrze. Jednym ruchem dłoni podpalił drwa w kominku. Usiadł przed ogniem w pozycji lotosu, zamknął oczy i starał się oczyścić umysł. Wyobrażał sobie płynącą wodę, górskie powietrze, równo położone kafelki. Przez chwilę znalazł się w domowej toalecie. Właśnie tam wymyślił mnóstwo technik nekromorficznych. Żarówka rozproszyła ciemność.
– Mam plan – znajomi nadstawili uszu. – Ale potrzebuję waszej pomocy.
– Mów.
– Przytrzymajcie tego bezużytecznego grubasa.
Święty nie miał najmniejszych szans w starciu z rudowłosą furią i muskularnym ramieniem wojownika. Próbował się wyrwać, lecz skrzywił się z bólu. Tomasz podwinął rękawy szaty, zatarł ręce, w karku maga coś strzyknęło. Przyłożył dłoń do czoła Mikołaja. Ciałem Zabójcy wstrząsnął dreszcz, z oczu posypały się czarne iskry. Uśmiechnął się na widok nieprzytomnego mężczyzny w czerwonym stroju.
– Przeżyje? – zapytała Ruda.
– Jasne, zabrałem mu tylko trochę energii, musi odpocząć. Może i odrobinę się stoczył, ale siły życiowej to mu nie ubyło – Tomasz zacisnął dłoń w pięść, kruczoczarna energia wylała się z pomiędzy palców. – Otwórz portale przy każdym ze stołów. Czas rozjebać tę budę.
Miłosz skinął głową, nigdy nie widział, żeby przyjaciel był tak pełen energii na pierwszym poziomie. Oparł się o barierkę, złożył dłonie. Świetliste portale rozjaśniły halę produkcyjną. Podmuch energii sprawił, że natychmiast obrócił się w stronę epicentrum. Zobaczył skoncentrowanego maga, który dosłownie dwoił się i troił. Wreszcie opanował technikę duplikacji w zadowalającym stopniu.
Klony maga posłusznie zajęły pozycje przy stołach. Ruda pociągnęła za dźwignię, wprawiając maszynerię w ruch. Sama zajęła się pakowaniem ukończonych zabawek i wrzucaniem ich w portale. Miłosz zaś musiał kontrolować zmiany w przejściach, by po każdym wrzucie zmieniać cel. Była to żmudna i czasochłonna praca. Skończyli w siedem godzin.
Wykończeni usiedli na progu hali. Klony maga zmieniły się w czarne gluty i zostały na swoich stanowiskach. Nie miał nawet siły je przyzwać. Miłosz przymknął oczy i udawał że śpi. Nie chciał przyznać, że przed chwilą odwalił kawał dobrej, altruistycznej roboty. Ruda zasnęła przytulona do własnych kolan.
– Przepraszam państwa, mogę zająć chwilę?
Mężczyźni z trudem unieśli głowy. Przed nimi stał urzędniczo wyglądający gościu z notatnikiem w ręce. Spoglądał na nich karcącym wzrokiem, wyciągnął z kieszeni świstek papieru opatrzonego kolorowymi pieczęciami. Wyglądało poważnie.
– Zostałem zawiadomiony o nielegalnym altruizmie od którego nie został uiszczony podatek. Na mocy artykułu siedemnastego ustęp dziewiąty jesteście panowie, i pani, winni państwu pięć milionów pieniądzów.

Podmuch czarnej energii i blask otwieranego portalu obudził rudowłosą piękność. Przetarła oczy, spojrzała na zmęczone twarze przyjaciół. Tomasz z uśmiechem wskazał jej wyczarowane sanki. Usiadła na nich i w doborowym towarzystwie opuściła to przygnębiające miejsce. Zostawiła za plecami ciemność, smutek i urzędnika państwowego przybitego do powały trzema halabardami i dwoma sztyletami stworzonymi z ciemnej energii. 

Komentarze

  1. Stęskniłam się xD Co tu dużo mówić, warto tu było wpaść i tyle ;)
    Wesołych świąt :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też poproszę coś od Ciebie na Waszym blogu, bo coś ostatnio to Twoja koleżanka cały czas wpisuje, a ja stęskniłem się za Twoimi wpisami :) Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt :)

      Usuń
    2. A i właśnie, jako pierwszej czytelniczce spoza grona przyjaciół (która nie tylko czyta ale i komentuje) należy Ci się własna postać w tekście. Jeśli nie masz nic przeciwko, napisz mi proszę kto to ma być, cechy charakteru, wygląd itp :) Będę wdzięczny.

      Usuń
    3. Ostatnio jakoś brak mi weny do wszystkiego, opowiadanie się niby tworzy, ale jakoś powoli, że już o postach na blogu nie wspomnę... Ale teraz motywacja jest, więc coś mi się wydaje, że niedługo coś się stworzy :)
      A co do własnej postaci - noo, czuję się wyróżniona :D Muszę przemyśleć, co i jak, i dam znać :P
      Również pozdrawiam :)

      Usuń
    4. No dobra... Kolejne opowiadanie również przeczytałam, wiadomo :) Ale skoro już tutaj zaczęła się toczyć dyskusja, to niech tutaj pozostanie :P Gdybyś nadal miał ochotę poczytać cokolwiek mojego, to zapraszam na bloga, jakiś post jest, choć nie bardzo wiem, o czym.
      A jeśli o postać chodzi, miło by było, gdyby w miarę możliwości była jak najbardziej wredna, złośliwa i miała cięty język xD Aaa i żółte oczy :D Co do reszty masz całkowicie wolną rękę, ciekawa jestem, co Ci z tego wyjdzie :P
      Miłego życzę, niech wena będzie z Tobą :D

      Usuń

Prześlij komentarz