Nana Czyli Głosy w mojej głowie

Hejo wszystkim tuż przed Sylwestrem! Nie zwalniamy tempa! Trzymajcie kolejny tekst ze szczególnymi pozdrowieniami dla Nany. Niestety mam teraz moooocno ograniczony dostęp do Internetu, więc odcinek wrzuca San. Wracam siódmego stycznia, ale do tego czasu nie zostawię was bez literackich wypocin. Trzymajcie się ciepło, na wszystkie komentarze i uwagi odpowiem wspomnianego siódmego.
#zabójcy #chaos
Pan Ciemności rozkładał się na kanapie niczym kilkudniowy kawałek pizzy w tekturowym opakowaniu. Już dawno miał wyrzucić to śmierdzące cholerstwo, ale czekał aż wynajdzie elektryczność i zacznie dorzucać się do opłat. Telewizyjny spiker bredził coś o skutkach karmienia hipsterów po północy. Tomasz uniósł brwi i wyłączył bezużyteczne ustrojstwo. Pilot wylądował w stercie nierozpakowanych pudeł.
Później się tym zajmie. Dokładnie! Ogarnie się w bliżej niesprecyzowanej przyszłości. Przewrót na drugi bok wymagał heroicznego wysiłku. Wszystko znajdowało się w Jutro, magicznej krainie, gdzie spełniały się sny milionów ludzi na całym świecie. Wtulił twarz w poduszkę i usiłował zasnąć. Pięć, dziesięć, piętnaście minut liczenia baranów. Po chwili wymienił już przedstawicieli sejmu i senatu.
Zirytowany podniósł się z kanapy. Otworzył pierwsze pudło z rzeczami osobistymi. Równo poskładane bokserki przeniosły się do szafy. Zaraz za nimi powędrowały skarpety i koszulki. Czegoś brakowało. Wszechogarniająca cisza odbijała się od nagich ścian. Otworzył okno. Gwar ulicy wpadł do mieszkania na trzecim piętrze. Tuż pod blokiem spotkały się trzy sąsiadki. Wyjątkowo wulgarnie sprzeczały się, która głośniej zawodzi na drodze krzyżowej.
Zatrzasnął okno. Chwilę pokręcił się po pokoju. Sterta pustych kartonów leżała w kącie. Komplet czarnych szat wisiał już w szafie. Zajął się tym tuż po przekroczeniu progu nowego lokum. Następnie urządził kuchnię. Gotowanie było jego pasją, więc potrzebował jedynie kilku podstawowych przyrządów. Uwielbiał wrzucać padlinę na patelnię i słuchać jej wesołego skwierczenia.
Ponownie usiadł na kanapie. Rozpakował już wszystkie pudła, powkładał swoje rzeczy do szafy, wkurwił się na sąsiadki. Co dalej? Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy. Lista nazwisk w książce adresowej ograniczała się do kilku pozycji. Nie! Każdy ma swoje życie! Nie będzie dzwonił do przyjaciół tylko dlatego, że nie ma pojęcia co zrobić z własnym. I gdzie, do kurwy nędzy, podział się pilot od telewizora?
Smuga czarnej energii pojawiła się przy palcu wskazującym. Ustrojstwo zabrzęczały i na ekranie pojawiła się postać małej dziewczynki, która wylewała swe żale o niespełnionej miłości. Mag prychnął i szybko zmienił kanał. Jakiś serial paradokumentalny, kiepski film, kreskówka. Nic ciekawego. W końcu natrafił na blok muzyczny. Wyłączył odbiornik. Nie miał nastroju na porno z kiepską muzyką.
Sufit stał się wyjątkowo interesującym obrazem, na który można spoglądać godzinami. Co z tego, że za ostatnie zlecenie dostał mnóstwo forsy? Mógłby pławić się w luksusie i popijać drinki z cholerną palemką! A siedzi sam w pustym mieszkaniu! Miłosz ma jakąś pracę na boku. Olka jest na tropie Wielkiej Stopy, a Maciejka finalizuje interes ze smokowcami. Dno i kilometr mułu.
Sufitowa biel zaczęła działać mu na nerwy. Ściany dziwnie się przybliżały a wszechogarniająca cisza wierciła dziury w mózgu. Zerwał się z legowiska, chwycił wiosenny płaszcz i zamknął za sobą drzwi. Chował klucz do kieszeni, gdy minęła go jedna z wiekowych sąsiadek, mieszkających na wyższych piętrach.
– Dzień dobry pani, wspaniały dzień, prawda? – zagadnął przyjaźnie.
– Niewychowany szatanista! Co się dzieje z tą dzisiejszą młodzieżą? Za moich czasów to starszych traktowano z większym szacunkiem.
Tomasza zamurowało. Po chwili otrząsnął się z szoku. Wzruszył ramionami, współpraca z sąsiadami zapowiadała się nadzwyczaj obiecująco. Nie spodziewał się, że kogokolwiek z bloku będzie zapraszał na herbatę i ciasteczka, ale liczył na wzajemny szacunek. Jak zwykle się przeliczył. Cóż, pójdzie po farbę, zamknie się na cztery spusty i będzie miał wyjebane. Dobry plan.
– „Znajdę swoje drzwi i pomaluję je na czarno! Żadnych radosnych kolorów, pociągnę je czarną farbą!” – nucił pod nosem fragment ulubionej książki. Szedł powoli chodnikiem, ciesząc się kąpielą w promieniach wiosennego słońca.
Przechodnie obrzucali go nieufnymi, czasem pogardliwymi spojrzeniami. Mężczyzna z długimi włosami ciągle prowokował takie reakcje. Roztaczana aura wiecznej irytacji nie pomagała w nawiązywaniu pozytywnych relacji społecznych. Głupota ludzka wciąż działała mu na nerwy. Była niczym wirus rozprzestrzeniający się wśród naczelnych. I nic nie wskazywało na to, by miała zostać zwalczona.
Po drodze do sklepu z artykułami przemysłowymi przystanął przed kolorową witryną. Do głowy wpadł mu absurdalnie debilny pomysł podszyty lekką desperacją. Uśmiechnął się do własnych myśli, doskonale zdając sobie sprawę, że właśnie w tym momencie osiągnął punkt krytyczny, z którego nie ma już odwrotu. Przekroczył próg sklepu i wkroczył do zupełnie innego świata.
Dziwacznie wyglądający żółw gapił się na niego przez ścianki terrarium. Mag dyskretnie uraczył go wystawionym środkowym palcem. Uchylił się przed nadlatującym wielobarwnym pociskiem. Papuga usiadła na drewnianej żerdzi, tuż nad głową dziewczyny ukrytej za stronicami jakiegoś magazynu. Tomasz podszedł do lady. Sprzedawczyni wyglądała na dorabiającą sobie studentkę, poczekał aż zwróci na niego uwagę.
– Przepraszam? – zagadnął po pięciu minutach gapienia się na zwierzęta.
– Tak, czym mogę służyć? – dziewczyna odłożyła gazetę i podniosła wzrok. Chyba nie spodziewała się odwiedzin podejrzanego delikwenta, który na pierwszy rzut oka w niczym nie przypominał typowego wielbiciela zwierząt.
– Widzi pani, szukam właśnie towarzyszki lub towarzysza życia.
– Biuro matrymonialne za rogiem – mruknęła sprzedawczyni i ponownie otworzyła magazyn.
– Źle mnie pani zrozumiała, szukam zwierzątka, którym mógłbym się zaopiekować. Ładnego, miłego i w miarę komunikatywnego. Eee, żeby rozumiał, że coś do niego w ogóle mówię – sprecyzował.
– Dobrze, zapraszam za mną – zrezygnowana dziewczyna westchnęła ciężko.
Tomasz poszedł za nią, minęli klatki z papugami i akwaria ze złotymi rybkami. Ze zdziwieniem stwierdził, że idą na zaplecze. Sprzedawczyni wyciągnęła z kieszeni mały klucz i wsunęła go w zamek. Zapadki mechanizmu ustąpiły i znaleźli się w przyciemnionym pomieszczeniu. Wyobraźnia maga szalała.
– No to, gdzie to przejście do Narnii? – zażartował, aby odrobinę rozładować atmosferę.
– Mam tu dla pana ofertę specjalną.
Zaniemówił. Typowy scenariusz filmów przyrodniczych. I to na zapleczu sklepu zoologicznego! Rozejrzał się za ukrytymi kamerami. Wzrok przyzwyczajony do ciemności nie dostrzegł ani jednego obiektywu. No dobrze, w takim razie jego zwierzęcy magnetyzm odurzył tę biedną dziewczynę. Niestety takie przygody były sprzeczne z tomaszowymi zasadami.
– Ekhem, jest pani bardzo atrakcyjna, ale…
– Pan chyba żartuje. Mam chłopaka. Do rzeczy, chciałabym się pozbyć pewnego futrzaka, który straszy mi klientów od kiedy go dostarczono. Jest odrobinę niesforna.
– Niesforna?
– Zobaczy pan.
Dziewczyna zdjęła purpurowy materiał z przyniesionej klatki. Pan Ciemności usłyszał cichy, ostrzegawczy syk. Pochylił się, jego oczy spotkały się z parą żółtych ślepi. Rozległo się zirytowane prychnięcie. Futrzana ciemność zwinęła się w kłębek i obdarzyła sprzedawczynię nienawistnym spojrzeniem.
– Chyba będzie do pana pasowała – rzuciła ekspedientka. – Opiekował się już pan jakimś zwierzęciem?
– Tak, miałem świnkę morską, kilka chomików, papugi… To było kilka lat temu – odparł Tomasz w zamyśleniu. – Proszę zapakować wszystko, co potrzebne.
Wyszedł ze sklepu zoologicznego obładowany zakupami. Dotarł do klatki schodowej, został z wyzywany przez kolejną staruszkę. W końcu przekręcił klucz w zamku i znalazł się w swoim mieszkaniu. Białe ściany wciąż straszyły okropnym kolorem. Jutro się tym zajmie. Postawił pakunki na podłodze, nastawił wodę i usiadł na krześle. Wsłuchał się w dudnienie elektrycznego czajnika.
– Hmmm, jak cię tu nazwać. To duża odpowiedzialność – zastanawiał się szeptem. Otworzył klatkę i wypuścił stworzenie. Kotka przeciągnęła się, spoczęła na tylnych łapkach i zaczęła wpatrywać się w maga z nieukrywanym zainteresowaniem. Tomasz wyciągnął z szafki czysty talerz, wrzucił do niej posklejany makaron i garść przypraw. Zupka błyskawiczna, pyszny posiłek jeszcze ze studenckiego życia.
Talerz tego paskudztwa skraca życie o tydzień, jutro też sobie zrób – usłyszał cichy głosik.
– Przestań demonie wyłazić na wierzch, bo zamknę cię tam, gdzie światło nie dochodzi – warknął mag do swojego wnętrza. Odczekał pięć minut i zabrał się do jedzenia. Zupa pomidorowa w proszku nie smakowała najlepiej, ale musiał coś zjeść. Nie chciał opaść z sił w trakcie wieczornego treningu.
– Wracając do ciebie, moja droga – zwrócił się w stronę kotki, która wyglądała na dziwnie uradowaną. Było w niej coś niezwykłego. Żółte oczy, kruczoczarna sierść, pazury ostre jak brzytwa. I niepokojąco ludzki wyraz pyska. Otrząsnął się, chyba zaczynał wariować przez tę cholerną ciszę.
– Musimy ci wybrać jakieś imię.
Może Nana, głupiutki magu? – obraźliwy głos nie odpuszczał.
Zajrzał do szafki, wyjął szklankę, wrzucił sporej wielkości tabletkę. Wlał do naczynia wody mineralnej. Otworzył zakupioną w zoologicznym paczkę i wsypał jej zawartość do płytkiej miski. Położył jedzenie tuż przy kotce. Ponownie usiadł przy stole, ukrył twarz w dłoniach i wsłuchiwał się w syk rozpuszczającej się tabletki. Może miał za mało magnezu w organizmie? Duszkiem wypił pomarańczową zawiesinę.
– Co powiesz na Nanę? – spytał mag, bacznie obserwując stworzonko.
Zwierzę ułożyło pyszczek w bezczelnym uśmiechu. Nie, tylko mu się tak zdawało, prawda? Musiało tak być. Niedobór magnezu, potasu, witaminy C i innych. Albo po prostu brak snu i halucynacje z niedożywienia? Zdecydowanie musiał się przespać. Pusta szklanka wylądowała w zlewie. Poszedł do sypialni i zamknął za sobą drzwi. Nana pochyliła się nad miską, powąchała zawartość i skrzywiła pyszczek z niesmakiem.
Pan Ciemności padł na łóżko. Powtarzał sobie: nie zwariowałeś, jesteś po prostu zmęczony, musisz odpocząć. Przynajmniej miał wreszcie kogoś, do kogo można usta otworzyć. Nawet całkiem ładne imię jej nadał. Przewrócił się na drugi bok. Zamknął oczy i po kilku minutach zapadł w sen. Drzwi do sypialni otworzyły się, kotka wskoczyła na pościel i zwinęła się w kłębek.
Siedmiogodzinny odpoczynek dobrze mu zrobił. Przeciągnął się, jeszcze nie otwierał oczu. Próbował przypomnieć sobie ostatni sen. Roiło się w nim od kotów, klaunów i brzuchomówców. Co za popieprzony dzień. Teraz wyjdzie na miasto, zje kolacje i resztę wieczoru spędzi w barze. Kolejny dobry plan. Uchylił powieki. Krzyk uwiązł mu w gardle. Medytacja u Karola przynosiła pierwsze efekty.
Tuż obok niego spała sobie w najlepsze jakaś kobieta. Leżała na pościeli, co jakiś czas drżała delikatnie, w pokoju zrobiło się dość chłodno. Wyglądała zupełnie jak mag w wersji żeńskiej. Ekhem, niezupełnie, ona była piękna. Długie, proste czarne włosy kaskadą opadały na smukłe ramiona. Rumieńce na policzkach dodawały jej niewinności i uroku. Z sukni o kolorze kruczego pióra wystawały małe, nagie stópki.
Pan Ciemności z precyzją modliszki w składzie porcelany wysunął się spod kołdry. Wstrzymał oddech, gdy zahaczył o dłoń dziewczyny. Ta zamruczała cicho, na szczęście się nie zbudziła. Z przeklętą duszą na ramieniu chwycił okulary, leżące na nocnej szafce. Zatrzymał się wpół kroku. Nosz kurwa. Delikatnie uchylił drzwi szafy, wyciągnął koc i okrył śpiącą kobietę.
Gdy znalazł się w kuchni zaczął dreptać wokół drewnianego stołu. Nie był w stanie zebrać myśli. Znalazł się pod wpływem narkotyku? Może ktoś podrzucił mu pigułkę gwałtu? Ostatnio czytał coś o tym specyfiku w Internecie. Tak, tylko co za desperat zabrałby się za maga, który podobał się jedynie turpistom. A może to właśnie oni?
– Jasna cholera, muszę natychmiast wyjść, przecież w moim łóżku jest kobieta! Prawdziwa! A ja nic nie pamiętam! Co się, kurwa, stało? Jeszcze rozumiem jakbym obudził się tak rano, ale po południu? – szeptał, latając po kuchni. – Przecież to moje mieszkanie! Ale nie moja kobieta! Chcesz teraz, idioto, dywagować nad prawem własności? Co ty gadasz? Tracisz zmysły a może…
Bezszelestnie uchylił drzwi do sypialni. Łóżko było puste, położony na nim koc nie wyglądał jakby skrywał pod sobą atrakcyjną niewiastę. Wszystko było jasne. Zwariował. Wizualizacje wymknęły się spod kontroli. Jeszcze chwila i będzie uganiał się po mieście za nieistniejącymi stworzeniami. Mężczyzna westchnął głęboko. Pochylił się i pogłaskał kotkę, która właśnie szła w stronę ubikacji.
– Nie zwariowałem, prawda? – zapytał z nadzieją w głosie.
Nie, tylko gadasz ze swoim kotem a on ci odpowiada.
Natychmiast wybrał numer do znajomego psychoterapeuty. Zbliżała się dziewiętnasta, niezbyt odpowiednia pora na wizytę, ale mag nalegał. Zakończył połączenie, po drodze musiał zahaczyć o bankomat. Czuł, że po spotkaniu będzie musiał jeszcze zajść do całodobowej apteki. Sięgnął po płaszcz, z kuchennego blatu zgarnął klucze. Z łazienki dobiegł go odgłos spuszczanej wody. Przyspieszył kroku.
Biegł do poradni psychiatrycznej. Rzeczywistość wydawała się rozmyta i niewyraźna, zupełnie jakby patrzył przez prysznicową szybę. Przetarł okulary, lecz to nie pomogło. Wpadł na recepcję, postanowił zdać się na instynkt. Zderzenie z pielęgniarką częściowo przywróciło mu zmysły.
– Przepraszam bardzo, jestem umówiony z doktorem Ekscentryckim. Jest wolny? – zapytał, pomagając wstać siostrze dyżurnej.
– Tak, jest u siebie. I proszę już więcej nie biegać.
– Dziękuję. Jeszcze raz bardzo przepraszam – odparł, kłaniając się w pas.
– Sami debile… – mruknęła siostra pod nosem i poszła w swoją stronę.
Zignorował windę, wtoczył się po schodach na trzecie piętro. Lekko zdyszany stanął przed gabinetem doktora. Zapukał delikatnie, nasłuchiwał. Z wnętrza dotarły do niego dźwięki szarpaniny. Sekundę później usłyszał urwane „Aaaaaaaaaaaaaaaa!” i nastała cisza. Ponownie stuknął knykciami w sosnową sklejkę.
– Proszę, zapraszam serdecznie.
Tomasz uniósł brwi. Po pierwsze, doktor nigdy nie był dla niego tak uprzejmy. Po drugie, miał zupełnie inny głos. Wszedł do pomieszczenia i oniemiał. Dzisiejszy dzień obfitował w zaskakujące zwroty akcji. W głębokim lekarskim fotelu siedział Miłosz. Splótł dłonie i z zaciekawieniem popatrywał na maga. Na stoliku obok leżał prosty notesik wraz z doskonale zaostrzonym ołówkiem.
– Mogę wiedzieć, co ty, do kurwy nędzy, tu robisz? Naprawdę potrzebuję pomocy specjalisty! Gdzie jest doktor Ekscentrycki?
– Nieoczekiwana wizyta za granicą. Prezydent Czechosłowacji miał załamanie nerwowe. A nie powiesz mi, że jesteś ważniejszy od głowy państwa. Usiądź, proszę – wojownik wskazał na kozetkę. Wziął ze stolika notes i zapisał w nim parę słów. – Dobra, co cię dręczy, synu?
– Stary, nie jesteś cholernym pastorem. Jak już masz udawać lekarza, to rób to porządnie – zirytował się Tomasz.
– W porządku, słucham – Miłosz założył nogę na nogę.
– Ok, to może wydać się dziwne, ale chyba zwariowałem.
– Skądże, to nie jest dziwne.
– Zamknij mordę i słuchaj. Kupiłem mieszkanie, przeprowadziłem się, zresztą mówiłem ci o tym.. Wyszedłem rano, chciałem pomalować ściany na czarno. Zaszedłem do zoologicznego, gdzie kupiłem kotkę. Wróciłem do domu, rozbolała mnie głowa, więc poszedłem się położyć. Obudziłem się obok przepięknej kobiety. Uciekłem z pokoju, gdy do niego wróciłem, już jej nie było. Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. I ogólnie to słyszę głosy.
– Czekaj, czekaj… Obudziłeś się obok pięknej kobiety i uważasz, że masz problem? – zainteresował się Miłosz, po czym mruknął. – Ciekawe, freudowski lęk przed znikającymi niewiastami.
– To jest mój najmniejszy problem! Cały czas ktoś mi gada! I nie mam żadnych lęków związanych z kobietami!
– Zerowe umiejętności radzenia sobie z krytyką emocjonalną.
– Zaraz ci przyłożę – Tomasz podwinął rękaw szaty.
– Przypominam, że chroni mnie kodeks lekarski.
– A ja przypominam, że nie jesteś lekarzem. Ale do rzeczy, musisz mi pomóc, przepisać leki, cokolwiek. Przecież ja zaraz oszaleję!
– „Tak, zwariowałeś, oszalałeś, odbiło ci, brak piątej klepki. Lecz powiem ci coś w sekrecie: tylko szaleńcy są coś warci” – mruknął Miłosz parafrazując fragment „Alicji w krainie czarów”.
– Pociecha dobrym słowem zawsze w cenie. Wracam do domu. Po drodze zahaczę o monopol i kupię piwo na wieczór. Może to uspokoi natrętne głosy.
Szyderca złożył dłonie, tuż obok kozetki pojawił się świetlisty portal. Gestem zaprosił przyjaciela, ten jednak nieufnie spojrzał na przejście. Podniósł się z miejsca, założył ręce na piersi i zapytał:
– Skąd wiesz, gdzie mieszkam? Śledzisz mnie?
– Pewnie, bo nie mam nic lepszego do roboty. Wstaję rano, idę do toalety i sprawdzam na telefonie, gdzie jesteś. A, i wybacz ten chip na karku, nie uwiera cię? Żartuję przecież! – dodał, czując energię zbierającą się wokół maga.
Wspólnie przeszli przez portal. Miłosz trochę zamarudził w monopolowym wybierając właściwe piwo. W końcu stanęli w tomaszowej kuchni. Włożyli butelki do lodówki i usiedli na kanapie. Dla Pana Ciemności był to męczący dzień, ale teraz, gdy wieczór spędzał z przyjacielem, wszelkie zmartwienia zdawały się przykrym, nocnym snem. Włączył telewizor, właśnie zaczynał się „Trzynasty wojownik”.
– Nawet fajny ten twój zwierzak – powiedział wojownik, drapiąc kotkę za uchem.
Nie licz na nic więcej, gnojku. Nie lubię komplemenciarzy.
– Mówiłeś coś?
– Nie, piłem w tym momencie piwo. Też to słyszałeś? – upewnił się Tomasz.
– Ktoś nazwał mnie gnojkiem. Jestem pewien… Chyba masz tu złośliwego ducha. Znam świetnego egzorcystę. Butelka taniego wina i po kłopocie. Też czujesz ektoplazmę w powietrzu?
– W sumie, to całkiem logiczne. Słyszę głosy odkąd się tu wprowadziłem. Nie mam pieniędzy na nowe mieszkanie! Jestem w dupie!
Przerwali rozmowę, bo właśnie wybierano wojowników do wyprawy na północ. Wstrzymali oddech, gdy wieszczka zadecydowała, kto ma być trzynastym. Skinęli głowami, życzyli sobie zdrowia i stuknęli się butelkami. Przez chwilę milczeli. Żaden z nich nie chciał wywoływać wilka z lasu, albo raczej ducha ze ściany. Tymczasem kotka położyła się przed telewizorem i również śledziła bieg wydarzeń.
Atmosfera stała się dziwnie napięta. Dwóch mężczyzn, kilka piw, kot, film w telewizji, irytujące stworzenie z zaświatów. Idealna kompozycja na piątkowy wieczór. W końcu pojawiły się napisy końcowe. Miłosz klasnął w dłonie, wstał i stworzył portal.
Nareszcie! Już myślałam, że nigdy nie pójdzie.
– Dobra, zjawa zjawą. Wyjaśnij mi mistrzu, skąd do cholery baba w moim łóżku? – spytał Tomasz ledwo łapiąc równowagę. Oparł się o sofę i próbował skupić wzrok na rozmówcy.
– Widzisz… stary… duch, podświadomość, wizualizacja. Znam się na tym.
– Tiaaaa… jasne, dzięki, że wpadłeś.
Uścisnęli sobie dłonie na pożegnanie. Przejście rozpłynęło się w powietrzu Tomasz chwiejnym krokiem posprzątał puste butelki. Udał się do toalety, po chwili słychać było stamtąd jęki i westchnienia. Kotka nastawiła uszu, wzdrygnęła się, po czym wbiegła do łazienki.
Coś tu zdycha? Błagam, na litość boską!
– Daj mi spokój głupi duchu, jestem zmęczony – warknął Tomasz, na szczęście przestał śpiewać.
Mag wyszedł spod prysznica, od razu przykrył się ręcznikiem. Świecenie gołym tyłkiem przed kotem, nawet po pijaku wydawało mu się niezręczne. Zakrył usta w trakcie potężnego ziewnięcia. Dosłownie padał z nóg. Szurając kapciami po panelach wszedł do sypialni. Zatrzymał się gwałtownie. Znów ujrzał tę cudowną istotę śpiącą w jego łóżku. Przetarł oczy, mara natychmiast zniknęła. Był już naprawdę pijany i umysł płatał mu figle.
Usiadł, przygładził dłonią koc, pod którym spała. Położył się i ukrył twarz w poduszce. Nie potrafił zasnąć w tej pozycji, przewrócił się na bok. Szeroko otwarte, żółte ślepia wpatrywały się w niego z oczekiwaniem. Nieudolnie poklepał koc za plecami.
– Wskakuj, jutro… do egzorcysty, kurewskie duchy, nie daruję – wybełkotał w stronę Nany.
I tak bym wskoczyła. Ale dzięki za zaproszenie.
– Mówiłem do kota, cholerna zjawooo – westchnął Tomasz zapadając w błogi sen. Już po chwili oddech maga stał się spokojny i miarowy. Kotka zwinęła się w kłębek za plecami mężczyzny. Zamknęła oczy. Jutro się stąd zmywa. Zabawa z tymi idiotami była przednia, ale potrzebuje prawdziwej rozrywki.
W środku nocy obudził ją odgłos otwieranych drzwi. Do środka wtłoczyła się zgraja postaci ubranych na czarno. Szeptali coś między sobą. Otworzyła jedno oko i ujrzała błysk przekazywanego żelaza. A może nie było tu tak nudno jak sądziła? Nadstawiła uszu, chcąc wyłowić kilka słów.
– Tak, to on. Zabił trzynastu naszych.
– Ile? Serio szef daje dwadzieścia kawałków za jednego frajera?
– Taa, żadnych pułapek, strażników. Gość albo jest bardzo pewny siebie, albo… Jeszcze przegryw śpi z wyliniałym sierściuchem.
Mogę się wtrącić, panowie?
– Kto to powiedział? To ty Johnny?
– To chyba ona – drżący palec bandyty wskazał kobietę stojącą na łóżku. Żółte oczy omiotły pomieszczenie. Sześciu facetów, trzy sztylety, dwa miecze i topór. Żadnego maga. Cudownie. Czarna suknia zawirowała w powietrzu. Doskonale wyważony nóż przeciął pokój i znalazł schronienie w czaszce najbliższego mężczyzny. Drugiego trafiła w aortę. Plakat z gry komputerowej został zbryzgany krwią.
Tomasz mruknął cos przez sen. Nana skrzywiła się, w jej dłoniach pojawiły się kolejne dwa noże. Uchyliła się przed toporem. Srebro zagłębiło się w piersi bandyty, ucinając kolejną nić. Przykucnęła i rozcięła kolejnego z gnojków jak utuczonego prosiaka. Cięcie pociągnęła do samej brody. Kopnęła charczące truchło pod ścianę.
Następny.
Jeden z mężczyzn zawahał się, drugi był nieco głupszy. Nie zdążyła wyjąć broni, więc przywaliła mu z pięści. Z łoskotem upadł na podłogę. Pan Ciemności przewrócił się na drugi bok, mamrocząc coś niezrozumiale. Powalonemu wycięła piękny wzorek tuż przy tętnicy szyjnej. Przygniatała go bosą stopą do ziemi, czekając aż się wykrwawi. Ostatni próbował uciec, dopadła do niego i szybkim ruchem skręciła bandycie kark.
 Wytarła dłonie o kominiarkę któregoś z przygłupów. Pozbierała noże. Krytycznie oceniła swe dzieło. Ściany ociekały krwią, na podłodze walały się organy wewnętrzne. Teraz już zewnętrzne. Podeszła do łóżka, zwinęła się w kłębek i zasnęła. Światło księżyca padło na puszysty ogon kotki.
Tomasz obudził się wczesnym rankiem. Skacowanym spojrzeniem omiótł pokój. Pełno zaschniętej krwi, sześć martwych twarzy zastygłych w przerażeniu. Nie pamiętał żadnej nocnej walki. Zresztą te ślady nie wskazują na użycie magii. Coś ich wypatroszyło. Coś potężnego. Coś nie z tego świata.
– Eeee, dzięki czcigodny, wielki duchu!
Nie ma sprawy, wisisz mi piwo – ziewnęła kotka, przeciągając się na kocu. 

Komentarze

  1. Jeej, zostałam kotem :D Wprost idealnie, sama bym tego lepiej nie wymyśliła ^^ Czekam z niecierpliwością na następne teksty! A przy okazji zapraszam na naszego bloga, dodałam w tym tygodniu dwa opowiadania - a to, które opublikowało się dzisiaj, może Cię zainteresuje :D
    Miłego życzę i niech wena będzie z Tobą, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Komentarz bardzo na szybko: Cieszę że Ci się podobało, trochę się stresowałem czy moja koncepcja przypadnie Ci do gustu. Twoje wrzucone opowiadania przeczytam jak wrócę siódmego stycznia, zresztą mam dla Ciebie też pewną propozycję, ale to już później. Pozdrawiam i życzę przyjemnej lektury tekstu sylwestrowego. /Azamer

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz