Sylwestrowe przeboje Czyli Gdzie moja playlista?

 #zabójcy #chaos #okolicznościowe
Dzisiaj to właśnie ja będę waszym narratorem. Pewnie zastanawiacie się, kim jestem. To nieistotne. Mogę tylko powiedzieć, że zazwyczaj daję się poznać jako szarmancki i dowcipny opowiadacz. Naturę gawędziarza odkryłem w sobie już w piątej klasie, gdzie… Dobra, wszystkich to ciekawi jak relacja z tygodniowego przepychania kibla. Poniższa opowieść przedstawi wam perypetie, które wszyscy znamy i przydarzają nam się praktycznie co roku. Zaczynajmy.
– Tu macie listę zakupów, żebyście tylko zdążyli przed dwudziestą. Zrozumiano? – spytała Olka, ściągając puchate rękawice kuchenne. Za plecami dziewczyny, w wielkim garze, bulgotała kakaowa masa. Spod pokrywki wyjrzał bezkształtny glut, próbując wydostać się z naczynia. Zapracowana dziewczyna złapała pokrywkę i zaparła się nogami.
– Co tam dobrego gotujesz? – zainteresował się Tomasz.
– Polewa na ciasto mi zastygła, muszę ją odrobinę podgrzać. A wy jeszcze tutaj? Nie dałam wam bojowego zadania?
Chwycił płaszcz i wyszedł z Miłoszem na popołudniowy ziąb. Pomacał się po piersi, wyczuł portfel, odetchnął z ulgą. Nie lubił używać karty płatniczej, jakoś przyzwyczaił się do gotówki. Torba spieszącej się kobiety biznesu boleśnie uderzył mężczyznę w bok. Wypuścił powietrze z krótkim przekleństwem. Gdzie ci ludzie gonią? Wzdrygnął się przestraszony, gdy tuż obok nich jakiś baran w samochodzie wdusił przycisk klaksonu.
Nagłe poruszenie zwróciło uwagę maga. Miniaturowy sztylet przez chwilę błyszczał między palcami wojownika. Po chwili Tomasz usłyszał cichy świst powietrza uchodzącego z przebitej opony. Przyjaciele błyskawicznie wtopili się w tłum ludzi zmierzających w stronę centrum handlowego. Za plecami usłyszeli rozpaczliwy skowyt uziemionego. Szyderca uśmiechnął się i przyspieszył kroku.
Po przekroczeniu progu świątyni konsumpcjonizmu i rozpusty przejrzeli otrzymaną listę. Owoce, mięso, warzywa, jednorazowe talerzyki, tandetne czapeczki, różnokolorowe baloniki. Mnóstwo zbędnych wersów plamiło biel wyrwanej kartki z zeszytu. Tomasz pokręcił głową i załamał ręce. Zabójczyni jak zwykle nie uwzględniła podstawowych potrzeb obu mężczyzn.
– Dzielimy się jak co roku, ty w prawo, ja w lewo – mag przerwał listę na dwie części i wręczył pogięty skrawek wojownikowi. – Chyba nie muszę przypominać, że priorytetem są rzeczy tutaj nie uwzględnione?
– Jasne. Mam trochę zaskórniaków na karcie. Do zobaczenia za kilka godzin.
Uścisnęli sobie dłonie. Skinęli głowami. W ich oczach płonął jednakowy blask. Zakupowa gorączka owładnęła ich dusze i umysły. Pieniądze uwięzione w portfelach domagały się wydania. Czas ruszać, spełnić swoje przeznaczenia, wykonać zadanie. Tandetna choinka, pod którą rozmawiali zadrżała delikatnie. Między gałęziami pojawiły się żółte ślepia.
– A, stary – mag odwrócił się na dźwięk głosu przyjaciela. – Powodzenia.
Uniósł dłoń na znak, że usłyszał i życzy mu tego samego. Dołączył do ludzkiej rwącej rzeki, której bieg zwalniał przed poszczególnymi wystawami. Kolejki ciągnęły się kilometrami. Głos matki szukającej swojego syna niósł się po pasażu. Tomasz minął brodatego mężczyznę, wychodzącego właśnie z rozstawionego namiotu. Ze szczoteczką w ustach ustawił się w kolejce do mięsnego.
Istne szaleństwo. Usiadł na ławce, zdjął okulary, chuchnął w szkła i usunął smugi. Szybko umieścił gogle na nosie. Pozdrowił goblina stojącego w krętym wężyku. W tym momencie miał ochotę sięgnąć po papierosa. Albo po cygaro. Ostatecznie zadowoliłby się miotaczem ognia. Przecież nie będzie stał przez kilka godzin w kolejce jak jakiś cieć! On!
– Pleplaszam, Pan Ciemności i Wladca Cielpienia?
Urocza dziewczynka z kucykami ciągnęła go za rękaw. Zaskoczony chciał poderwać się z miejsca, w ostatniej chwili opanował odruch. Nie chciał przestraszyć dzieciaka. Założył na twarz najżyczliwszą maskę jaką miał pod ręką. Krzywy uśmiech rozciągnął twarz Szaleńca. Dziewczynka zamarła i cofnęła się o krok, puszczając rękaw szaty. Spokojnie, powoli, ostrożnie.
– To ja. Zgubiłaś się? Skąd znasz moje imiona? – zapytał przyjaznym głosem.
– Mila pani kazala mi cię plyplowadzić.
Wzruszył ramionami, podał rękę mikrusowej przewodniczce i dał się poprowadzić. Dziewczynka mocno ściskała palce maga, poważnie traktowała powierzone jej zadanie. Po kilku minutach brnięcia w ludzkiej rzece stanęli przed ponuro wyglądającym sklepem. Pozostali klienci omijali to miejsce szerokim łukiem. Mała przewodniczka rozpłynęła się w powietrzu.
Witryna sklepowa wyglądała naprawdę obiecująco. Szereg pękatych butelek ustawionych w rzędzie, błyszczał w świetle reflektorów. Wyglądały przepięknie. Chciał jedną zaadoptować i zabrać do domu. Przekroczył próg sklepu łapczywie oblizując wargi. Nagle poczuł się jakby spojrzał prosto w oczy królowi węży. Ciało mężczyzny stało się okropnie ciężkie, z trudnością oddychał, kamiennie płuca nie chciały przyjąć życiodajnego tlenu.
Za ladą stała kobieta z sennych koszmarów. Drapieżna, władcza, pewna siebie i zdecydowanie ponadprzeciętnie ładna. Tygodnie spędzone na kozetce przyniosły oczekiwane rezultaty. Uwierzył, że postać w czarnej szacie jest jedynie wytworem wyobraźni, bzdurną imaginacją. A teraz stała przed nim i uśmiechała się kpiąco, bardziej realna niż kiedykolwiek. Głośno przełknął ślinę.
– Witam, w czym mogę służyć? – ciemnowłosa sprzedawczyni zabębniła palcami o wypolerowany blat stołu.
– Po… po… poszukuję napojów alkoholowych na wieczór. Mogłaby mi pani doradzić w tej kwestii?
– Oczywiście, stoję od kilku godzin za ladą tylko po to, żeby pana obsłużyć – chwyciła za pękaty dzban po prawej stronie. – Polecam twór krasnoludzkich kadzi, siedemdziesiąt procent, wyśmienity smak czystego spirytusu. Wspaniała zabawa dla najmłodszych.
– Raczej szukam czegoś na wieczór z przyjaciółmi
– Trzeba było tak od razu – burknęła. – Przychodzą i marnują mój cenny czas. Może ten dzbanuszek, elficki, bardzo dobry rocznik. Delikatniejszy w smaku, z odrobiną płatków róży, idealny dla zakochanych…
– Wezmę ten krasnoludzki! – przerwał jej Tomasz, przyoblekając się odcieniem purpury. Ekspedientka zapakowała bukłak w kolorowy papier. Dygnęła delikatnie i życzyła wszystkiego najlepszego w nowym roku. W żółtych oczach dziewczyny pojawił się tajemniczy błysk. Mag zapłacił, pożegnał się uprzejmie i wyszedł ze sklepu.
Sprzedawczyni spojrzała na zegarek. Miała jeszcze tylko kilka sekund. Uśmiechnęła się na myśl o konsekwencjach wieczornej uczty zakrapianej krasnoludzkim alkoholem. Nie byłaby sobą, gdyby nie dodała czegoś do napoju. Już po chwili czarna kotka przeciągała się na ladzie. Miauknęła cicho i zniknęła w labiryncie ludzkich nóg.
Tymczasem zadowolony Pan Ciemności zmierzał w stronę działu z winami. Dziewczyny prawdopodobnie nie będą piły mocniejszego trunku. Trzeba znaleźć coś delikatniejszego. Tomasz ponownie usiadł na ławce, postawił dzban obok siebie i ponurym spojrzeniem zmierzył osoby stojące w kolejce. Nagle rozległ się dźwięk odkorkowywanego naczynia. Zignorował to, pewnie jakiś amator mocnych trunków postanowił umilić sobie czas w kolejce.
Dopiero po chwili zorientował się, że ten dźwięk rozległ się zdecydowanie zbyt blisko. Ze zgrozą w oczach obserwował jak pasażowy menelik przyssał się do pękatego naczynia. Wyrwał dzban z rąk śmierdzącego mężczyzny i już miał spopielić nieszczęśnika, gdy Los okazał się szybszy. Z każdą sekundą biedak malał, aż stał się brodatym wrzeszczącym ze strachu karłem.
– Ty mały, skurwielski, zachłanny pętaku! – krzyknął mag, łapiąc liliputa za przybrudzony kołnierz. Miał ochotę zgnieść go na miazgę. Nieoczekiwanie poczuł wielgachną dłoń na ramieniu.
– Nawet robaki zasługują na litość. Odnajdź w sobie siłę do przebaczenia – dobrotliwy uśmiech Karola był w stanie rozjaśnić bezksiężycową noc. Usiadł obok przyjaciela, natychmiast chwycił za dzban i pociągnął kilka łyków. Tomasz z szeroko otwartymi ustami czekał aż towarzysz skurczy się do rozmiarów lalki. Mnich otarł usta wierzchem dłoni, odstawił naczynie i wyjaśnił:
– Gdy osiągniesz Nirwanę, żadna z klątw nie będzie miała nad tobą władzy, mój drogi. Duchy leśnych ostępów ochronią żołądek, pustynne demony ustrzegą śledzionę a zmory oceanów zajmą się wątrobą. Tajemnica życia stoi przed tobą otworem.
– Jakby naszła mnie ochota spędzenia reszty życia w świątyni, zgłoszę się do ciebie. A właśnie, znasz się na winach? Chciałbym kupić coś na wieczór dla dziewczyn – mag skrzywił się, gdy mnich odstawił dzban prosto na zminiaturyzowanego menela. Rozległ się niezbyt przyjemny dźwięk. Tomasz za żadne skarby nie chciał podnieść tego bukłaku. Chyba zostawi go na ławce.
– W świątyni spożywamy wyłącznie trunki otrzymywane metodą fermentacji. Zwróciłeś się do właściwego człowieka. Pójdźmy! – krzyknął tonem nie znającym sprzeciwu.
Po chwili stali przed półką z wystawionymi winami. Etykiety nie przekazywały Tomaszowi żadnych informacji. Zupełnie jakby spisane były w starocerkiewnosłowiańskim. Wokół nich zrobiło się dziwnie przestronnie. Kolejka zniknęła, ludzie omijali ich szerokim łukiem. Kilka osób odpoczywało na podłodze, ściskając obtłuczone członki. Dobrotliwy mnich oparł bukowy kij o wystawową ladę.
– Wytrawne, półwytrawne? Słodkie, półsłodkie? – pytał Karol, oglądając etykiety.
– Dobre i tanie – odparł Tomasz. Stanął z boku, założył ręce na piersi i czekał na decyzję oświeconego.
– To, to i to! Tak! Będą idealne na sylwestrowy wieczór. Owocowy bukiet doskonale współgra z przekąskami. Powoli uderza do głowy, lecz nie przyćmiewa zmysłów. Kobiece podniebienia będą wprost wniebowzięte.
– Wow, dzięki za pomoc. Naprawdę jesteś człowiekiem wielu talentów.
– Nieeeee maaaaaa spraaaaawyyyy – krzyknął mnich, znikając w tłumie. Jeszcze przez chwilę widać było jego łysinę. W końcu i ona zniknęła za rogiem. Tomasz zapłacił za trzy butelki wina. W pogodniejszym nastroju ruszył na dalsze zakupy. Musiał jeszcze skombinować jakiś wysokoprocentowy alkohol dla siebie. Westchnął i skupił się na liście otrzymanej od Olki.
Przenieśmy się trochę w czasie i przestrzeni. Dołączmy do Szydercy, który właśnie pożegnał się z przyjacielem pod tandetną, pasażową choinką i ruszył w stronę stoiska z fajerwerkami. Uwielbiał biegać o północy i odpalać petardy. Zadzierać głowę i spoglądać w niebo, które błyszczało tysiącami sztucznych gwiazd. Pojedyncze wyrzutnie rozkwitały, by zaraz zgasnąć, zrobić miejsce następnym. Z podniecenia potarł ręce.
Skrzywił się na widok ogromnej kolejki. Złożył dłonie, ze świetlistego portalu wyskoczyły dwa karzełki z owłosionymi piętami. Były ubrane w jaskrawe, pozszywane serwetki. Wyższy przyłożył ogromną, złotą trąbę do ust i zagrzmiał. Niższy właśnie rozwijał czerwony dywan. Po wywołaniu tego całego zamieszania wskoczyli w portal i zniknęli.
Miłosz cieszył się setkami spojrzeń, czasami rzucanych ukradkiem a niekiedy całkiem jawnych. Wkroczył na atłas, przeszedł przed plebsem, który tkwił z rozdziawionymi gębami na swoich miejscach w kolejce. Korzystając z zamieszania wszedł do sklepu. Rozejrzał się dookoła. Kilka lat temu dorabiał sobie na stoisku z fajerwerkami, ale od tego czasu wiele się zmieniło. Schował dumę do kieszeni i zagadnął sprzedawcę odwróconego do niego plecami.
– Przepraszam, chciałbym kupić wystrzałową armatę na wieczór.
– Doskonale pan trafił – mężczyzna odwrócił się, był niskim gościem przed pięćdziesiątką, brodatym i wąsatym jak kuzyn świętego Mikołaja. Tylko, że rodzina wspomnianego świętego raczej nie nosi kolorowego turbanu. Miłosz cofnął się o krok. Nieufnym spojrzeniem obrzucił sprzedawcę. Nie zauważył w jego stroju niepokojącego wybrzuszenia. Ah, te stereotypy. Przecież to zwykły facet dorabiający sobie w Sylwestra. A że wygląda jak syryjski ekstremista…
– Ma pan w ofercie coś taniego i ładnie wybuchającego? – zapytał, ostrożnie dobierając słowa.
– Ooo, trafił się wybredny i wymagający klient – sprzedawca sięgnął po towar z wyższej półki. – Proszę, to doskonałe urządzenie podczepiane do podwozia samochodu. Umiarkowany wybuch wyglądający na wypadek.
Szyderca przetarł oczy, wcześniej był pewien, że widział na wystawie wyrzutnię fajerwerków. Teraz zauważył stojącą tam wyrzutnię rakiet. Na półkach piętrzyły się stosy C4, wokół było pełno plastiku. Sprzedawca gładził się po brodzie i myślał intensywnie. W końcu chwycił się za głowę i krzyknął:
– A! Pan szuka czegoś na Sylwestra. Już przynoszę!
Zniknął na zapleczu. Miłosz przycupnął na tajemniczej skrzynce. Zerknął na dziwnie wyglądającą kartkę wystawioną przez urząd celny. Podpis okraszony kilkoma zawijasami z pewnością był podrobiony. Szyderca doskonale znał pismo starego celnika, który po pracy pisał fantastyczne opowiadania. Kątem oka dostrzegł dwóch tajniaków kręcących się przed sklepem. Szyderca poderwał się z miejsca.
– Proszę, przyszło wczoraj, specjalistyczne pociski ziemia-powietrze. Namierzanie termiczne, żelazne wzmocnienia, nawet skórzany naramiennik skurczybyki dodali – powiedział sprzedawca wracający z zaplecza. Niósł ogromną bazookę, na której widać było ślady krwi. Brodacz wyjął z kieszeni ściereczkę i przetarł zabrudzenie. Uśmiechnął się pojednawczo i powiedział, że sprzeda za pół ceny.
– Wie pan co, zastanowię się i zaraz wracam. Skoczę tylko po pieniądze.
Sprzedawca ukłonił się kulturalnie, odprowadził klienta do drzwi. Miłosz szybko oddalił się z podejrzanego miejsca. Pospiesznie minął tajniaków. Jeszcze tylko agentów federalnych brakowało mu do szczęścia. Zamyślony wpadł na górę mięśni. Już miał składać pieczęcie, gdy usłyszał znajome pochrząkiwanie. Zielonoskóry obejrzał się przez ramię gotów do zbesztania nieuważnego zakupoholika.
– Osz ty w życiu – warknął Gorgash, rozpoznając znajomą twarz. – Aspołecznik w supermarkecie?
– Hej, tak w ogóle to skąd ty znasz takie słowa?
– Ostatnio sporo czytałem… Nieważne. Wiesz, gdzie mogę dostać coś świeżo zarżniętego?
– Prosto i za rogiem – mruknął zrezygnowany wojownik.
Pożegnał się z orkiem i poszedł w swoją stronę. Miał nadzieję, że Tomaszowi lepiej idzie z alkoholem. Czuł, że o północy wyjdzie na idiotę. Musiał coś wymyślić. Wyciągnął telefon komórkowy, skasował informację o trzydziestu sześciu nieodebranych połączeniach. Wybrał odpowiedni numer. Po kilku sekundach rozmowy nacisnął czerwoną słuchawkę.
Tuż obok wojownika pojawił się portal umożliwiający podróż przez wymiary. Z przejścia wyskoczyła najniższa postać przestępczego półświatka. Ubrana w kolorową, karnawałową suknię ze sporym dekoltem szczerzyła zęby w uśmiechu. Miłosz zbierał szczękę z podłogi. Maciejka wyglądała rewelacyjnie. Zazwyczaj ubierała się w ciemne, nie rzucające się w oczy bluzy z kapturem.
– Chłopie, przestań się ślinić. Chcę tylko ubić interes.
– Eee… Jasne. Masz o co prosiłem?
– A ty masz pieniądze?
– Trzynaście złotych koron, zgodnie z umową – wojownik wyciągnął z kieszeni pękatą sakiewkę. – Wystawiasz fakturę?
– Jak chcesz świstek to kombinuj legalnymi sposobami. Ja mogę tylko dać gwarancję jakości. Pięć skurwysyńskich gwiazdek – zaśmiała się szyderczo.
– Zgoda – rzucił sakiewkę paserce, w zamian otrzymał niepozornie wyglądający pakunek. Zważył paczkę w dłoniach. – Nie robi wrażenia.
– To samo mówią o mnie – parsknęła dziewczyna wyciągając sztylet z paskudnym zadziorem. Broń wyglądała jakby została stworzona do niezwykle bolesnego i długotrwałego zabiegu kastracji. Wojownik z trudem przełknął ślinę. – Spokojnie, nabyłam to od goblina, mistrza piromancji. Ostatnio przeszedł na daltonizm. Cóż, każdy wierzy w co chce.
Zniknęła w portalu. Miłosz wzruszył ramionami i schował pudełeczko do kieszeni. Najwyższy czas się zbierać. Kupił już wszystko, co zamierzał. Przypomniał sobie długą listę Olki. Pewnie mag się tym zajmie. Podreptał w stronę wyjścia, starając się nie dotykać ludzi. Tandetna choinka musiała znajdować się w tamtym kierunku. Chyba nie muszę wspominać, że wojownik wybrał złą drogę.
Tymczasem Tomasz przeżywał silne załamanie nerwowe. Siedział na ławce, trzymał w dłoniach siatkę z trzema winami i myślał o samobójstwie. Obok niego tkwiły siaty z zakupami. Podejrzewał, że przyjaciel zignoruje swoją część listy, więc kupił wszystko. Czekał go trzeźwy Sylwester. Spojrzał na zegarek, dochodziła osiemnasta. Bombki na tandetnej choince odbijały ten obraz nędzy i rozpaczy.
Ukrył twarz w dłoniach, z głośników poleciała świąteczna piosenka. O tej porze półki sklepów pierwszej potrzeby świeciły pustkami. Każdy przyzwoity alkoholik zdążył się już zaopatrzyć. Sprawa wyglądała na beznadziejną. Przygryzł zęby, przynajmniej miał napitek dla dziewczyn. Wróci do domu, poczęstuje się ciasteczkami Olki, albo ciasteczka poczęstują się nim.
– Boże, co za kanał… – westchnął, spoglądając na czubek pasażowej choinki.
– Wzywałeś?
Tuż przed Tomaszem pojawił się mężczyzna odziany w czerń. Jak zwykle trzymał w dłoniach kieliszek wypełniony czerwonym winem. Dres o obliczu świeżo ciosanej skały, zahaczył łokciem faceta, biorącego właśnie kolejny łyk trunku. Finisar dopiero teraz zauważył, gdzie się znajduje. Wykrzywił wargi.
Podniósł dłoń, przez chwilę uważnie się jej przyglądał. Następnie uczynił gest jakby rozgniatał insekta między kciukiem a palcem wskazującym. Ludzie padli na podłogę domu handlowego. Pan Ciemności uniósł brwi, domagając się wyjaśnienia. Arcymag mrugnął uspokajająco.
– Spokojnie, prześpią się przez kwadrans.
– Jesteś pijany! – Tomasz zauważył, że mężczyzna z trudem utrzymuje równowagę. – Wystarczyło, żebyś przesadził z energią i wszyscy byliby martwi!
– I właśnie to nas różni. Ja nawet w tym stanie doskonale panuję nad magią. Ale do rzeczy, chyba masz jakiś problem. Zdradź go swojemu bóstwu.
– Nie jesteś moim bogiem!
– Ranisz czarne serce staruszka. Jesteś moim ulubieńcem, nie zachowuj się jak rozkapryszony dzieciak.
– W porządku, nie dostałem nigdzie wódki na wieczór! Jestem uziemiony, zdruzgotany, zirytowany i zawiedziony. A miałem jedno zadanie…
Finisar pstryknął palcami, z krwistoczerwonego portalu wyszła kobieta w zaawansowanym stanie rozkładu. Białe larwy żerowały na otwartej ranie w okolicy trzeciego żebra. Wypływające oko trzymało się na pojedynczym nerwie. W gnijących dłoniach trzymała dnie butelki wódki. Bóg wziął alkohol i podał go Tomaszowi. Poklepał ucznia po ramieniu i zniknął.
Ludzie powoli otrząsali się z odrętwienia. Już po chwili nikt nie pamiętał o zbiorowym napadzie senności. Do centrum handlowego powrócił gwar i zamieszanie. Po chwili nadszedł Miłosz, otworzył portal i zaczął wrzucać do niego zakupy. Wyciągnął z kieszeni małe, czarne pudełeczko, które poleciało za torbą z winami. Jedną nogę włożył w przejście, uniósł brwi i zapytał:
– Nie idziesz?
– Przejdę się. Potrzebuję świeżego powietrza.
Szyderca wyjął nogę z portalu i zamknął przejście. Mężczyźni ramię w ramię wyszli z tej świątyni rozpusty. Nareszcie koszmar się skończył. Mroźne powietrze przywróciło im zmysły. Tomasz zatrzymał się, spojrzał w niebo, pierwsze gwiazdy pojawiły się na granatowym niebie. Gdzieś w oddali usłyszał huk eksplozji. Chyba ktoś przesadził z entuzjazmem.
– A właśnie, miałem się spytać, kupiłeś ciasteczka? – zagadnął wojownik.
– Masz mnie za idiotę? Oczywiście! Nie dam zabić naszych gości! Musimy tylko podmienić je z olkowymi.
– Woooooooooo – mruknął Miłosz.
Z naprzeciwka szła najpiękniejsza kobieta, jaką Tomasz widział w całym swoim życiu. Buty na wysokim obcasie wydawały z siebie miarowy stukot. Z każdym jej krokiem okolicznym mężczyznom robiło się coraz cieplej. Obcisła kreacja upstrzona tysiącami cekinów błyszczała w świetle lamp. Zdawała się upuszczonym przez Boga diamentem. Wszechmogący przesadził z pięknem swego dzieła.
Okolica znienawidziła ich w jednej sekundzie, gdy zniewalająca nimfa podeszła do dwóch niepozornych facetów. Odrzuciła płomienistą grzywę, która opadała jej na oczy. Poprawiła torebkę na ramieniu. Uśmiechnęła się przyjaźnie i położyła dłonie na wystającym brzuchu.
– Co tam panowie, spieszycie się na dancing? – zapytała zalotnie.
– Ruda, ty tu nie kadź, bo na imprezę idziesz z nami!
Wzięła mężczyzn pod boki i poszli wspólnie przez miasto. Widzieli te zazdrosne spojrzenia mijanych samców. Było to bardzo przyjemne uczucie. Już po chwili dotarli do tomaszowego mieszkania.
Pominę już samą imprezę, bowiem towarzyszyły jej śmichy chichy i bzdurne dywagacje. Playlista Miłosza zrobiła furorę i podchmieleni znajomi skopiowali ją na swoje jutubowe konta. Pięć minut przed północą wyszli na zewnątrz, odrobinę się zataczając. Pan Ciemności trzymał w dłoniach bezalkoholowego szampana. Wyszczerzył zęby na widok jaśniejącego nieba. Feria barw sprawiła, że zrobiło mu się niedobrze, poprawił okulary.
Szyderca ustawił kupione pudełeczko na ziemi, wyciągnął z kieszeni zapalniczkę. Odszukał lont. Znieruchomiał. Myślał nad noworocznym życzeniem. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, ZERO! Pudełeczko zagrzechotało i czerń zalała granatowe niebo.
Pan Ciemności z szeroko otwartymi oczyma obserwował niebo. Czarne smoki latały nad miastem, krucze skrzydła opadały na płaszcz maga. Wspaniałe widowisko. Był zachwycony. Pozostali zbierali szczęki z ziemi, mrocznych fajerwerków w ogóle nie było widać na tle czarnego nieba. Jednak wystarczyło im jedno spojrzenie na maga, by wybaczyli chłopcom nieszczęsne zakupy.
– Boże, chciałbym, żeby ci przyjaciele byli ze mną zawsze.
– Wzywałeś?
Finisar pojawił się u jego boku. Pstryknął palcami. Z portalu wyszedł Karol, który właśnie trzymał w dłoniach brzytwę. Pianka, którą był upstrzony wskazywała na rytualne, noworoczne golenie. Żółte oczy obdarzyły biesiadujących pogardliwym spojrzeniem. Tomasz podrapał Nanę za uchem, kotka uciekła i zniknęła w mroku. W końcu zawsze chadzała własnymi ścieżkami.
Kompletnie pijany Gorgash dopadł Miłosza i usiłował namówić wojownika na przyjacielski sparing. Maciejka wypadł z portalu prosto w ręce Sanuszka. Paserka została wyściskana za wszystkie czasy. Finisar skłonił się, upił łyk wina z kieliszka, z którym najwyraźniej nigdy się nie rozstawał.

– Chciałbym wszystkim wam życzyć szczęśliwego nowego roku. Wasze zdrowie – krzyknął Tomasz, wznosząc toast bezalkoholowym szampanem. 

Komentarze