Piwo objęte zakazami


#parodia #zabójcy

Nad posiadłością uniósł się smakowity zapach pieczonej kiełby. Sąsiad o sumiastym wąsie, pozdrowiony leniwym skinieniem głowy, zniknął we wnętrzu swego domu. Tomasz odpoczywający na leżaku, odprowadził go wzrokiem. Powoli podniósł butelkę do ust. Łykiem piwa ugasił pragnienie, zaszumiało mu w głowie. Wyciągnął się na siedzeniu i wystawił kostki na działanie promieni słonecznych.
– Uważaj, bo się spieczesz – zażartował Miłosz, patrząc na przyjaciela.
Został zignorowany, więc wrócił do pracy przy grillu. Błyskawicznie zareagował na niespodziewany wybuch ognia. Odłożył plastikową butelkę wypełnioną wodą. Pozwolił aby jedną z kiełbas otoczyły płomienie. Mięso skwierczało przyjemnie, tłuszcz kapał na rozżarzone węgle. Po chwili sięgnął po talerz, nałożył sczerniałą sztukę i podał ją Tomaszowi.
Szyderca położył na ruszt grubsze mięsiwo, ukucnął i metalowym szpikulcem pogrzebał w żarze. Wyprostował się, sięgnął po piwo. Dopiero teraz zauważył Olkę, która z niepewną miną zbliżała się do strefy relaksu i dobrego jedzenia. Wyglądała jak posłaniec mający do przekazania wyjątkowo złe wieści. Zatrzymała się, przestąpiła z nogi na nogę jakby chciało jej się siku.
– W porządku? – zapytał Miłosz.
– Nie tak głośno – powiedziała Rewolwerowiec. – Mamy problem.
– Co się stało?
– Piwo się skończyło.
Władca Portali pobladł na twarzy i natychmiast spojrzał na Tomasza. Upewniwszy się, że Zabójca nie usłyszał ich krótkiej rozmowy, wyciągnął z kieszeni telefon. Przesuwał palcem po dotykowym ekranie. Wyświetlane informacje pozbawiły go wszelkich złudzeń. W końcu nadzieja wydała z siebie kilka przedśmiertnych jęków i jako ostatnia pożegnała się z życiem. Spojrzał na Olkę.
– Ja mu tego nie powiem.
– To może słomki? – dziewczyna wyciągnęła z kieszeni dwie kolorowe rurki, z których jedna była wyraźnie krótsza. Widać było, że od początku planowała wciągnąć Szydercę w swoją pokręconą grę. Jeszcze tylko moment, trochę szczęścia i nie będzie musiała przekazywać Tomaszowi bolesnej nowiny.
Miłosz podrapał się po brodzie. Uważnie patrzył na dwie słomki, rozważając różne opcje. Prawa dłoń jest zazwyczaj silniejsza od lewej. Serce teoretycznie było na środku, lecz jego bicie silniejsze jest z lewej strony. Chociaż w odbiciu lustrzanym jest odwrotnie. I wtedy pojawia się problem. A jakby tak w wyborze kierować się opcjami politycznymi? Z miejsca odrzucił ten pomysł, mając całą sejmową szopkę głęboko w dupie.
– Zdam się na Los – obwieścił patetycznie. Ręka zawisła nad słomkami, skierowała się w stronę prawej, by po chwili wahania wyciągnąć lewą, krótszą rurkę. ­ Kurwa.
Olka odetchnęła z ulgą. Poklepała Szydercę po ramieniu, półgębkiem życząc mu powodzenia. Mężczyzna skrzywił się okropnie, wręczył jej butelkę z wodą, nabrał powietrza w płuca. Podszedł do leżaka, na którym odpoczywał Pan Ciemności, Władca Zniszczenia i Król Porażki Życiowej. Tomasz otworzył oczy, gdy tylko postać wojownika zawisła nad nim niczym kat nade wsią.
– Pomóc ci w czymś? – zapytał.
– Nie, nie, spokojnie. Bo widzisz, mamy taki jeden malutki problemik, który w przyszłości wywoła wiele emocji – zaczął Miłosz powoli, na bieżąco szukając właściwych słów.
– Jakiś petent przyszedł? Niedziela jest, zamknięte. Eh, luzie czytać nie potrafią, przychodzą i zawracają gitarę. Nawet jeden dzień nie dadzą człowiekowi odpocząć. Pamiętam, że dawniej to było całkowicie inaczej. Szanowało się…
– Piwo się skończyło – powiedział Szyderca prosto z mostu.
Tomasz powoli odstawił zieloną butelkę. Usiadł prosto i pustymi oczyma spoglądał w przestrzeń. Na jego skroni zaczęła rytmicznie pulsować ogromna żyła. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wstał, przeprosił przyjaciół, powiedział, że za moment wraca. Zabójcy patrzyli jak idzie za dom, do sadu, w którym rosły karłowate grusze i jabłonie. Po chwili zniknął z pola widzenia.
Spokój niedzielnego popołudnia przerwały opętańcze wrzaski, rzucane klątwy i wulgaryzmy. Po znanych niezbyt cenzuralnych określeniach, przyszła kolej na prostackie, chamskie neologizmy. Trzeba było magowi przyznać, że w tym aspekcie był cholernie kreatywnym człowiekiem. Całość tyrady podsumowało solidne jebnięcie, przypominające mocarne uderzenie łbem w ścianę szopy. Nastała cisza.
Pan Ciemności wrócił do przyjaciół. Wyglądał na spokojnego i opanowanego człowieka. Sięgnął po piwo, jednym haustem opróżnił butelkę ze złocistego trunku. Stanął pewnie na szeroko rozstawionych nogach, podwinął bufiaste rękawy szaty i rzekł:
– Panie, panowie. Pojawił się problem. Rozumiem, że deadline był napięty, wiele spraw załatwialiśmy na ostatnią chwilę. Mam nadzieję, że wspólnymi siłami uda nam się zażegnać kryzys. Słucham waszych propozycji.
Miłosz nie był przyzwyczajony do korporacyjnego bełkotu, zmarszczył brwi i poruszał ustami jak rybka wyjęta z akwarium. Olka zaś natychmiast podjęła temat. W jej dłoniach pojawił się stos notatek. Pismo odręczne mieszało się z komputerowymi wydrukami. Jedną z kartek przekazała Tomaszowi i zaczęła objaśniać:
– Poczyniliśmy już niezbędne kroki w celu wyjaśnienia sytuacji i znalezienia rozwiązania. Dostał pan kartę analizy ryzyka, w której nakreśliłam możliwe problemy. Oczywiście rozpisałam je na odpowiednie działania projektowe oraz pozwoliłam sobie na bezpośrednią współpracę z naszym działem logistyki. Faktury dostał pan w wiadomości mailowej. W trzech kopiach.
 – Doskonale – mruknął mag przeglądając wydrukowane zestawienie.
– Chciałbym tylko wtrącić, że dzisiaj wypada niedziela z zakazem handlu – powiedział Miłosz wpatrzony w ekran telefonu.
Na tomaszowym obliczu pojawił się odcień purpury. Czerwone policzki nabrzmiały jakby miały za moment wybuchnąć. Lewa powieka mężczyzny zaczęła unosić się i opadać w szalonym tempie. Przycisnął dłoń do oka. Przeklął pod nosem, odetchnął głęboko. Ponownie wszedł w rolę profesjonalnego lidera.
– Rozumiem. Istotnie, sprawa się komplikuje. – powiedział drapiąc się w zamyśleniu po krzywym nosie. – Ale rozwiązywaliśmy już większe problemy.
Wyciągnął dłoń w stronę Miłosza, domagając się gestem telefonu komórkowego. Po otrzymaniu aparatu zaczął chaotycznie naciskać klawisze. Ręka mu się trzęsła i nie mógł skupić wzroku na małych literkach. Wszystko się podwajało, czasami rozmazywało, by po chwili całkowicie zniknąć. W końcu wybrał numer i przyłożył urządzenie do prawego ucha.
Po kilku długich sygnałach w słuchawce zaświergotał damski głos. Tomasz ze szczegółami opisał sytuację. Po krótkiej chwili otrzymał w odpowiedzi długą i niezwykle ubarwioną litanię na temat deficytu złocistego trunku. Następnie kobieta przeszła do istotniejszych kwestii, czyli sposobów na szybkie i w miarę bezbolesne zdobycie piwa. Oczywiście wszystko w zgodzie z prawem i sprawiedliwością.
– Już wszystko wiem. Dzięki – rzucił kończąc połączenie, zwrócił się do przyjaciół: – Wyruszamy na przygodę!
Posprzątali walające się puszki i butelki, zgarnęli ze stołu papierowe tacki i kubeczki, zagasili grilla. Miłosz trzymał swoje niedopite piwo blisko siebie. Wiedział, że Tomasz będzie chciał się przyssać do pierwszego lepszego złocistego trunku, który znajdzie się w zasięgu jego pijackich łap. Olka pobiegła jeszcze umyć ręce. Wróciła i została ofukana przez maga, opierającego się o bramkę.
– Gdzie idziemy? – spytała.
– Każdy przepis można obejść – enigmatycznie odparł Tomasz. Narzucił kaptur na głowę, włożył ręce do kieszeni i wyszedł na chodnik. Już po chwili czuł się jak gotowany kurczak wsadzony do mikrofalówki. Było zbyt gorąco na zgrywanie Pana Ciemności.
– Ej, patrzcie! – Miłosz wskazał paluchem na człowieka po drugiej stronie ulicy.
Idący mężczyzna ledwo trzymał się na nogach. Chwiał się okropnie, próbując utrzymać równowagę. Przypominał żeglarza w czasie sztormu. Ubrany był niechlujnie. Porozciągana koszulka zwisała ze szczupłych ramion. Na tyłku tkwiły sprane, miejscami dziurawe dżinsy. Odgarnął z twarzy przetłuszczone włosy. Wzniósł oczy ku niebu, prosząc o ratunek.
Zachwiał się wyjątkowo mocno i stracił równowagę. Opadł na kolana, dwie wielkie łzy padły na chodnik. Zastygł w tej pozycji, mrucząc coś pod nosem. Przedstawiał sobą godną pożałowania istotę.
– To przecież właściciel firmy farmaceutycznej. Wczoraj mijałem go w warzywniaku i wyglądał znacznie lepiej – powiedział Tomasz.
– Zapomniał wczoraj kupić cukru. Żona wyrzuciła go z domu i powiedziała, żeby bez niego nie wracał – odparła Olka, szczycąca się najlepszym słuchem z całej trójki.
– Jeden dzień z zakazem handlu i ludziom odpierdala.
– Powiedział gość, który idzie na przygodę, bo piwo mu się skończyło – mruknął wojownik, puszczając oko do Rewolwerowca.
Ruszyli dalej. Bez słowa komentarza minęli mężczyznę, stojącego na metalowej beczce. Był nagi od pasa w górę, na zapadłej piersi miał wymalowane czarnym markerem tajemnicze symbole. Energicznymi gestami tłumaczył zebranym wokół niego ludziom, że koniec jest blisko. Z wykrzywioną mordą opisywał szczegóły nadchodzącej apokalipsy.
Minęło kilkanaście minut odkąd spotkali ostatniego człowieka. Tomasz nadstawił uszu. Ptaki uparcie milczały. Ciszę przerywał jedynie świst wiatru i odgłos kroków trójki przyjaciół. Miłosz kopnął porzuconą metalową puszkę, która potoczyła się po chodniku. Olka trzymała prawą dłoń tuż nad kolbą rewolweru. Podskoczyła, gdy nagle rozległa się głośna, wesoła melodyjka.
Pan Ciemności uniósł dłoń w przepraszającym geście. Sięgnął po telefon, nacisnął zieloną słuchawkę. Dał na głośnomówiący. Z aparatu wydobył się żeński, wyraźnie podniecony głos:
– Dotarliście już na pole minowe?
– O czym ty gadasz? Przecież jesteśmy w mieście.
– Ej, coś jest przed nami – Olka zmrużyła oczy i wysylabizowała – Ach–tung Mi–nen.
– Mówiłam – zapiała Ruda bardzo zadowolona z siebie.
– To nie jest śmieszne! W tamtym kierunku jest ten otwarty sklepik, o którym mówiłaś wcześniej! O co tu, kurwa, chodzi?
– Mój informator podaje, że w źródełku został ostatni czteropak. Pan Wiesiek już rozpoczął zbiórkę. Macie godzinę. Rozpocznijmy grę – szaleńczy śmiech przeszedł w zduszone charczenie i połączenie zostało przerwane.
Tomasz schował telefon do kieszeni. Szczupłym ciałem maga wstrząsnął dreszcz. Pan Wiesiek był wytrawnym koneserem win z niższej półki. Jego recenzje trunków wyskokowych stały się już osiedlowymi legendami. Życiowe anegdotki i powiedzonka tego doświadczonego bohatera zostały zebrane w kilku opasłych tomach. Opatrzone komentarzem dzieła przetłumaczono na kilkanaście języków. Ponadto posiadał wyjątkowe umiejętności pozyskiwania funduszy od przypadkowych osób. Człowiek biznesu.
Mag zacisnął dłonie w pięści. Nie zamierzał przegrać tej walki. Prężnym krokiem szedł naprzód, czując narastające podniecenie. Zatrzymał się tuż przed ogromną piaskownicą. Przy granicy z asfaltem stał znak ostrzegawczy. Straszyła na nim czaszka z dwoma skrzyżowanymi piszczelami. Mogło to oznaczać dwie rzeczy: niebezpieczeństwo lub piratów.
Tomasz spojrzał w prawo, następnie w lewo. Obejście tego terenu zajmie co najmniej godzinę. Zamknął oczy i zebrał energię.
– Robisz postępy. To nawet przypomina człowieka – pochwalił wojownik.
Olka i Miłosz z zaciekawieniem przyjrzeli się mężczyźnie stojącemu obok maga. Stworzona kopia nieznacznie różniła się od oryginału. Miała krótkie włosy, skórę barwy zszarzałego pergaminu oraz puste spojrzenie porcelanowej lalki. Była całkowicie zależna od woli stwórcy.
Pan Ciemności rozkazał mężczyźnie wbiec na zaminowany teren. Rozległ się potężny wybuch. Tuż obok Rewolwerowca upadła sczerniała ręka, która zmieniła się w energię i wróciła do Tomasza. Następny klon skończył w podobnym stylu, lecz jego szczątki poleciały znacznie dalej.
– To w jakiś sposób oczyszczające – mruknął mag, obserwując śmierć swoich kolejnych wersji.
– Chciałeś powiedzieć: popieprzone – podpowiedział Miłosz.
Szli gęsiego wąskim przejściem stworzonym przez poświęcające się imitacje. Po kilkunastu kolejnych wybuchach wyszli na bezpieczny teren. Pod stopami mieli beton pokryty delikatną warstwą piasku. Olka już dreptała przed siebie, lecz wojownik chwycił ją za kołnierz. Złożył dłonie. Wyciągnął z portalu ogromny wachlarz. Trzema silnymi uderzeniami oczyścił podłoże.
Ujrzeli kilkadziesiąt namalowanych kredą kwadratów. W każdym znajdował się maleńki X. Rozejrzeli się w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. W oddali majaczyły blokowiska, domki jednorodzinne i sporej wielkości park. Wszystko to zdawało się być otoczone dziwną mgłą.
– Spójrzcie – powiedziała Ola wskazując palcem w górę.
Nad placem wisiały setki rozmaitych sprzętów. Dostrzegali pralki, lodówki i telewizory. Zauważyli kilka fortepianów, parę sejfów i kowadeł. Każdy przedmiot znajdował się dokładnie nad swoim kafelkiem z namalowanym iksem. Tomasz zmrużył oczy w poszukiwaniu jakiegoś sznura lub linki. Mruknął niezadowolony, poślinił palec wskazujący i wystawił dłoń przed siebie.
– To nie magia – powiedział do przyjaciół. – Jakim cudem to wisi w powietrzu?
– Gówno mnie to obchodzi. Tracimy czas – stwierdził Miłosz.
Wojownik złożył dłonie. Ze świetlistego portalu wyciągnął krótki miecz oraz potężną tarczę. Rozwiązywanie zagadek zostawiał lamusom, którzy nie potrafili załatwić problemu siłą własnych mięśni. Wymownie spojrzał na maga, lecz ten zignorował zaczepkę. Pewny siebie Szyderca stanął na krawędzi jednego z kwadratów.
– I właśnie tak to się robi – krzyknął stając na białym iksie.
Rozległ się cichy odgłos przerwanej nitki. Wojownik był zbyt dumny by uniknąć pułapki. Skrył się za tarczą, wbił stopy w ziemię i naprężył muskuły. Siła uderzenia była tak wielka, że sprzęt AGD rozpadł się na kawałki. Zamrażarka otworzyła się i wypluła na wpół stopione kostki lodu. Kilkanaście fragmentów potoczyło się we wszystkie strony, upadając na dalsze kwadraty. Z góry zaczęło spadać więcej badziewia.
Miłosz z mordą wykrzywioną jakby przed chwilą zjadł cytrynę, zerwał się z miejsca i dał susa w stronę Tomasza i Olki. Za jego plecami gruchnęły o ziemię trzy telewizory i ciężka pralka Frania. Wojownik odrzucił miecz, pozbył się pękniętej w pół tarczy. Rozmasowywał obolałe ramię, zaciskał i rozwierał dłoń. Na zdrętwiałych palcach tańczyło tysiące mrówek. Mina Szydercy mówiła, że właśnie powoli pojmował swój błąd.
– I tak oto wielki wojownik przegrał ze straszliwą lodówką – zakpił Tomasz. – Idealny fragment w biografii wspaniałego herosa.
Miłosz warknął na maga, żeby przymknął japę i przestał mędrkować. Władca Portali złożył dłonie, mruknął coś do siebie i otworzył przejście. Skłonił się i gestem zaprosił przyjaciół do wkroczenia w jasne światło. Znaleźli się po drugiej stronie areny. Zadowolony z siebie Szyderca popukał się w skroń.
– To bardzo w twoim stylu, obejść problem zamiast go rozwiązać – zauważył Pan Ciemności.
– Chcesz to piwo, czy nie?
– Już nic nie mówię.
– Wy dwaj, przymknijcie się – Olka z dziwnym wyrazem twarzy obserwowała pobliskie budynki.
W milczeniu przeszli obok opustoszałego placu zabaw. Jedna z huśtawek kołysała się na wietrze. Niepokój Rewolwerowca udzielił się pozostałym Zabójcom. Spoglądali na balkony i w okna. Mieli wrażenie, że setki oczu śledzą każdy ich krok. Coś wisiało w powietrzu.
Nagle ciszę przerwał głośny hałas za ich plecami. Olka błyskawicznie odwróciła się wyciągając rewolwery. Ze świstem wypuściła powietrze, opuściła broń. Mały brązowy kundel buszował w śmieciach, szukając czegoś do jedzenia. Właśnie zrzucił szklaną butelkę, która potoczyła się po bruku.
– Chyba wpadacie w para… – reszta słów wojownika utonęła w huku rewolweru.
Na jednym z balkonów stał brodaty mężczyzna w krótkich spodenkach oraz koszulce do bicia żony. W uniesionej dłoni, która zamarła jakby ktoś zatrzymał czas, trzymał metalową gwiazdkę do rzucania. Przechylił się przez metalową barierkę i runął z trzeciego piętra na zielony plac okalający blok. Rozległo się nieprzyjemne łupnięcie.
Tomasz oderwał wzrok od brodacza, zebrał energię i stworzył przed Zabójcami czarną, przezroczystą barierę. Osłona zatrzymała kilkadziesiąt wystrzelonych pocisków. Zyskali chwilę potrzebną na zejście z linii ognia. Mag zmrużył oczy, jeden z pocisków odłupał kawałek tynku tuż przy jego twarzy. Spojrzał na zegarek, zostało im niecałe dziesięć minut.
– Mam pomysł jak ich załatwić – wrzasnęła Olka. – Tylko jest dosyć… – ­ wychynęła zza osłony i dwukrotnie nacisnęła spust – …pojebany.
– Przecież to ma skutki uboczne! – krzyknął Tomasz, gdy wyjaśniła im w czym rzecz.
– Daj spokój, nic mi nie będzie.
Pan Ciemności skrzywił się jakby spojrzał w swoje odbicie w lustrze. Odetchnął głęboko i zebrał energię. Wyciągnął przed siebie dłonie, z których zaczęło wylewać się czarne bagno. Niczym praktykujący garncarz kręcił rękoma nad materią, przybierającą ludzką postać. Stworzony kostium zawisł między Zabójcami.
Rewolwerowiec na moment przerwała ostrzał. Zbliżyła się do stworzonego ubrania, z wahaniem dotknęła nieprzyjemnego materiału. Czerń zareagowała natychmiast. Otoczyła ją, dopasowując się do damskiej sylwetki.
Olka przeładowała rewolwery, wyszła zza osłony. Miasto spłynęło krwią. Szła przed siebie plując ogniem. Bandyci również odpowiadali, lecz ich pociski odbijały się od czarnej zbroi. Wrzaski umierających mieszały się z hukiem wystrzałów. Gorące łuski z brzękiem padały na bruk.
Po kilku minutach nastała cisza. Materia cofnęła się i wróciła do Tomasza. Rewolwerowiec schowała broń do kabury. Ruszyła przed siebie, nie oglądając się na przyjaciół. Dogonili ją, lecz nie spytali o co chodzi. Wystarczyło rzucić okiem na wykrzywioną wściekłością twarz, by nabrać ochoty do czmychnięcie gdzie pieprz rośnie.
– Idziecie czy nie? Wszystko muszę robić sama – warknęła.
– Co się jej stało? – szepnął Miłosz.
– Skutki uboczne. Wiedziałem, że tak będzie.
– Zamkniecie mordy tam z tyłu? Czy mam do was podejść?
Mężczyźni umilkli. Patrzyli jeden na drugiego, stroili wymowne miny i wskazywali na Rewolwerowca. Tymczasem Olka zatrzymała się w pół kroku. Przetarła oczy, lecz to nie zmieniło stanu rzeczy. Kilkanaście metrów przed nią, na ławeczce przed sklepem monopolowym, siedział pan Wiesio i popijał sobie zimne piwo z puszki.
Kobieta poczerwieniała, zbladła i zzieleniała na twarzy jakby była kameleonem, próbującym ukryć się na pstrokatym terenie. Jej dłonie znajdowały się niebezpiecznie blisko rewolwerów. Dwaj Zabójcy rozważnie cofnęli się o kilka kroków zanim rozpętało się prawdziwe piekło.
Tomasz odwrócił wzrok. Miał ochotę również zatkać uszy, gdyż wrzaski i wyzwiska były nie do zniesienia. Trwająca przez chwilę szarpanina zakończyła się głuchym łupnięciem. Pan Wiesio leżał na chodniku z rozbitą mordą. Obok stała Olka i kurwiła na wszystkich członków jego drzewa genealogicznego. Powoli się uspokajała.
Na pożegnanie zasadziła mężczyźnie solidnego kopniaka. Schyliła się i zabrała rozdarty czteropak, w którym wciąż tkwiły trzy puszki. Bez słowa minęła dwójkę oniemiałych Zabójców. Po chwili odwróciła się i spytała ze złością:
– Idziecie? Czy sama mam pić w tym przeklętym mieście?

Komentarze

  1. Bardzo dobry tekst, żeby czytać zamiast iść spać jak człowiek xD

    "podwinął bufiaste rękawy szaty" - wg sjp bufiasty to "mający bufy lub kształt bufy", wobec tego uroczo musiała ta czarna szata wyglądać, na pewno Tomaszowi bardzo pasowała :P
    "Na tomaszowym obliczu pojawił się cień purpury." - cień? A może odcień np?
    "Włożył ręce do kieszeni, narzucił kaptur na głowę" - o, to mi się spodobało! Pan Ciemności nie działa wg schematów, po co komu sensowna kolejność w wykonywaniu czynności... No bo czemu nie mieć kaptura w kieszeniach albo kieszeni na kapturze :P
    "Tylko jest dosyć… ­ wychynęła zza osłony i dwukrotnie nacisnęła spust – …pojebany." - myślnik Ci się zjadł.

    No dobrze, ale tekst fajny, a ja się czepiam bardziej z przyzwyczajenia i upierdliwości :P
    Chyba tyle. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie, poprawione. To z rękami w kieszeniach mnie rozwaliło. Nie mam pojęcia jakim cudem nie wyłapałem tego w czasie korekty. Zdarza się :) Wyobrażenie sobie tego zrobiło mi dzień. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. luzie czytać nie potrafią - luz :D
    Wyciągnął z portalu ogromny wachlarz - co?
    koszulce do bicia żony - Coooo? O.o

    nieźle :D Sanuszki takie wkurwione wow wow...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz