Piwo objęte zakazami
#parodia #zabójcy
Nad
posiadłością uniósł się smakowity zapach pieczonej kiełby. Sąsiad o sumiastym
wąsie, pozdrowiony leniwym skinieniem głowy, zniknął we wnętrzu swego domu.
Tomasz odpoczywający na leżaku, odprowadził go wzrokiem. Powoli podniósł
butelkę do ust. Łykiem piwa ugasił pragnienie, zaszumiało mu w głowie.
Wyciągnął się na siedzeniu i wystawił kostki na działanie promieni słonecznych.
– Uważaj, bo
się spieczesz – zażartował Miłosz, patrząc na przyjaciela.
Został
zignorowany, więc wrócił do pracy przy grillu. Błyskawicznie zareagował na
niespodziewany wybuch ognia. Odłożył plastikową butelkę wypełnioną wodą.
Pozwolił aby jedną z kiełbas otoczyły płomienie. Mięso skwierczało przyjemnie,
tłuszcz kapał na rozżarzone węgle. Po chwili sięgnął po talerz, nałożył
sczerniałą sztukę i podał ją Tomaszowi.
Szyderca
położył na ruszt grubsze mięsiwo, ukucnął i metalowym szpikulcem pogrzebał w
żarze. Wyprostował się, sięgnął po piwo. Dopiero teraz zauważył Olkę, która z
niepewną miną zbliżała się do strefy relaksu i dobrego jedzenia. Wyglądała jak
posłaniec mający do przekazania wyjątkowo złe wieści. Zatrzymała się, przestąpiła
z nogi na nogę jakby chciało jej się siku.
– W porządku?
– zapytał Miłosz.
– Nie tak
głośno – powiedziała Rewolwerowiec. – Mamy problem.
– Co się
stało?
– Piwo się
skończyło.
Władca Portali
pobladł na twarzy i natychmiast spojrzał na Tomasza. Upewniwszy się, że Zabójca
nie usłyszał ich krótkiej rozmowy, wyciągnął z kieszeni telefon. Przesuwał
palcem po dotykowym ekranie. Wyświetlane informacje pozbawiły go wszelkich
złudzeń. W końcu nadzieja wydała z siebie kilka przedśmiertnych jęków i jako
ostatnia pożegnała się z życiem. Spojrzał na Olkę.
– Ja mu tego
nie powiem.
– To może
słomki? – dziewczyna wyciągnęła z kieszeni dwie kolorowe rurki, z których jedna
była wyraźnie krótsza. Widać było, że od początku planowała wciągnąć Szydercę w
swoją pokręconą grę. Jeszcze tylko moment, trochę szczęścia i nie będzie
musiała przekazywać Tomaszowi bolesnej nowiny.
Miłosz
podrapał się po brodzie. Uważnie patrzył na dwie słomki, rozważając różne
opcje. Prawa dłoń jest zazwyczaj silniejsza od lewej. Serce teoretycznie było
na środku, lecz jego bicie silniejsze jest z lewej strony. Chociaż w odbiciu
lustrzanym jest odwrotnie. I wtedy pojawia się problem. A jakby tak w wyborze
kierować się opcjami politycznymi? Z miejsca odrzucił ten pomysł, mając całą
sejmową szopkę głęboko w dupie.
– Zdam się na
Los – obwieścił patetycznie. Ręka zawisła nad słomkami, skierowała się w stronę
prawej, by po chwili wahania wyciągnąć lewą, krótszą rurkę. Kurwa.
Olka
odetchnęła z ulgą. Poklepała Szydercę po ramieniu, półgębkiem życząc mu
powodzenia. Mężczyzna skrzywił się okropnie, wręczył jej butelkę z wodą, nabrał
powietrza w płuca. Podszedł do leżaka, na którym odpoczywał Pan Ciemności,
Władca Zniszczenia i Król Porażki Życiowej. Tomasz otworzył oczy, gdy tylko
postać wojownika zawisła nad nim niczym kat nade wsią.
– Pomóc ci w
czymś? – zapytał.
– Nie, nie,
spokojnie. Bo widzisz, mamy taki jeden malutki problemik, który w przyszłości
wywoła wiele emocji – zaczął Miłosz powoli, na bieżąco szukając właściwych
słów.
– Jakiś petent
przyszedł? Niedziela jest, zamknięte. Eh, luzie czytać nie potrafią, przychodzą
i zawracają gitarę. Nawet jeden dzień nie dadzą człowiekowi odpocząć. Pamiętam,
że dawniej to było całkowicie inaczej. Szanowało się…
– Piwo się
skończyło – powiedział Szyderca prosto z mostu.
Tomasz powoli
odstawił zieloną butelkę. Usiadł prosto i pustymi oczyma spoglądał w
przestrzeń. Na jego skroni zaczęła rytmicznie pulsować ogromna żyła. Twarz nie
wyrażała żadnych emocji. Wstał, przeprosił przyjaciół, powiedział, że za moment
wraca. Zabójcy patrzyli jak idzie za dom, do sadu, w którym rosły karłowate
grusze i jabłonie. Po chwili zniknął z pola widzenia.
Spokój
niedzielnego popołudnia przerwały opętańcze wrzaski, rzucane klątwy i
wulgaryzmy. Po znanych niezbyt cenzuralnych określeniach, przyszła kolej na
prostackie, chamskie neologizmy. Trzeba było magowi przyznać, że w tym aspekcie
był cholernie kreatywnym człowiekiem. Całość tyrady podsumowało solidne
jebnięcie, przypominające mocarne uderzenie łbem w ścianę szopy. Nastała cisza.
Pan Ciemności
wrócił do przyjaciół. Wyglądał na spokojnego i opanowanego człowieka. Sięgnął
po piwo, jednym haustem opróżnił butelkę ze złocistego trunku. Stanął pewnie na
szeroko rozstawionych nogach, podwinął bufiaste rękawy szaty i rzekł:
– Panie,
panowie. Pojawił się problem. Rozumiem, że deadline był napięty, wiele spraw
załatwialiśmy na ostatnią chwilę. Mam nadzieję, że wspólnymi siłami uda nam się
zażegnać kryzys. Słucham waszych propozycji.
Miłosz nie był
przyzwyczajony do korporacyjnego bełkotu, zmarszczył brwi i poruszał ustami jak
rybka wyjęta z akwarium. Olka zaś natychmiast podjęła temat. W jej dłoniach
pojawił się stos notatek. Pismo odręczne mieszało się z komputerowymi
wydrukami. Jedną z kartek przekazała Tomaszowi i zaczęła objaśniać:
– Poczyniliśmy
już niezbędne kroki w celu wyjaśnienia sytuacji i znalezienia rozwiązania.
Dostał pan kartę analizy ryzyka, w której nakreśliłam możliwe problemy.
Oczywiście rozpisałam je na odpowiednie działania projektowe oraz pozwoliłam
sobie na bezpośrednią współpracę z naszym działem logistyki. Faktury dostał pan
w wiadomości mailowej. W trzech kopiach.
– Doskonale – mruknął mag przeglądając
wydrukowane zestawienie.
– Chciałbym
tylko wtrącić, że dzisiaj wypada niedziela z zakazem handlu – powiedział Miłosz
wpatrzony w ekran telefonu.
Na tomaszowym
obliczu pojawił się odcień purpury. Czerwone policzki nabrzmiały jakby miały za
moment wybuchnąć. Lewa powieka mężczyzny zaczęła unosić się i opadać w szalonym
tempie. Przycisnął dłoń do oka. Przeklął pod nosem, odetchnął głęboko. Ponownie
wszedł w rolę profesjonalnego lidera.
– Rozumiem.
Istotnie, sprawa się komplikuje. – powiedział drapiąc się w zamyśleniu po
krzywym nosie. – Ale rozwiązywaliśmy już większe problemy.
Wyciągnął dłoń
w stronę Miłosza, domagając się gestem telefonu komórkowego. Po otrzymaniu
aparatu zaczął chaotycznie naciskać klawisze. Ręka mu się trzęsła i nie mógł
skupić wzroku na małych literkach. Wszystko się podwajało, czasami rozmazywało,
by po chwili całkowicie zniknąć. W końcu wybrał numer i przyłożył urządzenie do
prawego ucha.
Po kilku
długich sygnałach w słuchawce zaświergotał damski głos. Tomasz ze szczegółami opisał
sytuację. Po krótkiej chwili otrzymał w odpowiedzi długą i niezwykle ubarwioną
litanię na temat deficytu złocistego trunku. Następnie kobieta przeszła do
istotniejszych kwestii, czyli sposobów na szybkie i w miarę bezbolesne zdobycie
piwa. Oczywiście wszystko w zgodzie z prawem i sprawiedliwością.
– Już wszystko
wiem. Dzięki – rzucił kończąc połączenie, zwrócił się do przyjaciół: –
Wyruszamy na przygodę!
Posprzątali
walające się puszki i butelki, zgarnęli ze stołu papierowe tacki i kubeczki,
zagasili grilla. Miłosz trzymał swoje niedopite piwo blisko siebie. Wiedział,
że Tomasz będzie chciał się przyssać do pierwszego lepszego złocistego trunku, który
znajdzie się w zasięgu jego pijackich łap. Olka pobiegła jeszcze umyć ręce.
Wróciła i została ofukana przez maga, opierającego się o bramkę.
– Gdzie
idziemy? – spytała.
– Każdy
przepis można obejść – enigmatycznie odparł Tomasz. Narzucił kaptur na głowę,
włożył ręce do kieszeni i wyszedł na chodnik. Już po chwili czuł się jak
gotowany kurczak wsadzony do mikrofalówki. Było zbyt gorąco na zgrywanie Pana
Ciemności.
– Ej,
patrzcie! – Miłosz wskazał paluchem na człowieka po drugiej stronie ulicy.
Idący
mężczyzna ledwo trzymał się na nogach. Chwiał się okropnie, próbując utrzymać
równowagę. Przypominał żeglarza w czasie sztormu. Ubrany był niechlujnie. Porozciągana
koszulka zwisała ze szczupłych ramion. Na tyłku tkwiły sprane, miejscami
dziurawe dżinsy. Odgarnął z twarzy przetłuszczone włosy. Wzniósł oczy ku niebu,
prosząc o ratunek.
Zachwiał się
wyjątkowo mocno i stracił równowagę. Opadł na kolana, dwie wielkie łzy padły na
chodnik. Zastygł w tej pozycji, mrucząc coś pod nosem. Przedstawiał sobą godną
pożałowania istotę.
– To przecież
właściciel firmy farmaceutycznej. Wczoraj mijałem go w warzywniaku i wyglądał
znacznie lepiej – powiedział Tomasz.
– Zapomniał
wczoraj kupić cukru. Żona wyrzuciła go z domu i powiedziała, żeby bez niego nie
wracał – odparła Olka, szczycąca się najlepszym słuchem z całej trójki.
– Jeden dzień z
zakazem handlu i ludziom odpierdala.
– Powiedział
gość, który idzie na przygodę, bo piwo mu się skończyło – mruknął wojownik,
puszczając oko do Rewolwerowca.
Ruszyli dalej.
Bez słowa komentarza minęli mężczyznę, stojącego na metalowej beczce. Był nagi
od pasa w górę, na zapadłej piersi miał wymalowane czarnym markerem tajemnicze
symbole. Energicznymi gestami tłumaczył zebranym wokół niego ludziom, że koniec
jest blisko. Z wykrzywioną mordą opisywał szczegóły nadchodzącej apokalipsy.
Minęło
kilkanaście minut odkąd spotkali ostatniego człowieka. Tomasz nadstawił uszu.
Ptaki uparcie milczały. Ciszę przerywał jedynie świst wiatru i odgłos kroków
trójki przyjaciół. Miłosz kopnął porzuconą metalową puszkę, która potoczyła się
po chodniku. Olka trzymała prawą dłoń tuż nad kolbą rewolweru. Podskoczyła, gdy
nagle rozległa się głośna, wesoła melodyjka.
Pan Ciemności
uniósł dłoń w przepraszającym geście. Sięgnął po telefon, nacisnął zieloną
słuchawkę. Dał na głośnomówiący. Z aparatu wydobył się żeński, wyraźnie
podniecony głos:
– Dotarliście
już na pole minowe?
– O czym ty
gadasz? Przecież jesteśmy w mieście.
– Ej, coś jest
przed nami – Olka zmrużyła oczy i wysylabizowała – Ach–tung Mi–nen.
– Mówiłam –
zapiała Ruda bardzo zadowolona z siebie.
– To nie jest
śmieszne! W tamtym kierunku jest ten otwarty sklepik, o którym mówiłaś
wcześniej! O co tu, kurwa, chodzi?
– Mój
informator podaje, że w źródełku został ostatni czteropak. Pan Wiesiek już
rozpoczął zbiórkę. Macie godzinę. Rozpocznijmy grę – szaleńczy śmiech przeszedł
w zduszone charczenie i połączenie zostało przerwane.
Tomasz schował
telefon do kieszeni. Szczupłym ciałem maga wstrząsnął dreszcz. Pan Wiesiek był
wytrawnym koneserem win z niższej półki. Jego recenzje trunków wyskokowych
stały się już osiedlowymi legendami. Życiowe anegdotki i powiedzonka tego
doświadczonego bohatera zostały zebrane w kilku opasłych tomach. Opatrzone
komentarzem dzieła przetłumaczono na kilkanaście języków. Ponadto posiadał
wyjątkowe umiejętności pozyskiwania funduszy od przypadkowych osób. Człowiek
biznesu.
Mag zacisnął
dłonie w pięści. Nie zamierzał przegrać tej walki. Prężnym krokiem szedł
naprzód, czując narastające podniecenie. Zatrzymał się tuż przed ogromną
piaskownicą. Przy granicy z asfaltem stał znak ostrzegawczy. Straszyła na nim
czaszka z dwoma skrzyżowanymi piszczelami. Mogło to oznaczać dwie rzeczy:
niebezpieczeństwo lub piratów.
Tomasz spojrzał
w prawo, następnie w lewo. Obejście tego terenu zajmie co najmniej godzinę.
Zamknął oczy i zebrał energię.
– Robisz
postępy. To nawet przypomina człowieka – pochwalił wojownik.
Olka i Miłosz
z zaciekawieniem przyjrzeli się mężczyźnie stojącemu obok maga. Stworzona kopia
nieznacznie różniła się od oryginału. Miała krótkie włosy, skórę barwy
zszarzałego pergaminu oraz puste spojrzenie porcelanowej lalki. Była całkowicie
zależna od woli stwórcy.
Pan Ciemności
rozkazał mężczyźnie wbiec na zaminowany teren. Rozległ się potężny wybuch. Tuż
obok Rewolwerowca upadła sczerniała ręka, która zmieniła się w energię i
wróciła do Tomasza. Następny klon skończył w podobnym stylu, lecz jego szczątki
poleciały znacznie dalej.
– To w jakiś
sposób oczyszczające – mruknął mag, obserwując śmierć swoich kolejnych wersji.
– Chciałeś
powiedzieć: popieprzone – podpowiedział Miłosz.
Szli gęsiego
wąskim przejściem stworzonym przez poświęcające się imitacje. Po kilkunastu
kolejnych wybuchach wyszli na bezpieczny teren. Pod stopami mieli beton pokryty
delikatną warstwą piasku. Olka już dreptała przed siebie, lecz wojownik chwycił
ją za kołnierz. Złożył dłonie. Wyciągnął z portalu ogromny wachlarz. Trzema
silnymi uderzeniami oczyścił podłoże.
Ujrzeli
kilkadziesiąt namalowanych kredą kwadratów. W każdym znajdował się maleńki X. Rozejrzeli
się w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. W oddali majaczyły blokowiska, domki
jednorodzinne i sporej wielkości park. Wszystko to zdawało się być otoczone dziwną
mgłą.
– Spójrzcie –
powiedziała Ola wskazując palcem w górę.
Nad placem
wisiały setki rozmaitych sprzętów. Dostrzegali pralki, lodówki i telewizory.
Zauważyli kilka fortepianów, parę sejfów i kowadeł. Każdy przedmiot znajdował się
dokładnie nad swoim kafelkiem z namalowanym iksem. Tomasz zmrużył oczy w
poszukiwaniu jakiegoś sznura lub linki. Mruknął niezadowolony, poślinił palec
wskazujący i wystawił dłoń przed siebie.
– To nie magia
– powiedział do przyjaciół. – Jakim cudem to wisi w powietrzu?
– Gówno mnie
to obchodzi. Tracimy czas – stwierdził Miłosz.
Wojownik
złożył dłonie. Ze świetlistego portalu wyciągnął krótki miecz oraz potężną
tarczę. Rozwiązywanie zagadek zostawiał lamusom, którzy nie potrafili załatwić
problemu siłą własnych mięśni. Wymownie spojrzał na maga, lecz ten zignorował
zaczepkę. Pewny siebie Szyderca stanął na krawędzi jednego z kwadratów.
– I właśnie
tak to się robi – krzyknął stając na białym iksie.
Rozległ się
cichy odgłos przerwanej nitki. Wojownik był zbyt dumny by uniknąć pułapki.
Skrył się za tarczą, wbił stopy w ziemię i naprężył muskuły. Siła uderzenia
była tak wielka, że sprzęt AGD rozpadł się na kawałki. Zamrażarka otworzyła się
i wypluła na wpół stopione kostki lodu. Kilkanaście fragmentów potoczyło się we
wszystkie strony, upadając na dalsze kwadraty. Z góry zaczęło spadać więcej badziewia.
Miłosz z mordą
wykrzywioną jakby przed chwilą zjadł cytrynę, zerwał się z miejsca i dał susa w
stronę Tomasza i Olki. Za jego plecami gruchnęły o ziemię trzy telewizory i
ciężka pralka Frania. Wojownik odrzucił miecz, pozbył się pękniętej w pół
tarczy. Rozmasowywał obolałe ramię, zaciskał i rozwierał dłoń. Na zdrętwiałych
palcach tańczyło tysiące mrówek. Mina Szydercy mówiła, że właśnie powoli
pojmował swój błąd.
– I tak oto
wielki wojownik przegrał ze straszliwą lodówką – zakpił Tomasz. – Idealny
fragment w biografii wspaniałego herosa.
Miłosz warknął
na maga, żeby przymknął japę i przestał mędrkować. Władca Portali złożył
dłonie, mruknął coś do siebie i otworzył przejście. Skłonił się i gestem
zaprosił przyjaciół do wkroczenia w jasne światło. Znaleźli się po drugiej
stronie areny. Zadowolony z siebie Szyderca popukał się w skroń.
– To bardzo w
twoim stylu, obejść problem zamiast go rozwiązać – zauważył Pan Ciemności.
– Chcesz to
piwo, czy nie?
– Już nic nie
mówię.
– Wy dwaj,
przymknijcie się – Olka z dziwnym wyrazem twarzy obserwowała pobliskie budynki.
W milczeniu
przeszli obok opustoszałego placu zabaw. Jedna z huśtawek kołysała się na
wietrze. Niepokój Rewolwerowca udzielił się pozostałym Zabójcom. Spoglądali na
balkony i w okna. Mieli wrażenie, że setki oczu śledzą każdy ich krok. Coś
wisiało w powietrzu.
Nagle ciszę
przerwał głośny hałas za ich plecami. Olka błyskawicznie odwróciła się
wyciągając rewolwery. Ze świstem wypuściła powietrze, opuściła broń. Mały
brązowy kundel buszował w śmieciach, szukając czegoś do jedzenia. Właśnie
zrzucił szklaną butelkę, która potoczyła się po bruku.
– Chyba
wpadacie w para… – reszta słów wojownika utonęła w huku rewolweru.
Na jednym z
balkonów stał brodaty mężczyzna w krótkich spodenkach oraz koszulce do bicia
żony. W uniesionej dłoni, która zamarła jakby ktoś zatrzymał czas, trzymał
metalową gwiazdkę do rzucania. Przechylił się przez metalową barierkę i runął z
trzeciego piętra na zielony plac okalający blok. Rozległo się nieprzyjemne
łupnięcie.
Tomasz oderwał
wzrok od brodacza, zebrał energię i stworzył przed Zabójcami czarną,
przezroczystą barierę. Osłona zatrzymała kilkadziesiąt wystrzelonych pocisków.
Zyskali chwilę potrzebną na zejście z linii ognia. Mag zmrużył oczy, jeden z
pocisków odłupał kawałek tynku tuż przy jego twarzy. Spojrzał na zegarek,
zostało im niecałe dziesięć minut.
– Mam pomysł
jak ich załatwić – wrzasnęła Olka. – Tylko jest dosyć… – wychynęła zza osłony
i dwukrotnie nacisnęła spust – …pojebany.
– Przecież to
ma skutki uboczne! – krzyknął Tomasz, gdy wyjaśniła im w czym rzecz.
– Daj spokój,
nic mi nie będzie.
Pan Ciemności
skrzywił się jakby spojrzał w swoje odbicie w lustrze. Odetchnął głęboko i
zebrał energię. Wyciągnął przed siebie dłonie, z których zaczęło wylewać się
czarne bagno. Niczym praktykujący garncarz kręcił rękoma nad materią,
przybierającą ludzką postać. Stworzony kostium zawisł między Zabójcami.
Rewolwerowiec
na moment przerwała ostrzał. Zbliżyła się do stworzonego ubrania, z wahaniem
dotknęła nieprzyjemnego materiału. Czerń zareagowała natychmiast. Otoczyła ją,
dopasowując się do damskiej sylwetki.
Olka
przeładowała rewolwery, wyszła zza osłony. Miasto spłynęło krwią. Szła przed
siebie plując ogniem. Bandyci również odpowiadali, lecz ich pociski odbijały
się od czarnej zbroi. Wrzaski umierających mieszały się z hukiem wystrzałów. Gorące
łuski z brzękiem padały na bruk.
Po kilku
minutach nastała cisza. Materia cofnęła się i wróciła do Tomasza. Rewolwerowiec
schowała broń do kabury. Ruszyła przed siebie, nie oglądając się na przyjaciół.
Dogonili ją, lecz nie spytali o co chodzi. Wystarczyło rzucić okiem na
wykrzywioną wściekłością twarz, by nabrać ochoty do czmychnięcie gdzie pieprz
rośnie.
– Idziecie czy
nie? Wszystko muszę robić sama – warknęła.
– Co się jej
stało? – szepnął Miłosz.
– Skutki
uboczne. Wiedziałem, że tak będzie.
– Zamkniecie
mordy tam z tyłu? Czy mam do was podejść?
Mężczyźni
umilkli. Patrzyli jeden na drugiego, stroili wymowne miny i wskazywali na
Rewolwerowca. Tymczasem Olka zatrzymała się w pół kroku. Przetarła oczy, lecz
to nie zmieniło stanu rzeczy. Kilkanaście metrów przed nią, na ławeczce przed
sklepem monopolowym, siedział pan Wiesio i popijał sobie zimne piwo z puszki.
Kobieta
poczerwieniała, zbladła i zzieleniała na twarzy jakby była kameleonem,
próbującym ukryć się na pstrokatym terenie. Jej dłonie znajdowały się
niebezpiecznie blisko rewolwerów. Dwaj Zabójcy rozważnie cofnęli się o kilka
kroków zanim rozpętało się prawdziwe piekło.
Tomasz
odwrócił wzrok. Miał ochotę również zatkać uszy, gdyż wrzaski i wyzwiska były
nie do zniesienia. Trwająca przez chwilę szarpanina zakończyła się głuchym
łupnięciem. Pan Wiesio leżał na chodniku z rozbitą mordą. Obok stała Olka i kurwiła
na wszystkich członków jego drzewa genealogicznego. Powoli się uspokajała.
Na pożegnanie
zasadziła mężczyźnie solidnego kopniaka. Schyliła się i zabrała rozdarty
czteropak, w którym wciąż tkwiły trzy puszki. Bez słowa minęła dwójkę oniemiałych
Zabójców. Po chwili odwróciła się i spytała ze złością:
– Idziecie?
Czy sama mam pić w tym przeklętym mieście?
Bardzo dobry tekst, żeby czytać zamiast iść spać jak człowiek xD
OdpowiedzUsuń"podwinął bufiaste rękawy szaty" - wg sjp bufiasty to "mający bufy lub kształt bufy", wobec tego uroczo musiała ta czarna szata wyglądać, na pewno Tomaszowi bardzo pasowała :P
"Na tomaszowym obliczu pojawił się cień purpury." - cień? A może odcień np?
"Włożył ręce do kieszeni, narzucił kaptur na głowę" - o, to mi się spodobało! Pan Ciemności nie działa wg schematów, po co komu sensowna kolejność w wykonywaniu czynności... No bo czemu nie mieć kaptura w kieszeniach albo kieszeni na kapturze :P
"Tylko jest dosyć… wychynęła zza osłony i dwukrotnie nacisnęła spust – …pojebany." - myślnik Ci się zjadł.
No dobrze, ale tekst fajny, a ja się czepiam bardziej z przyzwyczajenia i upierdliwości :P
Chyba tyle. Pozdrawiam :)
Dzięki wielkie, poprawione. To z rękami w kieszeniach mnie rozwaliło. Nie mam pojęcia jakim cudem nie wyłapałem tego w czasie korekty. Zdarza się :) Wyobrażenie sobie tego zrobiło mi dzień. Pozdrawiam.
Usuńluzie czytać nie potrafią - luz :D
OdpowiedzUsuńWyciągnął z portalu ogromny wachlarz - co?
koszulce do bicia żony - Coooo? O.o
nieźle :D Sanuszki takie wkurwione wow wow...