Krypta

#postapo #oniryzm

Populacja: 3000. Zbigniew Witebski stał w sypialni przed lustrem i zapinał guziki starannie wyprasowanej koszuli. Z szafy wyciągnął dwa krawaty, przymierzył oba, po czym ten z bordowymi kropkami wylądował na łóżku. Zarzucił marynarkę, chwycił neseser i ocenił lustrzane odbicie. Całkiem w porządku.

– Kochanie, wyglądasz świetnie – mruknęła sennie kobieta, wystawiając głowę spod kołdry.
– Przepraszam, nie chciałem cię obudzić – odparł, usiadł na łóżku i pogłaskał żonę po policzku. Wciąż zastanawiał się, jakim cudem udało mu się usidlić taką ślicznotkę.
Kobieta chciała coś powiedzieć, lecz nie zdążyła. Drzwi sypialni otworzyły się i do środka wbiegł mały chłopiec. Rzucił się na łóżko, prosto na matkę, która zaczęła go łaskotać., Krzyki i radosne piski wypełniły pomieszczenie. Zbigniew uśmiechnął się, na chwilę zapomniał o stresie.
– Dasz radę, skarbie – rzuciła Basia, jakby czytając mu w myślach. – Co Tadek? Da radę, prawda?
– Pewnie tato! Jesteś jak Superman! – chłopiec pokazał na swoją piżamę, na której prężył się muskularny heros.
– Dzięki, urwisie, jak wrócę pójdziemy na lody – zerknął na zegarek. – Późno już, będę leciał.
Na pożegnanie pocałował żonę, szepnął jej do ucha miłe słówko i wyszedł. Szef umówił się z nim na rozmowę w miejscowej kawiarni. Jak sam powiedział, nie chciał, żeby któryś z chłopaków podsłuchał ich rozmowę. Było to dosyć dziwaczne, ale cóż, Zbigniew nie miał wielkiego wyboru i poszedłby na spotkanie nawet wtedy, gdy byłoby ono organizowane w markecie.
Po krótkim spacerze stanął przed witryną, na której namalowane były filiżanki z czarnym płynem. Wszedł do środka i zajął stolik tuż przy oknie. Po chwili podano mu kartę deserów, młoda baristka odgadła, że ma ochotę na coś słodkiego. Przyniosła mu espresso i duży kawałek sernika.
Wziął pierwszy łyk, gdy do kawiarenki wszedł szef, trzymając w dłoni pomiętą gazetę. Uścisnęli sobie prawice. Zbyszek otworzył neseser i wyciągnął z niego ostatni raport. Podał go przełożonemu, przy okazji omawiając poszczególne zagadnienia i prorokując, że w najbliższym kwartale wiele się może zmienić.
– I właśnie o tych zmianach chciałbym z tobą porozmawiać – zauważył jak szef na moment wykrzywia się w nieprzyjemnym grymasie, jakby dostał skurczu żołądka.
– Tak? – czuł jak okropna gula rośnie mu w gardle, z trudnością przełknął ślinę.
– Widzisz, góra zamierza zmienić profil firmy, nastawiamy się na sprzedaż internetową i w związku z tym niektóre stanowiska… – zrobił krótką przerwę – będą zbędne.
– Ale szefie, przecież dawałem z siebie wszystko… To niesprawiedliwe.
– Przykro mi, wiem, że będzie ci teraz ciężko, masz żonę, syna. Naprawdę bardzo żałuję. Przyjdź jutro po swoje rzeczy.
Zbigniew skinął głową, czując niewiarygodną suchość w ustach. Mechanicznie sięgnął po porcelanową filiżankę. Łyk kawy niczego nie zmienił. Jak przez szybę usłyszał ponowne przeprosiny szefa, który zaczął podnosić się z miejsca. Poczuł na ramieniu jego dłoń. Po chwili został sam.
Populacja: 2999. Mężczyzna trzymający w dłoni gazetę właśnie otwierał drzwi kawiarenki, gdy znieruchomiał i upadł twarzą do ziemi. Zbyszkowi zabrakło tchu, sekundy rozciągnęły się do minut, czas zwolnił, ludzie spacerujący za oknami poruszali się powoli i ospale. Dopadł do szefa, przewrócił go na plecy. Z przestrachem przycisnął do siebie ręce na widok pustego spojrzenia otwartych oczu.
Dłonie drżały mu jak w febrze, rozejrzał się, kelnerka gdzieś zniknęła. Wołać o pomoc? Dzwonić po karetkę? Powoli nachylił się nad przełożonym. Nic. Mężczyzna nie oddychał. Witebski z przestrachem odsunął się od ciała. Miał wrażenie, że martwe oczy szefa patrzą na niego z wyrzutem, rzucając niemo: „Dlaczego mnie nie ratujesz? Błagam, pomóż mi, do cholery!”
Zbyszek podniósł się z kolan, chwycił swój neseser, ostrożnie przeszedł obok zwłok i wyszedł z kawiarenki. W głowie miał mętlik. Przecież ta kelnerka go widziała, jak rozmawiał z szefem. Pewnie zapamiętała jego twarz, wezwie policję. Z dobrym obrońcą na rozprawie dostanie ze trzy lata za nieudzielenie pierwszej pomocy, ze złym wcisną mu zabójstwo i zniknie na dwadzieścia pięć lat.
Populacja: 2997. Przyspieszył kroku, obejrzał się za siebie. Ulicą jechał rowerzysta w czerwonym kasku, przez ramię miał przewieszoną torbę z wystającą z niej paczką. W momencie gdy się zrównali, Zbyszek miał wrażenie, że chłopak obdarzył go zaciekawionym spojrzeniem. Zasłonił twarz dłonią, niby chroniąc się przed promieniami słońca. Miał nadzieję, że uczynił to w porę.
Już był blisko domu, z trudem powstrzymał natarczywą myśl, żeby te ostatnie dwieście metrów pokonać biegiem. Dopadł do drzwi, wyjął z kieszeni klucze, lecz z powodu trzęsących się rąk nie mógł trafić w zamek. Pęk wylądował na wycieraczce, mężczyzna pospiesznie schylił się i po kilku próbach udało mu się pokonać mechanizm. Wszedł do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.
Oddychał szybko usiłując się uspokoić. Wyjrzał przez judasza, pusto, żadnych szczekających psów, syren policyjnych, uzbrojonych funkcjonariuszy. Poluźnił krawat i poszedł do łazienki. Przemył twarz wodą, przyjemny chłód częściowo przywrócił mu jasność umysłu. Spojrzał wyzywająco na swoje lustrzane odbicie.
– Nie mogłeś nic zrobić. To był zawał – przekonywał samego siebie.
Ale nigdy nie słyszał o zawale, przed którym nie było żadnych objawów. Szef wyglądał na całkiem zdrowego i przed upadkiem na ziemię nie chwycił się za pierś. Nawet nie jęknął z bólu.
– A co ty o tym wiesz? Jesteś lekarzem? – zapytał ze złością.
Populacja 2990. Zakręcił wodę i poszedł do pokoju. Zdjął z siebie garnitur, neseser położył na komodzie obok stosu papierów z pracy. Powstrzymał się przed ich natychmiastowym wyrzuceniem. Wziął z szafy ulubioną koszulkę, założył dżinsy i siadł w salonie przed telewizorem. Rozejrzał się w poszukiwaniu pilota, uniósł poduszki i pod jedną znalazł urządzenie.
Szklany ekran zalśnił białym światłem, oczom mężczyzny ukazały się animowane kadry. Pewnie Tadek znowu oglądał kreskówki bez pozwolenia. Musiał o tym porozmawiać z żoną. Przełączył kanał na wiadomości, mocniej zacisnął dłoń na pilocie, gdy dziennikarka rozmawiając z prezenterem w studio, wyjaśniała również sytuację widzom przed telewizorami.
– … nie znamy jeszcze przyczyn tych kilku zgonów, lekarze nie chcą udzielić nam żadnych informacji. Wdowa po jednym ze zmarłych twierdzi, że…
To nie była jego wina. Nie jego. Odetchnął z ulgą, otarł pot z czoła i rozluźniony rozprostował nogi, kładąc się na kanapie. Przełączył na kanał z muzyką popularną, delikatnie przyciszył, sięgnął po poduszkę. Powieki stawały się coraz cięższe, nie próbował opierać się nadchodzącej senności. Chciał po prostu odpocząć. W myślach wciąż powtarzał jedno zdanie niczym kojącą mantrę: To nie była moja wina.
Populacja 2138. Obudziło go dziwne dzwonienie w uszach i poczucie niepokoju. Rozejrzał się po salonie, żona nie wróciła jeszcze z pracy, Tadek był w szkole. Przekręcił się na drugi bok. Pewnie ciśnienie się zmienia i organizm zaczyna wariować. Leżał przez chwilę bez ruchu, przykrył głowę poduszką, lecz na próżno. Irytujący dźwięk wciąż trwał.
Zbigniew zwlekł się z kanapy i poszedł do łazienki. Przemył uszy, dokładnie pozbył się woskowiny, lecz to nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Wrócił do salonu, chwycił pilota, w domu rozległ się wokal jednej z artystek, której klip był właśnie prezentowany na stacji muzycznej. Mężczyzna oparł się o kanapę, ciągle to samo, wciąż słyszał dźwięk dzwonka, jak gdyby jakiś uparty woźny w jego mózgu bez przerwy ogłaszał porę przerwy.
Nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Krążył po salonie, co jakiś czas przyciskając dłonie do uszu. Ściszył muzykę, która na dłuższą metę bardziej szkodziła niż pomagała. Usiadł na kanapie, potarł skronie, czuł się jakby tuż pod skórę ktoś wszczepił mu miniaturowe igły, zagłębiające się z każdym ruchem głowy. Jęknął z bólu coraz mocniej uciskając skronie. Miał wrażenie, że głowa za moment eksploduje mu niczym arbuz ściśnięty w imadle.
Populacja 1983. Nawet nie zarejestrował momentu, w którym zmienił kanał. Z zainteresowaniem pochylił się w stronę telewizora, dźwięk w jego umyśle przycichł na moment. Kobieta prowadząca wiadomości miała na sobie sporą warstwę makijażu. Zbigniew zauważył, że w chwili, gdy posługiwała się własnymi notatkami, jej dłoń zadrżała. Pod makijażem dostrzegł ledwo opanowywany strach.
– Władze przestrzegają przed wychodzeniem z domów… Zdjęcia, które jeden z widzów przesłał na nasz adres korespondencyjny są zbyt szokujące, by pokazać je na wizji… Rozpoczął się strajk przed ośrodkami władzy. Jeden z protestujących padł ofiarą tajemniczej choroby…
Usłyszał zgrzyt zamka w drzwiach wejściowych, do salonu wpadła Barbara i ze łzami w oczach przytuliła męża. Zaraz za nią szedł Tadek, miał czerwone oczy i wyglądał na zdezorientowanego. Zbigniew przywołał go gestem, przytulił syna, pogłaskał żonę po jasnych włosach.
– Już dobrze, nic mi nie jest – powiedział wzruszony. Dzwonienie w uszach powróciło z pełną mocą. Skrzywił się boleśnie.
– Kochanie, coś cię boli?
– Głowa, ale tylko odrobinę, zaraz przejdzie. Co się dzieje na zewnątrz? Widziałem wiadomości…
– Pani Zbąszynek razem z mężem – kobieta wyciągnęła z torebki chusteczkę i otarła wilgotne oczy. – Leżą na trawniku przed domem, chyba nie…
– Spokojnie, jesteśmy razem, już nikt nas nie skrzywdzi – uspokajał żonę, gładząc ją po policzku. – Musimy poczekać, ci mózgowcy ze stacji epidemiologicznej na pewno już coś wymyślili. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Populacja 1812. Przez okno wleciała cegła, rozsypując po salonie szklane odłamki. Schronili się za kanapą, osłaniając głowy. Z ulicy doleciał ich szyderczy śmiech nastolatka, który wrzeszczał i rozkazywał innym dzieciakom. Nagle śmiech uwiązł mu w gardle, oczy pokryły się mgłą. Upadł na asfalt. Jego koledzy rozpierzchli się po okolicy, jak gdyby śmierć przywódcy nie miała żadnego znaczenia.
– Zamknęłaś drzwi na klucz? – spytał żony.
– Tak… chyba tak.
Musiał się upewnić. Dopadł do drzwi i sprawdził zamek. Wyjrzał przez judasza, na progu stał młody chłopak z kijem baseballowym w ręku. Zamachnął się i uderzył w drzwi. Zbigniew odskoczył, pobiegł do salonu, chwycił żonę i syna za ręce, i pociągnął ich na piętro. Kolejne uderzenie. Zamknęli się w pokoju Tadka, czekali. Na szczęście po kilku razach domorosłemu włamywaczowi znudziła się zabawa i odszedł.
Populacja 1698. Odetchnął z ulgą, byli bezpieczni. Jęknął z bólu, gdy dzwonienie, wcześniej stłumione przypływem adrenaliny, ponownie zaatakowało. Stawało się nie do zniesienia, czuł je nawet w zębach, dziąsłach, pulsowało na całej twarzy aż pomyślał, że to on jest źródłem.
– Posłuchajcie – zwrócił się do rodziny. – Słyszycie? Coś dzwoni?
Oboje spojrzeli na niego, jakby już postradał zmysły. Niczego nie słyszeli. Zrezygnowany chwycił się za głowę i osunął na ziemię. Zaczął prosić Boga, by ten mu pomógł, by wybawił go od bólu, by ten koszmar wreszcie się skończył. Oddałby wszystko za odrobinę ciszy.
Oderwał ręce od uszu, poruszał szczęką, nasłuchiwał. Spojrzał na swoją żonę, jego twarz wyrażała ulgę i radość. Przeszło. Ustąpiło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wreszcie mógł zebrać myśli. W duchu podziękował wyższej istocie za wysłuchanie jego prośby.
– Wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się do zaniepokojonej żony, trzymającej w objęciach swoje jedyne dziecko. – Wszystko będzie…
Populacja 1320. Pojawił się tuż po ustaniu denerwującego dźwięku i Zbyszek prawie go nie zauważył. Zaczął posilać się ukrytymi lękami i obawami. Powoli, skrupulatnie rósł w siłę i w końcu zacisnął się na szyi mężczyzny, paraliżując całe ciało. Zawładnął nim jak marionetką. Strach.
Wstał i spojrzał przez okno. Może siły ratunkowe są już w drodze? Chciał się cofnąć, lecz za plecami miał drzwi. Nie potrafił oderwać wzroku od tego, co działo się na zewnątrz. Na trawnikach przed domami, przy wypielęgnowanych krzewach, w różanych ogródkach, wszędzie leżeli ludzie. Przypominali lalki, które znudzona dziewczynka porzuciła po skończonej zabawie.
Ale nie to było najstraszniejsze. Połacie zieleni rozpadały się, zanikały, zmieniały się w czarną plamę. Metalowe skrzynki pocztowe wyginały się w ukłonach przed pożerającą je ciemnością. Zbigniew poczuł paniczną chęć ucieczki, był słabym zwierzęciem, na które ktoś polował. Nie mógł się ruszyć, z przerażeniem patrzył jak nicość pożera wszystko wokół. Jeszcze chwila i…
Populacja 978. Chwycił za klamkę. Ani drgnęła. Natychmiast przypomniał sobie, że klucz oddał żonie. Odwrócił się i ze złością spojrzał na swoją rodzinę. Nie zauważył lub nie chciał zauważyć, że z jego pierworodnym dzieje się coś złego. Tadek stawał się coraz bledszy, mniej wyrazisty. Po chwili przez jego ciało można było dostrzec kolor matczynej sukienki. Chłopiec obdarzył ojca smutnym spojrzeniem i zniknął. Dłonie Barbary próbowały objąć pustą przestrzeń, ten ostatni raz przytulić syna.
Ściany zaczęły się rozpadać, czarne łapy mieliły cegły na proch, który po chwili zlewał się z nicością. Zbigniew dostrzegł wysoką postać stojącą w kącie pokoju. Miała na sobie habit, przewiązany długim białym sznurem. Twarz skryta była pod kapturem a mimo to Zbyszek zobaczył zapadłe policzki i ponury uśmiech pełen satysfakcji. Mnich wyciągnął rękę i ruszył w jego stronę.
Populacja 483. Zbigniew dopadł do oszołomionej żony, wyszarpnął z jej dłoni miedziany klucz i popchnął ją w stronę postaci, by kupić sobie trochę czasu. Kobieta zwiotczała, upadła bokiem na podłogę i znieruchomiała. Po chwili pochłonęła ją ciemność. Mnich był już coraz bliżej, ponownie wyciągnął rękę w stronę Zbigniewa, który trzęsącymi się dłońmi próbował otworzyć drzwi. W końcu mu się udało, lecz nie miał już gdzie uciec. Przed sobą miał nicość, a za sobą… Dobry Boże, światło?
***
– Chcę mieć wszystkie graty za dziesięć minut na wozie, ruszcie dupę! – wrzasnął mężczyzna, kładąc na ramieniu kij baseballowy opleciony drutem kolczastym. Z kieszeni na piersi wyjął ostatniego papierosa i umieścił go za uchem. Wypali szluga po powrocie do domu.
– A ty co, Mechanik? Zasnąłeś tam, czy walisz konia, pojebańcu?
– Idę szefie – burknął facet niechętnie odchodząc od konsoli, spod której biegła niezliczona ilość kabli. Na ekranie operacyjnym widniał napis: Populacja O. Pozostałe monitory zgasły, choć jeszcze przed chwilą tętniły życiem.
– Może zabrakło im wody i jedzenia. A może liczyli na robotykę! Widziałem jednego z miasta, co ze starych gratów sobie protezę łapy zrobił, taką na ogniwo… No i czytałem, że takie mózgi można potem wsadzić w maszynę. Teoretycznie – zastanawiał się Mechanik, omiatając ściany pomieszczenia jasnym światłem latarki. – Co o tym myślisz, szefie?
– Ja? – watażka zastanowił się, patrząc na rzędy szklanych zbiorników, w których coś pływało, nieprzyjemny dreszcz przeszedł mu po plecach – Że za dużo czytasz, Mechanik, za dużo czytasz.

Komentarze

  1. Po pierwsze, baristka go obsłużyła? A to oni nie zajmują się raczej parzeniem kawy? :P
    Po drugie, nie powinien raczej wyjrzeć przez judasza, a nie zajrzeć, skoro patrzył na zewnątrz?
    Po trzecie, chyba ktoś wszczepił mu igły pod skórę, a nie pod skórą, prawda?
    Po czwarte, spojrzeli SIĘ na niego? Na pewno? ;P
    Po piąte, chyba powinny być zapadłe policzki jak już, a nie kości policzkowe?
    Tak strzelam :D

    Ale bardzo interesujące, bardzo. Fajny pomysł z tym odliczaniem, choć na początku nie wiadomo, o co chodzi. Podoba mi się:D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uwagi :) Nareszcie się ich doszukałaś, bo już zacząłem się niepokoić.

      Usuń
    2. Tak, doszukałam się uwag, słusznie :P Tylko mi nie mów, że podrzucasz mi takie drobne błędy celowo, żeby sprawdzić, co z moją głową xD

      Usuń
    3. Niestety jest to moje niechlujstwo językowe, które muszę wyeliminować, bo nie tylko Ty, ale i San mnie zniszczy mentalnie...

      Usuń

Prześlij komentarz