Bunt Ludzkości II - Czas rozrachunków
Choć tekst nie jest pierwszej świeżości, to może jednak nieco ożywi to cmentarzysko, bo aż żal patrzeć co tu się wyprawia - lub raczej - nie wyprawia. Poza tym miał być wrzucony już dawno temu.
Zapraszam do lektury.
ROZDZIAŁ II
CZAS ROZRACHUNKÓW
Opady zdawały się mieć zamiar nigdy
nie ustać. Ciężkie strugi deszczu uderzały o dach posiadłości McQuin'ów,
pokrytego warstwą miedzianej blachodachówki. Do tego dochodził gwiżdżący w
dolinie górski wiatr, dmuchający i chłoszczący nieliczne, pozostałe na terenie
osady drzewa, naginając je do granic ich wytrzymałości.
Nienawidziła takiej pogody.
Nieprzyjemnego, jesiennego deszczu, wdzierającego się do butów z każdym krokiem,
stawianym na pełnych kałuży chodnikach, a do tego wiatru, uciążliwie
szarpiącego za włosy i spódnicę. Kochała jesień pełną barw i spokojną, może
nieco cieplejszą niż naprawdę powinna być. Jej serce rosło, gdy mogła udać się
na spacer poza miastem, w miejsca gdzie drzewa na zboczach gór Sierra Nova
zdawały się iskrzyć czerwono-złotymi liśćmi, gdzie na chwilę mogła zniknąć
przed wścibskimi oczami i kąśliwymi uwagami mieszkańców Argos. Oczywiście nie
wszyscy tacy byli, jednak te porządne osoby stanowiły wyraźną mniejszość i
rzadko kiedy miały wpływ na ogólny charakter mieszkańców.
Najbardziej irytowali ją
arystokraci, mieszkający w centrum Argos, którzy wydawali się zapomnieć skąd
wzięło się ich bogactwo. Ich szlachetni przodkowie-założyciele z pewnością
przewracali się w grobach, widząc jak ich następcy swoim zachowaniem wyzbywają
się resztek honoru i w jak lekki sposób poczynają sobie z wypracowanym przez
poprzednie pokolenia bogactwem. A nie był to byle jaki wysiłek - ciężkie prace
w kopalniach, przy budowie kolejnych szybów wydobywczych pochłonęły niemało ofiar.
Podziemne eksplozje, zawały czy upadki z wysokości przez zarwanie podłoża
zebrały wówczas ogromne żniwo. Jednak odkrycie karbonitu oraz jego późniejsze
wykorzystanie przewróciło dotychczasowy świat do góry nogami, napędzało go w
dobrym kierunku i przyczyniło się do błyskawicznego rozwoju technologii, co
oczywiście miało znaczny wpływ na codzienne życie człowieka.
Ludzie drążyli coraz głębsze tunele
pod Sierra Nova, co ponownie stawało się zagrożeniem dla ich zdrowia i życia. I
nie chodziło tutaj wyłącznie o głębokość wykopalisk, lecz przede wszystkim o
wysoce niebezpieczne właściwości wydobywanego surowca. Karbonit pozostawał
stabilny wyłącznie w przypadku, gdy działało na niego znaczne ciśnienie, a jego
temperatura pozostawała ujemna. Nie zachowanie jednego z tych warunków
zazwyczaj kończyło się druzgocącą eksplozją. Stąd też podczas prac wydobywczych
starano się unikać używania materiałów wybuchowych na podobnych zasadach co w
konwencjonalnych kopalniach. Pomagało to zachować bezpieczeństwo, lecz niosło
za sobą spore minusy, takie jak czasochłonność wydobycia. Natychmiast pojęto,
że nie można liczyć wyłącznie na ludzi i ich skromne zasoby sił - coraz
chętniej odkładano prymitywny kilof, a sięgano po rozwiązania inżynieryjne, jak
chociażby wiertła napędzane przez energię otrzymywaną przez skierowanie
strumienia pary pod ciśnieniem do cylindrów w mechanizmach wiertła, która
wypychana przez tłoki powodowała wirowanie ostrzy. Pierwsze urządzenia były
jednak nieporęczne i wymagały obsługi przez kilka osób, a także pochłaniały
ogromne ilości konwencjonalnych paliw.
Przełomem okazało się odkrycie
sposobu na zapanowanie nad wydobywanym karbonitem oraz okiełznanie jego
wybuchowej natury, co z kolei otworzyło pełną gamę możliwości jego
wykorzystania. Kluczem do sukcesu okazały się być pojemniki ciśnieniowe,
chłodzone za pomocą sprężonych gazów. Co jakiś czas pozwalały one na
zwiększenie temperatury wewnątrz, co przyczyniało się do uwolnienia energii
zgromadzonej w niewielkim krysztale karbonitu. Ten sposób otrzymywania energii
przewyższał wielokrotnie dotychczasowe osiągnięcia w tej dziedzinie i pozwolił
na dalszą ekspansję technologii. I w tym miejscu pojawiło się pole do popisu
dla uzdolnionych i kreatywnych inżynierów, takich jak jej ojciec.
Z zamyślenia wyrwały ją słowa
Nathana, który właśnie się przebudził.
- Bardzo przepraszam za kłopot
ciebie i twojego ojca, panienko - wydukał lekko drżącym głosem, wyraźnie
unikając kontaktu wzrokowego z dziewczyną.
- To nic takiego. Wiem, że gdyby coś
takiego mnie spotkało, na pewno przyszedłbyś mi z pomocą, Nathanie - odparła z
lekkim uśmiechem. Zarumienił się. Nie potrafił darować sobie słabości oraz
tego, że był zdany wyłącznie na pomoc tej pięknej dziewczyny. To on, jako
mężczyzna powinien być opoką, oparciem dla słabszych, szukających pomocy. Nie
ona. Nie kobieta. Była niezwykłą, silną osobą, lecz nie przynosiło jej to ani
szacunku, ani korzyści, a jedynie przykrości. Zebrał się w sobie.
- Tak. Zawsze będę gotów, by ci
pomóc, panienko - powiedział nagle, trochę głośniej niż zamierzał. Uśmiech
ponownie zawitał na jej obliczu. Spojrzała w okno. Zimny jesienny deszcz nie
wyglądał tak, jakby zamierzał prędko ustąpić, pogrążając otaczający krajobraz w
otchłani szarości. Wciąż patrząc w okno powiedziała:
- Deszcz nie ustępuje. Wiem, że
lubisz przyglądać się pracy mechaników. Może zechciałbyś zejść ze mną do
warsztatu, gdzie pomagam ojcu? Oczywiście o ile czujesz się już wystarczająco
wypoczęty.
- Ja… - wydukał, zaskoczony tak
prostolinijnym pytaniem - Ja z przyjemnością będę panience towarzyszył… - dodał
po chwilowej pauzie.
- Wspaniale - odpowiedziała,
natychmiast wstając z miękkiej pufy, stojącej przy zaparowanym oknie - I
jeszcze jedno. Chciałabym, żebyś wreszcie zaczął zwracać się o mnie po imieniu.
Znamy się przecież od lat. Wiesz jaki mam stosunek do tych grzecznościowych
formułek, którymi posługują się ludzie z miasta - zamilkła na chwilę - Chyba, że moje imię z jakiegoś powodu nie
przechodzi ci przez gardło - dodała, a po powierzchni jej ciemnych oczu
przetoczył się drapieżny błysk.
- Ależ skąd! Przepraszam, nie
chciałem panienki urazić! Już więcej nie powiem do panienki 'panienko' -
wydyszał poruszony chłopak, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego co
powiedział. Miał ochotę zapaść się po ziemię. Dziewczyna roześmiała się,
doprowadzając skórę na jego policzkach do szkarłatnego odcienia. Dopiero po
chwili udało jej się opanować.
- Hej, Nathanie, nie przejmuj się
tym, przepraszam. Nie powinnam była tego od ciebie wymagać. Jesteś po prostu
dobrze wychowanym synem swoich poczciwych rodziców, bądź z tego dumny. A teraz
chodźmy.
Podeszła do młodzieńca, uparcie
wbijającego oczy w drewnianą powierzchnię parkietu, tak jakby chciał
wypolerować ją wzrokiem. Chwyciła go za ramię i pomogła wstać. Jej dotyk
sprawiał mu jednocześnie wewnętrzny ból i ukojenie. Jej długie, czarne włosy
delikatnie musnęły jego twarz, przypominając dotyk jedwabnej tkaniny. Serce
zabiło mu intensywniej, gdy zobaczył jej usta, lekko wygięte w delikatnym
uśmiechu. Wspólnie przeszli przez obszerny salon i skierowali się w stronę
wąskich drzwi, schowanych we wnęce w ścianie za kominkiem. Skrzydło wyglądało
bardzo solidnie, dotyczyło to zarówno wiekowego drewna z którego było wykonane,
jak i żeliwnych pasów spinających je w całość.
Alice chwyciła starą, częściowo
zżartą przez rdzę klamkę swoją drobną dłonią o alabastrowej skórze. Nadgryziony
przez ząb czasu mechanizm zazgrzytał, pozwalając dziewczynie uchylić ociężałe
wrota. Z cichym pyknięciem wcisnęła przycisk włączający światło. Chwilę
mrugnięć później elektryczna jasność sporej wielkości żarówek rozpędziła
ciemność, ukazując parze dosyć wąski tunel, a także kilka ceglanych stopni
biegnących w dół, do podpiwniczonej części budynku. Dziewczyna pomogła zejść po
schodach obolałemu młodzieńcowi. Gdy wreszcie stanęli na równej, betonowej
posadzce ich oczom ukazało się naprawdę spore pomieszczenie, bardziej
przypominające fabryczną halę niż zwyczajną piwnicę jednorodzinnego domu. Pod
niemal wszystkimi ścianami znajdowały się narzędziowe półki; były to zarówno
stare, na nowo zagospodarowane drewniane meble, jak i całkiem nowe, nie noszące
jeszcze zbytnich śladów użycia metalowe regały i podesty. Jedynie miejsce ulokowane po przeciwnej
stronie pomieszczenia, niż schody, którymi się tutaj dostali nie było przywalone
żadnym ustrojstwem. W miejscu tym znajdowała się pochylnia, prowadząca zapewne
do części warsztatu znajdującej się na powierzchni, gdzie pan McQiun przyjmował
interesantów lub wraz ze swoimi ludźmi dokonywał mniej wyspecjalizowanych
napraw.
Oniemiały Nathan nie spodziewał się
zobaczyć czegoś takiego, bo choć wiele razy odwiedzał pana McQuina, nie
przypuszczał jednak, że część warsztatu, którą miał okazję zobaczyć wcześniej
to jedynie ułamek tego, co skrywało się pod ziemią.
- Powinieneś teraz zobaczyć swoją
minę - zachichotała Alicja, uruchamiając kolejny z generatorów światła.
Podeszła do niego - Oprowadzę cię - zaproponowała. Chłopak przytaknął, nie
mogąc wydukać ani słowa. Jego oczy wariowały, nie mogąc się zdecydować w którą
stronę spoglądać. Wszędzie wokół, na ziemi i półkach stało lub leżały
najróżniejsze ustrojstwa, począwszy od znanych chłopakowi, pospolitych
górniczych narzędzi, a na niezidentyfikowanych, wydających dziwne dźwięki
cylindrycznych mechanizmach kończąc.
Dziewczyna gestem zachęciła go
bliższego przyjrzenia się podejrzanemu aparatowi.
- To najnowszy prototyp ojca -
powiedziała, używając niewielkiego suwaka na pokrywie urządzenia - Nowy,
wydajniejszy pojemnik do pozyskiwania energii z karbonitu. Teraz nawet
niewielki okruch wystarczyłby do napędzania górniczego szkieletu wydobywczego
przez wiele dni - wytłumaczyła, a w jej oku pojawił się tajemniczy błysk.
- Twój ojciec zajmuje się
reperowaniem takich szkieletów, prawda? Podobno nie ma sobie równych na tym
polu - powiedział chłopak. Spojrzał w jej wielkie, piękne ciemne oczy -
Właściwie, to ponoć tylko ty jesteś w stanie dorównać - dodał, nieco odważniej
niż wcześniej.
- Doprawdy? - spytała z przekąsem.
- To… To znaczy, tak mówią. Że
kiedyś zostaniesz najwspanialszym inżynierem w Argos. Ci, którzy jeszcze
kompletnie nie pozjadali rozumów.
Uśmiechnęła się, lecz jej wzrok
pozostawał czujny. Zamyśliła się przez chwilę.
- Pokażę ci coś. Mój własny pomysł -
wypaliła nagle, łapiąc przy tym Nathana za rękę. Chciał syknąć z bólu, opanował
się jednak, nie chcąc zabijać w uroczej dziewczynie entuzjazmu. Walcząc z bólem
dotrzymywał kroku Alice, zmierzającej w najbardziej skryty pośród hałd złomu
narożnik pomieszczenia. Po chwili zauważył sięgający niemal do stropu obiekt,
przykryty szarobrązową plandeką. Dziewczyna przystanęła. Po chwili obróciła się
w stronę Nathana i spojrzała mu prosto w twarz. Wyglądała teraz całkiem
inaczej, niż do tej pory. Emanowała z niej niezwykła siła i upartość, zupełnie
jak wtedy, gdy uratowała mu skórę przed tą bandą.
- Wiem, że mogę ci zaufać Nathanie -
powiedziała - Ale mimo tego, proszę cię, aby to co zobaczysz pozostało między
nami w tajemnicy - dodała. Chłopak stał zdumiony. Jego zdumienie wzrosło o
kolejne tysiąc procent w chwili, gdy szmaciana kurtyna opadła na betonową
podłogę warsztatu.
- Buduję to od ponad dwóch lat,
odkąd tylko ojciec pozwolił mi używać narzędzi do naprawy górniczych
egzoszkieletów - zachichotała, przejeżdżając delikatną dłonią po szorstkiej,
metalowej powierzchni stalowego ramienia. Ramię to należało do gigantycznej
maszyny, prawdopodobnie przewyższającej swoim rozmiarem dorosłego człowieka co
najmniej dwukrotnie.
Nathan nie potrafił zaczerpnąć tchu
ze zdziwienia, widok czegoś tak kolosalnego całkowicie odebrał mu mowę. Mógł
jedynie stać i przyglądać się tej stalowej perełce, stworzonej, o dziwo, przez
delikatne kobiece dłonie. Dopiero po dłuższej chwili przełknął kluchę, która
znikąd pojawiła się w gardle, nie pozwalając dźwiękom na spotkanie ze światłem
dnia i uchem odbiorcy.
- A niech mnie, Alice, co to jest! -
wykrzyknął nagle, zapominając zupełnie o dotychczas stosowanej etykiecie
językowej - Do czego to ma służyć? - dodał po chwili, zbliżając się do maszyny.
- Właściwie, to nie budowałam tego z myślą o
jakimś konkretnym przeznaczeniu. Ale myślę, że ta konstrukcja będzie zdolna
wytrzymać o wiele większe obciążenia, niż dotychczasowe zbroje, w które
wyposażani są pracujący głęboko pod ziemią górnicy. Co o tym sądzisz?
- Sądzę, że kiedy przyjdzie
odpowiednia pora to na pewno zda swój egzamin. Jest wspaniały! A co na to twój
ojciec?
- Póki co zabronił mi się z tym
obnosić, choć wspiera mnie w dążeniach do celu. Twierdzi, że to może być
przyszłość.
- Nie myli się - odparł chłopak
kiwając głową z uznaniem, całkowicie zapominając o doskwierającym mu bólu. Jego
oczy zdawały się błyszczeć od łez, były to jednak z pewnością łzy szczęścia.
Zawsze wierzył w tę dziewczynę, wiedział, że była wyjątkową osobą. Kochał ją
całym sercem, podobnie jak nienawidził parszywców, którzy szydzili z niej tylko
dlatego, że będąc kobietą wolała stawiać na przyszłość, niż codziennie
odwiedzać fryzjera lub oddawać się nieistotnym plotkom.
Z zamyślenia wytrąciły go hałasy
dobiegające z góry. Oboje spojrzeli po sobie zdziwieni.
***
Po izbie roztoczył się wysoki ton
dzwonka, oznajmiający, że ktoś dobijał się do drzwi. Po krótkiej chwili
rozbiegł się ponownie, a towarzyszył mu krzyk wyraźnie poirytowanej kobiety.
- Otwieraj McQuin, musimy
natychmiast porozmawiać! - wrzasnęła, po czym zapominając o przestrzeganych na
co dzień dobrych manierach załomotała w drzwi posiadłości cenionego w swym
fachu inżyniera.
- Chwileczkę, już idę! Proszę nie
uszkodzić drzwi - z wnętrza domostwa dało się słyszeć gruby, męski głos. Po
chwili drzwi zostały szeroko otwarte, a w wejściu stał McQuin, energicznie
starający się wytrzeć tłuste od smaru dłonie za pomocą niewielkiej chusteczki w
kratę.
Jego oczom ukazała się kobieta o
wyniosłej posturze oraz twarzy nie
znoszącej sprzeciwu, zwłaszcza męskiego sprzeciwu. Roztaczała wokół siebie,
zabarwioną feminizmem, aurę silnego człowieka, który wiedział czego chce i
dążył do tego za wszelką cenę. Ubrana w obfitą, beżową suknię o licznych
zdobieniach i falbanach oraz opinający talię gorset, niemalże odbierający jej
możliwość oddychania, podrygiwała na tyle nerwowo, że jej cylindryczny kapelusz
w kolorze identycznym co suknia, tylko cudem nadal trzymał się na głowie.
Dopiero po chwili McQuin zdał sobie sprawę z tego, że za kobietą stoi jeszcze
jedna postać. Był to niski, łysawy mężczyzna o siwym wąsie i okazałym brzuchu,
ubrany nie mniej oficjalnie, niż kobieta. Czarny frak doskonale komponował się
z białą koszulą oraz muchą, z wyraźnym trudem dopiętą pod obfitym
podbródkiem. Całość uzupełniały takie
drobiazgi, jak choćby wystający z kieszeni fraka srebrny łańcuszek, na którego
końcu z pewnością znajdował się wysokiej klasy zegarek kieszonkowy. Towarzysz
kobiety nie wyglądał na zadowolonego z faktu, że musi nachodzić najlepszego
inżyniera w mieście. Zachowanie żony najwidoczniej bardzo go frustrowało. Jego
wzrok wyrażał dokładnie zdanie "Wybacz,
to kobieta. Nie mogłem nic zrobić".
Ta natomiast, wyraźnie poirytowana,
pomachała złożoną parasolką tuż przed twarzą McQuina, dając mu do zrozumienia,
iż ma mu coś ważnego do zakomunikowania.
- Słucham, pani Bauchmann. Co panią
do mnie sprowadza w to deszczowe popołudnie? - uśmiechnął się szyderczo -
Witaj, Ben - dodał po chwili, nawiązując pełen zrozumienia kontakt wzrokowy z
przygarbionym mężczyzną.
- Mam tego dosyć, McQuin - zaczęła
ostro, dźgając mechanika równie ostrym jak jej ton, precyzyjnie wyszlifowanym paznokciem,
ukrytym w ażurowej, białej rękawiczce - Skoro nie potrafisz sobie wychować
córki, to najlepiej przypnij ją w domu jakimś łańcuchem! Ten babochłop po raz
kolejny wdał się w awanturę z moim synem oraz grupą jego kolegów! Teraz biedny
Felix leży z rozkwaszonym nosem w domu i cierpi!
- Strasznie ubolewam nad tym faktem,
pani Bauchmann. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy, a moja córka zostanie
ukarana za każdego chłopca. Może mi pani powiedzieć, ilu ich tam było? - odparł
McQuin w sposób niezwykle grzeczny, lecz wyraźnie podnoszący kobiecie
ciśnienie.
- W sumie piątka! I z tego dwóch
jest teraz co najmniej ciężko pobitych - kobieta szalała w drzwiach niczym
wiatr pośród szczytów - Powinien ją pan odesłać z Argos, taki wybryk tu nie
pasuje!
McQuin przyjmował te oszczerstwa ze
spokojem. Jednak po ostatnim wypowiedzianym przez kobietę zdaniu, mała żyłka na
jego czole zapulsowała intensywniej. Jego córka pasowała do tego miasta bardziej
niż ktokolwiek inny. Wciągnął górskie powietrze głęboko do płuc, żeby odzyskać
panowanie nad sobą, a potem przemówił.
- Pardon, milady. Niestety muszę przerwać pani pociągający wywód, ponieważ opluła mi pani koszulę jadem
do tego stopnia, że przemokła co do suchej nitki. Nie chciałbym nabawić się
zapalenia płuc, z powodu przeszywającego jesiennego wiatru, zatem pozwoli pani,
że zakończymy rozmowę. Pragnę jednak coś pani uświadomić. Prawdą jest, że moja
córka stanęła w obronie chłopaka z obrzeży, nad którym pastwił się pani syn
wraz z grupą kolegów. Dziwne, słyszałem, że w rodzinach arystokratów honor
stawiany jest na pierwszym miejscu, zaraz po bogactwie…
- To tylko ten szczur ze wsi… -
weszła mu w słowo kobieta.
- Tymczasem - powiedział głośniej McQuin,
nie pozwalając jej na rozbudowę wypowiedzi - Tymczasem pani ukochane oczko w
głowie zabawia się w bandytę, gdy nikt nie patrzy. Co z niego za mężczyzna,
który napada wraz z grupą słabszego, a potem zostaje pobity przez
szesnastoletnią dziewczynę? Przecież to śmieszne. A teraz proszę mi wybaczyć,
ale muszę wracać do własnych zajęć.
Pani Bauchmann wyraźnie do tej pory poczerwieniała
na twarzy, zaczynała już zmieniać kolory, przypominając tym samym jakieś
niezidentyfikowane morskie stworzenie z mnóstwem macek. Wściekła kobieta
odwróciła się na pięcie bez słowa i rozpostarła parasol. Zdecydowanie ruszyła
przed siebie, niemalże taranując towarzyszącego jej mężczyznę. Wtedy McQuin
postanowił wbić ostatnią szpilę.
- Pani Bauchmann - powiedział
głośno, lecz grzecznym tonem.
- Czego! - wrzaskiem odpowiedziała
kobieta, odwracając się i niemal zabijając inżyniera wzrokiem na miejscu.
- Proponuję pani poluzować nieco
sploty w gorsecie, bo wygląda pani jakby miała problemy z oddychaniem. Jeszcze
ktoś pomyśli, że ma pani gruźlicę, a to na pewno nie służyłoby dobremu imieniu
pani rodziny. Życzę zdrowia! - dokończył, a na jego brodatej twarzy pojawił się
szeroki uśmiech. Dobre rady na odchodne zawsze się przydają.
Twarz kobiety przypominała teraz
demoniczną maskę. Natychmiast ruszyła przed siebie, klnąc pod nosem. Tymczasem
gruby mężczyzna zbliżył się nieco do McQuina i wyciągnął w jego kierunku prawą
rękę. Uścisnęli sobie dłonie.
- Najmocniej cię przepraszam za
zachowanie mojego syna i żony. Przekaż młodemu Burgle'owi to w ramach
rekompensaty - powiedział, wręczając inżynierowi brzęczącą sakiewkę.
- Dziękuję, Ben. Jesteś dobrym
człowiekiem, a ja naprawdę nie chciałem obrażać ciebie, ani twojej małżonki.
- Nie gniewam się, a nawet jestem ci
wdzięczny. Może to ją trochę utemperuje, choć pewnie przez jakiś czas będę mieć
w domu piekło - odwrócił się i ruszył za żoną. McQuin krzyknął za nim.
- We wtorek widzimy się na kartach i
whisky u Wilsona?
- Oczywiście, przyjacielu. Opowiesz
o prototypie.
Fajnie się czyta :) ale wyłapałam kilka literówek, zdaje się, że było "mów o mnie po imieniu" zamiast "do" i "stało lub leżały" czy coś w ten deseń ;) ii wydaje mi się, że określenie "Chwilę mrugnięć później " trochę niefortunnie sformułowane, poza tym nie jestem pewna co do rozbiegającego się dźwięku dzwonka :P wybacz, że tak Ci zwracam uwagę, takie skrzywienie xD hmm, nie mam więcej uwag, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń