V. Avaritia, czyli Zabójcze rozdanie

#zabójcy #serial #fabularny #powiązane
Pachnący mandarynkami dym z cygara kręcił się pod powałą. Szare smoki i gryfy uczestniczyły w szaleńczym wyścigu, w którym nikt nie wygrywał. Po dotarciu do kresu zmieniały się w bezkształtne, ulotne smugi. Czerwone usta powoli uwalniały kłęby dymu. Spod półprzymkniętych powiek obserwowała kobietę leniwie snującą się za barem. Delikatnie strząsnęła popiół do szklanego spodka.

Skrzypienie otwieranych drzwi rozniosło się po pomieszczeniu niczym widmo potępienia wśród kościelnych ław podczas kazania nawiedzonego klechy. Mężczyzna wykrzywił wargi, przekroczył próg lokalu, niespiesznie minął palącą kobietę, na jej stoliku wylądował pognieciony zwitek pergaminu. Przybysz skierował się do najciemniejszego kąta lokalu, gdzie oczekiwał go Przeklęty.
Mandarynkowy dym zniknął jakby ucięty nożem, odłożyła cygaro i chwyciła pomiętą kartkę. „Hej, chciałem się tylko przywitać bez burzenia nastroju narratorowi” – przeczytała. Skinęła głową, jeszcze niczego nie wyczuwała ale… Wzdrygnęła się, gdy coś przemknęło pod jej stolikiem. Usłyszała ciche prychnięcie, posłane jej spojrzenie kocich żółtych oczu nie należało do najprzyjemniejszych. Uśmiechnęła się i ponownie sięgnęła po cygaro.
Tymczasem niedawno przybyły przeciskał się przez zatłoczoną salę. Kaprawe mordy pozbawione choćby przebłysku inteligencji coraz bardziej go irytowały. Według niego prawo do życia powinno być przydzielane na kartki. Wtedy ludzie nauczyliby się wykorzystywać każdą chwilę. A nie jak ci parszywce tutaj, tylko na nich spójrzcie, rżną w karty każdego wieczora przepijając i przegrywając resztki pozostałej im godności. Z niewymowną uciechą uwolniłby ich od zmartwień doczesnego świata.
Odsunął krzesło od stolika, usiadł. Kilku siedzących najbliżej odsunęło się od niego, gdy dostrzegło metaliczny błysk naostrzonej do granic możliwości klingi. Przez chwilę mężczyzna przesuwał dłonią nad płomieniem zgaszonej świecy. Po chwili uświadomił sobie, że jego działanie jest zupełnie bezsensowne i nie wywołuje majestatycznego blasku. Przeszedł do rzeczy.
– Szukam czwórki Hobbitów, słyszałem, że tutaj nocują.
– Opowieści się panu pomieszały, mości panie idioto – chropowaty głos z wnętrza kaptura przywodził na myśl dawno opuszczone jaskinie pełne wynaturzonych stworzeń. Pstryknął palcami i świeca zapłonęła czarnym płomieniem. – Teraz możesz.
– Moja wdzięczność nie ma granic – mruknął wojownik przesuwając dłonią nad świecą. Zdawało mu się, że płomień jest dużo chciwszy i ciemniejszy niż zazwyczaj. Coś musiało się zmienić, lecz nie był w stanie określić, czy była to zmiana na lepsze. W myślach wzruszył ramionami i sam siebie spytał, co go to, kurwa, obchodzi? Jego zadaniem było ratowanie świata a nie tych, którzy ledwie do niego należeli.
– Bez zbędnych pierdół, przejdźmy do sedna – powiedział ostro po chwili milczenia. Poczuł na sobie baczny wzrok barmanki, która zawsze wiedziała, kiedy klient jest gotowy na złożenie zamówienia. – Co dziś pijemy?
– Najchętniej łzy skurwieli, których posłaliśmy do piekła ale jak nie będą mieli, to weź mi piwo – Mężczyzna odrzucił kaptur. On także odgrywał pewnego rodzaju przedstawienie, dopiero teraz sięgnął po okulary ukryte w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Szybkim spojrzeniem upewnił się, że jego rozmówca jest rzeczywiście tą osobą, na którą czekał. Dobrze, że wykształcenie polonistyczne pozwalało mu określić tożsamość osoby po składni i stylu wypowiedzi, gdy wzrok i słuch zawodził.
Miłosz podniósł dłoń i prawie natychmiast rudowłosa piękność postawiła przed nimi dwa dębowe kufle wypełnione szczerozłotym płynem. Szyderca zostawił na blacie trzy monety, napiwek musiał się zgadzać. Z szybkością błyskawicy pojawiła się przy nim kopaczka złota, wyczuwając łatwą zdobycz. Wdzięki dziewczyny na moment przysłoniły wojownikowi cały świat, lecz on spojrzał jedynie na jej blacharskie oblicze i warknął, żeby spadała.
Niestety takie dziewczyny są zbyt nachalne i głupie, by zrozumieć, że niektóre cele nie są zainteresowane przygodną, sponsorowaną zabawą. Dłoń, uzbrojona w długie, pomalowane jaskrawą czerwienią paznokcie, niezauważalnie przesuwała się coraz bliżej złotych monet. Tomasz uśmiechnął się, kiedy wrzask bólu przeciął pomieszczenie. Poczuł jak coś puchatego wskakuje mu na kolana, wystawił kieł jak łowca wyczuwający bliskość zwierzyny.
Dłoń dziewczęcia była przybita do stołu powyginanym czarnym sztyletem. Krew skapywała z blatu, barwiąc drobiny kurzu osiadłe na posadzce. Wrzask przeszedł w urwany szloch, Miłosz przechylił się, chwycił za rękojeść i wyciągnął broń z twardego drewna. Do leżących, splamionych krwią monet dorzucił kolejną za straty poniesione przez lokal. Kopaczka zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Barowi bywalcy starali się nie patrzeć w kąt sali.
– Prosiłem być nie brał moich rzeczy bez pytania – warknął mag, wyciągając dłoń po sztylet.
– Musiałem czymś pokroić chleb, noże w kuchni są cholernie tępe.
– No to masz z nimi coś wspólnego – Tomasz odebrał swoją własność, przystawił broń do ust i szepnął coś niezrozumiałego w dawno zapomnianym języku. Sztylet zawył potępieńczo, drobinki krwi oderwały się od blatu, przylegając do rękojeści. Wygłodzony stwór beknął, na moment rozjarzył się brunatnym światłem i zmatowiał, znów był zwykłym, rytualnym ostrzem.
– Dobre gówno, podziała też na zabrudzone okna w moim pokoju? – spytał Szyderca, biorąc spory łyk piwa.
– Zamknij mordę. Nigdy więcej tego nie dotykaj – ostrzegł Pan Ciemności chowając sztylet za pazuchę. – Olka już jest, Karol z Maciejką na piętrze, Ruda będzie nas ubezpieczać.
– Jasna cholera, zwołałeś tu wszystkich? Po kiego grzyba? – Miłosz zachłysnął się trunkiem.
– Jakbyś częściej bywał w domu to byś wiedział, teraz słuchaj uważnie, od stolika Olki, trzeci licząc od prawej, brodaty, rechoczący mężczyzna.
– Co z nim?
– Stary, to odcinek fabularny, w którym polujemy na siedem grzechów głównych, zapomniałeś? – spytał Tomasz z wyrzutem.
– W sumie tak, było sporo fillerów…
– Nieważne, to on, jeśli się nie mylę to Avaritia.
– Eee?
– Chciwość do kurwy nędzy, zgubiłeś książeczkę do pierwszej komunii czy jak? Tak czy siak, jak się zacznie uważaj kogo zabijasz, jest tu sporo cywili. Jedynie odpowiadaj na ataki. Nana zacznie przedstawienie załatwiając tych przy wejściu.
– Twój kot? Brałeś dziś lekarstwa? Hm, jeśli brałeś to nie powinieneś łączyć ich z alkoholem.
Tomasz wzniósł oczy ku powale modląc się do wszystkich bogów o cierpliwość. Jednocześnie poczuł jak kotka zeskakuje mu z kolan. Wychwycił spojrzenie kobiety o misternie skleconym warkoczu, skinął głową. Zebrał energię, zauważył jak Miłosz składa dłonie. Momentalnie atmosfera w barze stała się duszna i napięta. Brodaty mężczyzna wykrzywił wargi, uniósł wzrok znad naręcza kart i spojrzał wprost na maga.
Kotka wskoczyła na bar, z gracją przespacerowała się po dębowej ladzie, wygięła grzbiet rozprostowując kości, rozległo się nieprzyjemne chrupnięcie, które usłyszał jedynie narrator. Mężczyźni stojący przy drzwiach padli bez życia. Wiecie co, może opiszę to w zwolnionym tempie, bo wielu osobom mogło umknąć, co tak naprawdę się stało.
Przez milisekundę na barze siedziała kobieta o ostrych rysach twarzy i uśmiechu kruszącym skały. Trzymała uniesione w górze ręce, jeszcze nie zauważyła, że zmieniła formę i wciąż się przeciągała. Ziewnęła w iście koci sposób, pokazując niewidzącemu światu szereg ostrych ząbków. Fioletowa suknia zatańczyła wraz z nią, gdy sięgnęła za podwiązkę po dwa proste noże do rzucania.
Żelazo zagłębiło się w szyi jednego z mężczyzn, krew trysnęła na drzwi wejściowe, tworząc przykład sztuki nowoczesnej, nawet niezłej szczerze mówiąc, taki artystyczny rozbryzg z tętnicy szyjnej powiesiłbym sobie w łazience. Nana doskoczyła do oprycha stojącego po lewej, z całej siły wbiła ostrze w szeroką pierś mężczyzny. Gość zakwiczał jak zarzynane prosię, gdy patrzyła mu w oczy. Rozkoszowała się uciekającymi resztami życia, wciągnęła powietrze w nozdrza delektując się nikłym zapachem siarki wydzielanej przez duszę zdążającą do piekła.
Sekundę potem kot o fioletowej sierści zniknął wśród kłębu dymu wydobywającego się z rewolwerów Olki. Zabójczyni natychmiast wstała i sypnęła ołowiem z obu luf. Ogłuszający huk wstrząsnął pomieszczeniem. Jakieś charczące ścierwo upadło obok Tomasza i błagało o dobicie, wysłuchał prośby nieszczęśnika, zawsze miał miękkie serce. Bardziej wyczuł niż zobaczył krzesło rzucone w jego stronę, mebel spłonął nim sięgnął celu.
Tymczasem Miłosz wyprężył się i mruknął: „Bóg pozna swoich”, po czym złożył dłonie. Ze srebrnych portali zaczęły wydobywać się naciągnięte kusze, na grotach bełtów zamigotały płomienie świec. Zanim Tomasz zdążył go powstrzymać kombajn śmierci ruszył, zbierając krwawe żniwo. Olka schowała rewolwery do kabur. Przez chwilę słychać było jeszcze odgłosy miażdżonych kości dochodzące z piętra, po czym wszystko ustało i nastała cisza.
– Mówiłem, że byli też cywile! Czy ciebie już kompletnie pogięło kretynie? – Tomasz naskoczył na przyjaciela jak urząd skarbowy na nieuczciwego podatnika.
– Nie było – mruknął Szyderca siadając na krześle i sięgając po piwo.
– Ma rację – odezwał się po raz pierwszy brodaty mężczyzna, miał przyjemny uspokajający głos. – Nie doceniłem was, już myślałem, że pierwszy zaatakuję. Uprzedziliście mnie.
– No widzisz! To co na mnie wrzeszczysz? Nawet on powiedział, że jestem niewinny! – obruszył się Miłosz.
– I ty mu wierzysz?
– Działa na moją korzyść – wojownik wzruszył ramionami i ponownie napił się piwa.
Jak na komendę obrócili się w stronę skrzypiących schodów. Z góry schodził właśnie Karol targając ze sobą półżywego bandytę. Paserka, nie mogąc wyminąć wielkoluda, zjechała z gracją po poręczy, zauważyli splamiony krwią rękaw.
– Jakieś problemy?
– Przeżyję, tylko błagam, nie każcie mi więcej z nim pracować, chciał ich wszystkich wziąć żywcem, bredząc coś o naturze i kręgu życia. Jakbym chciała pracować w klasztorze, to bym została pingwinem.
– Wziąłem jednego do przesłuchania, może nam powiedzieć, gdzie ukrywa się kolejny z Grzechów – mruknął Karol kładąc poobijanego mężczyznę na podłodze.
Miłosz rozkaszlał się tak potężnie, jakby za chwilę miał wypluć płuca. Oczywiście był to kaszel całkowicie udawany, mający zamaskować składaną na podołku pieczęć. Pod sufitem pojawił się portal, z którego wychynęła halabarda i siłą niczym nieskrępowanej grawitacji przyszpiliła oprycha do podłogi. Tomasz uniósł brwi.
– Ups, moja wina, muszę się nauczyć lepiej panować nad mocą – wyznał Szyderca z rozbrajającą szczerością, która była grubymi nićmi szyta.
– Spokojnie moi drodzy, po co te nerwy, nie wszystko można załatwić w sposób brutalny i bezmyślny. Usiądźcie wygodnie, zagramy partyjkę i może też pomożemy sobie nawzajem – odparł Grzech.
– Co masz na myśli?
– Widzisz magu, mam ambicje stanąć na czele tej grupy, sięgnąć po koronę grzechu, być sługą najwyższego. A nie mogę, bo Pycha stoi mi na drodze. Mam dla was układ, wygracie, powiem wam wszystko co wiem i już mnie więcej nie zobaczycie.
– A jeśli ty wygrasz?
– Będę miał na usługi waszą – powiódł wzrokiem po zebranych – waszą szóstkę do mojej dyspozycji.
– Siódemkę – odezwała się Nana stojąca przy Panu Ciemności.
– Szóstkę i pół – stwierdził drwiąco Avaritia.
– Już nie żyjesz skurvolu, tylko jeszcze o tym nie wiesz.
– Spokojnie, po wszystkim będzie twój – uspokoił ją Tomasz.
Mag usiadł naprzeciwko brodacza i spojrzał mu w oczy. Wiedział, że musi się strzec, dusza hazardzisty-ryzykanta powoli dochodziła do głosu, umiejętnie zagłuszając zdrowy rozsądek. Splótł dłonie i patrzył jak Avaritia hipnotyzująco tasuje karty. Potrząsnął głową jakby odganiał od siebie wyjątkowo natrętną muchę. W tym czasie pozostali przyjaciele zdążyli już zająć miejsca po obu stronach stolika.
– Pozwolę wam wybrać grę.
– W wojnę! – wrzasnął Tomasz waląc pięścią w stół.
– Nie, nie, tylko nie to! Błagam niech go ktoś powstrzyma! Ostatnia partia śniła mi się przez miesiąc, budziłem się zlany potem, trzęsąc się jak w febrze! – gwałtownie zaprotestował Miłosz.
– W takim razie wojenny poker – Avaritia uśmiechnął się, w jego dłoniach znikąd pojawiły się dodatkowe karty. – Zagramy dwiema taliami, karty trzymacie jak w pokerze, zasady takie jak w wojnie, nic prostszego.
– Więc w czym jest haczyk?
– Haczyk jest w tym, że ja nigdy nie przegrywam.
– Zobaczymy, rozdawaj kurwiu – napalił się Szyderca.
– Ja nie gram, nie mój cyrk, nie moje małpy. Przyniosę wam piwo – odezwała się Ruda wstając z miejsca.
– Ktoś jeszcze? – zapytał Tomasz podwijając rękawy. Skinął głową na widok pewnych siebie towarzyszy. – Dajesz.
Brodacz rozdał karty, Pan Ciemności zerknął na swoją rękę. Nawet nie jest tak źle, same asy para króli. Nareszcie życie kopnęło go na szczęście. Mrugnął. Asy zmieniły się na dziewiątki a króle na jopki. Zdezorientowany spojrzał w bok na towarzyszy, każdy z nich miał spory problem ze swoimi kartami. Mrugnięcie. Teraz posiadał naręcze całkowicie losowych kart. Avaritia uśmiechnął się z satysfakcją.
– Wasza gra zależy od waszych osobowości, nastawienia, pomysłu autora oraz po prostu szczęścia. A żeby było ciekawiej od chwili rozpoczęcia gry macie 7 sekund na podejmowanie decyzji o tym, jaką kartę wyrzucacie i wyrzucamy ją w jednej chwili.
Tomasz był totalnie w dupie, jak miał z tego bagna cokolwiek wybrać? Pozostaje też pytanie czy karty w jego ręku były wartością stałą, czy też zmieniały się faktycznie. Jasna cholera, próbował zignorować fakt, że Maciejka siedząca przy nim usiłowała sprzedać część swoich kart na czarnym rynku lub wymienić je za inne karty. Miłosz wyglądał na spokojnego, widocznie jego karty nie zmieniały wartości z każdym mrugnięciem. Karol też wyglądał jak zwykle, spokojny, opanowany, złączony z porządkiem wszechświata. Tylko Olka wyglądała na jeszcze bardziej porąbaną niż zwykle. Tomasz uniósł pytająco brwi.
– Mam na ręce koło fortuny! – krzyknęła zadowolona.
Pan Ciemności już nie wiedział, czy śmiać się, płakać, czy też może sięgnąć po kolejną porcję leków i popić je piwem. Dobra zastosujemy starą dobrą logikę w tej rozgrywce. Jeśli A to B a B to C, w takim razie C to… Kurwa mać, kogo on próbuje oszukać? Był cholernie kiepski z działań logicznych. Ale coś musiał zrobić, dobra, wyjdzie w praniu.
– Dobra, chyba jesteśmy gotowi, zaczynajmy – mruknął patrząc na przeciwnika.
– Wspaniale, w takim razie czas zacząć grę!
7. Jestem w dupie. 6. Opanuj się, jesteś Panem Ciemności, możemy to ugrać. 5. Nie mrugać, tylko nie mrugać. 4. Oby tylko oko nie zaczęło mi łzawić. 3. Cholera ale mam brudne okulary. 2. Kurwa, zaczęło łzawić. 1. Ała, ała, ała. 0. A weźmy tę.
Jednocześnie rzucili karty na stół. Okazało się, że wyrzucił waleta, który wcześniej był asem. Mrugnął, sytuacja na stole nie zmieniła się. Czyli to działa tylko na moje karty w ręce. Już mamy jakiś punkt oparcia. Zobaczmy, jopkiem nic nie ugra ale Miłosz z Karolem mają wojnę. Uważnie obserwował walczących mężczyzn, po siedmiu sekundach wyrzucili środkową warstwę, chwila napięcia. Karol rzucił asa a Miłosz dziewiątkę. Karty z wojny poleciały do naręcza Szydercy, zupełnie jakby to on wygrał. Co tu jest grane?
– To chyba jasne, nieprawdaż? – rozległ się pogardliwy głos w jego głowie.
– Co? Kto? Nana wyłaź z mojej głowy! To oszustwo!
– Tylko wtedy, gdy cię przyłapią, zamknij się, zachowaj kamienną twarz i słuchaj, bo dwa razy nie będę powtarzała. Skup się i pomyśl, Miłosz dostał w perku zdobywcę, dlatego zawsze będzie wygrywać w wojnach. Karol pacyfistę, więc w wojnach przegrywa, nieważne jaką kartę rzuci. To proste.
– A pozostali?
– Maciejka może wymienić lub sprzedać karty na czarnym rynku, więc może mieć całe naręcze asów jak dobrze to rozegra. Olka dostała trikstera, rzuca losową kartę niezależnie od swojego wyboru, więc musi całkowicie zdać się na szczęście.
– A ja?
– A ty… poczekaj, o kurwa, nie mrugaj! Aż mi niedobrze od tego, dostałeś pojebusa. Powodzenia.
– I to wszystko wywnioskowałaś po pierwszym wyrzucie?
– Błagam, ja w przeciwieństwie do ciebie nie tylko patrzę ale też i wyciągam wnioski. Uciekam, radź sobie sam.
– Cholerny pchlarz – mruknął na głos.
– Mówiłeś coś? – zainteresował się brodacz.
– Tak, mówiłem, że ciekawa gra – odparł mag z niesmakiem.
W takim razie zdecydujmy się na to, by zawsze wyrzucać kartę o najmniejszej wartości. W końcu gorzej już być nie może. Mrugnięcie. Same asy… Serio? Tak pogrywacie? Tomasz myślał, że użyje tej straszliwej, przerażającej, ostatecznej karcianej techniki jedynie w ostateczności. Dzięki niej jeszcze nigdy nie przegrał. W szemranych kręgach zdobył nawet przydomek Pijanego Karciarza. Podniósł dłoń.
– Ruda, czyń swą powinność.
Przyniesione piwo było niezwykle ożywcze, wygładzało myśli, przepędzało troski, zmieniało życiowe schody w amerykańską autostradę. Czas na cios kończący! Ale teraz pozamiata, zostały mu jeszcze trzy sekundy, lecz wiedział, że może je przedłużyć jak w dobrych filmach akcji. W końcu narrator kupował mu czas na afroamerykańskim rynku. To jest ten czas, czas bohaterów.
– Entliczek, pentliczek – mruczał Tomasz, wahając się nad wyborem.
Rzucona karta była w rzeczywistości dziewiątką. Wizja samobójstwa zdawała się całkiem kuszącym wyjściem z beznadziejnej sytuacji. Zaczął podejrzewać, że otrzymał naprawdę kiepskie karty w początkowym rozdaniu. Cóż, wszystko w rękach pozostałych Zabójców, przecież nikt nie miał wątpliwości, że przegra jako jeden z pierwszych. Tym razem szaleństwo było przeciwko niemu.
Gdy Panu Ciemności pozostały trzy karty, Karol miał już tylko jedną. W następnej rundzie wstał od stołu, machnął na to wszystko potężną dłonią i poszedł rzucać Nanie kłębek wełny. Dobra, teraz bierzemy się w garść i to ugrywamy, mamy dwie karty w dłoni, robimy to, jest moc! Dwa wyrzuty później Tomasz raczej się piwem przy stoliku obok. Tak naprawdę to nawet nie wiedział co się stało, był już odrobinę podchmielony.
Tymczasem zobaczmy co dzieje się u Olki: Lubię konie, ciekawe, pierniczki, pomalowałabym coś, kropki, jestem głodna. Chyba poszliśmy za daleko. Lepiej sprawdźmy co się dzieje u paserki.
Maciejka kłóciła się z wrednym goblinem, który próbował jej wcisnąć dziewiątkę za dwa jej króle, na co ona zdecydowanie nie chciała przystać i żądała dwóch asów. Niestety doszło do rękoczynów i paserka musiała odejść od stołu, gdyż w nerwach nie była w stanie prowadzić gry. Przyjaciele jeszcze nigdy nie słyszeli tak wielkich przekleństw rzucanych z ust tak małej osoby.
Na placu boju została już tylko Olka, Miłosz i Avaritia, który uśmiechał się coraz szerzej. Tomaszowi nie spodobał się ten uśmiech. Olce zostały już tylko cztery karty i wszystko prawdopodobnie rozstrzygnie się pomiędzy dwoma mężczyznami. Tylko dlaczego ten skurczybyk się uśmiecha? Coś tu jest zdecydowanie nie tak.
Po kilku rzutach Olka odeszła od stołu, lekko naburmuszona usiadła przy barze i wdała się w dyskusję z Rudą. Pozostali mężczyźni patrzyli sobie w oczy, co siedem sekund rzucali karty, na razie nikt nie mógł wygrać, choć przewaga była po stronie Miłosza. Tomasz zauważył, że Szermierz przez ostatnie pięć minut coraz częściej zerkał na złoty sygnet, który Avaritia nosił na palcu prawej ręki.
– Co ty na to, żeby podbić stawkę? – spytał nagle wojownik.
– Przecież i tak wygrywasz, zbyt duże ryzyko dla mnie.
– Ten sygnet za moją dożywotnią służbę.
– Co ty do cholery gadasz? – zaprotestował Tomasz.
– Zamknij się, wiem co robię.
– Zgoda, niech będzie – przytaknął Grzech i chciwie oblizał wargi.
Rozgrywka zdawała się trwać w nieskończoność, lecz Szyderca z każdym zagraniem zyskiwał przewagę nad przeciwnikiem. Tomasz z niepokojem stwierdził, że przyjaciel coraz częściej zerka na sygnet. W dłoni Avaritii zostały ostatnie karty, rzuty były obserwowane z narastającym napięciem, gdyż nikt nie był pewien, czy w decydującym momencie Grzech nie wywinie czegoś paskudnego. Ostatnia karta padła na stół i szybko została zgarnięta przez Miłosza.
Brodacz z uśmiechem zdjął złoty sygnet i rzucił go zwycięzcy. Sygnet zatrzymał się tuż przed Szermierzem. Pan Ciemności skinął głową, gdy poczuł na sobie wyczekujące spojrzenie żółtych ślepi. Wciąż niepokoił go ten tajemniczy uśmiech Avaritii. Lepiej jak najszybciej zakończyć tę sprawę i wracać do domu.
Nana błyskawicznie znalazła się za mężczyzną, który śmiał ją obrazić. Fioletowa suknia zaszeleściła podczas śmiercionośnego tanga. Jej dłonie zalała ciepła krew brodacza, szepnęła mu coś na ucho, lecz na tyle cicho, że nawet narrator tego nie usłyszał. Głowa mężczyzny opadła na dębowy stół, tworząc wokół kałużę ściekającej posoki. Kot o fioletowej sierści siedział na barowej ladzie czyszcząc łapki.
Tomasz natychmiast podszedł do stołu i zabrał sygnet. Nie zdążył nawet schować go do kieszeni, gdy poczuł przy krtani zimne ostrze, delikatnie rozcinające mu skórę. Kropla krwi spłynęła po grdyce. Przełknięcie śliny było w tym momencie ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę.
– Oddawaj – usłyszał pozbawiony emocji głos przyjaciela.
Wystawił dłoń i przekazał błyskotkę Miłoszowi. Przez sekundę był pewien, że mimo wszystko ostrze przetnie tę delikatną więź łączącą go z tym światem. Wojownik schował broń, wpatrywał się w sygnet jak sroka w gnat. Tomasz w ostatniej chwili odsunął się przed karolowym ciosem, który trafił Szydercę prosto w szczękę.
Szermierz przeleciał całe pomieszczenie i grzmotnął w ścianę. W tym samym czasie pojawił się świetlisty portal, z którego wyszedł Finisar. Wydawał się w dość podłym nastroju. Nieśmiertelny obrzucony został stertą drewnianych odłamków i drzazg, rozległo się pokasływanie i rzężenie.
– Co wy tu, kurwa, jakiś remont macie czy co? Chcecie mnie wykończyć? Nawet orkowie w 117-ym mnie nie wypatroszyli a wy chcecie załatwić to pylicą?
– Wspaniale jeszcze tylko jego tu brakowało – mruknął Tomasz rozcierając grdykę.
– Ja też się cieszę na twój widok mój drogi uczniu.
– Wiesz, mamy tu mały problem i byłoby dobrze gdybyś nie przeszkadzał.
– Problem?
Miłosz wygramolił się z resztek, odrzucił przygniatającą go belkę z dziecinną łatwością. Na jego palcu lśnił złoty sygnet. Uśmiechnął się a Tomasz natychmiast rozpoznał ten grymas, więc to dlatego Avaritia przegrał tak łatwo, potrzebował do swoich celów kogoś silniejszego. Ta gra od początku do końca była ustawiona. Zwycięzca był tylko jeden. Finisar z zaciekawieniem spojrzał na wojownika.
– Oddaj ten sygnet – powiedział głośno i wyraźnie.
– Bo co mi zrobisz szmaciarzu? Jestem Avaritia i będę wszystkimi rządził, cały świat będzie spętany w ciemno… – Grzech urwał, gdy Finisar pojawił się tuż przy nim.
– Ja chyba się nie przedstawiłem – szepnął Przedwieczny.
Krew chlusnęła na zakurzoną podłogę. Uwolniony Szyderca stracił przytomność pod wpływem bólu i szoku. Gdyby jego mózg nie wyłączył obwodów, nasz ulubiony bohater przepaliłby się jak kiepska żarówka. Tymczasem Finisar stał przy barze i zdejmował sygnet z palca Miłosza. Nie zwracał zbytniej uwagi na to, że krew z odciętego przedramienia wojownika wsiąka w czarną szatę maga. Poprosił rudowłosą o odrobinę najlepszego wina, gdyż walczył z okropną migreną.
Po otrzymaniu kieliszka rzucił rękę na pierś nieprzytomnego mężczyzny. Tomasz zauważył szmaragdowy cień, gdy ręka wróciła na swoje miejsce. Skubaniec nie będzie miał nawet blizny, mag wątpił nawet, że Miłosz cokolwiek będzie z tego pamiętał. Przedwieczny pochylił się jeszcze, by podrapać Nanę za uchem, po czym wszedł w portal. Przyjaciele stali skamieniali i nikt nie wiedział, co powiedzieć.
– Ładny cios – Tomasz w końcu przerwał ciszę i poklepał mnicha po ramieniu.
– Miał szczęście, ostatnio zaniedbałem się w treningach.
– Mogło być nieciekawie.
Dźwięk otwieranej kasy fiskalnej i nabijanych wartości natychmiast sprawił, że wszyscy odzyskali zmysły. Olka stwierdziła, że zostawiła kuchenkę na gazie i musi spadać, Maciejce nagle zadzwonił telefon, otworzyła portal i tyle jej było, Karol skorzystał ze zjednoczenia z naturą i nabył mocy kameleona. W sumie to do dzisiaj go nie znaleźliśmy. Pan Ciemności westchnął i wziął od rudowłosej barmanki kilometrowy kwit.

– Jest tylko jedna dobra rzecz w tym wszystkim. Nareszcie to ktoś inny jest nieprzytomny i poharatany pod koniec odcinka – westchnął i przeszedł przez portal taszcząc przyjaciela na czarnych noszach.

Komentarze

  1. ^^ gra w "wojnę" taaak!
    "Lubię konie, ciekawe, pierniczki, pomalowałabym coś, kropki, jestem głodna." - wyjąłeś mi to z ust :D niah niah

    podoba mi się ten odcinek. Współczucie dla Szydercy, jak mniemam kara za milczenie XD

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz