Wrota absurdu (Zabójcy filler)

forma: opowiadanie, filler,
gatunek: fantasy sanbsurdu,
miejsce: nieco zmutowana ZG,
czas: zmutowana teraźniejszość,
opis
: Narratorka jest w złym humorze bo fabuła jej się nie chce słuchać. Absurd jaki towarzyszy Sanowi wycieka na karty Worda i paczy akcję opowieści. Tomasz i Miłosz nieświadomi niczego muszą zwalczyć sanbsurd, w przeciwnym razie... zginą!


Narratorka westchnęła, opadła na krzesło i przymknęła oczy z rezygnacją odchylając głowę w tył. Otwarty Microsoft Word oświetlał jej twarz bielą zapisanej karty, a migający znacznik kursora oczekująco zastygł na końcu zdania: „Tomasz i Miłosz padli na klęczki dysząc ciężko, a ku nim zbliżała się uśmiechnięta Śmierć.
          –Do dupy. burknęła pod nosem.
Narratorka ze znużeniem odemknęła jedno oko, sięgnęła po kubek z kakao i upiła łyk. Już któryś dzień z kolei próbowała wcielić pomysł w życie i spisać jedną z pasjonujących przygód Tomasza i Miłosza. Cała fabuła jednak brnęła uparcie wciąż do tego samego punktu, w którym obaj już zaraz mieli zginąć. Ich główny przeciwnik był bardzo nieuchwytny i wymykał się Narratorce spod kontroli. Trochę tak jakby żył własnym życiem.
To jest to! Powiedziała na głos niemal tracąc równowagę na rozklekotanym krześle. Już mi nie uciekniesz San. – uśmiechnęła się upiornie i powróciła do pisania.

Śpiącego smacznie Tomasza obudził uporczywy, chamski dźwięk telefonu. Półprzytomny wymacał aparat na parapecie i zachrypniętym głosem warknął w słuchawkę.
– Czego?
– Nie idę dziś na uczelnię.– po drugiej stronie rozległ się zadowolony z siebie głos Miłosza.
– Aha. I koniecznie musisz mi o tym powiedzieć o czwartej nad ranem?
– Tak, w sumie to tak.
– Wiesz co, wal się. Gówno mnie to obchodzi. – odpowiedział uprzejmie Tomasz i rozłączył się. Rozchylił żaluzje i ze zrozumieniem kiwnął głową.
– No tak. Pada.
Ha! Proste i skuteczne. Narratorka zapiała z zachwytu. – Teraz się nawet nie spotkają i ten wredny babsztyl nic nie zrobi.
Co? – wymamrotał zaspany Tomasz.
Nic, nic. Śpij sobie. – dodała uspokajająco i Tomasz niewiele zastanawiając się nad tym dziwnym zjawiskiem ponownie zapadł w drzemkę.
Gdy budzik zadzwonił ponownie, Tomasz zniechęcony już na wstępie, przełączył go o następną godzinę.
            – Wstawaj, wstawaj, wstawaj! – San zaczęła skakać po łóżku i bębnić dłońmi w poduszkę. – Dziś masz kolokwium, a potem obiecałeś mi, że pójdziemy na pizzę!
            – Eee? – Tomasz rozgrzebywał niechętnie pamięć, usiłując przypomnieć sobie takie fakty i wkrótce dał za wygraną. – Nie wydaje mi się.
            – Wstawaj, wyciągniemy później szydercę na piwo. Zresztą deszcz już przestał padać.
            – Jak to przestał?! – Narratorka, złapała monitor komputera i niemal przyłożyła nos do ekranu.
            – Zobacz. Chyba wraca z powrotem do góry. – San z uśmiechem popukała w szybę, a zainteresowany Tomasz otrząsnął się z resztek snu i wyjrzał również. Z pozoru nic się nie działo. Śnieg w dużej mierze stopniał pozostawiając rozbabrane błoto i lśniący kałużami asfalt. Po chwili jednak można było dostrzec, jak pojedyncze kropelki odrywają się ziemi i lecą do góry. Odczepiały się od balustrady tarasu, wylatywały z kałuż i z pokrytych tymi drobinkami gałęzi drzew.
            – To nie możliwe. Wzrok mi się pogorsza z każdym dniem. – wzruszył ramionami i poczuł, że już nie chce mu się spać. Mniej więcej godzinę później oboje już byli w drodze na uczelnię.
            Narratorka z niepokojem gapiła się na tekst i dreszcz przeszedł jej po karku w dół pleców. Zapaliła światło w pokoju, odetchnęła kilka razy i powróciła do pisania.
            Na uczelni rozdzielili się, gdyż Ola poszła na swoje zajęcia, a Tomasz przysiadł przed swoją salą z ujemną motywacją i jeszcze gorszym humorem. Nawet nadzieja, że wykładowczyni się nie pojawi spełzła na niczym, bo oto już otworzyła im salę, zapraszając do środka i zapewniając, że zaraz wróci, po czym ulotniła się na chwilę zdążając w kierunku sekretariatu. Nim Tomasz na dobre ulokował się na swoim miejscu zdumiony ujrzał, że do klasy wkracza Miłosz.
            – O cześć dupku. A miało cię nie być.
            – Noo, ale przypomniało mi się, że mamy zerówkę z języka i jakoś się przywlokłem. Dobrze, że przynajmniej przestało padać.
            – Hm… – mruknął  niezbyt konkretnie i zamyślił się na moment.
            – Katastrofa! – Narratorka krążąc po pokoju ciągnęła się za włosy, jakby to jej miało pomóc zwalczyć ten absurdalnie samodzielny tekst. – Muszę ingerować. – rzekła w przestrzeń z determinacją i wystukała kilka słów na klawiaturze.
            Miłosz wyrwał kolegę z zadumy ciągnąc go za rękaw i wskazał na tablicę.
            – Patrz. Ciekawe kto to napisał?
            Tomasz powędrował wzrokiem za ręką kolegi i odczytał koślawe literki nabazgrane kredą: „Strzeżcie się absurdu!!
            – Może to jakiś temat na nasze zajęcia? Fajnie by było.
            – Stary, to brzmi jak z jakiegoś horroru, kiedy bohater znajduje tajemnicze napisy, których wcześniej nie było. – zapalił się Tomasz i po chwili obaj zaczęli tworzyć własne scenariusze, ze sobą w roli głównej naturalnie. Ich ciekawość podsyciła wykładowczyni, która z początku na tekst w ogóle nie spojrzała, a potem potrzebując miejsca na tablicy, bezceremonialnie zmazała napis. Chłopcy spojrzeli na siebie znacząco.
            Późniejsze zajęcia mijały jednak monotonnie i nudno, dłużąc się tak bardzo, że ostatnie zdecydowali się opuścić i zaczerpnąć świeżego powietrza. Mimo porannych anomalii popołudnie było dosyć ciepłe, bezwietrzne i słoneczne. W sam raz, żeby zajść do księgarni, czy na piwko. Ruszyli zadowoleni dowcipkując i kpiąc z czego tylko przyszło im do głowy, aż mijając osiedle pełne kolorowych domków dotarli do monopolowego.
            Narratorka aż sapnęła ze złości.
            – Jakie, na ścierrrrwo plugawego gada z rrrrwą kulszową, osiedle?! Jakie rrrwa mać domki? Skąd tu jakiś solony monopolowy?!
            Tomasz z Miłoszem zapatrzyli się na szyld z błogim uśmiechem.
            – O ale bym się napił takiego taniego winiacza. – Wystawił kieł Tomasz i przeszukał zawartość portfela.
            – No, w zasadzie możemy sobie kopsnąć po jednym i zasiąść gdzieś tam. – Miłosz wskazał okrągły kwiecisty gazon otoczony ścieżyną, kilkoma drzewami i trzema ławeczkami.
            – Wygląda dobrze. Tomasz zmrużył oczy i podreptał raźno do sklepu. Zadzwonił irytujący dzwoneczek przy drzwiach i blond dziewuszka w kucykach żując energicznie gumę pochyliła się na ladzie prezentując wdzięki.
            – Em, w czym mogę em pomóc?
            – Najpierw się trochę rozejrzymy. – na twarzy Tomasza wykwitł wspaniały wyraz pogardy dla hołoty tego świata. Miłosz nie miał tylu skrupułów i hedonistycznie zagapił się w dekolt dziewoi.
            Sklepik zawierał zdumiewająco sporo spożywki, małe terrarium z białymi myszkami i pokaźną kolekcję alko-% niektóre podejrzanego pochodzenia. Po niedługiej dyskusji wybrali sobie butelki ciemnego piwa o obco brzmiącej nazwie i ustawili je na ladzie do zeskanowania. Blondyna ciamkając głośno gumą do żucia zapatrzyła się na zwitek papieru, który wypluwała właśnie rzężąca jak ruskie ustrojstwo kasa fiskalna.
            – Em, em, tu pisze, że jesteście tysię… tyś…tysią… Że jesteście klientami nr tysiąc i macie zniżkę em, piędziesiont procent. Proszę bardzo, zapraszamy ponownie. – Ekspedientka wręczyła im zakupy i powróciła do piłowania długaśnych paznokci.
            Zadowoleni jak skowronki usiedli sobie na upatrzonej ławeczce i każdy pociągnął łyk ze swojej butelki.
            – Dobre! – Miłosz rozparł się na ławeczce i wyciągnął przed siebie nogi. – Powiedziałbym nawet: bardzo dobre!
            – Bo w dobrym towarzystwie. – zaśmiał się Tomasz i łyknął po raz drugi, po czym wciągnął zadowolony przyjemną woń kwiatków unoszącą się nad zadbanym, kolorowym gazonem.
            – Ty. Kto by pomyślał, a niedawno była jeszcze zima. Z tego wszystkiego wyszedłem nawet w kożuchu. Boższsz jak mi teraz gorąco.
            Miłosz zagapił się półprzytomnie na kwiaty, a później z rozszerzonymi oczyma wpatrzył się w kumpla.
            – Rzecz w tym, że jest styczeń.
            Obaj przyglądali się sobie z bardzo głupimi minami. Obaj w zimowych ubraniach, pocąc się niemiłosiernie na ławce w…
            – Zaraz, a gdzie my właściwie jesteśmy? – zaniepokoił się jeszcze bardziej Tomasz.
            – Taaaaak! Nareszcie. – Narratorka odetchnęła z ulgą i zaśmiała się dumna z siebie, że nie zapomniała o tak istotnej rzeczy jak zimowy kożuch. – Teraz wystarczy przejąć stery. Pokażę temu babsztylowi, co to znaczy pogrywać Narratorką! – pogroziła palcem przeciwniczce i ponownie pochyliła się nad tekstem.
            – Chyba zagadaliśmy się i zamiast do centrum, to wleźliśmy w jakieś osiedle. Zresztą styczeń mamy na tyle ciepły, że z pewnością w wielu miejscach już zakwitły rośliny. Pamiętam jak San opowiadała, że widziała kwitnącą wiśnię nieopodal Tesco.
            – Zdaje się, że masz rację. – Miłosz rozejrzał się jakby chcąc się upewnić, że sesja się jeszcze nie zaczęła, nadal trwa styczeń, a szaleństwo San nie uszkodziło jeszcze trwale jego szyderczego umysłu.
            – Cóż, dopijemy ten szajs do końca i chodźmy coś zjeść. Nie jadłem jeszcze dziś śniadania. – dodał pokrzepiająco Tomasz i jak postanowili, tak się stało. Odnalezienie właściwej drogi do centrum nie nastręczało trudności. Dzień mimo wszystko był styczniowy, czego dowodziły kupki śniegu ocalałe tu i tam.
            – Idziemy do Koloseum? – zaproponował Miłosz.
            – Wstąpmy jeszcze do Carrefoura, może mają jakieś promocje książkowe.
            – Dobra. Sądzisz, że kiedy przeczytamy te wszystkie książki, które nakupiliśmy? –Miłosz zagapił się na dziewczynkę stojącą na moście nad jezdnią.
            – Na przyszłą sesję zimową na pewno będziemy mogli przynajmniej kilka odhaczyć. Czy to nie jest San?
            Rzeczywiście, przy dokładniejszym przypatrzeniu się postać stojąca na moście okazała się Olą mimo wściekle różowej kurteczki jaką miała na sobie. Najwyraźniej ich nie zauważyła. Robiła komórką zdjęcia niebu. Ptaki cofały się po niebie.
            – Ten ciapciak nas nie widzi, chodź przestraszymy ją. – zaproponował Miłosz i zanim jego towarzysz zdążył zaprotestować, już cichcem wspinał się na schody. Jakieś było jednak jego zaskoczenie, gdy po wejściu na górę dziewczyny tam nie było.
            – Ki diabeł? – zastanowił się, a po chwili klepnięcie w plecy sprawiło, że silnie się wzdrygnął przestraszony. Za nim stała niska dziewczyna w różowej kurtce, z całą jednak pewnością nie będąca San.
            – Przepraszam coś panu wypadło – padł cienki cichy głosik i stworzenie podało Miłoszowi wymiętą ulotkę. Spojrzał na nią.
WROTA ABSURDU
Nie przegap. Od 14.00. – do 22.00.,
W KAŻDY WTOREK.
piwo w promocji!!
Czekają na ciebie wielkie atrakcje bla bla bla

            – Co to jest? To nie moje…
            – Co nie twoje, gdzie San? – przed Miłoszem stał Tomasz patrząc wyczekująco.
            – Nie ma San, pomyliliśmy się. Jakaż dziewczyna dała mi to. Patrz.
            Tomasz także obejrzał ulotkę i uniósł wzrok na kolegę.
            – To mi się trochę jakby kojarzy z tym napisem, który widzieliśmy dziś rano w sali.
            – Myślisz, że to jest jakoś ze sobą powiązane? Eee… nie wydaje mi się – Miłosz skrzywił się sceptycznie. – w ogóle, co to ma być. Myślisz, że to jakiś nowy klub?
            – Nooo! Brzmi w sumie całkiem nieźle, może tamto miejsce ma klimat. Może by tam zajrzeć, może mają też coś dobrego do jedzenia, to strzelimy sobie jeszcze po jednym i coś przekąsimy. – Tomasz wpadł w nadzwyczaj dobry humor.
            Zaniechali Carrefoura i pokierowali się adresem zawartym na drugiej stronie ulotki. Krążyli przez dłuższy czas aż obaj zaczęli się niecierpliwić i już niemal mieli porzucić zamiar odszukania klubu, kiedy wreszcie w jakimś zupełnie z dupy zaułku zobaczyli szyld. „Wrota Absurdu”. Miłosz stanowczo szarpnął zaśniedziałą klamkę i drzwi rozwarły z trudem, skrzypiąc tak jakby San wyjątkowo podle wyżywała się na swoich skrzypcach. Ciemny korytarz poprowadził ich do ładnie oświetlonej sali gdzie z mosiężnych kandelabrów na podłogę skapywał wosk zapalonych świec. Bar o ciemnym, wypolerowanym na gładko blacie uatrakcyjniała cudowna istota o czarnych jak krucze skrzydło włosach. Oprócz nich, widocznie z powodu wczesnej pory nie było żadnych gości, więc całe ich skupienie z miejsca przeniosło się na barmankę. Pod szyją miała przewiązaną czerwoną apaszkę, która ładnie układała się na jej nagich obojczykach i podkreślała głęboki, choć w granicach zdrowego rozsądku, dekolt. Dekolt zawierał dokładnie to, co zawierać powinien i tylko nieznacznie górował nad wąską ślicznie zarysowaną talią, którą oblewał materiał czarnego lejącego się materiału. Choć nie było widać reszty pięknego ciała barmanki, niewątpliwie było ono godne uwagi i gdyby ktoś zajrzał za kontuar z satysfakcją ujrzałby, że opinająca kuszące biodra suknia rozdziera się na udzie odsłaniając znakomitą, wręcz wartą oka koneserów nogę.
Może trochę przesadziłam – pomyślała Narratorka.
– W czym mogę panom służyć?– wypowiedziała te słowa głębokim, nieco zachrypniętym głosem i nachyliła się w kierunku gości.
            – Może pani… – uśmiechnął się nieco głupkowato Miłosz, a Tomasz odchrząknął znacząco i może ciut jąkając się, poprosił:
            – Dwa dobre piwa i może coś z menu dań, J-jeśli można.
            – Oczywiście, już podaję. – Barmanka uśmiechnęła się uroczo i wyciągnęła smukłe ramię, aby podać Panom karty menu.
            – Może to jakaś siostra Rudej – rozmarzył się Miłosz, gdy usiedli sobie w kątku na obszernych ławach. Tomasz z zadowoleniem przeglądał kartę dań i wybrał sobie podwójną grillowaną karkówkę, z frytkami w ogromnie przystępnej cenie. Wkrótce też piękna panna przyniosła im w kuflach piwo, które sączyli z lubością, albowiem okazało się bardzo zacne.
            Gdy tak siedzieli, do lokalu powoli zaczęli napływać goście. Z początku obaj nie zwrócili na to uwagi, ale po jakimś czasie z pewną konsternacją, a trochę z ciekawością zaczęli obserwować wchodzących. Wielu miało długie płaszcze, a raczej należałoby tu powiedzieć: peleryny. Wysokie buty u brodatych, długowłosych mężczyzn nie były tu rzadkością. Kilka nielicznych dam przyciągało wzrok opinającymi to i owo skórzanymi spodniami.
            – Chyba trafiliśmy na jakiś konwent. – wysnuł w końcu przypuszczenie Miłosz. Musieli jednak mocno zrewidować ten pomysł, gdy nieoczekiwanie dosiadła się do nich niewysoka postać, o krótko przystrzyżonych ciemnych włosach otulona czarnym płaszczem.
            – Cześć, mogę się dosiąść? – zapytała, a gdy niepewnie kiwnęli głowami spojrzała wymowno w bok, gdzie gromadka barczystych typów hałaśliwie raczyła się piwem. – Wyglądacie na porządnych gości, a z tamtymi to nigdy nie wiadomo.
            – Czy to jakiś zjazd? – zapytał niepewnie Tomasz. – No konwent taki z cosplejami i w ogóle…
            Spojrzała na nich zdumionym wzrokiem.
            – Ale, że co? Nie za bardzo wiem o czym mówisz, zdecydowanie jednak nie mam z tamtymi kolesiami nic wspólnego. Jestem tu z misją.
            – Eee… misją? – kumple popatrzyli po sobie starając się zachować powagę.
            – Tak, szukam pewnych dwu typów, obczajcie. – podała im dziwnie pożółkły papier, na którym ktoś namalował brązowym tuszem podobiznę dwu wysokich mężczyzn. Jednego w płaszczu, a drugiego w zbroi. Twarze mieli trochę niewyraźne, ale o pewnym podobieństwie nie mogło być wątpliwości.
            – Ojej – kobieta zamachała rękami podekscytowana gdy również to dostrzegła. – To niesamowite!
            – Co ty nie powiesz. – odparł cicho Tomasz wpatrując się w swoją podobiznę.
            – Jesteście mi ogromnie potrzebni. Nikt inny jak wy możecie pokonać okrutną Zmorę Absurdu. To przeznaczenie, które było pisane wam na długo przed powstaniem królestwa Absurdu. Tak rzecze proroctwo.
            – Jednocześnie czuję, jakby się spełniało największe marzenie mojego życia, a z drugiej strony, mam niejasne poczucie, że ktoś urządza sobie tutaj jedną wielką bekę i zaraz wyskoczy San z kamerą wrzeszcząc „Prima Aprilis”. – Powiedział kwaśno Miłosz wprowadzając resztkę piwa w kuflu w ruch wirowy.
            – Jest styczeń. – zauważył trzeźwo Tomasz, zerując karkołomni swój kufel.
            – Tak jakby Olce robiło różnicę, jaka jest pora roku.
            – Nie cieszycie się? Oto stajecie u wrót przygody i nieznanego…
            – Ja pierdolę takie nieznane. Weź nam udowodnij, że to wszystko nie jest ściema. Jak my mamy pokonać jakąś tam Zmorę, jak ledwie przechodzimy przez kolokwia.
            – O dobrze mówisz stary. Weź zapodaj nam jakąś magią, ukaż tajemny artefakt, nie wiem… przebij Miłosza w marketingu.
            – O niedowiarkowie. A więc usłyszcie jak dziwne i wynaturzone rzeczy przyszło mi spotkać na mej drodze. W jak zwariowane i absurdalne sytuacje zostałam wplatana…
            – Weź sobie oszczędź, z San mamy to na co dzień. Czynu, czynu, albo się przymknij i daj dokończyć piwa. – Mówiąc to Tomasz wstał i zamówił jeszcze po kufelku, bo piwo było naprawdę świetne, a barmanka naprawdę urocza.
            – Musicie mi uwierzyć. – ciemnowłosa załamała ręce błagalnie. – Tak naprawdę jedyne co musicie zrobić, to rozdzielić się i wrócić jak najprędzej do domów. Wtedy ona się po prostu nie zjawi.
            – Mmm… Kto?
            – No zjawa.
            – Się nie zjawi? Zabawne. Ale właściwie czemu?
            – Boo… No nie wiem – zmierzwiła włosy trochę zawstydzona. – Ale tak mówi proroctwo. Że zabija was jak we dwu próbujecie z nią walczyć. Więc najprostsza opcja jest taka: musicie się rozdzielić. Nie będziecie we dwójkę, a ona was nie dopadnie.
            Wymienili te specjalne spojrzenia mówiące „czy myślisz to samo co ja?”
            – Stary musimy pokonać tę Zjawę. – powiedział stanowczo Tomasz wywołując podziw dziewczyny i niewidoczną rozpacz Narratorki.
            – Ee… ja myślałem raczej: „pora płacić i się zwijać zanim napadnie nas więcej zjebów”. – Miłosz z nadzieją popatrzył na drzwi.
            – Wspaniale! Proszę bardzo. Idźcie tam. Poznajcie zwodniczą moc absurdu. – uniosła się dziewczyna i wstała gwałtownie przewracając ławę.
            – Się wkurzyła. Dobra, chodźmy już. Nic tu po nas. Trzeba zapamiętać miejsce i kiedyś tu wrócić. – Miłosz zarzucił na siebie płaszcz i obaj jak na komendę skłonili się barmance.
            Gdy wyszli na ulicę wciąż było ciemno, ale nim doszli do ratusza zachodnie niebo pokraśniało złotem i pierwsze promienie słońca leniwie wypełzły nad horyzont. Szli nucąc bawarską melodię ludową. Wtem Miłosz powstrzymał kolegę szarpnąwszy w przejęciu za rękaw.
            – Widzisz może to, co ja?
            – Co, gdzie? – Wystraszył się Tomasz.
            – Tam. Patrz. Takie białe.
            Rzeczywiście w oddali, w półmroku budzącego się poranka, koło kontenerów na śmieci można było dostrzec zarys czegoś białego, co miało jakby główkę i dwa czerwone punkciki oczu jarzące się tak wyraźnie, że można je było dostrzec nawet z tak dużej odległości.
            – Ja pierdzielę, co to za gówno?
            – Nie wiem. Ale może nam się tylko zdaje. Powiedz prawda, że nie widzisz tam żadnej postaci?
            – No teraz to nie… W ogóle cokolwiek to było, już tam tego nie ma.
            – Kurwa, zginiemy tutaj. Zapierdoli nas po ciemku jakiś alien.
            – Świta.
            – Co?
            – No świta. Wschodzi słońce.
            – Przecież jest jakoś może z siedemnasta? Powinno się robić ciemno.
            – Spierdzielamy stąd.
            Zgodnie powzięli bardzo szybki marsz, aż w końcu dotarli do Ratusza.
            – Już tu byliśmy. – jęknął Miłosz
            – Kurwa nie gadaj… Będziemy tak chodzić do usranej śmierci.
            – Może to nastąpi szybciej niż myślimy. Spójrz – Miłosz rozejrzał się wokół a spomiędzy drzew wyłoniło się wiele ciastowato bladych kształtów, o nieco humanoidalnym kształcie i bardzo nie humanoidalnych czerwonych oczach.
            Narratorka zawyła jak potępieniec, nie spostrzegając, że zrzuciła ze stołu kubek, któremu odleciało ucho.
            – Co za zołza! Massaraksz, cholerny las! W mieście byłoby bezpieczniej… Kurwa, trzeba to jakoś odkręcić
            Rzucili się do ucieczki i prędko wypadli z parczku na odsłonięte płyty chodnika. Latarnia oświetliła widniejące na chodniku słowa: „Nie spierdolcie tej opowieści, nie dajcie się złapać”.
            Zatrzymali się w nagłej zadumie.
            – To chyba nie jest normalna sytuacja… Nie? – Miłosz sceptycznie przekrzywił głowę i próbował ogarnąć sens namalowanych olejną słów.
            – Istotnie milordzie. Coś, albo ktoś jest tu zdrowo popierdolony.
            – No to przemyślmy plan działania. Możemy albo spierdalać i po drodze odkryć, że gonią nas własne flaki, albo stawić czoła temu Czemuś. – skonkludował Miłosz.
            – Prawisz do rzeczy mój drogi kompanie.
            – Idioci! Cymbały! Debile! Uciekajcie!! – rozległ się głos dosłownie z niebios podejrzanie przy tym znajomy.
            – Nie. Już mnie chyba nic nie zdziwi. Ale zdecydowanie nikt mi do kurwy nędzy nie będzie rozkazywał. – rozgniewał się Szyderca.
            – Ja pieprze… Jestem Narratorką i jak wam dobrze radzę, róbcie co mówię!
            – Ale, że jak? – zainteresował się Tomasz.
            – Na pogawędki mu się zebrało! – odwarknął głos. – Zaraz San Absurdu rozwałkuje wasze mózgi o sufit, który wkleci mi do fabułyJuż nad tym nie panuję!
            – San? – Zaniepokoił się Tomasz. – O to niedobrze. San jest nieobliczalna, to brzmi groźnie. Ale jak to, jesteś narratorem tej opowieści i twoje postaci robią co chcą?
            Niebo momentalnie zasnuło się chmurami i zadudniły gromy.
            – Co was to kurwa obchodzi. Wy nędzne, nieposłuszne, plugawe robaczyska
            – No bardzo nas obchodzi – burknął kwaśno Tomasz.
            – Ej, ale jak rzeczywiście jesteś narratorem i masz sporo mocy, to daj nam jakieś nadprzyrodzone moce, albo co? – Zaproponował Miłosz. Odpowiedziało mu milczenie. I trwało jeszcze z kilka minut.
            – No kurwa. – usłyszeli w końcu. Racja.
            – Ha! Nadeszła chwila Waszej-Natychmiastowej-Utraty-Sił-Żywotnych! Gińcie parszywcy. – Zza drzew wyłoniła się postać w powiewającym rdzawym płaszczu.
            – Niedoczekanie twoje San Absurdu! – Odpowiedział Pan Ciemności i błysnął błyskawicą ciemności. San Absurdu co prawda uchyliła się, ale na to tylko czekał Szyderca, którego świetlice portale rozjaśniły całą ulicę jak również armię ciastowatych, czerwonookich postaci, przyczajonych dotąd za kręgiem światła.
            –Żryjcie to pomioty Absurdu! – krzyknął a tysiące strzał pomknęło w stronę odrażających potworków.
            – Eeeej! – zmartwiła się San Absurdu. – moje ciasteczka!
            – What? To były ciasteczka?
            Tomasz z Miłoszem zamarli zbici z tropu.
            – No. – San Absurdu wygięła usta w podkówkę i tupnęła nogą. – z żurawiną.
            – San, przestań robić nam wodę z mózgu i skończ z tym przedstawieniem. – zdenerwował się nie na żarty Tomasz.
            – Ojej, teraz to jesteś zły nie na żarty… Może ciasteczko? – zapytała uprzejmie San Absurdu. – Chodźmy do domu. Już mi się znudziło. – Po czym narzuciła swój zielony pokiereszowany plecak na ramię i ruszyła w stronę wschodzącego wciąż na zachodzie słońca.
            – Ja jebie. Nic gorszego pod słońcem. – sapnął Tomasz i machnął ręką.
            – Chodźmy do was, napijemy się. W końcu piąteczek.
            – Ale przed chwilą był wtorek. – Zaoponował Tomasz.
            – No one cares, już nie jest. – podsumował sentencjonalnie Miłosz, – W sam raz na koniec z dupy.
            – A morał z tego taki: Kto próbuje przechytrzyć San Absurdu temu koniec z dupy. – Powiedziała Narratorka zadowolona z siebie i zamknęła laptopa.


Koniec z dupy

Komentarze

  1. Szczerze mówiąc nie do końca łapię o co chodzi. jest bardzo chaotyczne i mimo, że rozumiem, że taki był zamysł, to trochę utrudnia mi to zapoznawanie się z treściom.
    Absurd w ilościach hurtowych, czyli to czego można się spodziewać po tytule, za co niesamowity plus. Szkoda tylko, że nie bardzo czuć napięcie, wtedy absurd byłby mocniej zaakcentowany.
    Btw, czemu w filerach San jest, a w głównym cyklu nie bardzo?

    OdpowiedzUsuń
  2. Sam Sam pewnie nie do końca łapie o co chodzi. Taki to już sanbsurd ;) mocno.

    A jeśli kiedy uda mi się stworzyć fabułę pełną napięcia to chyba od razu umrę szczęśliwa dokonawszy tak wspaniałego czynu.

    *Btw, czemu w filerach San jest, a w głównym cyklu nie bardzo?*

    czyli, że co? San w głównym cyklu tyż jest przeca.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz