Marionetki (Zabójcy filler)

forma: opowiadanie, filler,
gatunek: epic-fail-heroic-fantasy,
miejsce akcji: kraj rudych ludzi, UZ,
czas akcji: almost teraźniejszość,
opis: kraina rudych ludzi jest w niebezpieczeństwie, jak się okazuje tylko Tomasz, Miłosz i Ola mogą zapobiec nieszczęściu. Zrobią to z typowym dla siebie upodobaniem do porażek :)




Miłosz, Tomasz i Ola wygrzewali się w słońcu na ławce przed UZtem. Dzień był leniwy, więc jak wiele podobnych dni nie marnowali go na siedzeniu na zajęciach. Sączyli zakupione w Żabce piwo i uroczyście klęli na czym świat stoi. To znaczy ma się rozumieć robili to Tomasz z Miłoszem, a Olka słuchała mrużąc oczy w słońcu. A żeby być dokładnym klął jedynie Tomasz, a Miłosz sekundował mu błyskotliwym „ Tak, masz rację”, „A to ci dopiero!” oraz „No, to właśnie są ludzie...” i tym podobne. Myślami błądził natomiast gdzieś w okolicach oglądanych z dołu chmur. Gdy więc Tomasz tonem pełnym oburzenia rzekł:
            – I nikt mnie jak zwykle nie słucha!
            Na co Miłosz odpowiedział to, co w kolejności wypadło mu powiedzieć, czyli:
            – Tak, w rzeczy samej. I tu się z tobą zgodzę.
            Tomasz zrobił minę wyrażającą jednocześnie głęboki żal i urazę manifestujące się w solidnym kuksańcu wymierzonym pod żebro przyjaciela. Ola z nogami wyciągniętymi w stronę jasnego nieba, niemal spadła z ławki zaśmiewając się ze zdezorientowanej miny Szydercy.
            – No gdzie indziej was znaleźć jak nie tutaj? – zagadnął ich znajomy głos. Ola wykręciła karkołomnie głowę, by po chwili uśmiechnąć się na widok koleżanki.
            – Ruda! O, przyłączysz się?
– Łyczka? – zapytał uprzejmie Tomasz.
– Nie dzięki... Wiecie mam do was sprawę. – Ruda zaczęła wyłamywać palce, wyraźnie czymś zafrapowana.
– No, co jest? Pewnie nie zrobiłaś tej pracy na jutro i teraz ci się przypomniało, co? – Miłosz uśmiechnął się z radością, albowiem nie byłby pod tym względem jedyną osobą.
– Co? Jaka praca? – spłoszyła się dziewczyna, ale zaraz machnęła ręką. – Nie, nie o to chodzi. Wiecie, to naprawdę ważna rzecz. W zasadzie można by powiedzieć, życia i śmierci. – powiedziała bardzo poważnie, wręcz dramatycznie.
– Na mą czarną duszę! – Tomasz zerwał się z ławki. – mów prędko, bo leki w mieszkaniu zostały, a ja nie znoszę takiego napięcia.
– Ym... Rzecz w tym, że mi raczej nie uwierzycie...
– Mafia? – spytała rzeczowo Ola.
– Narkotyki? – dorzucił Miłosz.
– Wygrałaś w lotka i zamierzasz sponsorować badania genetyczne, jednak twoja przyrodnia siostra, której do tej pory nie znałaś, jest przywódcą chińskiej spółki konkurencyjnej, której zależy, by twoje badanie umarły śmiercią naturalną, a więc nasłali na ciebie płatnych morderców i nie masz gdzie się ukryć, bo zidentyfikowali twoją bazę, a nie chcesz narażać rodziny? – wyrzuciła z siebie Ola z prędkością pepeszy z takim wyrazem twarzy jakby wiedziała co mówi.
Pozostała trójka popatrzyła na nią z wymownym milczeniem. Wreszcie Ruda otrząsnęła się i przymknąwszy oczy wyznała.
– Słuchajcie, chodzi o to, że ja tak naprawdę jestem z równoległego świata, który zaatakowały plugawe siły chaosu i potrzebuję was, byście uratowali moją krainę.
Ola uśmiechnęła się z wyższością, jakby jej wersja była bardziej wiarygodna. Tomasz westchnąwszy opadł na ławkę z efektownym face–palmem, a Miłosz roześmiał się w głos.
– Co ty ćpiesz Ruda? Bigos dousznie?
– Wiem, niewiarygodne. Przecież nie wymagam, że mi uwierzycie ot tak. – pstryknęła palcami. – Chodźcie.
Ruda ruszyła w kierunku drzew. Po chwili odwróciła się przyzywając ponaglająco przyjaciół, którzy nie ruszyli się nawet o cal.
– Do jasnej Anielki, ruszcie cię. Mam naprawdę mało czasu, a nikogo więcej nie będę mogła prosić o to, co was. – chwyciła Tomasza za rękaw i pociągnęła za sobą. Ola dziarsko poszła za nimi. Na końcu Miłosz, który dopił jeszcze piwo i wcelował puszką dokładnie obok kosza. Puszka odbiła się i potoczyła po chodniku.
– A zapowiadał się taki ładny, spokojny dzień. – skrzywił się zrezygnowany i poczłapał za idącymi.
Przyczaili się za murem. Ruda odczekała aż miejscowy menel przejdzie swym menelskim krokiem gdzieś dalej. Wtedy wyjęła z torebki małe błyszczące ostrze i zrobiła ni dziurę w materii świata.
Patrzyli na to z absolutnym spokojem, każde z osobna przekonane, że piwa było za dużo, a snu za mało. Tak to jest jak się expi po nocy. Tymczasem Ruda wykroiła sporą wyrwę i oddarła kawałek.
– Właźcie do środka. Prędko, zaraz się zasklepi. – pchnęła ich w kierunku przejścia.
– Nie, zaraz. Gdzie ty nas tam... Ruda życie mi jeszcze miłe. – zazgrzytał zębami Tomasz zapierając się.
– Spokojna twoja rozczochrana. To absolutnie bezpieczne, tylko właźcie już, bo zaraz ktoś nas nakryje i będę miała jeszcze większe problemy w ambasadzie.
Ola wetknęła głowę w szczelinę pomiędzy światami i zaciekawiona po chwili przelazła cała, ciągnąc Miłosza za rękaw.
– Chodźcie, tu mają lato.
– Puść mnie cholero – próbował się wyrwać, ale został wepchnięty przez Tomasza. Na końcu wskoczyła Ruda i pospiesznie zalepiła rozdarcie.
– No i było się tak awanturować? – zapytała zaczepnie, ale nikt jej nie odpowiedział. Cała trójka z rozdziawionymi gębami przyglądała się scenerii. Istotnie w tym świecie panowało gorące lato. Niebo rodem z Turcji zakrywały ogromne pióropusze liści, drzew przypominających potężne ananasy. Ubita gliniasta droga nie wyglądała na autostradę, ale toczyły się po niej wozy, przechodzili ludzie i zwierzęta. O ile to były zwierzęta. Ogólnie tropiki, albo jakiś rejon podzwrotnikowy.
– Wiecie co? – zaczęła niepewnie Ola. – Mam poczucie, że oglądam sobie na żywo Aiona. Zaraz przyjdzie pięć nisko poziomowych potworków i przegram z plebsem.
– A masz jakieś scrole do Sanctum? – spytał Miłosz – Kupiłbym sobie jakąś broń czy co. Albo chociaż lepsze szatki.
– Racja, w dżinsach i koszulach będziemy się rzucać w oczy. – poparł go Tomasz.
– Pies to brał. Miałem raczej na myśli: żeby wyglądać bardziej czadersko.
– Ekhm. – chrząknęła Ruda znacząco. – I tak wszyscy zorientują się, że jesteście z zewnątrz. Mniejsza z tym. Nie mamy czasu do stracenia. Armia chaosu już objęła nasze granice...
– Ej, zaraz. Ale, że co? Czy wyobrażasz sobie, że my im moim starym erixsonem poświecimy w oczy? Miłosz ma rzucić sucharem, a najpotężniejsza broń, czyli miażdżący „śpiew” Olki, to ma być nasze ulti? Wybacz ale... Pojebało?
– W żadnym razie. Zrozumcie. Nie jestem w waszym świecie na wakacjach. Zostałam protektorką waszej trójki. Protektorzy sprawują pieczę nad jednostkami obdarzonymi mocą. Obserwujemy was i badamy przyrost mocy.
– Aha. To jesteśmy tacy potężni jak w Zabójcach? – podjarał się Miłosz. – Świetliste portale, kule ogniste, moc demona... I oto historia pełna niebezpieczeństw, gdzie oręż prawdziwych bohaterów spływa krwią ich wrogów?
– Yyym... Mniej więcej – odparła Ruda z powątpiewaniem, przewracając oczami wymownie – naoglądaliście się za dużo chińskich bajek, słuchajcie... – próbowała coś powiedzieć, ale chłopcy weszli jej w słowo.
– Stary! To jest myśl! To może być jak w Bleachu. Dostaniemy katany i będziemy przywoływać bankaie...
– I naparzać się z miejscowym Kenpachim.
– Pogięło cię. Kenpachi to koks. Zrówna cię z ziemią, zanim zdążysz w ogóle wyciągnąć swój miecz i pomyśleć ‘I’m fucking retarded’.
– Wystarczy, że spojrzę na niego mym bardzo złym okiem. A przyszło ci do głowy, że może też jesteśmy super–koksy?
– Ta, chyba twoje ego.
– Dobra, dobra. Ego w to nie mieszaj...
Gdy tylko Miłosz wypowiedział te słowa tuż obok jego boku zmaterializował się jego sobowtór. Sobowtór był ubrany jak łowca i zachowywał się jak pan świata, a przynajmniej taka biła od niego aura.
– Czy ty też to widzisz? – wyszeptał półgębkiem Miłosz szturchając kolegę i nie odrywając spojrzenia od własnego podrasowanego wizerunku.
Tomasz pokiwał tylko głową niezdolny chwilowo do odpowiedzi. Ruda zdenerwowała sie nie na żarty.
– Jeszcze nie! Odwołaj go natychmiast!
– Ale jak? – speszył się Szyderca.
– Każ mu po prostu.
– Ym... Wracaj?
– Każ mu, a nie pytaj!
– Noga! do domu!
Ego wykrzywił się z odrazą, ale posłusznie zniknął.
– Co to, u licha, było? – wysapał wreszcie Tomasz nieufnie patrząc w miejsce, w którym przed chwilą stał duch.
– Jedna z manifestacji Miłosza. – odparła Ruda z westchnieniem.
– A tak bardziej po ludzku? – poprosiła Ola.
– Krnąbrny kawałek Miłosza, obdarzony w zamian bardzo pokaźną mocą.
– Serio?! He. He. He. He! – ucieszył się Miłosz i bardzo szyderczo wyśmiał Tomasza.
– Każde z was to ma. Po to was wezwałam.
– Mówisz jak prawdziwy eNPec z Questem, a nie tylko Ruda – zaśmiał się Tomasz za co sprzedała mu prztyczka w ucho.
– Japa koniu! A teraz jazda. Muszę was przedstawić i takie tam formalności.
Minąwszy szereg palmowych drzew o beczkowatych pniach, wyszli na ubity setką stóp plac, w środku rozległej przestrzeni zabudowań. Drewniane domy zbudowane były na palach i kryte liśćmi, oraz drewnianym łupkiem. Niekiedy zawieszone dość wysoko pomiędzy drugim rodzajem widocznych tu drzew. Były to mocno rozgałęzione i najwyraźniej bardzo stare drzewa korkowe. Platformy tarasowo wznosiły się na wysokość drugiego piętra, przesłonięte gdzieniegdzie wzorzystym jedwabiem, czy co to tam w ogóle było. Pomiędzy zabudowaniami postawionymi na ziemi poruszali się ludzie. Tuż obok dymiły się dwa gliniane piece, przy których uwijało się kilka kobiet.
– Ty, czy ja już tak źle widzę, czy coś dziwnego jest z tymi ludźmi. – szepnął Tomasz, nachylając się do Miłosza.
– W sensie, że taki klimat a la Kuala Lumpur? Jaka Ruda! Nabijała z twojej wsi, a sama mieszka w jakiejś kolebce życia.
– Słyszałam. – warknęła Ruda. – No dobra, jest w tym może nieco prawdy, ale nie śmiejcie się dobra? To może być źle przyjęte.
– O co chodzi?
– Widzicie... – zawahała się. – Mój klan łączy jedna wspólna cecha. Od razu można wyróżnić obcego, bo tutaj wszyscy są rudzi.
Cała trójka ryknęła takim śmiechem, że kilkoro tubylców obejrzało się ze zgorzeniem.
– I wszyscy mieszali bigos? – chichotała Ola.
– To się nazywa mieć rudość we krwi – rechotał Tomasz.
– Jak macie cały kraj ludzi, którzy nie ogarniają, to nic dziwnego, że jesteśmy potrzebni – śmiał się Miłosz.
Ruda usiłowała się obrazić, ale nie bardzo jej to wychodziło, bo raz, że znała tych gałganów już dobrze, a dwa, że mieli bardzo zaraźliwy śmiech.
Jeszcze zataczali się z tłumionego śmiechu, wchodząc po niskich schodkach do jednego z większych budynków. W środku było dużo wolnej przestrzeni, gdzie zasiadała najwyraźniej jakaś rada, czy inne dziadostwo. Obecni rozsiedli się w krąg, na podwyższeniu jednego stopnia, spuściwszy niżej nogi. Siedzieli na kolorowych pasiastych matach, (w sam raz na dywanik przed łóżko). Ruda podała swoją torebkę i kurtkę młodej dziewczynie stojącej na lewo od wejścia i z ukłonem wkroczyła w środek kręgu. Zaczęła mówić bardzo szybko prawie na wdechu, a pojedyncze osoby odpowiadały jej równie rudym językiem.
– Możesz im odpowiedzieć na powitanie: „całuj mnie w żyć rudy capie”, a Ruda będzie musiała przetłumaczyć dyplomatycznie – ucieszył się Miłosz, ale zaraz mina mu zrzedła, kiedy podeszła do nich siwiuteńka babuszka, pomarszczona jak pomidor w occie, podpierająca się na starej różowej parasolce.
– Witajcie dzielni młodzieńcy! – zaskrzeczała czystą polszczyzną kucharki z baru „Piast”. – Pragnę powitać was w naszym skromnym uniwersum...
– Babciu... – Ruda nachyliła się do niej – to dwóch chłopaków i jedna dziewczyna i stoją tam. – Ruda obróciła nieco babinę by jej mlecznobiałe spojrzenie wytyczyło azymut bliżej lub dalej naszych bohaterów.
– Aaa, tak, tak. Już oczy nie te... Ale jakem była jeszcze młodą dziewczyną, to stąd widziałam białe szczyty gór na północy. I kiedyś gdym wieszała pranie...
– Babciu, goście. – upomniała ją Ruda.
– No jasne, jasne, do tego zmierzam. Więc jak wieszałam to pranie, to zajechał pod naszą chatę wielki wóz i wysiadł z niego...
– Babciu, ale ci tutaj...
– Nie przerywaj mi niedobra dziewczyno! – rozzłościła się – co to się dzieje w obecnych czasach, że młodzież nie umie się zachować! Ja w waszym wieku, byłam dobrze wychowana i nie przynosiłam wstydu opiekunom.
Przez najbliższy kwadrans musieli wysłuchiwać utyskiwań rozjuszonej staruszki, która wreszcie zmęczyła się, usiadła na taborecie i momentalnie zasnęła.
Ruda popatrzyła na nią bezradnie.
– Jest trochę kłopotliwa, ale jest niezbędna dla waszego szkolenia.
– Jakiego szkolenia?
– Takiego byście potrafili kontrolować wasze marionetki. Nie możemy wysłać was na bitwę, nie znając praktycznej możliwości waszej mocy, ani bez pewności, że potraficie ją kontrolować.
Milcząca rada patrzyła na nich najwyraźniej w oczekiwaniu na fajrwerki. Z niezręcznej ciszy, przerywanej pochrapywaniem staruchy, Ruda wybrnęła w ten sposób, że starała się tłumaczyć na bieżąco słowa rady. Efekt był taki, że chaos wypowiedzi Rudej przesłonił cały sens wypowiedzi. Ale uśmiechali się i kiwali głowami, a niektórzy glonojadzili z dużą wprawą. Wreszcie rada się rozeszła zadowolona z negocjacji.
– Czuję sie jak jakiś pieprzony polityk. – westchnął Tomasz. – naobiecywałem tym ludziom, a za chuja nie wiem czego.
– Kokosów – zaproponowała Ola. – Polskich.
– Gruzu – podsunął uczynnie Miłosz.
– Zaprzedaliście swoje dusze. – wyjaśniła Ruda radośnie.
– Dzięki, wiesz?
– Relax. Ej, swojej ulubionej kumpeli nie pomożecie?
– Nie. – burknął Miłosz stanowczo. – chodźcie, spierdalamy.
– Nie!! Błagam, pomóżcie jesteście ostatnią nadzieją...
– No co ty, Ruda. Żartowałem – spojrzał na nią pobłażliwie. – Jak mamy okazję zostać bohaterami, rozwalić kilka parszywych mord i to w dobrym stylu, to ja się na to piszę.
I tak zaprzysięgliśmy pomóc Rudej i jej ludowi.

            Gdy stali na wieżyczce strażniczej i obserwowali zielony widnokrąg Ruda próbowała tłumaczyć sytuację.
            – Mój klan kontroluje przepływ mocy, w tym świecie, a także wysyła tak zwanych Protektorów do innych światów. Nie posiadamy własnych mocy, a jedynie możliwość ingerencji. Graniczy z nami kilka spokojnych ras i dwie czy trzy bardziej kłopotliwe, ale niezbyt liczne. Z jakiegoś powodu wzrosła ilość zanieczyszczonej mocy, która ma ogromnie destrukcyjne działanie. Pewnie gdzieś zrobił się przeciek i nie został zneutralizowany. Wpłynęło to na jeden z klanów północy, który jak w amoku zaczął przeć na oślep i mordować co i kogo popadnie. I teraz powoli zbliżają się do nas. Gdyby udało im się wygrać, siła destrukcji przeciekłaby i do innych światów.
            – Dobra Ruda, przyznaj się. Zjebałaś coś? – powiedział Tomasz.
            – Ja byłam z wami. – wykręciła się Ruda.
            – Jasne, jasne. Dobra, dość tych pierdół, czas przejść do konkretów. – Miłosz uśmiechnął się szelmowsko z błąkającym się w oczach szaleństwem. – Mów nam jak rozjebać system.
            – No to skupcie się. Cały trik polega na tym, że wasza dusza jest podzielna. Oddzielacie jej kawałki przelewając w swoje alter ego, które ma własną świadomość, własny charakter i własne widzimisię. Można mieć jednego takiego pasożyta, dwa, nawet więcej, a im więcej mocy im powierzacie, tym bardziej sami słabniecie. Pytania?
            – Jak je przywołać? – spytała Ola.
            – W tym świecie wystarczy, że wezwiecie je po imieniu. W waszym to nie podziała, bo za mało jest tam czystej energii.
            – A jak już wezwiemy, co potem? – dopytywał się Tomasz.
            – Moc waszej duszy nadaje marionetkom siłę i każdemu indywidualne zdolności. Nie wiadomo jakie, póki ich się nie wypróbuje. Tam jest poletko ćwiczeniowe. Pójdziemy tam sobie i zobaczymy co potraficie. – Ruda wychyliła się i wskazała palcem gdzie.
            Miejsce do ćwiczeń było duże jak boisko do piłki nożnej, z poustawianymi gdzieniegdzie manekinami i drewnianymi tarczami.
            – Mam coś złe przeczucia, co do tej imprezy. – zaniepokoił się Tomasz.
            – To ja pierwsza! – powiedziała stanowczo Ola. Za chwilę zmarszczyła brwi w wielkim skupieniu i szepnęła coś cicho.
            W miejscu gdzie patrzyła, pojawiła się bardzo podobna do niej dziewczyna, tylko ciut niższa, z dwoma jasnymi warkoczykami. Uśmiechała się pełnią szaleństwa.
            – Pobawimy się? – zapytała kopia Olki.
            Obaj chłopcy buchnęli śmiechem.
            – Normalnie Ania. Zaraz wezwie misia i będzie pozamiatane – Tomasz obtarł nos rękawem.
            – Rozwal tamtego manekina! – nakazała władczo Ola. Kopia spojrzała na nią. Na manekina. Znów na nią, znów na manekina. Uśmiechnęła się.
            – A będzie ciasto?
            – Jakie kurwa ciasto?
            – Czekoladowe? Nieee? Malinowe? Dobrze, może być. Zjem. – uradowana usiadła na ziemi i zaczęła coś tam sobie rysować.
            – Ej, ale może rozwalisz to, co ci kazałam?
            – Czyli coooo?
            – Tamtego manekina.
            – A czemu?
            – Ja pierdolę. – zdenerwowała się Ola. – Wracaj, ale już! – krzyknęła i wesoła marionetka znikła.
            Chłopcy prawie tarzali sie ze śmiechu, ucieszeni ze spektaklu bezużyteczności.
            – Czekajcie! Mam jeszcze zapas! – Ola zacisnęła usta w linię i przywołała kolejną kopię. Tym razem ładniejszą Z pięknymi, ciemnymi długimi włosami. Spojrzała pytająco na Olę unosząc wysoko ciemne łuki brwi.
            – Zniszcz manekina.
– Teeraz? – ciemnowłosa przeciągnęła się jak kotka. – Może obejrzymy sobie coś w tv? Albo pooglądamy koty w internetach. Albo mam pomysł! – marionetce zaświeciły się oczy. – Kupisz mi coś ładnego. Jakieś czadowe buty, albo czerwoną sukienkę. Nie mam jeszcze czerwonej.
Ola odwołała ją i nie patrząc na umierających ze śmiechu towarzyszy przywołała trzecią             kopię. Poważna dziewczyna niezbyt przypominała znaną im Olę, nawet z wyglądu. Miała zaczesane gładko włosy i bardzo surowe spojrzenie.
– Ee... Rozwal tamtego manekina... Proszę?
Postać podeszła spokojnym krokiem do kukły i z sardonicznym uśmiechem pchnęła ją jedną ręką, a nóżka zgięła się jak zapałka i manekin runął na ziemię. Po tym kopia Olki ze złowieszczo poważną miną wróciła i dźgnęła Olkę w pierś.
– Już? Zadowolona? Nie chce się dupy ruszyć? A może by tak do roboty? Boisz się rączki pobrudzić? Durna babo, nikt tego za ciebie nie będzie robić, a na pewno nie ja. – kopia spojrzała pogardliwie na skuloną ze strachu i skruchy Olę i samoistnie znikła.
Chwilę ciszy przerwała Ruda składając ręce i uśmiechając się nieszczerze.
– To, kto następny?
Następny był Miłosz, który przywołał Cienia. Cień rzucił czujnym spojrzeniem na boki i zanim ktokolwiek zdołał choćby beknąć, sadząc asasyńskie susy i przemieniając się w czarny obłok, co kilka metrów, uciekł zygzakiem. Pół oddechu później znikł im z pola widzenia.
– Hej! Jaki chuj widzieliście? Ej, wracaj! –krzyknął Miłosz, ale Ruda położyła mu rękę na ramieniu i pokręciła głową.
– To tak nie podziała. Jest już za daleko.
Miłosz zawziął się nie chcąc wypaść równie źle, co trzy uselessy Oli. Wezwał ponownie Ego. To był błąd. Ego, za to, że zostało potraktowane ostatnio z takim brakiem szacunku, użyło na wszystkich związania. Całej czwórce podcięło nogi i wylądowali z twarzami w piachu nie mogąc się ruszyć.
– Odwoaj go! – krzyknęła Ruda z zaciśniętymi czarem szczękami.
– Kiedy jie ogę! – wysapał Miłosz z ustami pełnymi żwiru. – Racay deilu!
Ale Ego zarechotał tylko szyderczo i zaczął turlać go w te i wewte.
– Urrrrua! – wycharczał rozsierdzony Miłosz, gdy Ego dał mu chwilę odsapnąć. Udało mu się wreszcie splunąć i warknąć głośno. – Wracaj!
Związanie przeszło, a wszyscy zaczęli pluć i kaszleć w pyle.
– Co za porażka – Miłosz charknął i przetarł kąciki oczu.
– Tak bardzo bezużyteczni. – jęknęła Ola.
– Dobra, odsunąć się. – Tomasz wstał chwiejnie i machnął na przyjaciół, żeby zeszli z pola rażenia – Wyjdź Azamrze! – powiedział cicho, ale wyraźnie.
Pojawił się demon, błyskając fioletowymi oczyma, tak niepodobny do swojskiej twarzy Tomasza.
– Zniszcz. – nakazał wskazując na leżącego manekina.
Niebo pociemniało, rozległ się grzmot. Zadął gorący wiatr sypiąc drobinkami piasku w oczy. Wtedy wszystko jakby zawinęło się wokół jednego miejsca. Eksplozja zbiła ich z nóg. Zakrywając twarze rękawami powpadali na siebie nawzajem. Wśród drżenia ziemi i grzmotów wyładowań dało się słyszeć głos Tomasza, który wrzeszczał:
– Wracaj!
Wszystko ucichło jak się zaczęło. Gdy opadł pył, ich oczom ukazał się szmat wypalonej ziemi, z której sterczały osmalone żerdzie i resztki tarcz.
– O kurwa... – wydyszeli Tomasz z Miłoszem jednocześnie.
– To twoje jebitne kabum rozpierdzieliłoby pół armii.
– No. Sojuszniczej. – stęknął Tomasz chwytając się za serce i ciężko dysząc
– Co ci? – zaniepokoiły się dziewczyny.
– Chyba sporo mnie kosztuje takie wezwanie. Sam nie jestem pewien, czy to ja kontroluję jego, czy on mnie.
– To będzie trudniejsze niż myślałam, zaniepokoiła się Ruda, wyraźnie blednąc.

            Resztę dnia spędzili na uganianiu się za przyczajonym cieniem, który, jak się okazało, podpierdzielił skądś tykwę, lunetę i zajadał się zadowolony dużym żółtym owocem. Gdy Miłosz wreszcie go odwołał, powlekli się za Rudą do chaty gdzie mieszkała upierdliwa staruszka. Powitała ich jowialnie i serdecznie, aczkolwiek kompletnie zapomniała kim są, więc musieli jej tłumaczyć od początku.
            – Babciu... –skarżyła się Ruda – wiem, że maja potężne moce, ale ich marionetki są zupełnie nieużyteczne. Nigdy z nich nie korzystali w praktyce, a nie mamy czasu nawet na podstawowe szkolenie.
            – Daj, niech no zobaczę. – Babuszka kazała się podprowadzić bliżej trójki przyszłych „zbawców” i swymi niewidzącymi oczyma spojrzała w głąb ich dusz szaleńców.
            – Tak... Taaak. – rzekła w zadumie skrobiąc się sękatymi palcami po szczeciniastej brodzie. – Nie macie czego się martwić. Wszystko jest w porządku – odparła zadowolona i poklepała skonsternowanego Tomasza gdzieś w okolicy uda, bo wyżej nie sięgnęła.
            – Co to znaczy? Ich marionetki olały polecenia, sponiewierały nas, a moja niemal nas zabiła. I to znaczy „w porządku”? – zirytował się Tomasz.
            – To drobiazgi – zapewniła ich kobiecina. – w chwili próby, poradzicie sobie... Jakoś. – zaskrzeczała starczym głosem. – A teraz już idźcie sobie, będzie zaraz mój serial.
            – To wy macie tu kablówkę? – zdziwił się Miłosz.
            – Skąd. To połączenie bezpośrednio do waszego świata. Babcia wycina sobie wziernik u swojej rówieśniczki przed telewizorem i oglądają Klan.
            – Aha. Nie mam więcej pytań. Na serio wierzyłaś, że ona nam w czymś pomoże?
            – Nom. Nazwałabym to ostatnią deską ratunku.
            Spojrzeli na nią bezradnie. I wtedy rozległy się trąby. Albo jakieś miejscowe digderidu. Mniejsza o to, ale zabrzmiały i wokół nastała panika. Ruda zadrżała.
            – Nadchodzą.
            – Co? Już? Gdzie tu można wcisnąć pauzę? – zapytał Tomasz.
            – Nie ma. To rozgrywka online cieciu. – odpowiedział Miłosz patrząc w tym samym kierunku, czyli nigdzie.
            – Ej. Co wy? Nie łamcie się. Co, nie damy rady? My? – Ola walnęła ich w plecy niby dla otuchy.
            – Tak. Racja, zajebiście damy radę... Kurwa zginiemy. – Tomasz przeciągnął ręką po twarzy.
            – W sumie racja. Co nam szkodzi? Najwyżej sesja nas ominie. Niewielka strata. – uśmiechnął się Miłosz.
            – I licencjat – zawtórował mu Tomasz. – Ale ja chciałem to napisać. Serio.
            – Ale serio jak to przeżyjemy, to będę expić przez 3 dni z przerwą na siku.
            – Strata czasu. Może cewnik? – zakpił szyderca.
            – Dosyć gadania. Zbierajcie manatki, jedziemy z tym gównem.

            Przez las przewiozły ich wozy zaprzężone w potężne wieprze, które kwiczały jak zarzynane gdy woźnica poganiał je batem. W wozie telepało na potwornych wybojach więc gdy dotarli na miejsce byli zieloni na twarzach i bliscy rzygania, a niektórzy już nawet po. Przezwyciężyli jednak mdłości i wychylili się zza zasłony krzaków, by zobaczyć tysiące czarnych punktów rojących się na olbrzymiej połaci łąk, rozległej jak ukraiński step. Tylko gdzieś bardzo daleko błękitniały szczyty gór. Czarny rój był jeszcze daleko, ale dystans wyraźnie się zmniejszał, gdy z kolei pewien dyskomfort sytuacji rósł.
            – Dużo ich. – stwierdził Tomasz.
            – Skoro już jesteśmy przy oczywistościach – Miłosz popatrzył na przyjaciela – to nie rzyga się do wewnątrz pojazdu tylko na zewnątrz. Upierdoliłeś mi buty chamie.
            – I tak umrzesz.
            – Były nowe. – poskarżył się Rudej.
            – Widzę, że bardzo cierpisz. – skrzywiła się rozbawiona.
            – Nie chcę umierać w zarzyganych butach.
            – A w czystych chcesz?
            – A mam wybór? – odparł ni to z nadzieją, ni to z sarkazmem.
            – Może jeszcze coś da się zrobić. – zamyśliła się Ola. – Spróbuję jeszcze raz.
            Przymknęła oczy w skupieniu i przywołała swego ostatniego klona. Poważna wersja Oli przyodziana była teraz w prostą skórzaną zbroję.
            – Zanim mnie zjebiesz... Powiedz chociaż co mam zrobić? – poprosiła pokornie Ola.
            – Rusz mózgiem. – w oczach marionetki rozgorzały ogniki. – Chyba nie sądzisz, że w obliczu realnego zagrożenia pozwolimy się zabić?
            Gwizdnęła na palcach i natychmiast pojawiły się bojowo przysposobione pozostałe klony Olki i ustawiły się murem osłaniając ją.
            – I to rozumiem – rzucił nonszalancko Ego, stanąwszy obok nich we wspaniałej zbroi i dwoma sejmitarami na plecach. Cień przykucnął koło niego, otulając się płaszczem i mocując na nogawicach dodatkowe sztylety.
            Wszyscy spojrzeli na Tomasza, który dla odmiany zbladł, a pot zrosił mu czoło.
            – Co on u licha robi? – zaniepokoiła się Ruda. Ola uśmiechnęła się drapieżnie.
            – Przejmuje kontrolę nad demonem. Czekamy.
            Przyglądali się tej walce w napięciu. Tylko marionetki najwyraźniej już gotowe do działania spokojnie oceniały zmniejszającą się odległość wroga do ich stanowiska.
Wkrótce na przedpole wkroczyli przyczajeni w lesie łucznicy z rudego klanu, a tuż za nimi jeźdźcy na bojowej wieprzowinie i piechota, dodajmy jeszcze: niezbyt liczne wojsko.
            Gdy klan z północy, opętany mocą chaosu zbliżył się wreszcie na odległość strzału z łuku. Tomasz nareszcie odetchnął.
            – Wszystko w porządku? – zapytała z troską Ruda kładąc mu rękę na ramieniu i pisnęła, gdy poraziło ją lekkie wyładowanie.
            Tomasz odwrócił w jej stronę twarz rozjaśnioną blaskiem szaleństwa.
            – Zabijemy ich wszystkich złotko.
            – Na mój sygnał! – krzyknął dowódca rudych, na gotujących się łuczników. – Ogniaa!
            Trzy salwy strzał poleciały w czerniejącą gromadę, ale jeśli choć trochę ją spowolniły, nie było to widoczne.
            – Stary, wiesz co?
            – Zgadzam się – odpowiedział szczerze zadowolony Miłosz.
            – No to idziemy.
            Gdy tych dwóch ruszyło roztrącając zgrabnie postawiane rzędy rudych wojowników, druga marionetka Oli znikła otaczając całą trójkę bezpieczną bańką. Cień i pierwsza marionetka wysforowali się na prowadzenie prędko docierając do pierwszych szeregów wroga. Ludzie północy okazali się z wyglądu krępymi stworami o płaskich mordach. Raz biegły na dwu łapach, a raz podpierały się na długich jak u goryla rękach i istotnie przypominały uzbrojone, rozszalałe goryle. Tylko oczy miały zupełnie czarne, spowite mrokiem.
            Cień znikał i pojawiał się kilka metrów dalej, dźgając małpie mięso sztyletami, samemu nie będąc choćby draśniętym. Rozrechotana mniejsza Ola niespecjalnie uciekała przed tłumem, wręcz przeciwnie. Pchała się w największy ścisk, wskakiwała potworom na barki, spacerowała nad ich głowami, to znów fikała salta sprzedając kopniaki ogłupionym monstrom. Każdy zaś, którego tylko dotknęła, nadymał się i wybuchał spektakularnie rozsiewając wokół wnętrzności i odór zgnilizny. A ona rozbawiona, śmiała się opętańczo za każdym razem.
            Ego prychał niezadowolony na ten brak finezji. Sam elegancko wiwijał ósemki błyszczącymi sejmitarami i posyłał coraz większą gromadę nieprzyjaciół do piachu. Zaś ostatnia marionetka Oli, spokojnie i systematycznie rozgniatała ich na miazgę oszczędnymi pacnięciami dłoni.
            Wszyscy troje bezpieczni za energetyczną zasłoną, brnęli w sam środek opływającej ich jak smoła hordy. Tomasz odzyskawszy wreszcie siły rozdzielał sprawiedliwie fioletowe błyskawice, spopielając opętanych płaskomordców. Tak przedostali się na tyły wroga.
            – Wzięliśmy ich w dwa ognie – stwierdziła Ola.
            – Mam nadzieję, że Ruda się gdzieś schowała, zamiast sterczeć na widoku w charakterze celu. – zatroskał się Tomasz.
            – Ty kurwa nie pierdol, tylko uważaj, gdzie posyłasz te swoje pieruny – zdenerwował się Miłosz czochrając osmalone włosy. Tomasz tylko machnął ręką.
            – Musimy się trochę bardziej postarać, już dobiegli do linii lasu. Tamci coś słabo sobie radzą.
            – Mam pomysł, ale nie wiem czy się tak da. – zastanowił się Miłosz. – Gdyby małpy skupiły się bardziej w gromadzie, Olka mogłaby zrobić nad nimi taką bańkę, a Tomek wpuściłby do środka swojego demona.
            – To da się zrobić kochaniutki!
            Miłosz w osłupieniu patrzył jak ze sklepienia bańki zawisła do góry nogami głowa drugiej marionetki, która uśmiechnęła się i puściła do nich oko.
            Cztery marionetki, przy asyście ludu Rudej, zagnały północny klan jak owce do zagrody, gdzie Tomasz z mocą demona sprawił im masową zagładę.
            Po chwili, gdy opadł bitewny pył ujrzeli duży wypalony czarny krąg. Na obrzeżach lasu rudzi ludzie zawiwatowali, nie bacząc na rany i szkody. Było to ewidentne zwycięstwo.
            – No fajnie. I możecie sobie tu teraz ogniska urządzać, skoro teren już wyznaczony. – ziewnął Miłosz, klepiąc po plecach Rudą, która płakała szczęśliwa i ściskała ich kolejno. Usiedli zmęczeni na ziemi aby ochłonąć i poczekać, aż odjadą pierwsze wozy z rannymi. Gdy przyszła ich kolej nie mieli siły aby zaprotestować. Nie mieli siły nawet żeby ze sobą rozmawiać.
            – No, nareszcie koniec. Widzicie? Tak to się robi – dodał wreszcie Tomasz wgramoliwszy się na wóz. – Ale się zmęczyłem. Ruda skombinuj mi jakiś hamaczek, barłóg czy co, bo zaraz skonam.
            Ruda przewróciła oczami wymownie, ale oczy jej błyszczały. Szyderca wygodnie rozwalił się na dnie pojazdu, a Ola...
            Ola nic na to nie powiedziała, bo już od trzech minut spała skulona na wozie i nie obudziło jej ani kołysanie pojazdu, ani pochrząkiwanie wieprzy, ani złorzeczenia Tomasza.


Komentarze