IX. Dar od boga, czyli Starcie tytanów


#serial #fabularny #powiązane
– Choćbym szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę – wyszeptał Tomasz.

Otaczał go mrok, gęsty niczym smoła. Nie była to przyjemna ciemność, lecz breja, w której pływało coś cholernie podłego. Od pierwszej chwili w tym miejscu miał wrażenie, że jest obserwowany. Zupełnie jakby jakieś ogromne ślepia rejestrowały każdy jego ruch.
Ruszył naprzód. Trudno było określić kierunek, w jakim zmierzał. Wzdrygnął się, gdy z lewej strony coś obrzydliwie mlasnęło. W tym momencie wyobraźnia nie była jego sojuszniczką. Stworzenie, które zobaczył w myślach właśnie oblizało wargi i wykrzywiło paszczę, ukazując szereg ostrych zębów. Tuż przy jednym z kłów zwisało coś, co przypominało niebieską sukienkę na ramiączkach. Po kilku sekundach kreatura zniknęła.
Minęła godzina, dwie lub trzy. A może zaledwie kilka minut od czasu, gdy rozpoczął swą wędrówkę w ciemnościach. Poczuł się naprawdę samotny, było to tak okropnie obezwładniające uczucie, że miał ochotę zatrzymać się, usiąść i umrzeć. Żaden z jego wymyślonych przyjaciół nie odpowiedział na wezwanie. Zazwyczaj słyszał szepty, czasem podniesione głosy, sprzeczające się między sobą. Teraz panowała cisza.
Tomasz przystanął. Tak. To był oczywisty, wręcz banalny pomysł. Nie mógł uwierzyć, że wcześniej na niego nie wpadł. Po prostu rozpieprzy to miejsce! Przegoni ciemność i zastąpi ją własnym mrokiem, przyjemnym i znanym. Spróbował zebrać energię. Nic z tego. Nie poczuł tego przyjemnego uniesienia, cząstek energii wibrujących pod skórą. Pustka.
Zirytowany ruszył w dalszą drogę. W pierwszej chwili wydawało mu się, że to przywidzenie. Zamrugał, daleko przed nim błyszczał jasny punkcik, jakby nagle ktoś wkręcił żarówkę. Przyspieszył kroku. Nie potrafił uspokoić łomoczącego w piersi serca i puścił się biegiem. Prędzej, szybciej, byleby znaleźć się w kręgu tego ciepłego światła.
Zatrzymał się tuż przed granicą jasnego koła. Spojrzał w górę, lecz nie dostrzegł żadnej żarówki, czy innego źródła światła. Było to po prostu miejsce, do którego mrok nie miał dostępu. Skaza na ciele wszechogarniającej ciemności, dziwność. Tomasz zadrżał, nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Co jeśli wejdzie do tego kręgu i umrze?
Wyciągnął dłoń, lecz zaraz ją cofnął. W świetle pojawiła się mała dziewczynka, trzymająca w objęciach pluszowego misia. Miała na sobie niebieską sukienkę, miejscami lekko przybrudzoną. Mag z przerażeniem zauważył, że w jej piersi tkwił nóż kuchenny, wbity po samą rączkę. Dopiero gdy to spostrzegł, z rany zaczęła wypływać krew, ciemna czerwień splamiła jasny materiał.
– Dlaczego mnie nie uratowałeś? Mojej mamusi, tatusia? – szepnęła, mocniej przytulając misia. Miała łzy w oczach, zerknęła za siebie. Leżały tam zwęglone ludzkie szczątki, na zawsze złączone w uścisku zakochanych. Tomasz momentalnie zrozumiał, co się wydarzyło. Rodzice oszczędzili cierpień swemu dziecku. Nie chcieli, żeby spłonęło żywcem.
– Prawie nie bolało – powiedziała, patrząc mu w oczy, po jej policzku spłynęła ogromna łza. Wyciągnął rękę, chciał ją chwycić, przyciągnąć do siebie, przytulić. Zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że nikt więcej jej nie skrzywdzi. Nie zdążył. Światło zgasło, na powrót pogrążając go w całkowitej ciemności. Zaczął chodzić wokół niczym ślepiec pozbawiony laski. Przecież dziewczynka była gdzieś tutaj! Jeszcze chwila i na pewno ją znajdzie.
Niespodziewanie tuż przed nim zapaliło się światło, całkowicie go oślepiając. Przycisnął dłonie do oczu, poczekał aż wzrok przywyknie do jasnego otoczenia. Nogi miał jakby z ołowiu, serce zamarło mu w piersi, a szczęka zacisnęła się tak silnie, że nie potrafił jej rozewrzeć. Przełknął ślinę i uczynił pierwszy krok.
Stał na skraju zniszczonego świata. Przed nim roztaczał się obraz jednego z miejsc, dotkniętego paluchem apokalipsy. Coś podpowiadało mu, że ta płonąca, cicha wioska nie jest odosobniona w swej agonii. Uczynił pierwszy krok, gdy jedna ze spalonych krokwi pobliskiego budynku z hukiem runęła na ziemię, wzbijając chmurę duszącego pyłu.
Przed oczyma miał szczęśliwą, kochającą się rodzinę. Szczupła brunetka właśnie robiła w kuchni kanapki, rozmawiając z uśmiechniętą córką. Mała siedziała przy stole, jadła płatki i opowiadała o swoich przyjaciółkach. Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna w garniturze, pocałował żonę w policzek i przybił piątkę z dziewczynką.
Wizja zniknęła, Tomasz zorientował się, że stoi tuż obok okopconego dziecięcego rowerka. Dojrzał kawałek stali, który uszedł pożodze. Dawniej pojazd musiał być pomalowany na różowo lub czerwono. W głowie usłyszał radosny śmiech. Ktoś bawił się dzwonkiem, gdzieś w oddali szczekały psy. Mag przycisnął dłoń do skroni i zachwiał się z bólu.
Z początku docierały do niego pojedyncze głosy, szepty z prośbą o litość i ratunek. Z każdą sekundą przybierały na sile. W końcu w jego głowie nieprzebrany tłum ludzi wrzeszczał potępieńczo, domagając się ocalenia. Nie potrafił im pomóc. Nawet nie był w stanie ruszyć się z miejsca.
Wszyscy ucichli. Oddychał ciężko, nie mogąc się pozbierać. Pojawił się kolejny obraz, tym razem lekko przyciemniony, jakby otulony mgłą. Z początku jedyne co dostrzegł, to wykolejony wagon pociągu, który na bocznej ścianie miał solidne wgniecenie. Tomasz wyobraził sobie ogromną pięść, uderzającą w rozpędzony skład. Po chwili ujrzał coś, co sprawiło, że serce maga zatrzymało się na całą wieczność.
Szyderca siedział oparty o metalową ścianę i pustym wzrokiem patrzył na podchodzącego mężczyznę. Zbroja na jego piersi była kompletnie strzaskana a w jej centrum ziała ogromna dziura. Liczne rany pokryte krwawą skorupą świadczyły o długiej i ciężkiej potyczce wojownika. Pewnym było, że tanio skóry nie sprzedał, walcząc do samego końca.
– Wybacz mi, stary – wyszeptał Tomasz, pochylając się nad przyjacielem.
– To wszystko twoja wina.
Miłosz spojrzał prosto w oczy maga, odgarnął z twarzy pozlepiane krwią włosy. Na jego obliczu pojawił się grymas, będący mieszaniną złości i obrzydzenia. Przechylił się na bok, zakaszlał, pozbył się z ust krwawej plwociny. Po omacku szukał swego miecza, lecz broni nigdzie nie było. Próbował podźwignąć się na nogi.
Pan Ciemności cofnął się, z przerażeniem patrzył jak Szyderca wstaje i bezradnie rozkłada ręce. A przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka, więc Tomasz rzekł:
– Wiem, nic nie mogłeś zrobić, ja…
Wojownik prychnął pogardliwie, na jego rozłożonych rękach materializowało się zakrwawione ciało szczupłej kobiety. Porozrywane ubranie upstrzone było brunatnymi plamami. Dziewczęcą twarz, ściągniętą w wyrazie ogromnego cierpienia, przecinała głęboka szrama, mająca początek tuż nad lewą brwią. Jedno z oczu wpatrywało się w przestrzeń, w miejscu drugiego ziała czarna dziura. W dłoni pozbawionej serdecznego palca ściskała kolbę rewolweru.
Pod magiem ugięły się kolana. Stracił dech w piersiach. Kręcił głową, nie mogąc pogodzić się z rzeczywistością, w której stracił przyjaciół. Zacisnął pięści, próbując zebrać energię. Bezradnie spojrzał na Miłosza, trzymającego martwą Olkę. W tym momencie całym sercem pragnął, by ktoś wybuchnął śmiechem i powiedział, że to wszystko jest jednym wielkim żartem.
– Potrzebujesz rozgrzeszenia? Czy może siły? – Szyderca otwierał usta, lecz słowa dobiegały zza przewróconego wagonu. Zupełnie jakby czaił się tam sufler.
– Błagam, to nie może się tak skończyć… – Tomasz otarł łzy, spływające po policzku.
– Spójrz na te rany, wyobraź sobie ogrom cierpienia wszystkich ludzi, których zawiodłeś. Bo byłeś zbyt słaby. Bo nie potrafiłeś podjąć właściwej decyzji.
– Zamknij się!
– Prawda boli. Ale możesz sobie tego oszczędzić, możesz ich uratować…
Pan Ciemności podjął decyzję. Wstał z kolan i wyciągnął dłoń w kierunku istoty czającej się w mroku. Dostrzegł paskudny, pełen satysfakcji uśmiech.
– Wyjdź, Azamerze.
***
Podniósł powieki. Pozbawione źrenic oczy nie należały do istoty ludzkiej. Zaskoczony Grimeor cofnął się o krok, ciemna energia otoczyła ciało maga, tworząc sporej wielkości krater. Dwójka Zabójców zbliżyła się do krawędzi, w kłębowisku materii dostrzegli przerażającą, skrzydlatą istotę o rogatym łbie i łapach zakończonych ostrymi szponami. Ciemność opadła, demon wzbił się w powietrze i wylądował tuż obok Miłosza. Nie zwrócił uwagi na przyjaciół. Cały czas patrzył na mężczyznę w białym garniturze.
– Pamiętasz mnie? – zapytał ochryple.
Grimeor nie odpowiedział. Demon prychnął, wykrzywił pysk. Przemiana trwała mgnienie oka. Szyderca ze świstem wciągnął powietrze. Tuż przed nim stał Tomasz odziany w idealnie dopasowany smoking. Miał krótkie, lekko postawione na sztorc włosy. Właśnie poprawiał delikatnie przekrzywioną muszkę, która była dodatkiem do gustownej koszuli. Każdy element jego stroju był koloru głębokiej czerni.
– Lepiej?
Azamer zakręcił młynka dłońmi, po czym kilkukrotnie podskoczył. Zacisnął pięści i zadał kilka ciosów nieistniejącemu przeciwnikowi, nie spuszczając przy tym wzroku z Grimeora. Zadowolony z przeprowadzonego testu, przeszedł kilka kroków i usiadł na przewróconej półce sklepowej. Wyglądał jak maturzysta, który właśnie wyszedł z sali egzaminacyjnej.
– Nie jesteś zbyt rozmowny. Szkoda.
– Czego chcesz? – warknął dowódca siedmiu grzechów głównych.
– Ja? Niczego. W przeciwieństwie do ciebie mogę swobodnie podróżować między światami. Moimi światami.
Przystojna wersja Tomasza zaczęła z fascynacją oglądać swoją dłoń. Mężczyzna schylił się i podniósł z ziemi metalową puszkę brzoskwiń w syropie. Zmiażdżył pojemnik przy pomocy palca wskazującego i kciuka. Długim językiem zlizał pomarańczową ciecz. Leniwym gestem poprawił muszkę, tkwiącą pod smukłą szyją.
– Nie do uwierzenia, prawda? – zwrócił się do Miłosza. – To ciało jeszcze przed kwadransem było moim więzieniem. A teraz czuję się w nim lepiej niż we własnym.
Zeskoczył z półki, powoli podszedł do wojownika, zatrzymując się tuż przed nim. Zmierzył Zabójcę od stóp do głów, wykrzywił wargi i szepnął:
– Ten świat należy do mnie. Dlatego z rozkoszą zabiję tego uzurpatora, który pragnie zniszczyć moją własność. Kiedy splunę na jego stygnące ścierwo, przyjdę po ciebie. I będziesz musiał wybrać pomiędzy śmiercią a kajdanami.
Szyderca przełknął ślinę. Odwrócił wzrok, nie mogąc wytrzymać spojrzenia czarnych oczu. Czuł jak demon delektuje się jego strachem. Odetchnął z ulgą, gdy Azamer odwrócił się plecami, całą swoją uwagę ponownie skupiając na Grimeorze. Wojownik złożył dłonie i wskoczył w portal. Przejście otworzyło się tuż przy Olce, która wyglądała na lekko oszołomioną. Zabrał ją ze sobą.
Wyskoczył na parking przed marketem. Z tego miejsca mógł dostrzec niewyraźne sylwetki obu mężczyzn. Był pewien, że zaraz rozpęta się prawdziwe piekło. Gdzieś z tyłu usłyszał wycie policyjnej syreny. W tej walce ucierpi mnóstwo niewinnych osób, być może całe to miasto zostanie zmiecione z powierzchni ziemi. Położył Rewolwerowca tuż przy starym, zdezelowanym Fordzie. Dziewczyna oparła się o koło samochodu.
– Tomasz wróci – rzuciła, jakby chciała przekonać samą siebie. Miłosz w duchu pozazdrościł jej optymizmu.
Azamer wciągnął w nozdrza powietrze przesycone energią magiczną. Uchylił się przed ognistym pociskiem, który uderzył w sklepową ścianę. Budynek zatrzeszczał przeraźliwie, nitka pęknięć na jednym z filarów powiększała się z każdą sekundą. Ogromny szyld z insektem uczepionym nazwy marketu, runął na ziemię. Wsporniki pękły z hukiem. Dwie potworne postacie zostały przysypane sporą warstwą gruzu.
Kurz powoli opadał i wśród zawaliska dało się dostrzec płomienną barierę, chroniącą Grimeora przed odłamkami. Dowódca grzechów dotknął policzka, odetchnął głęboko. Nerwowy tik, pojawiający się zawsze, gdy ktoś wyprowadzi go z równowagi, zniknął. Rozejrzał się i natychmiast zauważył rywala.
Demon siedział na szczycie przechylonego filaru. Miał założoną nogę na nogę i teatralnie okazywał swoje znudzenie. Ziewał, patrzył w niebo na pędzące chmury. Czasami nawet zerkał na jaskółki, siedzące na liniach wysokiego napięcia.
Temperatura w okolicy podniosła się o kilka stopni Celsjusza. Z oczu Grimeora płynęła magma, pięści zmieniły się w dwa płomienne ogary. Jeden jego gest wystarczył, by z nieba spadł rozżarzony meteor wielkości samochodu dostawczego. Pocisk uderzył w Azamera, miażdżąc ostatnią z marketowych ścian. Rozległy się pojedyncze oklaski.
– Imponujące – powiedział demon, stojąc na szczycie żarzącego się meteorytu.
Grimeor nie odpowiedział na zaczepkę, wbiegł po gorącej skorupie. Potężnym ciosem w szczękę posłał demona w przestworza. Natychmiast złożył dłonie i zalał przeciwnika ogniem. Skwiercząca postać upadła na ziemię i znieruchomiała. Po smokingu pozostało jedynie wspomnienie, spalona skóra miejscami odchodziła od kości. Zniszczony stwór zmienił się w czarną bryłę.
Ciche prychnięcie rozległo się po prawej. Azamer stał z rękami założonymi na piersi. Wykrzywił pogardliwie wargi na widok miny swojego przeciwnika. Chyba spodziewał się większego wyzwania.
– O cholera – szepnął Miłosz. Zbliżające się jednostki policji narobiły mnóstwo zamieszania. Samochody z piskiem opon zatrzymały się w bliskiej odległości od stojących mężczyzn. Funkcjonariusze wypadli z aut i zaczęli wrzeszczeć, mierząc z glocków i kałasznikowów.
– Moi poddani! Dziękuję za przybycie! – krzyknął Azamer. – Niestety wybraliście zły moment, więc…
Pstryknął palcami, ciała policjantów padły na asfalt. Syreny zostały zgniecione przez ciemność. Zrobiło się znacznie ciszej.
– Tak lepiej. Na czym skończyliśmy? – zastanowił się demon. – Już wiem.
Pojawiły się czarne skrzydła. Błyskawicznie zaatakował. Nie zwrócił uwagi na płomienie, które ogarnęły jego prawą rękę. Zdrową dłonią złapał Grimeora za kark i zmiażdżył mu nos kolanem. Odskoczył, chwycił łapskami energii radiowóz i grzmotnął nim w przeciwnika. Z chłodnym spokojem patrzył jak ogień dogasa na jego przedramieniu.
Spróbował poruszyć zwęgloną kończyną. Skrzywił się, krucze szpony wbiły się w bark i oderwały rękę. Krótki wrzask przeszył okolicę. Demon wychwycił spojrzenie Grimeora, który mimo krwawiącego nosa, uśmiechał się z wyższością. Dowódca grzechów wygramolił się spod płonącego radiowozu. Poprawił marynarkę, która wyglądała jakby wyciągnięto ją ze śmietnika w dzielnicy biedoty. Nagle jego pewność siebie zniknęła jak zdmuchnięty płomień świecy.
Skoncentrowana energia z każdą chwilą odtwarzała kości, ścięgna, mięśnie. Azamer testował nową kończynę, zginał ją i prostował. Zadowolony z oględzin, okręcił się na pięcie i zrzucił na przeciwnika trzy najwyższe piętra pobliskiego bloku. Kilka sekund zabrało mu stworzenie ogromnej kuli czarnej energii, którą zamierzał cisnąć w gruzowisko. Nagle Grimeor pojawił się tuż przy nim, strumień ognia uderzył w ciemność.
Szyderca złożył dłonie, stworzył portal, który połykał setki odłamków i śmieci niesionych falą uderzeniową. Tuż obok przyjaciół przemknął metalowy kosz na odpadki. Miłosz po raz pierwszy w życiu był świadkiem walki na taką skalę. Poczuł lekkie uczucie zazdrości. Obiecał sobie, że po powrocie do domu dwukrotnie zwiększy ilość treningów. O ile będzie miał do czego wracać.
Dowódca grzechów westchnął ciężko. Miał osmaloną prawą część twarzy. Oblicze pozbawione jednej z brwi, nabrało wyglądu wiejskiego głupka. Rozłożył szeroko ręce, zebrał energię. Z koniuszków jego palców zaczęła płynąć magma, pożerając wszystko na swej drodze. Już po chwili stojące w pobliżu samochody zmieniły się w ognistą breję.
– Zaczyna się robić gorąco – ucieszył się Azamer – Ale już czas kończyć to przedstawienie.
Płomienne macki oplotły całe jego ciało. Bez trudu rozerwał więzy i szedł przez morze ognia. Ogromne pokłady energii magicznej na bieżąco dbały o błyskawiczną regenerację tkanek demona. Grimeor przygryzł wargi, zamknął wroga w magmowej kopule, na moment spowalniając jego marsz.
– Ale się napierdalają! – stwierdził Finisar, racząc się winem. Pochłonięty obserwowaną walką Miłosz wzdrygnął się ze strachem. Nie zauważył jak osoba mianująca się bogiem, znalazła się tuż przy nim. Mężczyzna w długiej, czarnej szacie, prócz kieliszka z czerwonym płynem, trzymał w dłoni coś jeszcze. Wyglądało to na małą strzykawkę z krótką igłą. W przezroczystym dozowniku leniwie kołysała się gęsta, złota ciecz.
– Jak sądzisz, kto wygra? – spytał w chwili, gdy Azamer siłował się z gigantycznym cerberem.
– Co za różnica? I tak będziemy mieli przesrane – warknął Miłosz, po czym naskoczył na maga. – Przyszedłeś obserwować naszą klęskę? A może po prostu bawi cię upadek tego świata?
– Kierowałem wami, żeby temu zapobiec. Mógłbyś więc przestać zachowywać się jak rozkapryszony bachor, zamknąć mordę i posłuchać?
Szyderca skinął głową. Nie cierpiał tego pyszałkowatego pajaca, ale podejrzewał, że tylko on był w stanie uratować Tomasza.
– W wielkim skrócie. Moje eksperymenty nie mają za wiele wspólnego z wartościami moralnymi, czy etyką. To fakt. Nawet moje ciało jest efektem pogoni za doskonałością i…
– Kilkutomowa historia twojego życia gówno mnie interesuje – przerwał mu Miłosz. Z niepokojem patrzył jak teren walki przesuwa się w ich stronę.
– Nieważne – Finisar odrzucił kieliszek wina, który z brzękiem rozbił się o asfalt. Podwinął rękawy i wskazał na trzymane w dłoniach narzędzie. – To mój dar dla tego świata.
– Dwie kamienne tablice wyszły z mody?
– Co?
– Tak cię tylko sprawdzam – Miłosz nachylił się nad strzykawką. – Testowałeś to już?
– Nie. Ale starałem się wyeliminować gluten oraz substancje słodzące. Najwyżej dostaniesz biegunki lub dokuczliwej wysypki.
– Założę się, że lista skutków ubocznych jest znacznie dłuższa.
Finisar wzruszył ramionami. Chwycił Miłosza za ramię, odnalazł żyłę, wijącą się pod skórą. Nachylił się w stronę Szydercy, spojrzał mu głęboko w oczy i szepnął teatralnie:
– Pamiętaj, że z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność.
– Musiałeś? – spytał wojownik, na co Finisar uśmiechnął się i wcisnął tłok.
– NIEEEEEEEEEEE!
Zajęty walką Grimeor dopiero teraz zauważył dwóch mężczyzn. Rzucił się do przodu, ignorując przeciwnika. Ulatujące marzenia o niszczeniu milionów światów zawładnęły nim do reszty. To właśnie one doprowadziły go do zguby.
Azamer znalazł się tuż za nim. Bezwzględnie wykorzystał moment, zatapiając kły w szyi oponenta. Dowódca grzechów głównych próbował się wyrwać, lecz brutalny uścisk demona był zbyt silny. Strumyk czarnej krwi płynął po jasnej skórze. Grimeora opuszczały siły, oczy przesłoniła mgła. W ostatniej próbie wyciągnął rękę w stronę Finisara. Azamer odrzucił od siebie martwe ciało, które wylądowało na asfalcie. Wyglądało jak kukła z dziwnie rozłożonymi członkami.
– Najlepsze na koniec – Pan Ciemności oblizał krew z warg, drapieżnie patrząc na Szydercę.
– Ej, kiedy to zacznie działać? – zapytał szeptem Miłosz.
– A skąd mam wiedzieć? W każdym razie powodzenia – Finisar zniknął w stworzonym portalu.
– Wracaj tu skurwielu!
Władca Portali patrzył na podchodzącego demona. Nagle opuściły go wszystkie uczucia. Pozostał chłodny spokój. Zacisnął pięści. Jednego był pewien – nie uklęknie.
Świat się zatrzymał. Azamer zamarł w bezruchu. Miłosz spodziewał się nagłego uderzenia ciepła, może piorunów przeskakujących między palcami. Zamiast tego tuż obok otworzył się portal. W przejściu ujrzał złotą zbroję, naramienniki oraz nagolenniki. Wysokie buty i hełm z trzema wypustkami spoczywały na prostym stole. Zanim się zorientował, odziany był w chłodny metal.
Ograniczenia przestały istnieć. Nie było fajerwerków, błyskawic, bezsensownych rozbłysków światła. Wreszcie mógł spróbować. Po tylu przeczytanych tekstach na jego temat. Po setkach godzin treningu. Uniósł rękę.
– Zabójco Bogów, odpowiedz na wezwanie.
Czas ruszył z miejsca. Gwałtowny podmuch wiatru przegonił chmury. Azamer przystanął zaskoczony, spojrzał w niebo, które rozdarło się na dwie części. Pojawiła się gigantyczna łapa o grubo ciosanych paluchach, zaciśniętych na ogromnym mieczu. Dłoń otworzyła się i cofnęła, po chwili znikając w zwężającej się szczelinie.
Broń wielkości wieżowca spadła na ziemię. Stare blokowisko zostało przecięte w pół. Miłosz wyciągnął rękę. Miecz zadrżał i pomknął ku wojownikowi momentalnie zmieniając swą wielkość. Szyderca złapał oręż i już był pewien, że wygra.
– Exterling – szepnął. – Cześć i chwała.
Demon wrzasnął wściekle i zaatakował. Ostrze twardsze od diamentu bez trudu sparowało ciosy czarnych szponów, wymierzonych w twarz spokojnego wojownika. Podstępnie rzucony sztylet ciemnej energii odbił się od złotego naramiennika.
Spojrzenie szarych oczu napotkało nienawistny wzrok Pana Ciemności. Szyderca wciąż miał nadzieję, że za tą ciemnością tkwi uwięziony Tomasz, czekający na ratunek. Wojownik grzmotnął złotą rękawicą w pysk przeciwnika tak silnie, że ten zachwiał się i z trudem utrzymał równowagę.
– Trzymaj się, idioto – mruknął, kierując te słowa do przyjaciela. – Już po ciebie idę.
Germańskie runy wykute na ostrzu zalśniły krwawym blaskiem. Miłosz z nadludzką siłą uderzył Azamera jelcem w nos. Cios w brzuch, szybkie uderzenie płazem miecza w potylicę. Demon upadł na asfalt i niczym pluskwa został przygnieciony do ziemi. Wił się pod butem wojownika, syczał i rzucał plugawymi wyzwiskami.
– Starzy bogowie cię osądzą – stwierdził Władca Portali. Pewniej chwycił rękojeść Exterlinga i zagłębił ostrze w ciele Azamera. Czarne serce zostało przebite, nieludzki wrzask wydobył się z krtani Pana Ciemności.
Złota zbroja zamieniła się w popiół, który opadł na martwego mężczyznę. Niebo ponownie się rozwarło, tym razem aby odzyskać swą własność. Exterling wyrwał się z dłoni wojownika i pomknął ku szczelinie. Zmęczony Miłosz rozejrzał się wokół. Ta walka pochłonęła mnóstwo ofiar. Na szczęście wciąż żyli ludzie, którzy mogli pogrzebać zmarłych. Odetchnął w ulgą, gdy zauważył kuśtykajacą Olkę, wyłaniającą się zza winkla przechylonego budynku.
– To już koniec? – spytała, patrząc na ciało Azamera.
– Na to wygląda.
Nagle kruczoczarne włosy zaczęły rosnąć. Długa grzywa opadła na plecy. Rozerwany smoking zastąpiony został długą szatą maga. Rana zasklepiła się, ślady krwi zniknęły.
– Chyba go zabiłem – powiedział Miłosz, sprawdzając Tomaszowi puls.

Komentarze

  1. W sumie to mam dwie nieistotne uwagi:
    "szczęka zacisnęła się tak silnie, że nie potrafił jej rozewrzeć" - czy nie powinno być raczej w liczbie mnogiej? Trudno rozewrzeć coś, co jest jedno i z natury nierozwieralne :P
    "Nitka pęknięć na jednym z filarów" - a może pajęczyna? Sieć? Nitka pęknięcia ostatecznie, ale gryzie się z kontektekstem ;)
    Ewentualnie jeszcze pytanie, jak grzywa opadła mu na plecy, skoro leżał na ziemi? Chyba że leżał na brzuchu i ten, tego, no...

    Nieważne, czas na konkrety. Pomijając już, że tym razem tekst bardzo dopracowany, praktycznie nie ma się czego czepiać (za co muszę Cię pochwalić) ... Bardzo dobrze się czytało, nawet odrobinę zaskakujące były niektóre momenty (moje gratulacje, mnie nie tak łatwo zaskoczyć), świetna i wciągająca fabuła, i... Co się będę rozdrabniać, najlepszy moim zdaniem odcinek :D
    Zdruzgotana może nie jestem, ale na pewno, hmm... Chyba słów mi brakło :o Dobra robota!
    Jestem zdecydowanie zbyt miła... Nieważne xD Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za komentarz. Nadal zastanawiam się nad tą szczęką.
      Tak, ten tekst pisałem dość długo, dlatego też jest dopracowany. Poza tym chciałem w dobrym stylu zakończyć II sezon. Chyba się udało.
      Cóż, być może Zabójcy powrócą :)

      Usuń

Prześlij komentarz