Bajka dla małych kurwi
#parodia #heros #chaos
Sięgnął po
okulary i umieścił je na zakrzywionym nosie. Wziął do ręki książkę, usiadł wygodniej
w głębokim fotelu i zaczął czytać. Podczas lektury zupełnie nieświadomie bawił
się tekturową zakładką, obracał ją w dłoni, dotykał brzegów, czasami nawet
wykorzystywał ją jako grzebień do przeczesywania długiej, siwej brody.
Uśmiechnął się, mruknął coś do kart powieści, jakby chciał dodać odwagi fikcyjnemu
bohaterowi.
To była
fascynująca lektura. Lochy, smoki i dziewice do uratowania. Stara szkoła
fantastyki. Rycerskie dobro zmuszone do mierzenia się z niegodziwością świata.
Westchnął ze smutkiem, tak, kiedyś to były czasy. Miał wrażenie, że teraz to
już w ogóle tych czasów nie ma… A może tliła się jeszcze iskierka nadziei?
Drzwi do
pokoju otworzyły się gwałtownie, do środka wbiegła gromadka dzieciaków. Starzec
dałby głowę, że z dnia na dzień przyłaziło ich coraz więcej. Mnożyły się
skurczybyki, czy co? Nieważne, skoro plany na spokojny wieczór właśnie szlag trafił,
musiał dostosować się do rzeczywistości, która zaistniała i zostawiła
go z gromadką cudzych bachorów. Dobra, jak zwykle zda się na dobrą, sprawdzoną improwizacyję, jak to staropolanie mawiali.
Odłożył
książkę na stolik, ostatnim, tęsknym spojrzeniem obdarzył wciągającą lekturę.
Zdjął okulary, przetarł oczy, jego zmęczony wzrok spoczął na gromadce
dzieciaków, które siedziały na dywaniku tuż przed nim. Złożył dłonie. Czy to
młode pokolenie w ogóle jest coś warte? Szczerze w to wątpił, ale teraz, gdy
patrzył na te różowe policzki i naiwne oczęta, jego kamienne serducho odrobinę zmiękło.
– Czego? Pytam
się grzecznie – zagaił hałastrę.
– Dziadku, bo
my byśmy chcieli usłyszeć historię – odezwał się chłopczyk o bystrym, dość
cwaniackim spojrzeniu. Lider grupy.
– Historię,
tak? A co ja, małe kurwie, będę z tego miał, hę?
Maluchy
zaczęły grzebać po kieszeniach. Na dywan posypały się najróżniejsze dziecięce
skarby. Ktoś rzucił starą gumę do żucia, która zmieniła się w twardą kulkę,
przypominającą kamień. Chłopiec o mysich włosach ze smutkiem w oczach rozstawał
się z długą, czerwoną sznurówką, znalezioną wczesnym rankiem. Dziewczynka o
ładnym warkoczu zakończonym błękitną wstążką trzymała coś w dłoniach. Nieśmiało
zbliżyła się do opowiadacza.
– Co tam masz?
Oooo – odebrał od niej przestraszonego żuczka o ciemnoniebieskiej skorupie.
Pokracznie pokuśtykał do okna, uchylił jedną stronę i wypuścił stworzonko,
które uleciało w siną dal. Starzec wzdrygnął się, wieczorne powietrze niosło ze
sobą chłód z północy. Zbliżała się zima.
– Dobra,
namówiliście mnie – powiedział siadając w fotelu. Przez chwilę zbierał myśli,
układał naprędce wymyśloną fabułę w jedną mniej lub bardziej spójną całość. Oto
opowieść, która bawi, uczy i napełnia młode serca idealistycznymi bzdetami.
Przynajmniej takie było jej początkowe założenie. A czy udało się to osiągnąć?
Hm, tak szczerze mówiąc… Kogo to, kurwa, obchodzi?
***
Dawno, dawno
temu, za siedmioma górami, siedmioma lasami i innymi pierdołami, była sobie
wioska. Mieszkańcy tej osady wiedli życie spokojne i pozbawione trosk. Bo któż
by się przejmował najazdami barbarzyńców, przemarszami wojsk czy poborcami
podatkowymi, którzy z nudów zbierali opłatę za oddychanie królewskim
powietrzem. No ale to ma być miła historia, więc nie będziemy się mieszać w
politykę.
Dla naszej
opowieści ważny jest fakt, iż tuż za wioską znajdował się sporej wielkości
cmentarz. Spoczywało na nim wiele lubianych i szanowanych za życia osobistości.
Najznamienitszą personą był miejscowy moczymorda. Jedni powiadali, że umarł w
trakcie bicia pijackiego rekordu, inni zaś, że podczas kłótni z barowym idiotą.
Jedno było pewne, facet nie żył już od dobrych stu lat a ludzie wciąż o nim
gadali.
Pewnego
spokojnego dnia, gdy mieszkańcy tej zapomnianej przez bogów wsi pracowali w
pocie czoła, by przeżyć i wykarmić swoje bachory, na głównej drodze pojawił się
obcy. Szedł powoli, przygarbiony, jakby niósł na barkach niewyobrażalny ciężar.
Zarzucony na głowę kaptur mógł skrywać oblicze tak okropne, że nawet
najpodlejszy rabuś o kaprawej mordzie skrzywiłby się z niesmakiem.
Mężczyzna
przystanął na moment i gestem pozdrowił staruszkę, siedzącą na werandzie i
żującą tytoń. Na jego widok przechyliła się i splunęła do metalowej misy. Nie
odpowiedziała na pozdrowienie, patrzyła nieufnie na obcego, ruszając przy tym
żuchwą niczym krowa wypuszczona wiosną na pastwisko. W sumie była już w takim
wieku, że nie bała się śmierci. Już wiele rzeczy widziała w życiu, jeszcze
więcej miała głęboko w dupie.
Dlatego też
nie zwróciła uwagi na chorobliwie bladą skórę przybysza. Ręka obcego była
podobna do dłoni trupa lub wampira, który od wieków spoczywał w zapomnianym
grobowcu. Mężczyzna jeszcze mocniej naciągnął kaptur na głowę, dłonie skrył w
szerokich rękawach szaty. Przypominał odrobinę dziwacznego wędrowca
podróżującego w ramach pokuty przez pustynię. Ostatnio coraz więcej szaleńców
wybierało się na taką wycieczkę, by przeprosić nieistniejącego boga za
wymyślone grzechy.
Przybysz
zatrzymał się przed okazałym budynkiem, który na pierwszy rzut oka był
połączeniem baru, hotelu oraz miejsca, gdzie można porządnie dostać po łbie. Powoli
wszedł do środka. Wnętrze wyglądało dość tradycyjnie, szeroka barowa lada, kilkanaście
stolików, sporo drewnianych prostych krzeseł z oparciem. Nad barem wisiał
ogromny olejny obraz, na którym wąsaty jegomość z kuflem w łapie, śmiał się
rubasznie i wystawiał dłoń, pokazując, że zamawia jeszcze dwa złociste trunki.
Usiadł w
najdalszym krańcu lokalu, ściągnął z pleców gitarę, położył ją na krześle obok,
zupełnie jakby była żywą osobą. Z czułością przejechał palcami po drewnianej
powierzchni instrumentu, nieopatrznie zahaczył o strunę, która wydała ciepły,
miły dźwięk. Widać było, że mężczyzna dbał o swoje wiosło bardziej niż o siebie
samego. Rozpiął płaszcz, lecz go nie ściągnął. Kaptur nadal zapewniał mu
anonimowość.
Kelnerka,
barmanka a być może również i właścicielka tego przybytku, właśnie kończyła wymieniać
świece w metalowych uchwytach przymocowanych do ścian. Przygotowywała się na
wieczorną wizytę mieszkańców wioski, spragnionych piwa, jadła oraz wszelkiej
maści plotek. Po chwili wahania podeszła do dziwnego gościa, który siedział
samotnie przy stoliku w kącie sali.
– Dzień dobry,
co podać? – zagadnęła przyjaźnie, choć miała złe przeczucia.
– Masz może
odrobinę arszeniku? – spytał, podnosząc wzrok z drewnianego stolika na młodą dziewczynę
o piegowatych policzkach.
– Eee, na
szczęście nie.
– A cykutę? Rycynę?
Sproszkowaną mandragorę? – wyliczał nie tracąc nadziei.
– Nie
sprzedajemy trucizn…
– W takim
razie poproszę piwo – zdecydował ze smutkiem.
Dziewczyna
poszła w stronę baru, pokręciła głową i pomyślała, że to kolejny dziwak
zagubiony na drodze życia. Odkorkowała dębową beczkę, napełniła i podała kufel
nieznajomemu. Ten z zainteresowaniem patrzył jak piana spływa po nierównej
ściance naczynia. Po chwili wyciągnął z kieszeni srebrną monetę, podał ją
kobiecie, która wzdrygnęła się na widok bladej dłoni. Udał, że tego nie
zauważył.
– Przejebane –
mruknął pesymistycznie, biorąc łyk ożywczego trunku. Piwo było naprawdę dobrej
jakości. Oblizał wargi, chciał zagadnąć zamiatającą i często na niego zerkającą
dziewczynę o recepturę, ale zrezygnował z tego pomysłu. Zdecydował, że rzuci jakiś
komplement przy zamawianiu drugiej kolejki.
Siedział tak
ponad godzinę, lecz żadne odpowiednie słowa nie przychodziły mu do głowy. W
końcu machnął na to ręką, dobre piwo nie potrzebuje komplementów, gdyż każdy
wie o jego zajebistości. Wykrzywił wargi w ponurym uśmiechu. Miał talent do
niezwykle trafnych i przenikliwych opisów rzeczywistości. Czasami nawet
zadziwiał sam siebie w tej kwestii.
– Przepraszam
pana, to krzesło jest wolne?
Przybysz
uniósł głowę i spojrzał na chłopa o twarzy poznaczonej licznymi bruzdami.
Skinął głową. Zaskoczony rozejrzał się po zatłoczonej sali. Pogrążony w myślach
zupełnie nie zauważył jak tawerna wypełniła się hałaśliwymi mieszkańcami
wioski. Podniósł dłoń, przywołując gestem dziewczynę, uwijającą się w pocie
czoła. Zamówił dolewkę.
Nagle do
przybytku wpadła młoda kobieta, na widok pijących i rozmawiających ludzi zalała
się łzami, i wrzasnęła przeraźliwie. Wszyscy umilkli. Przez chwilę słychać było
jedynie łkanie i pociąganie nosem. Któryś z miejscowych zakasłał jakby miał
wypluć płuca. Nikt nie zwrócił uwagi na kaszlącego mężczyznę, wszystkie oczy
były skierowane na rozpaczającą dziewczynę, która bezradnie rozkładała ręce.
– Odszedł! Zabrano
go do królestwa pana! Już nigdy go nie zobaczę. Dlaczego? Dlaczego musiał
umrzeć? – trudno było zrozumieć o co właściwie chodziło, lecz przybysz
podchwycił pobliski szept, który mu wiele wyjaśnił.
Kilka dni temu
młodzieniec o imieniu Hieronim, narzeczony tej zapłakanej dziewczyny, udał się
na polowanie razem ze swoim wujem. Rozdzielili się i kilka godzin łazili po
lesie, nie natykając się na żadną zwierzynę. W końcu wuj chłopaka dostrzegł w
krzakach coś, co z wyglądu przypominało dzika, czy innego borsuka. Wtedy też
wstrzymał oddech, napiął cięciwę i… Trafił biednego Hieronima w prawy pośladek.
Podobno rana nie była głęboka, lecz wdało się zakażenie. Cóż, niech mu ziemia
lekką będzie.
Mężczyzna
podniósł kufel z zimnym trunkiem do ust, uważnie obserwując dziewczynę.
Przełknął ślinę i otarł załzawione oczy wierzchem dłoni. Tuż przed nim
rozgrywała się najsmutniejsza scena, jaką widział w tym miesiącu. Szczery żal po
stracie ukochanej osoby naprawdę go poruszył. Zerwał się z krzesła, chwycił
gitarę i podszedł do zapłakanej dziewczyny.
– Chciałabyś
go odzyskać? – spytał cicho.
Zadrżała,
głośno pociągnęła nosem i przełknęła łzy. Spojrzała dziwakowi prosto w oczy,
długo szukała, lecz nie dostrzegła w nich kłamstwa. Czyżby mówił prawdę? Powinna
zaufać jakiemuś wariatowi, który pewnie znajduje radość w udręce
pokrzywdzonych? A może to samarytanin, przejęty losem bliźnich? Myśli zbyt
szybko przelatywały przez biedną głowę.
– Oddałabym za
to własne życie – wydukała w końcu, dodając w duchu, że postąpiłaby tak w
ostateczności.
– Niech i tak
będzie. Dobrzy ludzie! – rozejrzał się wokół. Na twarzach nieskalanych
inteligencją pojawiło się zaskoczenie. – Przynieście tu ciało tego
nieszczęśnika! Zaraz będzie wśród was!
Ktoś z tyłu
rzucił, że żaden łachmaniarz nie będzie mu rozkazywał. Prawie natychmiast
został uciszony przez rozentuzjazmowany lud. Zawrzało. Kilka osób wypadło z
karczmy i pognało w stronę domu zmarłego. Pozostali tłoczyli się przy obcym
mężczyźnie, który cierpliwie czekał na pojawienie się trupa. Jedna ze starszych
kobiet dotknęła jego szaty, po czym padła na kolana, wznosząc dłonie ku powale.
Po kwadransie
do środka karczmy została wniesiona trumna. Położono ją na dwóch złączonych
stołach, otwarto wieko. Obcy ujrzał młodego człowieka, który sprawiał wrażenie
pogrążonego w głębokim śnie. Okropna bladość zdradzała, że nieszczęśnik
pożegnał się z życiem i przekroczył bramy królestwa zmarłych. Nastała cisza.
Wszystkie oczy utkwione były w obcym.
Mężczyzna
zdjął płaszcz i powiesił go na oparciu krzesła. Nosił koszulkę z krótkim
rękawem. Na obu ramionach miał dziwaczne, bardzo realistyczne tatuaże.
Uwiecznione na skórze, brodate twarze filozofów wciąż zastanawiały się nad
sensem życia i próbowały odpowiedzieć na dręczące pytanie: po chuj
to wszystko? Ktoś z tyłu rzucił, że nie lubi Niemców i wyszedł z gospody.
Przybysz
chwycił gitarę, wspiął się na drewniane krzesło i spojrzał z góry na zebrany
tłumek. Po chwili całą uwagę skupił na martwym chłopaku. Pociągnął za struny, w
powietrzu dało się wyczuć delikatny zapach chryzantem. Otworzył usta, lecz nie
wydobył się z nich żaden dźwięk. Odchrząknął, zaczął stukać palcami o drewniane
pudło, wybijając sobie właściwy rytm. Zanucił grobowym tonem:
W ciemności przebywasz człowiecze szczęśliwy
Zazdrość mnie tak toczy niczym rak
straszliwy
Oddaj mi swój los, chętnie się zamienię
Bo życie na ziemi jest kurwa cierpieniem
Znosić to muszę, taka moja dola
Dla każdego jest jakaś przypisana rola
Łzy twej ukochanej plamią mi koszulę
Rymów na dzisiaj wyczerpałem pulę
Wracaj więc chłopcze do swojej panienki
Ponownie witając ziemskie swe udręki…
Ostatni dźwięk
gitary rozpłynął się w eterze. Wszyscy wstrzymali oddech, wpatrując się w bladą
twarz martwego młodzieńca. Minęła minuta, pojawiły się pierwsze szepty. Słowa
pełne zwątpienia wychodziły z ust niedowiarków, rozprzestrzeniając się niczym
zaraza. Jeden z barowych gości gwałtownie wciągnął powietrze, upuścił kufel,
który rąbnął o drewnianą podłogę. Po chwili chłopak przeprosił, wydawało mu
się, że martwy ożywa, lecz była to jedynie gra świateł.
Osiłki w
karczmie jak na komendę zaczęły podwijać rękawy brudnych koszul. Z głupkowatymi
uśmieszkami na mordach, powoli otaczali swoją ofiarę, nie dając jej żadnych
szans na ucieczkę. Biedne dziewczę, które już kompletnie straciło nadzieję na
odzyskanie ukochanego, płakało i biło pięściami w sosnową trumnę. Zaraz miało
dojść do linczu. Żaden z miejscowych nie chciał odpuścić obcemu.
Nagle do
środka wpadła przerażona dziewczynka. Potknęła się i upadła, boleśnie raniąc
sobie kolana. Tuż za nią wbiegł szkielet. Najprawdziwszy kościotrup wyrwany z
kart fantastycznego bestiariusza. W prawej ręce dzierżył miecz, którego ostrze
właśnie zagłębiło się w dziecięcych plecach. Wybuchła panika.
Kilka osób
chciało wykorzystać zamieszanie i przebiec obok nieumarłego, wszyscy skończyli
na podłodze z szarymi oczami, z których uleciała dusza. Szkielet zatrzymał się
przed mężczyzną, zakładającym płaszcz z zamiarem szybkiego opuszczenia lokalu. Uniósł
miecz, zawahał się, czy aby na pewno powinien odbierać życie człowiekowi
martwemu w środku. W końcu ruszył dalej, złowieszczo klekocząc żuchwą.
Nihilistyczny
bard nekromanta zastanawiał się, gdzie popełnił błąd. Z całego serca chciał
pomóc tej biednej kobiecie i przywrócić do życia jej ukochanego. Założył gitarę
na plecy, ostrożnie przestąpił stygnące ciało osiłka, który przed chwilą stracił
głowę. Wyszedł z karczmy, wciąż usilnie szukając błędu. Po chwili palnął
otwartą dłonią w czoło. Oczywiście! W pieśni zapomniał wspomnieć o imieniu nieszczęśnika.
Teraz już
wiedział dlaczego z pobliskiego cmentarza powstali wszyscy ci, za którymi
płakały żony, narzeczone i kochanki. Pokręcił głową, machnął ręką na tę drobną
pomyłkę. Prawdę mówiąc, czym było uczucie lekkiego żalu w porównaniu do morza
goryczy, jakim jest życie? Z tą myślą odszedł w stronę zachodzącego słońca,
zostawiając za sobą śmierć i zniszczenie.
***
– I to już
koniec? – zapytał chłopiec o mysich włosach.
– A czego byś
jeszcze chciał gówniarzu? Już późno – odparł starzec, zerkając na zegarek. – No
już, spieprzać, bo nie wstaniecie do szkoły.
– Ale co się
stało z tym… eee… nemantą? Gdzie poszedł? I co z wioską? – dziewczynka z
warkoczem nie odpuszczała.
– Tak, wioska…
To naprawdę dobra opowieść… – głos mężczyzny z każdym słowem był coraz cichszy.
Dziadek przymknął oczy. Po chwili jego oddech stał się spokojny i równomierny.
Niewiele jest rzeczy, do których się można przyczepić, ale...
OdpowiedzUsuńPowtórzenia:
"Nieważne, skoro plany na spokojny wieczór WŁAŚNIE szlag trafił, musiał dostosować się do rzeczywistości, która WŁAŚNIE zaistniała i zostawiła go z gromadką cudzych bachorów."
"Uwiecznione na skórze, brodate twarze filozofów wciąż zastanawiały się nad sensem życia i próbowały odpowiedzieć na dręczące WSZYSTKICH pytanie: po chuj to WSZYSTKO?"
I takie mniej oczywiste:
"Bo któż by się przejmował najazdami barbarzyńców, przemarszami wojsk czy POBORCAMI podatkowymi, którzy z nudów POBIERALI opłatę za oddychanie królewskim powietrzem."
"Dobra, jak zwykle zda się na starą, dobrą improwizacyję, jak to staropolanie mawiali." - tutaj to może trochę na siłę, ale "starą" i "staropolanie" troszkę zgrzyta :P Bo zakładam, że "improwizacyja" była celowo ;)
Już pominę te powtórzenia, które nie występowały w jednym zdaniu ;P
To teraz tak troszkę logika samej konstrukcji:
"– Chciałabyś go odzyskać? – spytał cicho. Zadrżała, głośno pociągnęła nosem i przełknęła łzy. Spojrzała dziwakowi prosto w oczy, długo szukała, lecz nie dostrzegła w nich kłamstwa. Czyżby mówił prawdę?" - ale jaką prawdę? Niczego jej nie obiecał, spytał tylko, czy by chciała, więc...
"Po kwadransie do środka karczmy została wniesiona trumna." - moment, stop. Dziewczyna wpadła do karczmy zawodząc, że umarł, czyli logicznym wydaje się wniosek, że stało się to dopiero co, a oni już go zdążyli zapakować w trumnę? Stała tam sobie i czekała, aż biedak kojfnie, czy ci, co go mieli przynieść, polecieli pędem po trumnę (która tak czy siak była gotowa) i dopiero po niego? To mi się nie trzyma niczego :P
"Przez chwile słychać było jedynie łkanie i pociąganie nosem." - tu Ci się ogonek zjadł.
Jeszcze tak a propos stylu wypowiedzi: z jednej strony narracja sprawia wrażenie, jakby była stylizowana na taką... Starą, powiedzmy :P A z drugiej pojawiają się takie słowa jak barmanka (a nie karczmarka), kelnerka (zamiast klasycznej dziewki :P) itd. Ale w sumie niepotrzebnie się czepiam, dziadek mógł sobie pleść, jak mu pasowało, kto by się starał dla bachorów xD
Ale za to teraz bonus...
Na początku opowieści pojawia się zdanie: "No ale to ma być miła historia", po czym zakończenie... No coś pięknego xD A "nihilistyczny bard nekromanta" brzmi świetnie xD I już myślałam, że oddech zamarł, a nie że stał się spokojny, tak by ładnie pasowało xD
Wybacz, że się tak bardzo czepiam ;) Ogólnie fajnie się czytało, zresztą jak zwykle :) Czekam na więcej :D
Pozdrawiam :)
Znaczy no, może i wiele, ale w gruncie rzeczy raczej mało istotnych w większości
UsuńWow, jaka ściana tekstu. Mogłabyś być edytorem z tym poziomem dokładności i puryzmu językowego. Postaram się to wszystko poprawić. A z tą trumną to rzeczywiście nieźle wyszło, uśmiałem się, w sumie fajny zabieg parodystyczny mi wyszedł, choć kompletnie niezamierzony. Dzięki za tekstową czujność w wyłapywaniu nieścisłości i błędów :)
UsuńPolecam się ;) zawsze możesz liczyć na moją czepialskość xD
Usuń;D podoba mi się. Ciut wulgarne, jak na opowiadanie dla małych kurwi... ale taki to już styl :)
OdpowiedzUsuń