Szanuj zieleń
Zadanie czwarte. Miłej lektury. Azamer.
#krótkie #2strony #szaleństwo
Miałem piętnaście minut przerwy, przysiadłem więc na ławce skrytej w cieniu. Poprawiłem słomkowy kapelusz, skinąłem głową pannom spacerującym po ogrodowej ścieżce. Zajęte rozmową nie zwróciły na mnie uwagi. Dobrze.
#krótkie #2strony #szaleństwo
Miałem piętnaście minut przerwy, przysiadłem więc na ławce skrytej w cieniu. Poprawiłem słomkowy kapelusz, skinąłem głową pannom spacerującym po ogrodowej ścieżce. Zajęte rozmową nie zwróciły na mnie uwagi. Dobrze.
Wyciągnąłem z
kieszeni kromkę czerstwego chleba, którym podzieliłem się z wróblami,
urzędującymi w różanych krzewach. Przez chwilę patrzyłem jak szare skubańce
walczą o ostatnie okruszki.
To dziwne,
pamiętam, że w moich rodzinnych stronach te pocieszne ptaki były znacznie
większe. Wyglądały zdrowiej, weselej. Teraz miałem przed oczyma zabiedzone
garstki piór, które kurczowo trzymały się życia. Być może w mieście miały mniej
pożywienia i o każdy okruch musiały walczyć z gołębiami-obesrańcami.
Z rozmyślań
wyrwało mnie ujadanie psa, narastające z każdą sekundą. Zza zakrętu wypadł
kundel, przypominający skrzyżowanie szczura ze szczotką do kibla. Wyjątkowo
sfatygowaną szczotką. Zaraz za nim biegła zasapana kobieta. Z wielką gracją
unosiła rąbek sukni, przebierając serdelkowatymi nogami.
W moim
filozoficznym umyśle pojawiło się kolejne pytanie. Jakim cudem te piękne,
błyszczące, czerwone szpilki są w stanie sprostać takiej masie? Stwierdziłem,
że niektóre zagadnienia umykają prawom fizyki.
Nagle
rzeczywistość zamarła. Zarówno pani jak i jej pupil zatrzymali się zaskoczeni
moją obecnością. Kundel był w takim szoku, że opróżnił zawartość psich trzewi
przy wypielęgnowanym skalniaku. Obok konstrukcji, której budowa zajęła mi dwa
tygodnie, tkwił teraz efekt pracy jelit tego skurwiela.
Ludzie nie
doceniają wysiłku innych – pomyślałem, patrząc jak pies jeździ dupskiem po
doskonale przyciętym trawniku. Jego pani obdarzyła mnie spojrzeniem, w którym
pogarda mieszała się z oskarżeniem, zupełnie jakbym to ja ściągnął spodnie i
narobił tuż przed jej nosem.
– Nie posprząta
pani? – zagadnąłem uprzejmie, widząc, że pulpecik bierze kundla na smycz i próbuje
uciec z miejsca wypadku.
– Jestem tu
gościem. To raczej pana obowiązek – odparła tonem nowobogackiego ścierwa.
Niech i tak
będzie. Wstałem z ławki, odwróciłem się plecami do wrzeszczącej, machającej
łapami baby i odszedłem. Po drodze do składziku, w którym pomieszkiwałem,
patrzyłem na bawiące się w ogrodzie dzieci, obściskujące się pary nastolatków
oraz grupki dorosłych pogrążonych w rozmowie. Rodzina i przyjaciele świętowali
urodziny młodej pani.
Zaczekałem aż
słońce zniknie z nieboskłonu i świat pogrąży się w ciemności. Podszedłem do
parapetu, na którym w rattanowej doniczce doglądałem słabej, chorującej róży.
Dotknąłem jej listka, zadrżała delikatnie. Rozkwitła, łasząc się do mnie niczym
kot. Zazwyczaj nie pospieszałem natury, lecz ta chwila była ostatnią, by
wydobyć z niej prawdziwe piękno.
Nie dano mi
wyboru. Sądziłem, że będę z nimi szczęśliwy. Najwyraźniej się myliłem.
Przypomniałem sobie wszystkie momenty, w których mnie zawiedli. Opadające
płatki róż, powykręcane łodygi, podeptana trawa. Zadrżałem na wspomnienie
suchych kikutów, tkwiących w szklanym więzieniu.
Otworzyłem
drzwi i wyszedłem. Szybko zbliżałem się do posiadłości. Byłem skupiony na tym,
co zamierzałem uczynić. Nic innego nie miało dla mnie znaczenia. Zdawało mi
się, że świat wstrzymał oddech a pełny księżyc obserwuje każdy mój krok.
Nagle tuż
przede mną pojawiła się wątła, przygarbiona postać. Starzec podpierał się
sękatym kijem, w drugiej ręce trzymał latarkę. Wędrujący snop światła zatrzymał
się na mojej twarzy.
Lubiłem tego
mężczyznę. Służył rodzinie każdego dnia, nigdy nie narzekał. Podarowałem mu
szybką śmierć. Niewiele jest osób, które zasłużyły sobie na podobne odejście z
tego świata. Zamknąłem mu powieki, miałem nadzieję, że jest teraz w lepszym
miejscu. Z szacunkiem położyłem siwą głowę na brukowanej ścieżce.
W holu
posiadłości musiałem uważać. Wszędzie porozrzucane były zabawki. Gumowe
kurczaki, piszczące myszy oraz mechanicznie skrzeczące roboty. Przekląłem to
cholerne badziewie, wystarczył jeden nieostrożny krok i cały plan szlag trafi.
Czułem zimne krople potu, wędrujące po czole.
W końcu
dotarłem do schodów, gdzie mogłem odetchnąć. Pozwoliłem sobie na chwilę
odpoczynku. Nadstawiłem uszu. Wydawało mi się, że ktoś jeszcze spaceruje po
domu. Może jakaś zagubiona dusza nie może znaleźć spokoju? Wzruszyłem
ramionami. Dzisiaj zajmowałem się wyłącznie żywymi.
Dotarłem do
pierwszego z wielu pokoi. Z kieszeni wyciągnąłem pęk kluczy, uważając przy tym,
by nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Zerknąłem na zamek, wybrałem odpowiedni
klucz i włożyłem go w mechanizm. Cichy zgrzyt był dla mych uszu najpiękniejszą
muzyką.
Chodziłem od
drzwi do drzwi aż zamknąłem je wszystkie. Teraz najważniejszy był czas.
Popędziłem do kuchni, chwyciłem za elektryczną zapalniczkę do gazówki i
rozpocząłem taniec. Zacząłem od firan, potem zająłem się kanapą, fotelami oraz
starym zegarem, stojącym w kącie.
Z otwartymi
ustami patrzyłem jak meble z epoki wiktoriańskiej pożerają płomienie. Ogień
zaczął błyskawicznie się rozprzestrzeniać. Zajął już połowę holu i wspinał się
po schodach. Wypadłem na zewnątrz i zaryglowałem za sobą drzwi. Tak dla
pewności.
Ściągnąłem
rękawice. Nie oglądałem się za siebie. Przystanąłem dopiero przy bramie
wejściowej. Przez sekundę zdawało mi się, że kamienne gargulce rzucą się na
mnie, by pomścić śmierć swych panów. Na szczęście błysk w ich ślepiach był jedynie
wytworem mojej wyobraźni.
Trzask bata?
Czułem jak lodowata dłoń chwyta moje wnętrzności w piekielnym uścisku. Sparaliżował
mnie strach, jakiego nigdy w życiu nie czułem. Przerażenie tak wielkie, że
zamieniłem się w marmurowy posąg, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Mogłem
jedynie patrzeć jak tuż przede mną zatrzymuje się czarny powóz, z którego
wychodzi wysoki mężczyzna w kapeluszu o szerokim rondzie.
***
– Pamiętam
skierowany w moją stronę rewolwer. Pierdolony łowca! Jestem pewien, że jakiś
fagas dał mu cynk. Może to ty, skurwielu? – mężczyzna z przestrzeloną klatką
piersiową oskarżycielsko wycelował palcem w towarzysza.
– Spiłeś się,
kretynie. Za każdym razem to samo. Odrobina wódki i zaczynasz smęcić. Już na
pamięć znam tę twoją zafajdaną opowiastkę! I zabieraj palec, bo ci go w dupę
wsadzę! – rozzłoszczony wisielec zacisnął dłoń na sznurze.
– Panowie,
zamknijcie w końcu mordy, bo pozostali rezydenci się skarżą! – sędziwy diabeł
podszedł do celi, w której toczyła się dyskusja i podkręcił ogrzewanie.
Łoo, przyjemna lektura :) Pięknie się zaczęło, jeszcze lepiej skończyło, nic dodać, nic ująć. Aż nie mam uwag :3
OdpowiedzUsuńMoże poza jedną, tak przy okazji: zapraszam czasem na nanelowe-opowiesci.blogspot.com do czytania ;) Ale to tak dla porządku :)
Więcej takich tekstów! Pozdrawiam :)
Tu opisujesz: "Nie dano mi wyboru. Sądziłem, że będę z nimi szczęśliwy. Najwyraźniej się myliłem. Przypomniałem sobie wszystkie momenty, w których mnie zawiedli. Opadające płatki róż, powykręcane łodygi, podeptana trawa. Zadrżałem na wspomnienie suchych kikutów, tkwiących w szklanym więzieniu". Ale niczego nie wyjaśniasz. Facet ma jakieś nadludzkie zdolności, ale nadal nie wiadomo kto to i czemu go tak zawiedli. Jak na razie brzmi jak mag-psychopata, który wkurwił się, bo ktoś kiedyś podeptał kwiatki, które hodował. To nie jest motywacja żeby spalić dom z ludźmi (dziećmi!) w środku. Staruszek dostał przywilej szybkiej śmierci, a dziewczynka, która miała urodziny usmażyła się w płomieniach. Nie.
OdpowiedzUsuńSłusznie, zbyt mocno skupiłem się na szaleństwie bohatera. Początkowo miał być on zmiennokształtnym, który dopiero w powozie (po podpaleniu dworku) oznajmia, że bardziej kocha róże od ludzi. Tak czy siak mój błąd i biję się w pierś. Postaram się by moje następne teksty wolne były od takich nieścisłości. Posanuszkowienia ;)
Usuńzjadło mi resztę komentarza . :P tę początkową, w której pisałam, że spoko pomysł, ale że nie wiadomo kim jest główny bohater i że jego motywacja jest niejasna. Jakoś tak...
OdpowiedzUsuń