Innego końca świata nie będzie

Azamer. Zadanie trzecie. Życzę przyjemnej lektury.

#krótkie #2strony #realizm?
Przetarł oczy. Postać stojąca na nagiej skale zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Czyżby zmysły zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa? Prychnął rozbawiony. Przecież teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Podniósł drżącą, starczą dłoń w stronę samotnego kamulca i chciał pozdrowić go środkowym palcem, lecz w ostatniej chwili zrezygnował z zamysłu.
Wzruszył ramionami i szczelniej otulił się burym płaszczem. Przeklął mroźny wiatr z północy, zwiastun zimy, który coraz częściej odwiedzał kamienistą plażę i z przeciągłym świstem hulał wśród skał. Lodowaty skurwysyn – jak zwykł go nazywać w myślach – popędził wydeptaną w trawie ścieżką, prowadzącą do miasteczka.
Mężczyzna ruszył w kierunku domu. Po jego lewej stronie zachodzące słońce znikało w oceanicznej topieli. Przystanął na moment, sięgnął do kieszeni. Pogięta kartka z wynikami badań zadrżała na wietrze. Ze szczegółami pamiętał rozmowę z młodym lekarzem, który dopiero co ukończył akademię medyczną. Szczylowi trzęsły się ręce, gdy wydawał na niego wyrok. Trzy miesiące, tak powiedział.
Starzec uśmiechnął się, pogawędka z lekarzem miała miejsce dokładnie rok temu. Odrobinę udało mu się wydłużyć pobyt na ziemskim padole i pozałatwiać wszystkie sprawy. Napisał książkę, na tym zależało mu najbardziej.
Wątłym ciałem targnął atak kaszlu, usiłował go stłumić, lecz bez skutku. Nagły ból w piersiach rzucił go na kolana. Zarzęził, otarł krew z kącika ust. Pokiwał głową, podnoszenie się z kolan nie miało już najmniejszego sensu. Na klęczkach, krztusząc się co chwilę i wypluwając krwawą plwocinę, dotarł do pionowej skały, o którą oparł się plecami.
Spojrzał na oceaniczny bezkres, rozbawiony wydał z siebie odgłos przypominający nagle przerwany rechot. Dopadł go kolejny atak. Przetarł załzawione oczy. Kimże on jest, do cholery? Jedynie pyłkiem na wietrze. Osiemdziesięcioletnim pyłkiem.
Machnął ręką, jakby chciał opędzić się od filozoficznych myśli. Sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając metalową zapalniczkę oraz paczkę papierosów. Ostatni, przemknęło mu przez myśl. Drżącą dłonią wyciągnął pojedynczą dawkę trucizny, która doprowadziła go do takiego stanu. Nie żałował.
Zbliżył jasny płomień do papierosa, zaciągnął się i rozluźnił. Dawno już nie był na wakacjach, zapomniał jakie to wspaniałe uczucie. Rodzinne strony jeszcze nigdy nie wydawały mu się tak piękne. Wspaniały zachód słońca, rozkoszny szum oceanu, romantyczny świst wiatru. Życie jest…
***
– Wiedziałem, że któryś z Was się tu zjawi – stwierdził mężczyzna w czarnym, idealnie skrojonym garniturze. Był młodym, wysokim, dwudziestokilkuletnim gościem o delikatnym, seksownym zaroście. Krótkie, ostrzyżone na jeża włosy lśniły od sporej ilości żelu.
– Wasze przybycie również było do przewidzenia – odgryzł się młodzieniec w białym smokingu. Przygryzał wargi, jakby ciągle nad czymś rozmyślał. Poprawił dłonią zaczesane do tyłu blond włosy.
– Gdzie się zatrzymałeś?
– Wynająłem domek letniskowy blisko plaży, drewniany, spodobałby ci się.
– Wątpię. Nie przywykłem do życia w ubóstwie, wolę hotel – Czarny kiwnął podbródkiem w stronę miasteczka. Zaczął szperać w wewnętrznej kieszeni marynarki. W końcu wyjął cygaro oraz krótką, przypominającą nożyczki, obcinarkę. Przyciął końcówkę cygara i z niepewną miną szukał czegoś po kieszeniach.
– Masz ognia? – zapytał.
– Cóż za ironia – młodzieniec rzucił mu paczkę zapałek.
W powietrzu uniósł się zapach siarki, gdy Czarny odpalił cygaro i zaciągnął się dymem. Przymknął oczy, wyglądał jak narkoman, który właśnie otrzymał potężną dawkę. Nagle uniósł powieki, zerknął na zegarek i powiedział:
– Już prawie czas. Masz ochotę na romantyczny spacer po plaży?
Mężczyzna w białym garniturze pokręcił głową, poczucie humoru Czarnego było dla niego zbyt prostackie. Uśmiechnął się z wystudiowaną uprzejmością i ruszył przed siebie. Milczeli idąc ramię w ramię. Słońce zniknęło już za horyzontem, wiatr ucichł, fale z głośnym pluskiem rozbijały się o skały.
– Zaczyna się robić ciemno – stwierdził Czarny z uciechą zacierając ręce.
– Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.
– Wszyscy tam na Górze są tacy ponurzy? Można by pomyśleć, że to u Was zajmują się ścieraniem uśmiechów z facjat – zakpił. – Oho, już chyba widać naszego klienta.
Niespiesznie podchodzili do starca, wpatrzonego w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowało się słońce. Porzucony niedopałek właśnie kończył się tlić tuż przy dłoni siedzącego.
– Zebraliśmy się tutaj, żeby pożegnać naszego ukochanego druha… jak mu tam było… nieważne zresztą. Oby znalazł wieczny odpoczynek lub, co pewniejsze, został strącony w piekielne czeluście na wieki wieków. Amen – Czarny przeżegnał się i pochylił pokornie głowę, lecz na jego twarzy cały czas błąkał się kpiący uśmieszek.
– Jesteś niemożliwy – Biały strącił paproch z nieskazitelnie jasnego smokingu. Przynajmniej on jeden zachowywał się profesjonalnie. – Sprawdź, czy na pewno nie żyje.
– Jego godzina wybiła kwadrans temu – mężczyzna w garniturze spojrzał na zegarek i na poparcie swych słów szturchnął butem nogę starca. – Widzisz?
– Taaaa, twój sposób na stwierdzenie zgonu jest… – przez chwilę szukał właściwego słowa. – Ciekawy.
– Pheh, przepisy, regulaminy, pierdółki i pierdoliny. Wyciąganie duszy z jeszcze dychającego ciała jest cholernie zabawne.
– Szczególnie jeśli chodzi o wypełnianie protokołów po takiej wpadce – skrzywił się Biały. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął podręczne lusterko i przyłożył je do ust starca. –  Teraz mamy pewność. Zaczynamy?
Wysłannik Góry stanął naprzeciwko Czarnego, miał przymknięte powieki i mocno zaciśnięte usta. W myślach błagał przełożonych o pomyślność i siłę, potrzebne do pokonania nieprzyjaciela. W jego dłoniach znikąd pojawiła się świetlista lanca, zdolna unicestwić cały wrogi zastęp.
– Wiesz jaki jest z Wami problem? – zapytał Czarny, sięgając za pazuchę. – W ogóle nie doceniacie ludzi. Weźmy na przykład tego tutaj. Dla was jest to jedynie kolejna dusza, która ma bujać się na obłoczku przez wieczność, bo taki właśnie macie plan. A on jest pisarzem, fantastą, osobą o nieskończonej wyobraźni i mój przełożony pragnie wykorzystać jego talent.
  Eh, widzę, że nie odpuścisz – dodał, widząc zdeterminowaną minę Białego. Wyciągnął zza pazuchy ukryty przedmiot. Nie musiał się wysilać. Nacisnął spust a po wszystkim zaciągnął się strużką dymu, wydobywającą się z lufy rewolweru. Uwielbiał postęp.

Komentarze

  1. A gdzie pierdoły w stylu 'dobro zawsze zwycięża'?!
    ...
    Podoba mnie się ]:D ja chcę więcej xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba trochę się utożsamiam z Czarnym, bo też uwielbiam postęp >:D

    Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomina mi się scena z Indiany Jonesa.
    Przez chwilę miałam ochotę, żeby dziadek pomieszał im szyki i wcale nie chciał umierać ^^

    Nie spodziewałam się takiego użycia lusterka ;D

    cóż w rewanżu teraz ja wykonam zadanie na czarno-biało!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz