Pokój odwiecznego szaleństwa, czyli Zanim zgaśnie światło

#zabójcy #dziwne #oniryzm
Pojedynczy ognik pojawił się na suchej kłodzie. Wdarł się pod korę, wybierając najsmaczniejsze, łatwopalne kąski. Przeskoczył na sąsiednie polano, z każdą chwilą rósł w siłę. Czuł się niepowstrzymany, wszechmocny. W istocie ograniczała go przestrzeń ceglanego więzienia.

Przyjemne ciepło zaczęło docierać do siedzącego mężczyzny, który powoli unosił powieki. Zaspane spojrzenie natychmiast padło na wesoło trzaskający kominek. W palenisku dostrzegł płomienną twarz, uśmiechającą się pogardliwie. Chłopak odruchowo odepchnął się, stracił równowagę i upadł. Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że był przywiązany.
Przysiągłby, że po kontakcie z podłogą czaszka pękła na dwoje a płyn mózgowo-rdzeniowy wypływał mu z uszu. Bolesne dzwonienie rozprzestrzeniało się po pokoju. Chujowa muzyka, czy może wstrząs mózgu? To pytanie pozostawało bez odpowiedzi. Skrępowane ręce i nogi zaczęły drętwieć. Lina boleśnie obcierała nadgarstki i kostki. Spróbował zebrać energię. Czerń pochłonęła więzy, wymknęła się spod kontroli i pożarła drewniane krzesło.
Tomasz leżał na zimnej podłodze i oddychał ciężko. Nie wiedział, gdzie jest, ani jak się tutaj znalazł. Ostatnim co pamiętał, było zarwanie nocki przy ulubionej grze online. Tego dnia otworzyli nowy serwer z wyczyszczoną ekonomią. Pięcie się po drabince najlepszych było dla gracza kuszącą perspektywą.
Usiadł powoli, obraz rozmył się jakby ktoś bawił się pokrętłami w jego mózgu. Ostrożnie przejechał dłonią po czaszce. Pod palcami wyczuł ogromnego guza. Syknął. Dotykanie tego miejsca nie było najlepszym pomysłem. Pocieszał się tym, że nie było krwi i przynajmniej nie zdechnie w tym zapomnianym przez bogów miejscu z powodu utraty posoki.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Cztery nagie ściany pomalowane na czarno zaciskały się wokół niego w klaustrofobicznym uścisku. Ze spokojem zauważył, że brakuje drzwi. Powstrzymał się przed przeczesaniem długich włosów. Gdzie zazwyczaj nie ma drzwi? W pudełkach!
Zebrał energię, która uniosła go pod sufit. Z całej siły naparł na gładką, czarną powierzchnię. Zero efektu. Teoria o pudełkowej klapie legła w gruzach. Zasępiony ponownie usiadł przed ogniskiem. Przecież z każdego więzienia da się uciec. Miał tylko nadzieję, że nie znalazł się w jakimś pieprzonym wyjątku od tego powiedzenia.
Zapatrzył się w palenisko. Coś poruszało się pod trzema, częściowo już spalonymi kłodami. Poczuł przypływ gorąca na widok potężnych rogów wyłaniających się z ognia. Stworzenie otrząsnęło się z żaru, rzuciło mężczyźnie rozbawione spojrzenie i grzmotnęło potężnym łbem w kominkową konstrukcję.
***
– „Fasola, fasola, muzyczny przysmak. Im więcej jesz, tym częściej prykasz” – Tomasz przeczytał zaznaczony na pomarańczowo fragment „Rolanda”. Otrząsnął się i odłożył książkę Kinga na nocną szafkę. Czarne ściany walczyły z szarością. Szachownica.
– Znowu czytasz na głos, przeszkadzasz mi – rozległ się głos za plecami maga.
Miłosz leżał na łóżku i kontemplował absolut. Wpatrywał się w sufit z takim uporem, jakby od tej czynności zależało jego życie. Dłonie splecione na piersi wojownika drgnęły, mężczyzna podniósł się i wbił wzrok w przyjaciela.
– Co ty tu kurwa robisz? – zapytał oskarżycielskim tonem.
– Ej! Tylko bez takich, byłem tu pierwszy! Chociaż pokój wyglądał trochę inaczej – mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Inaczej?
– Tak. Był mniejszy, nie było łóżka, fotela ani tej szafki. Siedziałem skrępowany na prostym, drewnianym krześle.
– Hue, Hue. Mnie nie odważyli się związać. Jak zwykle przegrywasz w naszej majestatycznej rozgrywce – zauważył pogodnie Miłosz, którego twarz rozciągnęła się w szyderczym uśmiechu.
– Serio? Jesteśmy w jakimś tajemniczym miejscu, a ty zwracasz uwagę na takie pierdoły?
– Przecież nie zacznę walić głową w ścianę. W sumie…
Wojownik stanął przed czarno-szarą granicą więzienia. Powierzchnia wyglądała okropnie zwyczajnie. Osobiście machnąłby na to jakąś tapetę, która przedstawiałaby sawannę z polującymi gepardami. Pokiwał głową i uścisnął dłoń skrzywionej wyobraźni.
Miłosz gładził ścianę dłonią. Warknął, odsunął się na metr, przechylił głowę na prawo i znieruchomiał. Uniósł ręce na wysokość oczu. Przez chwilę mierzył coś przez prowizoryczny trójkąt. Zmienił narzędzie, kwadrat pozbawiony górnego boku przesuwał się po gładkiej powierzchni. Tomasz dotychczas cierpliwie obserwował przyjaciela. Stracił cierpliwość, gdy ten usiłował spojrzeć przez palcowy prostopadłościan.
– Co ty wyprawiasz?
– Szukam odpowiedniego kąta. Skok geparda jest matematycznie doskonały. Jeśli odbije się z tego miejsca – Miłosz wskazał fragment ściany po lewej. – Dopadnie ofiarę dokładnie w tym miejscu.
Wojownik podszedł i dźgnął paluchem miejsce, w którym kły drapieżnika przecinają nić życia pędzącej gazeli. Odpiął śnieżnobiały guzik przy nadgarstku, podwinął rękaw koszuli. Gwałtownie zaczerpnął powietrza, zacisnął dłoń i z całej siły grzmotnął w ścianę.
Oczy Władcy Portali rozszerzyły się ze zdumienia. Zacisnął zęby i z wysiłkiem parł naprzód. Jasnoniebieskie wyładowania przeskakiwały po palcach, smagając czarno-szarą przestrzeń. Miał wrażenie jakby próbował pokonać gigantyczną żelkę, której nie jest w stanie przebić. Poczuł, że jest blisko celu. Jeszcze tylko trochę.
Dotarł do miejsca, w którym ścienny materiał miał już tylko dwa wyjścia. Mógł skapitulować i wypuścić uwięzionych mężczyzn. Mógł też oddać nagromadzoną energię napierającemu wojownikowi. Nie trudno się domyślić, że wybrał opcję numer dwa.
Miłosz przeleciał przez pokój i grzmotnął w bok łóżka. Kilka odłupanych drzazg upadło na podłogę. Ściana wróciła do swego dawnego, nieruchomego stanu. Ogłuszony wojownik tępo rozglądał się po pomieszczeniu. Tomasz kucnął obok przyjaciela, chwycił za ramię i potrząsnął. Bez efektu.
Donośny plask przeciął trwającą ciszę. Dłoń maga odbita na majestatycznej mordzie przywróciła świadomość otumanionemu mężczyźnie. Miłosz otrząsnął się, wstał gwałtownie i zaczął krążyć po pokoju. Burczał pod nosem coś, co przypominało listę sobotnich zakupów lub potok wyjątkowo nieprzyzwoitych epitetów.
– Stąd musi być jakieś wyjście! – wrzasnął załamując ręce.
Jakby na poparcie jego słów rozległo się głośne tarabanienie budzika. Zaskoczeni natychmiast spojrzeli w stronę źródła dźwięku. Na poduszce leżał nakręcany parszywiec i wrzeszczał jakby jutra miało nie być. Zabójcy wymienili szybkie spojrzenia. Żaden nie kwapił się, by podejść i wyłączyć urządzenie, nawołujące do pobudki. W końcu Tomasz podszedł do łóżka i wcisnął przycisk wyłączający ustrojstwo.
– Przecież to niemożliwe – szepnął Miłosz. – Przedmioty nie pojawiają się ot tak, z dupy.
– Jesteś pewien, że go tam nie było?
– Stary, przecież leżałem na tej poduszce! Jestem cholernie pewien!
– Tylko spokojnie. Na pewno jest na to jakieś naukowe wytłumaczenie – stwierdził Tomasz, chwytając się strzępów racjonalności. – Inny wymiar i tak dalej, to dość proste i możliwe. Zresztą to zwykły budzik, przestań panikować.
Mag podał urządzenie wojownikowi, by ten na własnej skórze przekonał się o jego normalności i zwyczajności. Miłosz zerknął na zegarową tarczę, uśmiechnął się szaleńczo, kompletnie tracąc zmysły. Włożył budzik w ręce przyjaciela, podszedł do kominka i zaczął wpatrywać się w ogień. Chwilami mówił coś do siebie, lecz nie można było zrozumieć poszczególnych słów.
Tomasz zanim spojrzał na zegarową tarczę, usłyszał pierwszy zwiastun nienormalności. Tak-tik, tak-tik, tak-tik. Sekundnik poruszał się do tyłu, za nim dużo wolniej podążały dwie pozostałe wskazówki. Zacisnął dłoń na przedmiocie.
Dołączył do Miłosza. Bez zastanowienia wrzucił budzik do ognia. Patrzył jak zegarową tarczę ogarniają płomienie. Położył głowę na kolanach, zmrużył oczy. Świat wydawał się nierealny, kolory zlewały się w jedną, rozmazaną smugę. Nie ma żartów. Idzie rak nieborak, jak uszczypnie będzie znak.
***
– Auć!
– Przepraszam, myślałam że zasnąłeś.
– Nie, nie śpię. Myślę.
– O czym?
– O wszystkim i o niczym. Przejmuję się jakimiś pierdołami, które powinienem mieć gdzieś. Jak zwykle.
– Yhym – dziewczyna skinęła głową i zaczęła obierać mandarynkę. Tomasz skrzywił się, gdy chciała go poczęstować. Jakoś nie miał ochoty na owoce. Wracały resztki wspomnieć. Kawałki pogiętego metalu zamigotały w palenisku. Niepokój pochwycił czarną duszę i ściskał coraz mocniej. Mag poczuł, że zaczyna brakować mu powietrza.
– Gdzie Miłosz?
– Kto? – Olka uniosła brwi i wypluła mandarynkową pestkę do kominka.
– Miłosz, Szyderca, Władca Portali, Zabójca? Z setką równie debilnie brzmiących napuszonych tytułów? Kojarzysz?
– Wiedziałam, że zasnąłeś. Znowu śniło ci się coś niezwykłego – uśmiechnęła się uspokajająco. – Obejrzymy jakieś anime?
– Nabierasz mnie, prawda? Dobra, pożartowaliśmy. Ha ha, śmiechłem mocno. Wystarczy.
Tomasz umilkł, z otwartymi ustami wpatrywał się w ścianę. Na płaskiej powierzchni znajdował się przepiękny, gigantyczny obraz przedstawiający sawannę z polującym gepardem. Szlachetne kamienie tkwiące w hebanowej ramie zaczęły błyskać tajemniczym blaskiem. Mag przystawił do oczu ekierkę stworzoną z palców, odchylił głowę na prawo i mruknął:
– Rzeczywiście matematycznie doskonały.
– Kochanie, zaczynasz mnie przerażać – szepnęła cicho.
Pan Ciemności błyskawicznie zebrał energię. Czerń spłynęła po ramieniu i zaczęła igrać pomiędzy palcami mężczyzny. Wystawił dłoń, celował w zaskoczone oblicze Sanuszka. Nastała cisza przesycona strachem i nienawiścią.
– Kim jesteś i jak śmiesz przybierać jej postać? – warknął.
Ogień w palenisku przygasł, mrok wdarł się do pomieszczenia, pochłaniając wszystko wokół. Rozległ się śmiech dziecka. Był szczery, ufny i pozbawiony trosk. Gdzieś z daleka rozległo się stukanie łyżki uderzającej w deskę do krojenia. Ogórek, ogórek zielony.
***
– Auć!
– Śpisz?
– Nie, nie śpię. Myślę.
– O czym?
– O wszystkim i o niczym. Przejmuję się jakimiś pierdołami, które powinienem mieć gdzieś. Jak zwykle.
– I w dodatku masz mordę przypominającą nieudolny obraz upośledzonego turpisty – stwierdziła z uśmiechem posyłając mandarynkową pestkę prosto w płomienie. Sięgnęła po kolejny owocek. Po chwili wrzuciła skórkę na rozżarzone drewno. Przyjemny aromat otoczył postacie siedzące przed paleniskiem.
Tomasz odwrócił się, na ścianie tkwił obraz sawanny z goniącym po niej gepardem oraz gazelą, która właśnie traciła życie. Całemu polowaniu przyglądał się ogromny lew. Skryty w cieniu rozłożystego drzewa oblizał pysk, gdy poczuł zapach krwi. Ziewnął, przymknął oczy. Położył głowę na łapach i zasnął.
– To normalne, że obrazy się poruszają? – spytał mag.
– Jeśli masz napieprzone we łbie – chichot dziewczyny sprawił, że misternie spleciony warkocz przez chwilę przypominał wahadło starego i rozklekotanego zegara.
– Czyli wszystko w porządku. Gdzie Miłosz?
– Poszedł na spacer.
– Jak to możliwe? Przecież z tego pokoju nie da się uciec!
– Po prostu nie jesteś w stanie zobaczyć drzwi – mruknęła Olka i podźwignęła się na nogi. Podeszła do gigantycznego obrazu i pochyliła się nad śpiącym lwem. Coś szepnęła mu na ucho. Zwierz natychmiast otworzył oczy.
Rewolwerowiec stanęła na baczność i zasalutowała Panu Ciemności. Z bardzo poważnym wyrazem oblicza wskoczyła na grzbiet oswojonego lwa. Chwyciła jedną dłonią płomieniste kudły, drugą wzniosła nad głowę i z okrzykiem „W stronę słońca!” pognała ku krawędzi malowidła.
– I co ja, kurwa, teraz zrobię? – Tomaszowi opadły ręce.
***
Lada barowa osnuta mgłą. Kropla śliny zebrała się w kąciku ust, by w końcu wylądować na wypolerowanym drewnie. Coś zimnego dotknęło policzka mężczyzny. Ocknął się, sięgnął dłonią po lodowaty kufel. Potężny łyk złocistego trunku zniknął w nienasyconej gardzieli. Mruknął coś posępnie. Zaczął dostrzegać dno.
– Jeszcze raz to samo? – rozległ się przyjemny głos, gdy tylko zastukał knykciami w blat.
– Z sokiem, już nie te lata.
– Gadasz, wciąż piękny i młody. Nawet nie widać, że się starzejesz – rudowłosa starała się go pocieszyć.
– Bo przychodzę tu codziennie – burknął, po czym sięgnął do kieszeni, wyjął portfel i podał barmance odliczoną kwotę. Odchylił się na krześle. Alkohol jeszcze nie stępił jego zmysłów na tyle, by nie zauważył hołoty zbierającej się w kącie pokoju. Zmarszczył brwi, rozejrzał się po pomieszczeniu.
W kominku wciąż płonął ogień. Ściany zdawały się być żywą opowieścią. Przedstawiały cmentarz z unoszącymi się nad nim duszami. Truposze wstały z grobów i właśnie zaczynały tańczyć walca. Autor tych obrazów musiał być naprawdę popieprzony. A może bardzo lubił średniowiecze? Któż to wie.
Tomasz wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć głosom w swej głowie, że wszelkie upodobania artystyczne ma w tym momencie w głębokim poważaniu. Zerknął w kąt, zbierały się tam szare postacie. Wzdrygnął się, każda z nich była pozbawiona twarzy.
– Znasz ich? – spytał Rudej.
– Nie. Przyszli zaraz za tobą. Jeszcze nic nie zamówili.
– Dziwne – mruknął jak gdyby do siebie.
– E tam, jakby miała zwracać uwagę na wszystkie dziwactwa, to już dawno rzuciłabym tę fuchę – odparła kobieta z uśmiechem.
W tym momencie jeden z tajemniczych gości wyszedł z mroku i stanął przy barze. Cuchnął przeżutym tytoniem i czosnkiem. Tomasz skrył nos w kuflu, skorzystał z okazji i wziął solidny łyk trunku.
– Coś panu podać? – zagadnęła kobieta.
– Tak – głos dochodził z daleka, jakby zza pokojowych ścian. – Poproszę uśmiech.
– Wybaczy pan, ale proszę wybrać coś z menu.
Pokryta liszajami łapa zacisnęła się na dłoni rudowłosej piękności. Tomasz zareagował z niezwykłym jak na niego opanowaniem. Przybrał mordę wioskowego idioty, co nie sprawiło mu trudności, bowiem tam, gdzie się wychował, nie brakowało debili. Pozornie niezdarnym ruchem przewrócił kufel. Złocisty płyn rozlał się po ladzie.
– O ja gupi, dobre pifko, pikne pifko – bełkotał. – Dobry pan, postawi bidnemu pifko?
– Precz wieśniaku, mam tu coś lepszego – Tomasz prawie słyszał jak nieznajomy oblizuje wargi, gapiąc się w dekolt barmanki. Mimo gniewu nie wyszedł z roli.
– Łooooo, panie, a co to tu jest? Robaczek? – nachylił twarz nad czarnym punktem, który pojawił się na barze – Cóż to takiego?
Nieznajomego zgubiły dwie rzeczy: chamstwo wobec kobiet oraz ciekawość. Drugie jeszcze można było wybaczyć. Szara postać pochyliła się nad blatem. Tomasz chwycił skurwiela za kark. Głuche grzmotnięcie rozniosło się po pomieszczeniu. Odgłos upadającego ciała był już znacznie cichszy.
Mag schylił się i z trudem wyciągnął sporej wielkości igłę z czoła martwego. Ponownie zmienił ją w czarną monetę. Uśmiechnął się spoglądając w dostojną mordę Finisara utrwaloną na rewersie. Po drugiej stronie znajdował się wyszczerzony demon, który wyciągał ręce jakby chciał objąć cały świat.
– Wy na pewno, skurwiele, wiecie z kim chcecie zatańczyć? – wrzasnął, gdy otoczyły go szare postacie.
Czarny bicz owinął się i zacisnął wokół szyi najbliższego szaraka. Głowa nieszczęśnika przeturlała się przez cały pokój i znieruchomiała przy palenisku. Ruda skryła się za barem i zasłoniła uszy, gdy pięć potężnych uderzeń wstrząsnęło drewnem. Podciągnęła spódnicę, by powiększająca się kałuża krwi nie zabarwiła materiału.
Tomasz nie miał czasu na podziwianie swego najnowszego dzieła: skurwiela przybitego czarnymi gwoźdźmi. Poczuł ohydne łapska zaciskające się na ramionach. Jakiś gnój chciał darmowej przejażdżki na barana? Niedoczekanie. Matowe kolce wystrzeliły z pleców maga, tworząc groteskowego jeżyka.
– Dosyć!
Zabójca zrzucił z pleców broczące krwią truchło. Powoli odwrócił się i znieruchomiał. Jeden z szaraków dostał się za bar. Srebrne ostrze zamigotało tuż przy krtani rudowłosej niewiasty. Tomasz uniósł dłonie na znak, że nie zamierza już walczyć.
– Koniec zabawy, magu. Nie ochronisz jej – warknął skurwol.
– A kto powiedział, że potrzebuję ochrony? – Karolina błyskawicznie odwróciła się i wgryzła się w tchawicę mężczyzny. Przycisnęła dygoczące ścierwo do ziemi. Na widok posilającej się łowczyni szare postacie wróciły do kąta i już go nie opuszczały.
Barmanka wyprostowała się, krew ściekała jej po brodzie, lecz nie zwracała na to uwagi. Uśmiechnęła się przepraszająco. Widok wampirzych kłów nie był dla Tomasza pierwszyzną. Podał przyjaciółce paczkę chusteczek higienicznych i usiadł na swoim miejscu przy barze.
***
Upierdliwy komar wciąż latał mu nad uchem. Tomasz wyrwał się z letargu, machnął dłonią, odganiając cholerną pijawkę. Odwrócił się od ściany. Na środku małego pokoju siedział mężczyzna, którego ciało poznaczone było licznymi tatuażami. Dookoła niego latał rój komarów.
– Usiądź mój drogi uczniu – rozległ się przyjazny głos.
Zabójca wzruszył ramionami, w sumie nie miał za wiele do stracenia. Spoczął tuż przy mężczyźnie, podkulił nogi i zebrał energię. Jeden z komarów wykorzystał ten moment, by usiąść na jego dłoni. Czerń natychmiast pochłonęła stworzonko.
– Przybyłeś tu niczym drewniana kłoda dociera do tartaku. Czekałem na ciebie. Nieuchronne jest nieuniknionym.
Tomasz otworzył jedno oko. Dawno nie słyszał takich bredni. Czyżby trafił do jakiegoś sklepu z ciasteczkami z wróżbą? Styl przepowiedni był podobny. Zerknął na medytującego mnicha.
– Karol?
– To tylko jedno z moich imion. Jestem płynny jak wieczność, jak czas i jak bagno. Hm, to ostatnie wciąga jak lektura fantasy przy świetle księżyca. Najlepiej nago.
– Bądź poważny! Znowu jestem w tym cholernym pokoju! Wiesz jak stąd wyjść?
– Tak wiele pytań, tak wiele odpowiedzi.
– Nie dostałem jeszcze żadnej – zirytował się Tomasz.
– Cierpliwy bądź, bowiem cierpliwi są nawozem tej ziemi.
– Zaraz ci grzmotnę!
– To doskonale się składa – spoważniał Karol. – Bo żeby uwolnić się z tego szaleństwa musisz… umrzeć.
– Co?!
– Żartowałem. Patologiczny kosmos napędzany marzeniami straceńców – zanucił starą pieśń.
Mnich otworzył jedno oko i zezował na Tomasza, by sprawdzić, czy ten łyka wciskany kit niczym młody pelikan. Niestety mag zdawał się być z każdą chwilą coraz bardziej rozeźlony. Szalejąca energia zmiotła rój komarów. Irytujące brzęczenie zastąpiła błoga cisza.
– Musisz być jak pstrąg! – krzyknął Karol tak głośno, że jego przyjaciel prawie stracił równowagę i przewrócił się na plecy.
– Dlaczego jak pstrąg?
– Ta szlachetna ryba płynie pod prąd, skacze jak pojebana i jeszcze umyka przed łapami niedźwiedzia! To hardkor!
– Tylko, że ja nie umiem pływać.
– Rozwiązywanie trudności drogą do samodoskonałości – stwierdził natchniony mędrzec, po czym wstał i podszedł do ściany. Przez chwilę gładził ją, mrucząc coś do siebie. W końcu odwrócił się do Tomasza.
– To klucz – stwierdził. – Droga do wolności wiedzie przez obraz twych przyjaciół. By się stąd wydostać musisz ich odtworzyć.
Pan Ciemności spojrzał na otrzymaną kredę. Ściany przybrały kolor szkolnej tablicy. Co to znaczy, że musi ich odtworzyć? Ma zacząć rysować? Wydostanie się z tego zapętlonego piekła było uzależnione od jego umiejętności plastycznych? Da radę. Był mistrzem rysowania debilnych komiksów.
– Patyczaki się nie liczą – podpowiedział Karol, zerkając spod półprzymkniętych powiek na pierwszą kreskę.

– Kurwa.

Komentarze