Pokój odwiecznego szaleństwa, czyli Zanim zgaśnie światło
#zabójcy #dziwne #oniryzm
Pojedynczy ognik pojawił się na suchej kłodzie. Wdarł się pod korę, wybierając najsmaczniejsze, łatwopalne kąski. Przeskoczył na sąsiednie polano, z każdą chwilą rósł w siłę. Czuł się niepowstrzymany, wszechmocny. W istocie ograniczała go przestrzeń ceglanego więzienia.
Pojedynczy ognik pojawił się na suchej kłodzie. Wdarł się pod korę, wybierając najsmaczniejsze, łatwopalne kąski. Przeskoczył na sąsiednie polano, z każdą chwilą rósł w siłę. Czuł się niepowstrzymany, wszechmocny. W istocie ograniczała go przestrzeń ceglanego więzienia.
Przyjemne
ciepło zaczęło docierać do siedzącego mężczyzny, który powoli unosił powieki.
Zaspane spojrzenie natychmiast padło na wesoło trzaskający kominek. W palenisku
dostrzegł płomienną twarz, uśmiechającą się pogardliwie. Chłopak odruchowo
odepchnął się, stracił równowagę i upadł. Dopiero w tym momencie zdał sobie
sprawę, że był przywiązany.
Przysiągłby,
że po kontakcie z podłogą czaszka pękła na dwoje a płyn mózgowo-rdzeniowy wypływał
mu z uszu. Bolesne dzwonienie rozprzestrzeniało się po pokoju. Chujowa muzyka,
czy może wstrząs mózgu? To pytanie pozostawało bez odpowiedzi. Skrępowane ręce
i nogi zaczęły drętwieć. Lina boleśnie obcierała nadgarstki i kostki. Spróbował
zebrać energię. Czerń pochłonęła więzy, wymknęła się spod kontroli i pożarła
drewniane krzesło.
Tomasz leżał
na zimnej podłodze i oddychał ciężko. Nie wiedział, gdzie jest, ani jak się
tutaj znalazł. Ostatnim co pamiętał, było zarwanie nocki przy ulubionej grze
online. Tego dnia otworzyli nowy serwer z wyczyszczoną ekonomią. Pięcie się po
drabince najlepszych było dla gracza kuszącą perspektywą.
Usiadł powoli,
obraz rozmył się jakby ktoś bawił się pokrętłami w jego mózgu. Ostrożnie
przejechał dłonią po czaszce. Pod palcami wyczuł ogromnego guza. Syknął. Dotykanie
tego miejsca nie było najlepszym pomysłem. Pocieszał się tym, że nie było krwi
i przynajmniej nie zdechnie w tym zapomnianym przez bogów miejscu z powodu utraty
posoki.
Rozejrzał się
po pomieszczeniu. Cztery nagie ściany pomalowane na czarno zaciskały się wokół
niego w klaustrofobicznym uścisku. Ze spokojem zauważył, że brakuje drzwi. Powstrzymał
się przed przeczesaniem długich włosów. Gdzie zazwyczaj nie ma drzwi? W
pudełkach!
Zebrał
energię, która uniosła go pod sufit. Z całej siły naparł na gładką, czarną
powierzchnię. Zero efektu. Teoria o pudełkowej klapie legła w gruzach.
Zasępiony ponownie usiadł przed ogniskiem. Przecież z każdego więzienia da się
uciec. Miał tylko nadzieję, że nie znalazł się w jakimś pieprzonym wyjątku od
tego powiedzenia.
Zapatrzył się
w palenisko. Coś poruszało się pod trzema, częściowo już spalonymi kłodami.
Poczuł przypływ gorąca na widok potężnych rogów wyłaniających się z ognia. Stworzenie
otrząsnęło się z żaru, rzuciło mężczyźnie rozbawione spojrzenie i grzmotnęło
potężnym łbem w kominkową konstrukcję.
***
– „Fasola,
fasola, muzyczny przysmak. Im więcej jesz, tym częściej prykasz” – Tomasz
przeczytał zaznaczony na pomarańczowo fragment „Rolanda”. Otrząsnął się i
odłożył książkę Kinga na nocną szafkę. Czarne ściany walczyły z szarością.
Szachownica.
– Znowu
czytasz na głos, przeszkadzasz mi – rozległ się głos za plecami maga.
Miłosz leżał
na łóżku i kontemplował absolut. Wpatrywał się w sufit z takim uporem, jakby od
tej czynności zależało jego życie. Dłonie splecione na piersi wojownika
drgnęły, mężczyzna podniósł się i wbił wzrok w przyjaciela.
– Co ty tu
kurwa robisz? – zapytał oskarżycielskim tonem.
– Ej! Tylko
bez takich, byłem tu pierwszy! Chociaż pokój wyglądał trochę inaczej – mężczyzna
rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Inaczej?
– Tak. Był
mniejszy, nie było łóżka, fotela ani tej szafki. Siedziałem skrępowany na
prostym, drewnianym krześle.
– Hue, Hue.
Mnie nie odważyli się związać. Jak zwykle przegrywasz w naszej majestatycznej
rozgrywce – zauważył pogodnie Miłosz, którego twarz rozciągnęła się w
szyderczym uśmiechu.
– Serio?
Jesteśmy w jakimś tajemniczym miejscu, a ty zwracasz uwagę na takie pierdoły?
– Przecież nie
zacznę walić głową w ścianę. W sumie…
Wojownik
stanął przed czarno-szarą granicą więzienia. Powierzchnia wyglądała okropnie
zwyczajnie. Osobiście machnąłby na to jakąś tapetę, która przedstawiałaby
sawannę z polującymi gepardami. Pokiwał głową i uścisnął dłoń skrzywionej
wyobraźni.
Miłosz gładził
ścianę dłonią. Warknął, odsunął się na metr, przechylił głowę na prawo i
znieruchomiał. Uniósł ręce na wysokość oczu. Przez chwilę mierzył coś przez
prowizoryczny trójkąt. Zmienił narzędzie, kwadrat pozbawiony górnego boku
przesuwał się po gładkiej powierzchni. Tomasz dotychczas cierpliwie obserwował
przyjaciela. Stracił cierpliwość, gdy ten usiłował spojrzeć przez palcowy
prostopadłościan.
– Co ty
wyprawiasz?
– Szukam
odpowiedniego kąta. Skok geparda jest matematycznie doskonały. Jeśli odbije się
z tego miejsca – Miłosz wskazał fragment ściany po lewej. – Dopadnie ofiarę
dokładnie w tym miejscu.
Wojownik
podszedł i dźgnął paluchem miejsce, w którym kły drapieżnika przecinają nić
życia pędzącej gazeli. Odpiął śnieżnobiały guzik przy nadgarstku, podwinął
rękaw koszuli. Gwałtownie zaczerpnął powietrza, zacisnął dłoń i z całej siły
grzmotnął w ścianę.
Oczy Władcy
Portali rozszerzyły się ze zdumienia. Zacisnął zęby i z wysiłkiem parł naprzód.
Jasnoniebieskie wyładowania przeskakiwały po palcach, smagając czarno-szarą
przestrzeń. Miał wrażenie jakby próbował pokonać gigantyczną żelkę, której nie
jest w stanie przebić. Poczuł, że jest blisko celu. Jeszcze tylko trochę.
Dotarł do
miejsca, w którym ścienny materiał miał już tylko dwa wyjścia. Mógł
skapitulować i wypuścić uwięzionych mężczyzn. Mógł też oddać nagromadzoną
energię napierającemu wojownikowi. Nie trudno się domyślić, że wybrał opcję
numer dwa.
Miłosz
przeleciał przez pokój i grzmotnął w bok łóżka. Kilka odłupanych drzazg upadło
na podłogę. Ściana wróciła do swego dawnego, nieruchomego stanu. Ogłuszony
wojownik tępo rozglądał się po pomieszczeniu. Tomasz kucnął obok przyjaciela,
chwycił za ramię i potrząsnął. Bez efektu.
Donośny plask
przeciął trwającą ciszę. Dłoń maga odbita na majestatycznej mordzie przywróciła
świadomość otumanionemu mężczyźnie. Miłosz otrząsnął się, wstał gwałtownie i
zaczął krążyć po pokoju. Burczał pod nosem coś, co przypominało listę sobotnich
zakupów lub potok wyjątkowo nieprzyzwoitych epitetów.
– Stąd musi
być jakieś wyjście! – wrzasnął załamując ręce.
Jakby na
poparcie jego słów rozległo się głośne tarabanienie budzika. Zaskoczeni
natychmiast spojrzeli w stronę źródła dźwięku. Na poduszce leżał nakręcany
parszywiec i wrzeszczał jakby jutra miało nie być. Zabójcy wymienili szybkie
spojrzenia. Żaden nie kwapił się, by podejść i wyłączyć urządzenie, nawołujące
do pobudki. W końcu Tomasz podszedł do łóżka i wcisnął przycisk wyłączający
ustrojstwo.
– Przecież to
niemożliwe – szepnął Miłosz. – Przedmioty nie pojawiają się ot tak, z dupy.
– Jesteś
pewien, że go tam nie było?
– Stary,
przecież leżałem na tej poduszce! Jestem cholernie pewien!
– Tylko
spokojnie. Na pewno jest na to jakieś naukowe wytłumaczenie – stwierdził
Tomasz, chwytając się strzępów racjonalności. – Inny wymiar i tak dalej, to
dość proste i możliwe. Zresztą to zwykły budzik, przestań panikować.
Mag podał
urządzenie wojownikowi, by ten na własnej skórze przekonał się o jego
normalności i zwyczajności. Miłosz zerknął na zegarową tarczę, uśmiechnął się
szaleńczo, kompletnie tracąc zmysły. Włożył budzik w ręce przyjaciela, podszedł
do kominka i zaczął wpatrywać się w ogień. Chwilami mówił coś do siebie, lecz
nie można było zrozumieć poszczególnych słów.
Tomasz zanim
spojrzał na zegarową tarczę, usłyszał pierwszy zwiastun nienormalności.
Tak-tik, tak-tik, tak-tik. Sekundnik poruszał się do tyłu, za nim dużo wolniej
podążały dwie pozostałe wskazówki. Zacisnął dłoń na przedmiocie.
Dołączył do
Miłosza. Bez zastanowienia wrzucił budzik do ognia. Patrzył jak zegarową tarczę
ogarniają płomienie. Położył głowę na kolanach, zmrużył oczy. Świat wydawał się
nierealny, kolory zlewały się w jedną, rozmazaną smugę. Nie ma żartów. Idzie
rak nieborak, jak uszczypnie będzie znak.
***
– Auć!
– Przepraszam,
myślałam że zasnąłeś.
– Nie, nie
śpię. Myślę.
– O czym?
– O wszystkim
i o niczym. Przejmuję się jakimiś pierdołami, które powinienem mieć gdzieś. Jak
zwykle.
– Yhym –
dziewczyna skinęła głową i zaczęła obierać mandarynkę. Tomasz skrzywił się, gdy
chciała go poczęstować. Jakoś nie miał ochoty na owoce. Wracały resztki wspomnieć.
Kawałki pogiętego metalu zamigotały w palenisku. Niepokój pochwycił czarną
duszę i ściskał coraz mocniej. Mag poczuł, że zaczyna brakować mu powietrza.
– Gdzie
Miłosz?
– Kto? – Olka
uniosła brwi i wypluła mandarynkową pestkę do kominka.
– Miłosz,
Szyderca, Władca Portali, Zabójca? Z setką równie debilnie brzmiących
napuszonych tytułów? Kojarzysz?
– Wiedziałam,
że zasnąłeś. Znowu śniło ci się coś niezwykłego – uśmiechnęła się uspokajająco.
– Obejrzymy jakieś anime?
– Nabierasz
mnie, prawda? Dobra, pożartowaliśmy. Ha ha, śmiechłem mocno. Wystarczy.
Tomasz umilkł,
z otwartymi ustami wpatrywał się w ścianę. Na płaskiej powierzchni znajdował
się przepiękny, gigantyczny obraz przedstawiający sawannę z polującym gepardem.
Szlachetne kamienie tkwiące w hebanowej ramie zaczęły błyskać tajemniczym
blaskiem. Mag przystawił do oczu ekierkę stworzoną z palców, odchylił głowę na
prawo i mruknął:
– Rzeczywiście
matematycznie doskonały.
– Kochanie,
zaczynasz mnie przerażać – szepnęła cicho.
Pan Ciemności
błyskawicznie zebrał energię. Czerń spłynęła po ramieniu i zaczęła igrać
pomiędzy palcami mężczyzny. Wystawił dłoń, celował w zaskoczone oblicze
Sanuszka. Nastała cisza przesycona strachem i nienawiścią.
– Kim jesteś i
jak śmiesz przybierać jej postać? – warknął.
Ogień w
palenisku przygasł, mrok wdarł się do pomieszczenia, pochłaniając wszystko
wokół. Rozległ się śmiech dziecka. Był szczery, ufny i pozbawiony trosk. Gdzieś
z daleka rozległo się stukanie łyżki uderzającej w deskę do krojenia. Ogórek,
ogórek zielony.
***
– Auć!
– Śpisz?
– Nie, nie
śpię. Myślę.
– O czym?
– O wszystkim
i o niczym. Przejmuję się jakimiś pierdołami, które powinienem mieć gdzieś. Jak
zwykle.
– I w dodatku
masz mordę przypominającą nieudolny obraz upośledzonego turpisty – stwierdziła
z uśmiechem posyłając mandarynkową pestkę prosto w płomienie. Sięgnęła po
kolejny owocek. Po chwili wrzuciła skórkę na rozżarzone drewno. Przyjemny
aromat otoczył postacie siedzące przed paleniskiem.
Tomasz
odwrócił się, na ścianie tkwił obraz sawanny z goniącym po niej gepardem oraz
gazelą, która właśnie traciła życie. Całemu polowaniu przyglądał się ogromny
lew. Skryty w cieniu rozłożystego drzewa oblizał pysk, gdy poczuł zapach krwi.
Ziewnął, przymknął oczy. Położył głowę na łapach i zasnął.
– To normalne,
że obrazy się poruszają? – spytał mag.
– Jeśli masz
napieprzone we łbie – chichot dziewczyny sprawił, że misternie spleciony
warkocz przez chwilę przypominał wahadło starego i rozklekotanego zegara.
– Czyli
wszystko w porządku. Gdzie Miłosz?
– Poszedł na
spacer.
– Jak to
możliwe? Przecież z tego pokoju nie da się uciec!
– Po prostu
nie jesteś w stanie zobaczyć drzwi – mruknęła Olka i podźwignęła się na nogi.
Podeszła do gigantycznego obrazu i pochyliła się nad śpiącym lwem. Coś szepnęła
mu na ucho. Zwierz natychmiast otworzył oczy.
Rewolwerowiec
stanęła na baczność i zasalutowała Panu Ciemności. Z bardzo poważnym wyrazem
oblicza wskoczyła na grzbiet oswojonego lwa. Chwyciła jedną dłonią płomieniste
kudły, drugą wzniosła nad głowę i z okrzykiem „W stronę słońca!” pognała ku
krawędzi malowidła.
– I co ja,
kurwa, teraz zrobię? – Tomaszowi opadły ręce.
***
Lada barowa
osnuta mgłą. Kropla śliny zebrała się w kąciku ust, by w końcu wylądować na
wypolerowanym drewnie. Coś zimnego dotknęło policzka mężczyzny. Ocknął się,
sięgnął dłonią po lodowaty kufel. Potężny łyk złocistego trunku zniknął w
nienasyconej gardzieli. Mruknął coś posępnie. Zaczął dostrzegać dno.
– Jeszcze raz
to samo? – rozległ się przyjemny głos, gdy tylko zastukał knykciami w blat.
– Z sokiem,
już nie te lata.
– Gadasz,
wciąż piękny i młody. Nawet nie widać, że się starzejesz – rudowłosa starała
się go pocieszyć.
– Bo
przychodzę tu codziennie – burknął, po czym sięgnął do kieszeni, wyjął portfel
i podał barmance odliczoną kwotę. Odchylił się na krześle. Alkohol jeszcze nie
stępił jego zmysłów na tyle, by nie zauważył hołoty zbierającej się w kącie
pokoju. Zmarszczył brwi, rozejrzał się po pomieszczeniu.
W kominku
wciąż płonął ogień. Ściany zdawały się być żywą opowieścią. Przedstawiały
cmentarz z unoszącymi się nad nim duszami. Truposze wstały z grobów i właśnie
zaczynały tańczyć walca. Autor tych obrazów musiał być naprawdę popieprzony.
A może bardzo lubił średniowiecze? Któż to wie.
Tomasz
wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć głosom w swej głowie, że wszelkie
upodobania artystyczne ma w tym momencie w głębokim poważaniu. Zerknął w kąt,
zbierały się tam szare postacie. Wzdrygnął się, każda z nich była pozbawiona
twarzy.
– Znasz ich? –
spytał Rudej.
– Nie.
Przyszli zaraz za tobą. Jeszcze nic nie zamówili.
– Dziwne –
mruknął jak gdyby do siebie.
– E tam, jakby
miała zwracać uwagę na wszystkie dziwactwa, to już dawno rzuciłabym tę fuchę –
odparła kobieta z uśmiechem.
W tym momencie
jeden z tajemniczych gości wyszedł z mroku i stanął przy barze. Cuchnął
przeżutym tytoniem i czosnkiem. Tomasz skrył nos w kuflu, skorzystał z okazji i
wziął solidny łyk trunku.
– Coś panu
podać? – zagadnęła kobieta.
– Tak – głos
dochodził z daleka, jakby zza pokojowych ścian. – Poproszę uśmiech.
– Wybaczy pan,
ale proszę wybrać coś z menu.
Pokryta
liszajami łapa zacisnęła się na dłoni rudowłosej piękności. Tomasz zareagował z
niezwykłym jak na niego opanowaniem. Przybrał mordę wioskowego idioty, co nie
sprawiło mu trudności, bowiem tam, gdzie się wychował, nie brakowało debili.
Pozornie niezdarnym ruchem przewrócił kufel. Złocisty płyn rozlał się po
ladzie.
– O ja gupi,
dobre pifko, pikne pifko – bełkotał. – Dobry pan, postawi bidnemu pifko?
– Precz
wieśniaku, mam tu coś lepszego – Tomasz prawie słyszał jak nieznajomy oblizuje
wargi, gapiąc się w dekolt barmanki. Mimo gniewu nie wyszedł z roli.
– Łooooo,
panie, a co to tu jest? Robaczek? – nachylił twarz nad czarnym punktem, który
pojawił się na barze – Cóż to takiego?
Nieznajomego
zgubiły dwie rzeczy: chamstwo wobec kobiet oraz ciekawość. Drugie jeszcze można
było wybaczyć. Szara postać pochyliła się nad blatem. Tomasz chwycił skurwiela
za kark. Głuche grzmotnięcie rozniosło się po pomieszczeniu. Odgłos upadającego
ciała był już znacznie cichszy.
Mag schylił
się i z trudem wyciągnął sporej wielkości igłę z czoła martwego. Ponownie
zmienił ją w czarną monetę. Uśmiechnął się spoglądając w dostojną mordę
Finisara utrwaloną na rewersie. Po drugiej stronie znajdował się wyszczerzony
demon, który wyciągał ręce jakby chciał objąć cały świat.
– Wy na pewno,
skurwiele, wiecie z kim chcecie zatańczyć? – wrzasnął, gdy otoczyły go szare
postacie.
Czarny bicz
owinął się i zacisnął wokół szyi najbliższego szaraka. Głowa nieszczęśnika
przeturlała się przez cały pokój i znieruchomiała przy palenisku. Ruda skryła
się za barem i zasłoniła uszy, gdy pięć potężnych uderzeń wstrząsnęło drewnem.
Podciągnęła spódnicę, by powiększająca się kałuża krwi nie zabarwiła materiału.
Tomasz nie
miał czasu na podziwianie swego najnowszego dzieła: skurwiela przybitego
czarnymi gwoźdźmi. Poczuł ohydne łapska zaciskające się na ramionach. Jakiś
gnój chciał darmowej przejażdżki na barana? Niedoczekanie. Matowe kolce
wystrzeliły z pleców maga, tworząc groteskowego jeżyka.
– Dosyć!
Zabójca
zrzucił z pleców broczące krwią truchło. Powoli odwrócił się i znieruchomiał.
Jeden z szaraków dostał się za bar. Srebrne ostrze zamigotało tuż przy krtani
rudowłosej niewiasty. Tomasz uniósł dłonie na znak, że nie zamierza już
walczyć.
– Koniec
zabawy, magu. Nie ochronisz jej – warknął skurwol.
– A kto
powiedział, że potrzebuję ochrony? – Karolina błyskawicznie odwróciła się i
wgryzła się w tchawicę mężczyzny. Przycisnęła dygoczące ścierwo do ziemi. Na
widok posilającej się łowczyni szare postacie wróciły do kąta i już go nie
opuszczały.
Barmanka
wyprostowała się, krew ściekała jej po brodzie, lecz nie zwracała na to uwagi.
Uśmiechnęła się przepraszająco. Widok wampirzych kłów nie był dla Tomasza
pierwszyzną. Podał przyjaciółce paczkę chusteczek higienicznych i usiadł na
swoim miejscu przy barze.
***
Upierdliwy
komar wciąż latał mu nad uchem. Tomasz wyrwał się z letargu, machnął dłonią,
odganiając cholerną pijawkę. Odwrócił się od ściany. Na środku małego pokoju
siedział mężczyzna, którego ciało poznaczone było licznymi tatuażami. Dookoła
niego latał rój komarów.
– Usiądź mój
drogi uczniu – rozległ się przyjazny głos.
Zabójca
wzruszył ramionami, w sumie nie miał za wiele do stracenia. Spoczął tuż przy
mężczyźnie, podkulił nogi i zebrał energię. Jeden z komarów wykorzystał ten
moment, by usiąść na jego dłoni. Czerń natychmiast pochłonęła stworzonko.
– Przybyłeś tu
niczym drewniana kłoda dociera do tartaku. Czekałem na ciebie. Nieuchronne jest
nieuniknionym.
Tomasz
otworzył jedno oko. Dawno nie słyszał takich bredni. Czyżby trafił do jakiegoś
sklepu z ciasteczkami z wróżbą? Styl przepowiedni był podobny. Zerknął na
medytującego mnicha.
– Karol?
– To tylko
jedno z moich imion. Jestem płynny jak wieczność, jak czas i jak bagno. Hm, to
ostatnie wciąga jak lektura fantasy przy świetle księżyca. Najlepiej nago.
– Bądź
poważny! Znowu jestem w tym cholernym pokoju! Wiesz jak stąd wyjść?
– Tak wiele
pytań, tak wiele odpowiedzi.
– Nie dostałem
jeszcze żadnej – zirytował się Tomasz.
– Cierpliwy
bądź, bowiem cierpliwi są nawozem tej ziemi.
– Zaraz ci grzmotnę!
– To doskonale
się składa – spoważniał Karol. – Bo żeby uwolnić się z tego szaleństwa musisz…
umrzeć.
– Co?!
– Żartowałem.
Patologiczny kosmos napędzany marzeniami straceńców – zanucił starą pieśń.
Mnich otworzył
jedno oko i zezował na Tomasza, by sprawdzić, czy ten łyka wciskany kit niczym
młody pelikan. Niestety mag zdawał się być z każdą chwilą coraz bardziej
rozeźlony. Szalejąca energia zmiotła rój komarów. Irytujące brzęczenie zastąpiła
błoga cisza.
– Musisz być
jak pstrąg! – krzyknął Karol tak głośno, że jego przyjaciel prawie stracił
równowagę i przewrócił się na plecy.
– Dlaczego jak
pstrąg?
– Ta
szlachetna ryba płynie pod prąd, skacze jak pojebana i jeszcze umyka przed
łapami niedźwiedzia! To hardkor!
– Tylko, że ja
nie umiem pływać.
– Rozwiązywanie
trudności drogą do samodoskonałości – stwierdził natchniony mędrzec, po czym
wstał i podszedł do ściany. Przez chwilę gładził ją, mrucząc coś do siebie. W
końcu odwrócił się do Tomasza.
– To klucz – stwierdził.
– Droga do wolności wiedzie przez obraz twych przyjaciół. By się stąd wydostać
musisz ich odtworzyć.
Pan Ciemności
spojrzał na otrzymaną kredę. Ściany przybrały kolor szkolnej tablicy. Co to
znaczy, że musi ich odtworzyć? Ma zacząć rysować? Wydostanie się z tego
zapętlonego piekła było uzależnione od jego umiejętności plastycznych? Da radę.
Był mistrzem rysowania debilnych komiksów.
– Patyczaki
się nie liczą – podpowiedział Karol, zerkając spod półprzymkniętych powiek na
pierwszą kreskę.
– Kurwa.
Komentarze
Prześlij komentarz