Czerwony Kapturek, Historia Zmyślona

#zabójcy #chaos

Już od kwadransa przechadzał się między półkami. Czuł się jak podczas wizyty w markecie. Każdy produkt zachęcał, kusił i przyciągał wzrok. A on przyszedł tylko po chleb. Przygryzł wargę spoglądając na doskonale zachowany berdysz. Wiedział jak dbać o broń, by przetrwała kolejne stulecia. Jeszcze będzie zabijała długo po tym, jak jego kości zamienią się w pył. Coś pięknego.

Zwiedził cały świat wzdłuż i wszerz, pomijając jakieś osady, w których święci się jajka pod krzyżem. Zgromadził mnóstwo śmiercionośnych egzemplarzy. Traktował je jako swoiste pamiątki. Pocztówki, których nie wysyła się znajomym.
Miał ochotę na coś egzotycznego. Potrawę, która zadowoliłaby wymagające podniebienie smakosza. Danie polane słodko-kwaśnym sosem, przyprawione łzami zrozpaczonych wdów. Zatrzymał się przed zdobionym stojakiem. Umieszczona na nim broń przypominała skulone jeże uwięzione na długim łańcuchu.
– Ooo, a co to? – zza półek wyłoniła się rozczochrana łepetyna Olki.
– Pozwól, że opowiem ci pewną historię – Miłosz dotknął metalowych ogniw. Wspomnienia wracały niczym marnotrawni synowie, strudzeni podróżami po dalekich krainach.
– Nie mamy czasu. Możecie się pospieszyć? – doskonała akustyka pomieszczenia wzmocniła głos maga, który czekał na przyjaciół po drugiej stronie portalu.
– Robota nie zając – stwierdził Szyderca. – Dawno, dawno temu, można powiedzieć, że przed wiekami, było wspaniałe chińskie królestwo. Rządził nim dobrotliwy król, który za dobre wynagradzał, za złe karał i takie tam pierdoły. Do rzeczy, miał on córkę wyjątkowo orientalnej urody. To znaczy dla mnie była orientalna, bo dla nich to po prostu było urodziwe dziewczę i tyle.
– Streszczaj się! – Pan Ciemności próbował znacząco skrócić opowieść kompana.
– Robim co możem. Ekhem, na czym to ja skończyłem? A tak, no i ta księżniczka została pewnego razu porwana. Stwierdziliśmy więc z Tomaszem, że dobrze by było ją uratować z rąk obleśnych, przerażających bestii, czy innych zbirów. Już za dobrze nie pamiętam, kto ją tam porwał. Tak czy siak, po długiej, żmudnej walce, uwolniliśmy dziewczynę, pozostawiając za sobą stosy parujących trupów.
– I co było dalej? – spytała zaciekawiona Olka.
– Niestety uratowana księżniczka nie była w stanie oprzeć się mojemu majestatowi. Bidulka się zakochała i nie mogliśmy jej zmusić do powrotu…
– Ja pamiętam to trochę inaczej – wtrącił mag, włażąc do zbrojowni. – Uratowaliśmy dziewczynę, wtedy Miłosz zaczął bredzić coś o księżniczkach, haremie i zamku z komnatami na każdy dzień roku. Czy jakoś tak. Złapał biedaczkę w pół, wskoczył w portal i tyle go widziałem.
– No dobrze, ale wciąż nie wiem co to jest i skąd się wzięło – powiedziała Olka, wskazując broń.
– Już wyjaśniam w wielkim skrócie – zniecierpliwiony Tomasz zerknął na zegarek, po czym kontynuował. – Nie muszę chyba mówić, że król wkurwił się niemiłosiernie i posłał za nami trójkę najlepszych zabójczyń. Miłosza nie mogli znaleźć, więc skupili się na mnie. Portalowy idiota, gdy zorientował się, że coś długo nie wracam, ponownie pojawił się w Chinach. Ja zaś w tym czasie wykrwawiałem się na bambusowym polu.
Mag zrobił efektowną pauzę dla podbudowania napięcia.
– A to – wskazał paskudną broń. – Miałem w plecach.
– Taaaa, trudno było go poskładać. Gówno wbiło mu się w kręgosłup. Jeszcze nigdy nie widziałem tyle krwi bez zgonu. A widziałem wiele.
– Mnie zastanawia jak zdołałeś to oczyścić.
– Miesiąc moczenia w wodzie święconej. Twoja krew ma naprawdę paskudne właściwości. Wciąż mam wrażenie, że do mnie mówi – zważył broń w dłoniach. – Liu Xing Chui.
– Co?
– Tak się to ustrojstwo nazywa. – warknął na widok Olki duszącej się ze śmiechu. – A ty co wzięłaś?
Dziewczyna natychmiast spoważniała i pokazała Zabójcy dwa lśniące pistolety.
– Ostatnio miałam trochę wolnego czasu. Przerobiłam mechanizm spustowy, zmniejszyłam kabłąk. To Beretty 99, mają mniejszy magazynek ale mi to niespecjalnie przeszkadza. Dodatkowo pociski ze srebra. Wszystko zgodnie z tomaszowymi wytycznymi.
– Jakimi wytycznymi?
– Rano położyłem dokumenty na twoim biurku. Szczegółowy plan działania oraz hipotezy na temat przeciwników – powiedział Tomasz. – Zapoznałeś się z tym, prawda?
– Eee, oczywiście, że tak. Masz mnie za idiotę?
Miłosz zaczął unikać badawczego spojrzenia przyjaciela. Przecież się nie przyzna, że cały ranek testował nową niszczarkę do dokumentów. Nie sądził, że papiery na jego biurku to coś więcej niż szkice broni, czy plany opustoszałych budynków, w których można byłoby stworzyć tajną bazę.
Wojownik zarzucił broń na ramię. Kolce przesunęły się po metalowej zbroi, pozostawiając jasne bruzdy. Przywrócenie jej majestatyczności będzie sporo kosztować. Wzruszył ramionami. Będzie się tym martwił po misji.
– Jestem gotów. Możemy ruszać – oznajmił, choć nie miał pojęcia, gdzie tak właściwie się udają.
Olka miała niepewną minę i przygryzała wargi. Dłonią podpierała głowę, jakby ta stała się okropnie ciężka. Dodatkowo przestępowała z nogi na nogę uskuteczniając taniec godowy pingwina białoskrzydłego. Sanuszkowa szopka potrwałaby dużo dłużej, gdyby nie szybka reakcja Tomasza. Stanął na palcach i zdjął z góry pudełko, wypełnione owalnymi przedmiotami.
– Nie ma za co – prychnął, podając dziewczynie granaty.
***
– Spóźnia się – źdźbło w ustach Tomasza kołysało się na lewo i prawo. Spojrzał na zegarek. Ładunek miał ponad dziesięć minut opóźnienia. Niedobrze.
Miłosz nie okazywał zniecierpliwienia. Oparty o rosnące przy rozstajach drzewo, obserwował świat spod półprzymkniętych powiek. Skrzeczenie pojedynczego sępa było dobrym omenem. Trup będzie ścielił się gęsto. Przesunął się odrobinę na prawo, gdy twarda, dębowa kora zaczęła go uwierać.
Olka także była spokojna. Ubrana w kruczoczarny, idealnie skrojony garnitur, siedziała w kucki pod drzewem. Spomiędzy marynarki wychylały Beretty, na razie uwięzione w kaburze. Dziewczyna trzymała w dłoniach patyk, którym grzebała w ziemi, szukając bogowie wiedzą czego. Nagle podniosła głowę i wstała.
– Coś się zbliża – mruknęła, kładąc dłoń na chłodnym metalu jednego z gnatów.
– Co widzą twoje oczy strzelca?
Orzechowe, pogodne spojrzenie zniknęło niczym suchy liść porwany przez jesienny wicher. Zostało zastąpione przez lodowaty błękit przywodzący na myśl taflę zamarzniętego jeziora. Olka wpatrywała się z uwagą w tumany kurzu.
– Powóz, pięciu zbrojnych i woźnica. Konie dobrze odżywione, nawykłe do długich podróży. Mężczyźni z trzydniowym zarostem, mordy zakapiorów, co by własną matkę za garść miedziaków sprzedali. Najemnicy.
Tomasz przygryzł wargi i zaklął szpetnie. Postronni zawsze sprawiali mnóstwo problemów, zwłaszcza ci opłacani królewskim złotem. Wypluł wymemłane źdźbło, zacisnął pięści. Czekał.
Tętent koni zbliżał się z każdą chwilą, wkrótce piątka mężczyzn otoczyła Zabójców. Kpiące spojrzenia rzucane spode łba skierowane były głównie w stronę Miłosza, który najwyraźniej zasnął oparty o stare drzewo. Woźnica zatrzymał powóz i z niepokojem przyglądał się obu stronom. Czerwona zasłonka w oknie odchyliła się, by za moment wrócić na swoje miejsce.
– Moja córka łazi w sukience – warknął przywódca najemników mając na myśli tomaszową szatę. Mężczyzna miał najszpetniejszą mordę wśród przybyłych. Cała była pokryta bliznami. Największa zaczynała się tuż nad prawym łukiem brwiowym a kończyła na brodzie. Połamany w kilku miejscach nos również nie dodawał uroku. Wyglądał jakby ktoś parę razy przyłożył mu rękojeścią lub jelcem.
– Jest czarownicą? – zainteresował się Tomasz.
– Nie, po prostu się puszcza – odparł ze smutkiem najemnik, po czym splunął przez zęby. Jakby od niechcenia sięgnął po strzelbę.
– A więc to mają być Zabójcy Skurwysynów? Jestem rozczarowany. Facet w sukience, baba w garniturze i laluś w zbroi, święcącej się jak jaja mojego kundla. Może po prostu was wystrzelamy? Mniej do podziału.
Na obliczu Pana Ciemności pojawił się paskudny uśmiech. Z jego ponumerowanych min oraz grymasów wybrał prawdziwą chryzantemę. Zebrał energię.
Umysł skurwiela nie należał do skomplikowanych. Parę wichajstrów, pokręteł oraz prostych obrazów opartych na grzechu pożądania. Odwrócił się od wspomnień zwierzęcego, płatnego seksu. Zignorował scenę napadu na bank oraz późniejszego podziału. Zaczął kręcić wielkim zębatym kołem.
Przywódca najemników spadł z konia. Skórzane buciory grzmotnęły o ziemię, wzbijając obłok kurzu. Z ust mężczyzny toczyła się piana, spływała po policzku i brodzie. Z gardła wydobywał się przerażający charkot, tak niepodobny do dźwięków wydawanych przez istoty ludzkie.
Tomasz odpuścił. Strzepnął pyłek z czarnej szaty, zupełnie ignorując fakt, że pozostali najemnicy mają go na celowniku.
– Wysadzi was z siodła zanim którykolwiek naciśnie spust – ostrzegł, wskazując na Olkę, w której dłoniach pojawiły się śmiercionośne narzędzia. Mężczyźni popatrzyli po sobie, na swojego przywódcę i powoli odłożyli broń.
Mag uklęknął tuż obok ciężko oddychającego skurwiela. Wyciągnął jednorazową chusteczkę i otarł resztkę piany z jego ust. Pstryknął palcami dla zwrócenia uwagi i rzekł cicho:
– Pojedziecie z tyłu. Ostrzegam, jeden wyskok a będziecie kolejnymi numerami w księdze ewidencyjnej miejscowego grabarza.
Drzwi powozu otworzyły się, błyszczące lakierki w kolorze świeżej krwi wylądowały na ziemi i z miejsca zostały pokryte delikatną warstwą kurzu. Czerwona suknia wspaniale podkreślała kobiece kształty. Alabastrowa łydka wyłaniała się spomiędzy rozciętego materiału, przyciągając męskie spojrzenia.
– Panowie, nie powinniśmy już ruszać? – ponętne usta poruszały się miarowo, lecz sens słów gubił się między sprośnymi wyobrażeniami najemników a marzeniami Tomasza.
Kobieta parsknęła śmiechem na widok ogłupiałych twarzy. Zręcznym ruchem poprawiła pasek bordowej torebki zsuwający się z ramienia i zniknęła we wnętrzu powozu. Jeszcze przez chwilę można było odczuć nikły zapach, tak podobny do woni różanego ogrodu. Miłosz otworzył oczy i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę pojazdu.
– Ochrona jest priorytetem misji! Tak mi dopomóż Ordyn! – zakrzyknął, kładąc dłoń na zdobionej klamce.
Mordercze spojrzenie Tomasza zatrzymało go w miejscu. Głośno przełknął ślinę, zerknął na Olkę jakby w poszukiwaniu ratunku. Dziewczyna wzruszyła ramionami i zrobiła minę w stylu „to nie mój problem”.
– To może jednak pojadę obok woźnicy – mruknął niechętnie.
– Wspaniały pomysł – pochwalił go mag. – Działamy zgodnie z planem.
Rewolwerowiec skinęła głową i ruszyła w ślady rudowłosej piękności. Wojownik, niczym żyrafa, próbująca dosięgnąć najsmaczniejsze akacjowe kąski, wyciągnął szyję, by dojrzeć choć skrawek alabastrowego ciała. Niestety dla niego, wnętrze powozu wypełniał półmrok. Zrezygnowany usiadł obok wąsatego woźnicy, który obdarzył go bezzębnym uśmiechem.
***
Popołudniowe promienie słońca usiłowały przedrzeć się przez korony drzew. Tomasz mrużył oczy wpatrując się w leśną gęstwinę, w której roiło się od zwierzyny. Zdążył już zauważyć kilka saren, młodego odyńca oraz lisią kitę, znikającą w krzakach. W pewnej chwili zdawało mu się, że dostrzegł centaura, lecz ten okazał się spróchniałym, zapadniętym paśnikiem.
Misja przebiegała bez problemów, tylko Miłosz kręcił się niespokojnie na twardej, sosnowej desce, jakby dostał nagłego ataku hemoroidów. Pewnie wciąż kombinował jak dostać się do środka powozu. W końcu woźnica przerwał panującą ciszę i zagadnął:
– Pikna dziewczyna, co nie panocki? Jakbym taką czterdzieści lat temu spotkał, to…
– Uważaj, to nasza znajoma, powiesz coś nieprzyzwoitego a będziesz szukał języka w dupie – warknął Tomasz, ucinając rozmowę, a przynajmniej próbując.
Wojownik odwrócił głowę w stronę przyjaciela z taką prędkością, że tylko cudem nie skręcił sobie karku.
– Coo?! To ty ją znasz? Weź mi załatw jej numer.
– Jesteś nie dość, że głupim, to jeszcze ślepym i leniwym ignorantem. Przecież to Ruda.
– Pierdolisz, stary!
– Nie – odparł mag ze smutkiem. Bezzębny woźnica przełożył lejce do prawej ręki i pokrzepiająco poklepał młodego Zabójcę po ramieniu.
– Aż trudno uwierzyć. To znaczy, że Ruda… eh, nieważne – odwrócił się i zabębnił knykciami w prostokątne okienko. Po chwili szczęknęła zasuwka i w otworze ukazała się radosna twarz Olki.
– No, co tam?
– Ja tylko z takim pytaniem. Czy tam siedzi z tobą nasza rudowłosa barmanka?
– Yep, widzieliście jak się wystroiła? – szepnęła dziewczyna z przejęciem. – Złote kolczyki, podkreślone rzęsy, chyba ma nawet sztucznego pieprzyka na policzku!
– A co robicie? Bo u nas trochę nudno.
– Gramy w pokera, ona chyba oszukuje, bo wygrała już dziesięć rozdań z rzędu.
– To przyjemnej podróży, nie przeszkadzam – powiedział Miłosz, odwracając się i wbijając wzrok w gęstwinę. Tomasz nie musiał długo czekać.
– Mogę jechać z nimi? – zapytał zdesperowany wojownik.
– Siedź na dupie i mnie nie denerwuj.
– A ja mogę? – woźnica przygładził kępkę siwych włosów, jakby to nagle miało poprawić jego wizerunek.
– Zaraz będziesz szedł pieszo. A ty obok niego! – dodał na widok wojownika, który już chciał się spytać, czy wtedy będzie mógł powozić.
***
Pan Ciemności już od siedemnastu minut walczył z sennością. Rzadko wygrywał, czasami remisował. Co kilka sekund tracił świadomość i głowa opadała mu na pierś, by po chwili znów się poderwać, jak w jakiejś dziwacznej grze na spostrzegawczość. Już nie potrafić odróżnić jawy od snu. Dlatego gdy drogę zablokowała im uzbrojona grupa, początkowo wziął ich za senną marę.
Miłosz parsknął śmiechem na widok bandyckiej zbieraniny. Większość dzierżyła proste, długie kije, paru zaopatrzyło się w widły. Jeden przyjął postawę bojową, trzymając w dłoniach motykę do kopania kartofli. Na czoło hałastry wysunął się jegomość ubrany w męskie kalesony. Stanął prosto i obrzucił przyszły łup badawczym spojrzeniem.
– Dzień dobry, nazywam się Robert Kaptur i jestem tu po to, by odciążyć państwa od trosk, których przyczyną jest zbytek dóbr doczesnych – zaczął wesoło. – Mam nadzieję, że będą państwo współpracować i nikomu nie stanie się krzywda.
– Oj, panocku, lepiej spiepsaj, bo oni ci kulasy z rzyci powyrywajo – odpowiedział woźnica zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać.
– W tej chwili dwudziestu łuczników ma was na widelcu. Nie radzę.
Tomasz rozejrzał się z niepokojem. Zmarszczył brwi, ściągnął okulary, przetarł szkła niedawno wypraną chustką. Spojrzał ponownie, lecz nie zauważył niczego podejrzanego. Jedynym dziwactwem było wrażenie, że cały las wstrzymał oddech. Zupełnie jakby na coś czekał.
– Stary, może i jestem ślepy, ale tam nikogo nie ma – zwrócił się do Miłosza.
– Wciskać kit to my, a nie nam – warknął wojownik, sięgając po miecz. – Czas na wpierdol.
Mag chwycił przyjaciela za ramię. Obserwował Roberta, który wyglądał na autentycznie zaskoczonego. Wciąż rozglądał się w poszukiwaniu swoich ludzi. Tomasz nie sądził, by pan Kaptur był tak dobrym aktorem.
Przerażający wrzask dobiegający z lasu zmroził wszystkim krew w żyłach. Bandycka szajka natychmiast przestała grać hardych zbójów i rzuciła się do ucieczki. Pan Ciemności zeskoczył na ubitą ziemię, zebrał energię. Grzmotnął pięścią trzy razy w drzwi powozu, dając Olce umówiony sygnał.
Rewolwerowiec sięgnęła po Beretty, odbezpieczyła broń i nadstawiła uszu. Postępowała zgodnie z planem, który zakładał, że była najbliższym ochroniarzem rudowłosej piękności. I stanowiła ostatnią linię obrony przed niebezpieczeństwem.
Tymczasem Miłosz przeczesywał przydrożne krzaki. Dźgał mieczem podejrzane cienie, będące przeważnie spróchniałymi pniami. Z tyłu dobiegł do niego dziwnie stłumiony charkot. Zaraz za nim zaśpiewały strzelby najemników.
Wojownik odwrócił się i zobaczył, że jeden z mężczyzn rozpaczliwie próbuje powstrzymać juchę, tryskającą z rozciętego gardła. Chwilę później nieszczęśnik spadł z konia. Znieruchomiał.
– Wilk jest dziki, wilk jest zły, wilk ma bardzo ostre kły – mruknął Miłosz, patrząc jak jeden z najemników próbuje zbierać wnętrzności ze ściółki.
– Rusz dupę! – wrzasnął Tomasz w stronę przyjaciela, który natychmiast uskoczył w bok. Kruczoczarny łańcuch stworzony z setek przeklętych ogniw zacisnął się na łapie włochatej bestii.
– Uciekajcie, do cholery! – krzyknął mag do pozostałych przy życiu najemników. Okręcił łańcuch wokół dłoni.
Władca Portali natychmiast znalazł się tuż przy unieruchomionym przeciwniku. Jeden cios powinien wystarczyć. Banalny, treningowy sztych prosto w serce. Krasnoludzka stal pękła na dwie części. Zaskoczony wojownik, odrzucił bezużyteczną rękojeść i sięgnął do pasa.
Wilkołak okazał się silniejszy niż przypuszczali. Tomasz przekonał się o tym na własnej skórze. Bestia chwyciła wolną łapą czarny łańcuch i gwałtownie pociągnęła do siebie. Mag nie zdążył zdematerializować broni ani wyswobodzić nadgarstka. Potężne uderzenie w twarz pozbawiło go przytomności. Wylądował w koleinach przypominając szmacianą lalkę, z którą zabawa nie sprawiała już satysfakcji.
Liu Xing Chui wprawione w zawrotną prędkość, tworzyło smugę tuż przy boku wojownika. Nagle mężczyzna wypuścił kolczasty meteor, który pozbawił monstrum sporej ilości futra na grzbiecie. Bestia ryknęła zirytowana, próbowała dosięgnąć Miłosza, lecz ten wciąż odskakiwał, bezustannie ciskając bronią.
– Co jest, kurwa? – poruszył niemo ustami, gdy wyrwane futro odrosło, rany zasklepiły się i przestały broczyć krwią.
Miał wrażenie, że morda potwora wykrzywiła się drwiąco. Chwilę później włochata łapa zacisnęła się na broni i wyrwała ją z rąk wojownika. Szyderca zaklął pod nosem, złożył dłonie, formując pierwszą z pięciu pieczęci. Nie zdążył.
Liu Xing Chui zagłębiło się w nadgarstku mężczyzny, przerywając połączenia nerwowe. Wilkołak nie bawił się w subtelne używanie orientalnego narzędzia. Po prostu machał nim jak cepem, coraz bardziej wgniatając pancerz Zabójcy. Gdy skończył, Miłosz wyglądał jak szprot w sosie pomidorowym, uwięziony w za ciasnej puszce.
Olka wciąż przysłuchiwała się odgłosom walki. W pewnym momencie wszystko ucichło. Słyszała jedynie przerywany oddech rudowłosej księżniczki. Nagle coś ciężkiego wylądowało na dachu. Rewolwerowiec zareagowała błyskawicznie, rzuciła się na podłogę i rozpoczęła kanonadę.
Okropny ryk zagłuszył huk strzałów. Kropla zwierzęcej krwi spadła na twarz Olki, lecz dziewczyna nie przestała naciskać spustu, dopóki nie opróżniła obu magazynków. Cichy trzask obwieścił koniec amunicji. Leżała przez chwilę, oddychając ciężko.
– Rusz się, przeładuj! – w jej głowie pojawiło się upomnienie profesjonalisty.
Za późno. Potężna łapa rozorała dach powozu, zasypując Rewolwerowca drewnianymi szczątkami. Włochaty pysk zajrzał do środka, nozdrza rozchyliły się, wyczuwając delikatną różaną woń.
Kobiecy krzyk przywrócił Tomaszowi świadomość. Całą siłą woli próbował podnieść się i ponownie stanąć do boju. Gdzieś w głębi serca wiedział, że dla niego walka już się skończyła. Mógł jedynie bezsilnie obserwować jak przerażający stwór, porywa wrzeszczącą i wyrywającą się księżniczkę.
Usłyszał trzask rozrzucanych desek. Chwilę później ktoś położył mu dłoń na plecach. Poczuł jak opuszczają go siły. Ostatkiem świadomości ujrzał jak woźnica ukryty pod resztkami powozu otwiera bezzębne usta ze zdziwienia. Słodki zapach mandarynek rzucił maga prosto w objęcia Morfeusza.
Rewolwerowca otaczały pomarańczowe płomienie. Siłą woli przekształciła czarny garnitur w ubranie do jazdy konnej. Przeładowała Beretty, puste magazynki upadły przy kępie wrzosu. Podeszła do samotnego wierzchowca, który wykazał się nie lada odwagą, pozostając na placu boju. Wiedziała, że czekał właśnie na nią.
Wyciągnęła z kieszeni marchewkę i na otwartej dłoni podała ją nowemu kompanowi. Zwierzę zarżało przyjacielsko. Poprawiła siodło, zręcznie wskoczyła na grzbiet, chwyciła za wodze. Ruszyła w pogoń za skurwielem, który porwał Rudzielca.
Slalom między drzewami nie należał do najłatwiejszych zadań, lecz Olka świetnie radziła sobie w siodle. Miało się wrażenie, że jeździec stał się jednością ze swym podopiecznym. Delikatnie ściągnęła wodze, ślady krwi stawały się coraz wyraźniejsze. Poczuła nikły smród spoconego zwierzęcia. Cmoknęła głośno i ruszyła w dalszą drogę.
Po kwadransie karkołomnej jazdy ujrzała uciekającą bestię. Puściła wodze, całkowicie ufając swemu towarzyszowi. Sięgnęła po pistolety. Orzechowe spojrzenie ustąpiło miejsca bezlitosnemu błękitowi.
Zdążyła dwukrotnie nacisnąć spust zanim wyleciała z siodła. Na szczęście lądowanie było dość miękkie, polanę otoczoną młodymi brzózkami, całkowicie pokrywał mech. Spojrzała na wierzchowca, który patrzył na nią z niepokojem, jak na zupełnie obcą osobę. Musiała zapamiętać, że ustępowanie miejsca Rewolwerowcowi na końskim grzbiecie jest dość ryzykowne.
Otoczył ją cuchnący oddech, rzuciła się w przód, unikając ostrych jak brzytwa pazurów. Bestia nie mogła dłużej uciekać, srebrne pociski tkwiące w kości udowej paliły ją żywym ogniem. Wilkołak musiał postawić wszystko na jedną kartę. Pożre tę irytującą dziewczynkę a później zajmie się Czerwonym Kapturkiem. Na samą myśl o tym, chciwie oblizał wargi. Już nie mógł się doczekać.
Pomarańczowy pocisk grzmotnął bydlaka w twarz. Trzy przednie zęby upadły na miękki mech w towarzystwie krwawej plwociny. Olkę ogarniały płomienie, nie potrzebowała już pistoletów, by zabijać. Czuła jak potężna energia krąży po jej ciele, lecz utrzymanie tego stanu kosztowało ją wiele sił. Nie miała pojęcia jak Pan Ciemności to wytrzymuje.
Jedną ręką zablokowała potężny cios z prawej strony. Okręciła się na pięcie, misternie spleciony warkocz zawirował jak za dawnych lat. Kopnięcie w żebra rozłożyło przeciwnika na leśnym dywanie. Wilkołak przypominał teraz skamlącą, włochatą matę, którą zazwyczaj kładzie się przed kominkiem.
Olka sięgnęła po broń, pomarańczowe płomienie objęły Berettę, wycelowaną prosto w stwora. Zabójczyni zawahała się, na jej oczach zwierzęca sierść znikała, kły malały a członki wracały do ludzkich rozmiarów. Na mchu leżał kurczący się ze strachu mężczyzna, goluteńki jak w momencie pojawienia się na tym świecie.
– Pani, proszę, daruj mi życie. Nie wiedziałem co robię. To klątwa, przed którą nie można uciec.
– Trzymaj się od niej z daleka – warknęła Olka, wskazując rudowłosą piękność. – Jeśli jeszcze raz o tobie usłyszę, wrócę i wtedy dopiero poznasz, czym jest ból.
Opuściła broń, skinęła na Rudą, która podbiegła i stanęła przy jej boku. San uśmiechnęła się, to koniec, wypełniła zadanie. W myślach zaczęła przeliczać zarobione pieniądze na mandarynkowe kosze. Już miała odchodzić, gdy usłyszała nienawistny głos.
– Myślisz, suko, że pozwolę ci z nią odejść? Ona jest moja!
Ciało Rewolwerowca zareagowało błyskawicznie, odwróciła się i nacisnęła spust. Srebrny pocisk trafił mężczyznę prosto między oczy. Zaskoczenie wciąż malowało się na jego twarzy, gdy upadł na mech i znieruchomiał. Nagły podmuch wiatru obwieścił nadejście Śmierci, przybyłej po duszę bestii.
– Jam Aleksandra, obrończyni ludzi – rzekła sięgając do kieszeni. – A to, skurwielu, dla pewności.
Wyjęła zawleczkę z ciemnozielonego jabłka. Odwróciła się, wybuchowy przedmiot przerzuciła przez ramię. Policzyła do trzech, nim eksplozja za jej plecami rozerwała martwego wilkołaka na kawałeczki.
Spłoszony wierzchowiec uciekł w gęstwinę, więc nie pozostało im nic innego niż piesza wędrówka. Musiały dotrzeć do powozu i zająć się poobijanymi Zabójcami. Po kilku minutach marszu Olka przypomniała sobie, że miała o coś spytać.
– Ruda? W sumie to dlaczego mówią na ciebie Czerwony Kapturek? To przez włosy, torebkę czy suknię?
– Czemu pytasz?
– A tak z ciekawości.
– Okej, tylko obiecaj, że nie powiesz nic chłopakom – Ruda zaczęła szperać w bordowej torebce.
– Obiecuję.
Księżniczka uśmiechnęła się i wsunęła w dłoń koleżanki mały przedmiot. Ola przez chwilę wpatrywała się w szczelnie zamkniętą czerwoną prezerwatywę o smaku i zapachu dojrzałej truskawki. W końcu schowała gumkę do kieszeni i przyspieszyła kroku, by dogonić rudowłosą piękność.

Komentarze

  1. czerwony... kapturek >.< Mistrzu Czarnych Płomieni daruj, ale ta końcówka.
    niemniej dziękuję za akcję. Czuję się wyróżniona. ale powiedz jedno. Czy moc mandarynek zrobiła z ciebie czarnego konia? O Panie... tegom się nie spodziewała.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz