Czerwony Kapturek, Historia Zmyślona
#zabójcy #chaos
Już od
kwadransa przechadzał się między półkami. Czuł się jak podczas wizyty w
markecie. Każdy produkt zachęcał, kusił i przyciągał wzrok. A on przyszedł
tylko po chleb. Przygryzł wargę spoglądając na doskonale zachowany berdysz.
Wiedział jak dbać o broń, by przetrwała kolejne stulecia. Jeszcze będzie
zabijała długo po tym, jak jego kości zamienią się w pył. Coś pięknego.
Zwiedził cały
świat wzdłuż i wszerz, pomijając jakieś osady, w których święci się jajka pod
krzyżem. Zgromadził mnóstwo śmiercionośnych egzemplarzy. Traktował je jako
swoiste pamiątki. Pocztówki, których nie wysyła się znajomym.
Miał ochotę na
coś egzotycznego. Potrawę, która zadowoliłaby wymagające podniebienie smakosza.
Danie polane słodko-kwaśnym sosem, przyprawione łzami zrozpaczonych wdów.
Zatrzymał się przed zdobionym stojakiem. Umieszczona na nim broń przypominała skulone
jeże uwięzione na długim łańcuchu.
– Ooo, a co
to? – zza półek wyłoniła się rozczochrana łepetyna Olki.
– Pozwól, że
opowiem ci pewną historię – Miłosz dotknął metalowych ogniw. Wspomnienia
wracały niczym marnotrawni synowie, strudzeni podróżami po dalekich krainach.
– Nie mamy
czasu. Możecie się pospieszyć? – doskonała akustyka pomieszczenia wzmocniła
głos maga, który czekał na przyjaciół po drugiej stronie portalu.
– Robota nie
zając – stwierdził Szyderca. – Dawno, dawno temu, można powiedzieć, że przed
wiekami, było wspaniałe chińskie królestwo. Rządził nim dobrotliwy król, który
za dobre wynagradzał, za złe karał i takie tam pierdoły. Do rzeczy, miał on
córkę wyjątkowo orientalnej urody. To znaczy dla mnie była orientalna, bo dla
nich to po prostu było urodziwe dziewczę i tyle.
– Streszczaj
się! – Pan Ciemności próbował znacząco skrócić opowieść kompana.
– Robim co
możem. Ekhem, na czym to ja skończyłem? A tak, no i ta księżniczka została
pewnego razu porwana. Stwierdziliśmy więc z Tomaszem, że dobrze by było ją
uratować z rąk obleśnych, przerażających bestii, czy innych zbirów. Już za
dobrze nie pamiętam, kto ją tam porwał. Tak czy siak, po długiej, żmudnej
walce, uwolniliśmy dziewczynę, pozostawiając za sobą stosy parujących trupów.
– I co było
dalej? – spytała zaciekawiona Olka.
– Niestety
uratowana księżniczka nie była w stanie oprzeć się mojemu majestatowi. Bidulka się
zakochała i nie mogliśmy jej zmusić do powrotu…
– Ja pamiętam
to trochę inaczej – wtrącił mag, włażąc do zbrojowni. – Uratowaliśmy
dziewczynę, wtedy Miłosz zaczął bredzić coś o księżniczkach, haremie i zamku z
komnatami na każdy dzień roku. Czy jakoś tak. Złapał biedaczkę w pół, wskoczył
w portal i tyle go widziałem.
– No dobrze,
ale wciąż nie wiem co to jest i skąd się wzięło – powiedziała Olka, wskazując
broń.
– Już
wyjaśniam w wielkim skrócie – zniecierpliwiony Tomasz zerknął na zegarek, po
czym kontynuował. – Nie muszę chyba mówić, że król wkurwił się niemiłosiernie i
posłał za nami trójkę najlepszych zabójczyń. Miłosza nie mogli znaleźć, więc
skupili się na mnie. Portalowy idiota, gdy zorientował się, że coś długo nie
wracam, ponownie pojawił się w Chinach. Ja zaś w tym czasie wykrwawiałem się na
bambusowym polu.
Mag zrobił
efektowną pauzę dla podbudowania napięcia.
– A to –
wskazał paskudną broń. – Miałem w plecach.
– Taaaa,
trudno było go poskładać. Gówno wbiło mu się w kręgosłup. Jeszcze nigdy nie
widziałem tyle krwi bez zgonu. A widziałem wiele.
– Mnie
zastanawia jak zdołałeś to oczyścić.
– Miesiąc
moczenia w wodzie święconej. Twoja krew ma naprawdę paskudne właściwości. Wciąż
mam wrażenie, że do mnie mówi – zważył broń w dłoniach. – Liu Xing Chui.
– Co?
– Tak się to
ustrojstwo nazywa. – warknął na widok Olki duszącej się ze śmiechu. – A ty co
wzięłaś?
Dziewczyna
natychmiast spoważniała i pokazała Zabójcy dwa lśniące pistolety.
– Ostatnio
miałam trochę wolnego czasu. Przerobiłam mechanizm spustowy, zmniejszyłam kabłąk.
To Beretty 99, mają mniejszy magazynek ale mi to niespecjalnie przeszkadza.
Dodatkowo pociski ze srebra. Wszystko zgodnie z tomaszowymi wytycznymi.
– Jakimi wytycznymi?
– Rano
położyłem dokumenty na twoim biurku. Szczegółowy plan działania oraz hipotezy
na temat przeciwników – powiedział Tomasz. – Zapoznałeś się z tym, prawda?
– Eee,
oczywiście, że tak. Masz mnie za idiotę?
Miłosz zaczął
unikać badawczego spojrzenia przyjaciela. Przecież się nie przyzna, że cały
ranek testował nową niszczarkę do dokumentów. Nie sądził, że papiery na jego
biurku to coś więcej niż szkice broni, czy plany opustoszałych budynków, w
których można byłoby stworzyć tajną bazę.
Wojownik
zarzucił broń na ramię. Kolce przesunęły się po metalowej zbroi, pozostawiając
jasne bruzdy. Przywrócenie jej majestatyczności będzie sporo kosztować.
Wzruszył ramionami. Będzie się tym martwił po misji.
– Jestem
gotów. Możemy ruszać – oznajmił, choć nie miał pojęcia, gdzie tak właściwie się
udają.
Olka miała
niepewną minę i przygryzała wargi. Dłonią podpierała głowę, jakby ta stała się
okropnie ciężka. Dodatkowo przestępowała z nogi na nogę uskuteczniając taniec
godowy pingwina białoskrzydłego. Sanuszkowa szopka potrwałaby dużo dłużej,
gdyby nie szybka reakcja Tomasza. Stanął na palcach i zdjął z góry pudełko,
wypełnione owalnymi przedmiotami.
– Nie ma za co
– prychnął, podając dziewczynie granaty.
***
– Spóźnia się
– źdźbło w ustach Tomasza kołysało się na lewo i prawo. Spojrzał na zegarek.
Ładunek miał ponad dziesięć minut opóźnienia. Niedobrze.
Miłosz nie
okazywał zniecierpliwienia. Oparty o rosnące przy rozstajach drzewo, obserwował
świat spod półprzymkniętych powiek. Skrzeczenie pojedynczego sępa było dobrym
omenem. Trup będzie ścielił się gęsto. Przesunął się odrobinę na prawo, gdy
twarda, dębowa kora zaczęła go uwierać.
Olka także
była spokojna. Ubrana w kruczoczarny, idealnie skrojony garnitur, siedziała w
kucki pod drzewem. Spomiędzy marynarki wychylały Beretty, na razie uwięzione w
kaburze. Dziewczyna trzymała w dłoniach patyk, którym grzebała w ziemi,
szukając bogowie wiedzą czego. Nagle podniosła głowę i wstała.
– Coś się
zbliża – mruknęła, kładąc dłoń na chłodnym metalu jednego z gnatów.
– Co widzą
twoje oczy strzelca?
Orzechowe,
pogodne spojrzenie zniknęło niczym suchy liść porwany przez jesienny wicher. Zostało
zastąpione przez lodowaty błękit przywodzący na myśl taflę zamarzniętego
jeziora. Olka wpatrywała się z uwagą w tumany kurzu.
– Powóz,
pięciu zbrojnych i woźnica. Konie dobrze odżywione, nawykłe do długich podróży.
Mężczyźni z trzydniowym zarostem, mordy zakapiorów, co by własną matkę za garść
miedziaków sprzedali. Najemnicy.
Tomasz
przygryzł wargi i zaklął szpetnie. Postronni zawsze sprawiali mnóstwo
problemów, zwłaszcza ci opłacani królewskim złotem. Wypluł wymemłane źdźbło,
zacisnął pięści. Czekał.
Tętent koni
zbliżał się z każdą chwilą, wkrótce piątka mężczyzn otoczyła Zabójców. Kpiące
spojrzenia rzucane spode łba skierowane były głównie w stronę Miłosza, który
najwyraźniej zasnął oparty o stare drzewo. Woźnica zatrzymał powóz i z
niepokojem przyglądał się obu stronom. Czerwona zasłonka w oknie odchyliła się,
by za moment wrócić na swoje miejsce.
– Moja córka
łazi w sukience – warknął przywódca najemników mając na myśli tomaszową szatę.
Mężczyzna miał najszpetniejszą mordę wśród przybyłych. Cała była pokryta
bliznami. Największa zaczynała się tuż nad prawym łukiem brwiowym a kończyła na
brodzie. Połamany w kilku miejscach nos również nie dodawał uroku. Wyglądał
jakby ktoś parę razy przyłożył mu rękojeścią lub jelcem.
– Jest
czarownicą? – zainteresował się Tomasz.
– Nie, po
prostu się puszcza – odparł ze smutkiem najemnik, po czym splunął przez zęby.
Jakby od niechcenia sięgnął po strzelbę.
– A więc to
mają być Zabójcy Skurwysynów? Jestem rozczarowany. Facet w sukience, baba w
garniturze i laluś w zbroi, święcącej się jak jaja mojego kundla. Może po
prostu was wystrzelamy? Mniej do podziału.
Na obliczu
Pana Ciemności pojawił się paskudny uśmiech. Z jego ponumerowanych min oraz
grymasów wybrał prawdziwą chryzantemę. Zebrał energię.
Umysł
skurwiela nie należał do skomplikowanych. Parę wichajstrów, pokręteł oraz
prostych obrazów opartych na grzechu pożądania. Odwrócił się od wspomnień
zwierzęcego, płatnego seksu. Zignorował scenę napadu na bank oraz późniejszego
podziału. Zaczął kręcić wielkim zębatym kołem.
Przywódca
najemników spadł z konia. Skórzane buciory grzmotnęły o ziemię, wzbijając obłok
kurzu. Z ust mężczyzny toczyła się piana, spływała po policzku i brodzie. Z
gardła wydobywał się przerażający charkot, tak niepodobny do dźwięków
wydawanych przez istoty ludzkie.
Tomasz
odpuścił. Strzepnął pyłek z czarnej szaty, zupełnie ignorując fakt, że
pozostali najemnicy mają go na celowniku.
– Wysadzi was
z siodła zanim którykolwiek naciśnie spust – ostrzegł, wskazując na Olkę, w
której dłoniach pojawiły się śmiercionośne narzędzia. Mężczyźni popatrzyli po
sobie, na swojego przywódcę i powoli odłożyli broń.
Mag uklęknął
tuż obok ciężko oddychającego skurwiela. Wyciągnął jednorazową chusteczkę i
otarł resztkę piany z jego ust. Pstryknął palcami dla zwrócenia uwagi i rzekł
cicho:
– Pojedziecie
z tyłu. Ostrzegam, jeden wyskok a będziecie kolejnymi numerami w księdze
ewidencyjnej miejscowego grabarza.
Drzwi powozu
otworzyły się, błyszczące lakierki w kolorze świeżej krwi wylądowały na ziemi i
z miejsca zostały pokryte delikatną warstwą kurzu. Czerwona suknia wspaniale
podkreślała kobiece kształty. Alabastrowa łydka wyłaniała się spomiędzy
rozciętego materiału, przyciągając męskie spojrzenia.
– Panowie, nie
powinniśmy już ruszać? – ponętne usta poruszały się miarowo, lecz sens słów
gubił się między sprośnymi wyobrażeniami najemników a marzeniami Tomasza.
Kobieta
parsknęła śmiechem na widok ogłupiałych twarzy. Zręcznym ruchem poprawiła pasek
bordowej torebki zsuwający się z ramienia i zniknęła we wnętrzu powozu. Jeszcze
przez chwilę można było odczuć nikły zapach, tak podobny do woni różanego
ogrodu. Miłosz otworzył oczy i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę pojazdu.
– Ochrona jest
priorytetem misji! Tak mi dopomóż Ordyn! – zakrzyknął, kładąc dłoń na zdobionej
klamce.
Mordercze spojrzenie
Tomasza zatrzymało go w miejscu. Głośno przełknął ślinę, zerknął na Olkę jakby
w poszukiwaniu ratunku. Dziewczyna wzruszyła ramionami i zrobiła minę w stylu
„to nie mój problem”.
– To może
jednak pojadę obok woźnicy – mruknął niechętnie.
– Wspaniały
pomysł – pochwalił go mag. – Działamy zgodnie z planem.
Rewolwerowiec
skinęła głową i ruszyła w ślady rudowłosej piękności. Wojownik, niczym żyrafa,
próbująca dosięgnąć najsmaczniejsze akacjowe kąski, wyciągnął szyję, by dojrzeć
choć skrawek alabastrowego ciała. Niestety dla niego, wnętrze powozu wypełniał
półmrok. Zrezygnowany usiadł obok wąsatego woźnicy, który obdarzył go bezzębnym
uśmiechem.
***
Popołudniowe
promienie słońca usiłowały przedrzeć się przez korony drzew. Tomasz mrużył oczy
wpatrując się w leśną gęstwinę, w której roiło się od zwierzyny. Zdążył już
zauważyć kilka saren, młodego odyńca oraz lisią kitę, znikającą w krzakach. W
pewnej chwili zdawało mu się, że dostrzegł centaura, lecz ten okazał się spróchniałym,
zapadniętym paśnikiem.
Misja
przebiegała bez problemów, tylko Miłosz kręcił się niespokojnie na twardej,
sosnowej desce, jakby dostał nagłego ataku hemoroidów. Pewnie wciąż kombinował
jak dostać się do środka powozu. W końcu woźnica przerwał panującą ciszę i
zagadnął:
– Pikna
dziewczyna, co nie panocki? Jakbym taką czterdzieści lat temu spotkał, to…
– Uważaj, to
nasza znajoma, powiesz coś nieprzyzwoitego a będziesz szukał języka w dupie –
warknął Tomasz, ucinając rozmowę, a przynajmniej próbując.
Wojownik
odwrócił głowę w stronę przyjaciela z taką prędkością, że tylko cudem nie
skręcił sobie karku.
– Coo?! To ty
ją znasz? Weź mi załatw jej numer.
– Jesteś nie
dość, że głupim, to jeszcze ślepym i leniwym ignorantem. Przecież to Ruda.
– Pierdolisz,
stary!
– Nie – odparł
mag ze smutkiem. Bezzębny woźnica przełożył lejce do prawej ręki i
pokrzepiająco poklepał młodego Zabójcę po ramieniu.
– Aż trudno
uwierzyć. To znaczy, że Ruda… eh, nieważne – odwrócił się i zabębnił knykciami
w prostokątne okienko. Po chwili szczęknęła zasuwka i w otworze ukazała się
radosna twarz Olki.
– No, co tam?
– Ja tylko z
takim pytaniem. Czy tam siedzi z tobą nasza rudowłosa barmanka?
– Yep,
widzieliście jak się wystroiła? – szepnęła dziewczyna z przejęciem. – Złote
kolczyki, podkreślone rzęsy, chyba ma nawet sztucznego pieprzyka na policzku!
– A co
robicie? Bo u nas trochę nudno.
– Gramy w
pokera, ona chyba oszukuje, bo wygrała już dziesięć rozdań z rzędu.
– To przyjemnej
podróży, nie przeszkadzam – powiedział Miłosz, odwracając się i wbijając wzrok
w gęstwinę. Tomasz nie musiał długo czekać.
– Mogę jechać
z nimi? – zapytał zdesperowany wojownik.
– Siedź na
dupie i mnie nie denerwuj.
– A ja mogę? –
woźnica przygładził kępkę siwych włosów, jakby to nagle miało poprawić jego
wizerunek.
– Zaraz
będziesz szedł pieszo. A ty obok niego! – dodał na widok wojownika, który już
chciał się spytać, czy wtedy będzie mógł powozić.
***
Pan Ciemności
już od siedemnastu minut walczył z sennością. Rzadko wygrywał, czasami
remisował. Co kilka sekund tracił świadomość i głowa opadała mu na pierś, by po
chwili znów się poderwać, jak w jakiejś dziwacznej grze na spostrzegawczość.
Już nie potrafić odróżnić jawy od snu. Dlatego gdy drogę zablokowała im
uzbrojona grupa, początkowo wziął ich za senną marę.
Miłosz
parsknął śmiechem na widok bandyckiej zbieraniny. Większość dzierżyła proste,
długie kije, paru zaopatrzyło się w widły. Jeden przyjął postawę bojową,
trzymając w dłoniach motykę do kopania kartofli. Na czoło hałastry wysunął się
jegomość ubrany w męskie kalesony. Stanął prosto i obrzucił przyszły łup
badawczym spojrzeniem.
– Dzień dobry,
nazywam się Robert Kaptur i jestem tu po to, by odciążyć państwa od trosk, których
przyczyną jest zbytek dóbr doczesnych – zaczął wesoło. – Mam nadzieję, że będą
państwo współpracować i nikomu nie stanie się krzywda.
– Oj, panocku,
lepiej spiepsaj, bo oni ci kulasy z rzyci powyrywajo – odpowiedział woźnica
zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać.
– W tej chwili
dwudziestu łuczników ma was na widelcu. Nie radzę.
Tomasz
rozejrzał się z niepokojem. Zmarszczył brwi, ściągnął okulary, przetarł szkła
niedawno wypraną chustką. Spojrzał ponownie, lecz nie zauważył niczego
podejrzanego. Jedynym dziwactwem było wrażenie, że cały las wstrzymał oddech.
Zupełnie jakby na coś czekał.
– Stary, może
i jestem ślepy, ale tam nikogo nie ma – zwrócił się do Miłosza.
– Wciskać kit
to my, a nie nam – warknął wojownik, sięgając po miecz. – Czas na wpierdol.
Mag chwycił
przyjaciela za ramię. Obserwował Roberta, który wyglądał na autentycznie
zaskoczonego. Wciąż rozglądał się w poszukiwaniu swoich ludzi. Tomasz nie
sądził, by pan Kaptur był tak dobrym aktorem.
Przerażający
wrzask dobiegający z lasu zmroził wszystkim krew w żyłach. Bandycka szajka
natychmiast przestała grać hardych zbójów i rzuciła się do ucieczki. Pan
Ciemności zeskoczył na ubitą ziemię, zebrał energię. Grzmotnął pięścią trzy
razy w drzwi powozu, dając Olce umówiony sygnał.
Rewolwerowiec
sięgnęła po Beretty, odbezpieczyła broń i nadstawiła uszu. Postępowała zgodnie
z planem, który zakładał, że była najbliższym ochroniarzem rudowłosej
piękności. I stanowiła ostatnią linię obrony przed niebezpieczeństwem.
Tymczasem
Miłosz przeczesywał przydrożne krzaki. Dźgał mieczem podejrzane cienie, będące
przeważnie spróchniałymi pniami. Z tyłu dobiegł do niego dziwnie stłumiony
charkot. Zaraz za nim zaśpiewały strzelby najemników.
Wojownik
odwrócił się i zobaczył, że jeden z mężczyzn rozpaczliwie próbuje powstrzymać
juchę, tryskającą z rozciętego gardła. Chwilę później nieszczęśnik spadł z
konia. Znieruchomiał.
– Wilk jest
dziki, wilk jest zły, wilk ma bardzo ostre kły – mruknął Miłosz, patrząc jak
jeden z najemników próbuje zbierać wnętrzności ze ściółki.
– Rusz dupę! –
wrzasnął Tomasz w stronę przyjaciela, który natychmiast uskoczył w bok.
Kruczoczarny łańcuch stworzony z setek przeklętych ogniw zacisnął się na łapie
włochatej bestii.
– Uciekajcie,
do cholery! – krzyknął mag do pozostałych przy życiu najemników. Okręcił
łańcuch wokół dłoni.
Władca Portali
natychmiast znalazł się tuż przy unieruchomionym przeciwniku. Jeden cios
powinien wystarczyć. Banalny, treningowy sztych prosto w serce. Krasnoludzka
stal pękła na dwie części. Zaskoczony wojownik, odrzucił bezużyteczną rękojeść
i sięgnął do pasa.
Wilkołak
okazał się silniejszy niż przypuszczali. Tomasz przekonał się o tym na własnej
skórze. Bestia chwyciła wolną łapą czarny łańcuch i gwałtownie pociągnęła do
siebie. Mag nie zdążył zdematerializować broni ani wyswobodzić nadgarstka.
Potężne uderzenie w twarz pozbawiło go przytomności. Wylądował w koleinach
przypominając szmacianą lalkę, z którą zabawa nie sprawiała już satysfakcji.
Liu Xing Chui
wprawione w zawrotną prędkość, tworzyło smugę tuż przy boku wojownika. Nagle
mężczyzna wypuścił kolczasty meteor, który pozbawił monstrum sporej ilości
futra na grzbiecie. Bestia ryknęła zirytowana, próbowała dosięgnąć Miłosza,
lecz ten wciąż odskakiwał, bezustannie ciskając bronią.
– Co jest,
kurwa? – poruszył niemo ustami, gdy wyrwane futro odrosło, rany zasklepiły się
i przestały broczyć krwią.
Miał wrażenie,
że morda potwora wykrzywiła się drwiąco. Chwilę później włochata łapa zacisnęła
się na broni i wyrwała ją z rąk wojownika. Szyderca zaklął pod nosem, złożył
dłonie, formując pierwszą z pięciu pieczęci. Nie zdążył.
Liu Xing Chui
zagłębiło się w nadgarstku mężczyzny, przerywając połączenia nerwowe. Wilkołak
nie bawił się w subtelne używanie orientalnego narzędzia. Po prostu machał nim
jak cepem, coraz bardziej wgniatając pancerz Zabójcy. Gdy skończył, Miłosz
wyglądał jak szprot w sosie pomidorowym, uwięziony w za ciasnej puszce.
Olka wciąż
przysłuchiwała się odgłosom walki. W pewnym momencie wszystko ucichło. Słyszała
jedynie przerywany oddech rudowłosej księżniczki. Nagle coś ciężkiego wylądowało
na dachu. Rewolwerowiec zareagowała błyskawicznie, rzuciła się na podłogę i
rozpoczęła kanonadę.
Okropny ryk
zagłuszył huk strzałów. Kropla zwierzęcej krwi spadła na twarz Olki, lecz
dziewczyna nie przestała naciskać spustu, dopóki nie opróżniła obu magazynków.
Cichy trzask obwieścił koniec amunicji. Leżała przez chwilę, oddychając ciężko.
– Rusz się,
przeładuj! – w jej głowie pojawiło się upomnienie profesjonalisty.
Za późno.
Potężna łapa rozorała dach powozu, zasypując Rewolwerowca drewnianymi szczątkami.
Włochaty pysk zajrzał do środka, nozdrza rozchyliły się, wyczuwając delikatną
różaną woń.
Kobiecy krzyk
przywrócił Tomaszowi świadomość. Całą siłą woli próbował podnieść się i
ponownie stanąć do boju. Gdzieś w głębi serca wiedział, że dla niego walka już
się skończyła. Mógł jedynie bezsilnie obserwować jak przerażający stwór, porywa
wrzeszczącą i wyrywającą się księżniczkę.
Usłyszał
trzask rozrzucanych desek. Chwilę później ktoś położył mu dłoń na plecach. Poczuł
jak opuszczają go siły. Ostatkiem świadomości ujrzał jak woźnica ukryty pod
resztkami powozu otwiera bezzębne usta ze zdziwienia. Słodki zapach mandarynek
rzucił maga prosto w objęcia Morfeusza.
Rewolwerowca
otaczały pomarańczowe płomienie. Siłą woli przekształciła czarny garnitur w
ubranie do jazdy konnej. Przeładowała Beretty, puste magazynki upadły przy
kępie wrzosu. Podeszła do samotnego wierzchowca, który wykazał się nie lada
odwagą, pozostając na placu boju. Wiedziała, że czekał właśnie na nią.
Wyciągnęła z
kieszeni marchewkę i na otwartej dłoni podała ją nowemu kompanowi. Zwierzę
zarżało przyjacielsko. Poprawiła siodło, zręcznie wskoczyła na grzbiet,
chwyciła za wodze. Ruszyła w pogoń za skurwielem, który porwał Rudzielca.
Slalom między
drzewami nie należał do najłatwiejszych zadań, lecz Olka świetnie radziła sobie
w siodle. Miało się wrażenie, że jeździec stał się jednością ze swym
podopiecznym. Delikatnie ściągnęła wodze, ślady krwi stawały się coraz
wyraźniejsze. Poczuła nikły smród spoconego zwierzęcia. Cmoknęła głośno i
ruszyła w dalszą drogę.
Po kwadransie
karkołomnej jazdy ujrzała uciekającą bestię. Puściła wodze, całkowicie ufając
swemu towarzyszowi. Sięgnęła po pistolety. Orzechowe spojrzenie ustąpiło
miejsca bezlitosnemu błękitowi.
Zdążyła
dwukrotnie nacisnąć spust zanim wyleciała z siodła. Na szczęście lądowanie było
dość miękkie, polanę otoczoną młodymi brzózkami, całkowicie pokrywał mech.
Spojrzała na wierzchowca, który patrzył na nią z niepokojem, jak na zupełnie
obcą osobę. Musiała zapamiętać, że ustępowanie miejsca Rewolwerowcowi na
końskim grzbiecie jest dość ryzykowne.
Otoczył ją
cuchnący oddech, rzuciła się w przód, unikając ostrych jak brzytwa pazurów. Bestia
nie mogła dłużej uciekać, srebrne pociski tkwiące w kości udowej paliły ją
żywym ogniem. Wilkołak musiał postawić wszystko na jedną kartę. Pożre tę
irytującą dziewczynkę a później zajmie się Czerwonym Kapturkiem. Na samą myśl o
tym, chciwie oblizał wargi. Już nie mógł się doczekać.
Pomarańczowy
pocisk grzmotnął bydlaka w twarz. Trzy przednie zęby upadły na miękki mech w
towarzystwie krwawej plwociny. Olkę ogarniały płomienie, nie potrzebowała już
pistoletów, by zabijać. Czuła jak potężna energia krąży po jej ciele, lecz
utrzymanie tego stanu kosztowało ją wiele sił. Nie miała pojęcia jak Pan
Ciemności to wytrzymuje.
Jedną ręką
zablokowała potężny cios z prawej strony. Okręciła się na pięcie, misternie
spleciony warkocz zawirował jak za dawnych lat. Kopnięcie w żebra rozłożyło
przeciwnika na leśnym dywanie. Wilkołak przypominał teraz skamlącą, włochatą
matę, którą zazwyczaj kładzie się przed kominkiem.
Olka sięgnęła
po broń, pomarańczowe płomienie objęły Berettę, wycelowaną prosto w stwora.
Zabójczyni zawahała się, na jej oczach zwierzęca sierść znikała, kły malały a
członki wracały do ludzkich rozmiarów. Na mchu leżał kurczący się ze strachu
mężczyzna, goluteńki jak w momencie pojawienia się na tym świecie.
– Pani,
proszę, daruj mi życie. Nie wiedziałem co robię. To klątwa, przed którą nie
można uciec.
– Trzymaj się
od niej z daleka – warknęła Olka, wskazując rudowłosą piękność. – Jeśli jeszcze
raz o tobie usłyszę, wrócę i wtedy dopiero poznasz, czym jest ból.
Opuściła broń,
skinęła na Rudą, która podbiegła i stanęła przy jej boku. San uśmiechnęła się,
to koniec, wypełniła zadanie. W myślach zaczęła przeliczać zarobione pieniądze
na mandarynkowe kosze. Już miała odchodzić, gdy usłyszała nienawistny głos.
– Myślisz,
suko, że pozwolę ci z nią odejść? Ona jest moja!
Ciało
Rewolwerowca zareagowało błyskawicznie, odwróciła się i nacisnęła spust.
Srebrny pocisk trafił mężczyznę prosto między oczy. Zaskoczenie wciąż malowało
się na jego twarzy, gdy upadł na mech i znieruchomiał. Nagły podmuch wiatru
obwieścił nadejście Śmierci, przybyłej po duszę bestii.
– Jam
Aleksandra, obrończyni ludzi – rzekła sięgając do kieszeni. – A to, skurwielu,
dla pewności.
Wyjęła
zawleczkę z ciemnozielonego jabłka. Odwróciła się, wybuchowy przedmiot przerzuciła
przez ramię. Policzyła do trzech, nim eksplozja za jej plecami rozerwała
martwego wilkołaka na kawałeczki.
Spłoszony
wierzchowiec uciekł w gęstwinę, więc nie pozostało im nic innego niż piesza
wędrówka. Musiały dotrzeć do powozu i zająć się poobijanymi Zabójcami. Po kilku
minutach marszu Olka przypomniała sobie, że miała o coś spytać.
– Ruda? W
sumie to dlaczego mówią na ciebie Czerwony Kapturek? To przez włosy, torebkę
czy suknię?
– Czemu
pytasz?
– A tak z
ciekawości.
– Okej, tylko
obiecaj, że nie powiesz nic chłopakom – Ruda zaczęła szperać w bordowej
torebce.
– Obiecuję.
Księżniczka
uśmiechnęła się i wsunęła w dłoń koleżanki mały przedmiot. Ola przez chwilę
wpatrywała się w szczelnie zamkniętą czerwoną prezerwatywę o smaku i zapachu
dojrzałej truskawki. W końcu schowała gumkę do kieszeni i przyspieszyła kroku,
by dogonić rudowłosą piękność.
czerwony... kapturek >.< Mistrzu Czarnych Płomieni daruj, ale ta końcówka.
OdpowiedzUsuńniemniej dziękuję za akcję. Czuję się wyróżniona. ale powiedz jedno. Czy moc mandarynek zrobiła z ciebie czarnego konia? O Panie... tegom się nie spodziewała.