Kolekcjoner, Czyli W Krainie Niesamowitości
#zabójcy #chaos
Miłosz zmarszczył brwi w wyrazie nieludzkiego skupienia. Przedmiot z plastikową niebieską rączką zadrżał w jego dłoni. Spierzchnięte usta wojownika wypuściły kolejny oddech. Nachylił się nad rozbebeszonym ustrojstwem, mruknął coś niezrozumiale i pochwycił ostatnią śrubkę. Przymocowanie obudowy było najtrudniejszym zadaniem, musiał idealnie dopasować obie części.
Miłosz zmarszczył brwi w wyrazie nieludzkiego skupienia. Przedmiot z plastikową niebieską rączką zadrżał w jego dłoni. Spierzchnięte usta wojownika wypuściły kolejny oddech. Nachylił się nad rozbebeszonym ustrojstwem, mruknął coś niezrozumiale i pochwycił ostatnią śrubkę. Przymocowanie obudowy było najtrudniejszym zadaniem, musiał idealnie dopasować obie części.
– Prosiłem cię
tylko o wymienienie baterii a nie bawienie się w małego inżyniera – zauważył
Tomasz, który wyszedł z kuchni, niosąc tackę z obiadem. Posiłkiem maga były dwa
pętka kiełbasy oraz pięć kromek chleba. Studenckie czasy nie dawały o sobie
zapomnieć.
– Wiem. Coś
nie stykało na obwodach zamkniętych, więc musiałem zmienić ustawienia ręcznie –
odparł Miłosz, wkręcając ostatnią śrubkę. Z obłędem w oczach podrzucił
urządzenie w górę, złapał je zręcznie, po czym skierował migającą diodę w
stronę telewizora.
Szklany ekran
pozostał czarny. Miłosz podrapał się po upośledzonej brodzie jeszcze bardziej
upośledzonego wikinga i ponownie chwycił śrubokręt. Dioda na pilocie zaczęła
migać opętańczo, jakby wzbraniając się przed inżynierskimi zapędami Szydercy.
Nie zważając na ten niemy protest, zabrał się za rozkręcanie wadliwego
urządzenia.
– To w końcu
wymieniłeś te baterie, czy nie? – spytał mag z ustami pełnymi chleba.
– Nie masz nic
lepszego do roboty? – burknął wojownik, siłując się z uprzednio zakręconą
śrubką. Chwilę później rozległ się trzask plastiku. Potężne pęknięcie objęło
całe ustrojstwo i rozdzieliło obudowę na dwie części. – Kurwa mać! Widzisz, co
narobiłeś?
– Ja? Przecież
nawet tego nie dotknąłem!
– Pewnie, samo
się zepsuło, wszystko w tym domu robi się samo! A naprawiać to nie ma komu!
Wszystko na mojej głowie!
Zirytowany
Miłosz wstał z kanapy, podszedł do telewizora i wcisnął paluchem matowy
przycisk. Ekran zajaśniał, ukazując arktycznego niedźwiedzia w trakcie zamieci
śnieżnej. Wojownik porwał pilot od dekodera, leżący na komodzie i przełączył na
kanał historyczny. Właśnie zaczynał się program o nordyckich zabijakach,
zwanych berserkerami.
– Odciągnę ci
z kieszonkowego.
W odpowiedzi
Tomasz ujrzał wystawiony środkowy palec. Wiedział, że teraz nie ma sensu
zaczepiać wojownika. Podniósł oczy ku niebu, westchnął, chwycił za śrubokręt,
by odnieść narzędzie do składziku. Chwileczkę. Temu gnojkowi nie chciało się
ruszyć dupy, żeby włączyć telewizor, ale poszedł po śrubokręt. Całkiem
logiczne.
Dzwonek do
drzwi wyrwał maga z zamyślenia. Kogo znowu licho przywiało? Minął Nanę, która
obrzuciła go bacznym spojrzeniem. Posłał jej uspokajający uśmiech. Wyjrzał
przez okno, na podjeździe stała podejrzanie wyglądająca furgonetka. Miała
włączony silnik, z rury wydechowej ulatywały spaliny. Kierowca pośpiesznie
zapalił papierosa. Rak płuc lubi to.
W progu stało
dwóch urzędowo wyglądających mężczyzn. Czarne garnitury sygnowane jedną z
lepszych marek, szyte na miarę. Przed oczami Tomasza błysnęła odznaka, wyglądająca
podobnie do blachy Strażnika Teksasu.
– Azamer,
Władca Ciemności, Ostatni Sprawiedliwy? – zapytał mężczyzna, przebiegając
wzrokiem wypisane tytuły na postrzępionym dokumencie.
– Tak. O co
chodzi, panowie?
– Pójdzie pan
z nami.
– To chyba
jakieś nieporozumienie, nie sądzę, żeby…
Nieoczekiwany
cios w żołądek sprawił, że Tomasz stracił kontakt z rzeczywistością. Próbował
zebrać energię, lecz było to niemożliwe. Ból znacznie osłabił koncentrację
maga. Poczuł delikatne ukłucie na lewym ramieniu. Pszczoła? Osa? Szerszeń?
Coraz dziwniejsze myśli przychodziły mu do głowy. Zanim stracił przytomność doszedł
do wniosku, że ostatnio mało czyta. Ciemność.
***
Nana usłyszała
pisk opon odjeżdżającej furgonetki. Zamachała ogonem na widok narzędzia
porzuconego w progu. Śrubokręt jarzył się matową czernią. Mag do ostatnich
chwil próbował skoncentrować energię. Kotka zmieniła się w kobietę w fioletowej
sukni. Podniosła śrubokręt, zamknęła drzwi i w zamyśleniu skierowała się do
kuchni.
– Tomasza
chyba porwano – mruknęła do Olki, zajadającej kaszę z sosem do spaghetti.
Dziewczyna uniosła rękę. Żadna siła nie była w stanie oderwać jej od posiłku.
Porwanie? Wybuch wulkanu? Koniec świata? Cóż to za pierdoły. Przecież San
właśnie konsumuje. Po dziesięciu minutach pomarańczowa miseczka wylądowała w
zlewie. Ola otarła usta dłonią, beknęła potężnie i powiedziała:
– Porwano?
Kto? Trzeba go odzyskać! Przecież niepełna Trójca, to nie Trójca! To Dwójca a
Dwójca… Jak to w ogóle brzmi? Estetycznie nie do przyjęcia!
Oburzona
kobieta wpadła do salonu jak tornado. Przez chwilę nie wiedziała jak to
wszystko wyjaśnić. Zapowietrzyła się, Nana poklepała ją po plecach. W końcu
zebrała się w sobie, tak po prostu, w Sanuszku.
– Tomasz
porwany! Olaboga! Nieszczęście! Ojojoj! – w prostych słowach przedstawiła
nieciekawą sytuację i zawarła w nich cały żal, jaki odczuwała. Zwłaszcza w tym
„Ojojoj”.
Miłosz nie
zwrócił na to uwagi. Ziewnął leniwie, przeciągnął się i znów szklany ekran
pochłonął całą jego osobę. Nana posłała mu śmiercionośne spojrzenie. Sztylet do
rzucania zagłębił się w telewizyjnym pudle. Żelazo objęła iskra napięcia
elektrycznego, po czym zniknęła we wnętrzu martwego urządzenia. Wojownik już
wstawał z groźną miną, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
– Gówno mnie
to obchodzi, to jego problem, że dał się porwać. Zamówiłem pizzę, ktoś chętny?
Tym razem
nawet Olka nie zareagowała na zaproszenie do jedzenia. Była zaniepokojona.
Zwykle nie martwiła się o maga, on zawsze gdzieś tam bezpiecznie tkwił w
barłogu. Wystarczył telefon i zjawiał się skacowany, lecz żywy i wolny.
Właśnie! Wyciągnęła telefon, wybrała numer. Sztuczny damski głos obwieścił, że
abonent znajduje się poza zasięgiem lub ma wyłączony telefon.
– Ej, macie
pożyczyć pięćdziesiąt złotych? – Miłosz próbował targować się z dostawcą pizzy,
lecz ten był nieugięty.
– Tomasz miał
– odparła Olka.
– Jasna
cholera. Można wziąć na krechę? Ej, panie, gdzie pan idzie z tą pizzą? Zaraz!
No i polazł…
– Ups – Nana z
cichym pyknięciem wróciła do kociej postaci.
– Dobra, ktoś
ma jakiekolwiek informacje, które doprowadzą mnie do tego kretyna? I jego
oszczędności? – spytał wojownik rozeźlony z powodu odjeżdżającego dostawcy.
Wyszli przed
dom, na asfalcie widniały dwa długie, ciemne ślady. Miłosz spojrzał na nie
okiem znawcy, pomruczał i wyjął telefon. Oba połączenia były krótkie i
rzeczowe. Chwilę później złożył dłonie, wykonał skomplikowaną pieczęć
otwierającą świetlisty portal.
Miłosz
odskoczył, gdy z przejścia wyleciał ogromny buzdygan. Ciężkie buciory stanęły
na rozgrzanym asfalcie. Rozległo się głośne czknięcie. Gęsta plwocina
wylądowała w piachu. Gorgash otarł usta i nieprzytomnie rozejrzał się wokół.
Ujrzał wojownika. Usta zielonoskórego rozszerzyły się w mimowolnym uśmiechu.
– A jeden z
Braci Buzdygan tak rozpaczał po stracie broni. Teraz wiem gdzie się podziała –
mruknął Miłosz, chwytając za czarną rękojeść i wydostając ciężki oręż z
asfaltowego krateru.
– Teraz to są
Siostry Buzdygan – zarechotał Gorgash. Potarł knykcie wymownie patrząc w stronę
Szydercy. Alkohol buzował w orczej krwi i nastrajał do bitki. Zielonoskóry
wyszczerzył kły.
Zmysły Władcy
Portali zareagowały błyskawicznie. Zablokował potężny cios i uderzył na odlew.
Gorgash zachwiał się, z rozbitej wargi sączyła się jucha. Zaryczał tak
wściekle, że spacerujący sąsiedzi prędko poznikali w swoich domach. Orkijski
wojownik odebrał broń od Szydercy i w rozkroku stanął nad śladami samochodowych
opon.
– Stawiasz
mnie się? – wrzasnął.
Nie otrzymał
odpowiedzi. Czarna nawierzchnia pozostała niewzruszona. W oczach Gorgasha
zajaśniał nienawistny ognik. Dawał mu siłę, napędzał mięśnie, wyostrzał zmysły.
Zielonoskórego zaczęła otaczać aura prymitywnej, bestialskiej wściekłości.
Zacisnął palce na rękojeści buzdyganu. Przypierdolił.
Fala
uderzeniowa zmiotła szyby w najbliższej okolicy. Alarmy samochodowe prześcigały
się w informowaniu o próbie kradzieży. Wrona, która dotychczas kręciła leniwie
kółka nad prowizorycznym gniazdem, padła martwa na chodnik. Rozległy się
wrzaski i nawoływania, część sąsiadów dzwoniła do agentów ubezpieczeniowych.
Z utworzonego
krateru trysnęła woda. Zaraz potem delikatny dym, niczym mara przeszłości,
uformował się w niewyraźny kształt furgonetki. Z rury wydechowej buchnął kłąb
nikłej pary. Jakby z oddali usłyszeli pisk opon trących o powierzchnię asfaltu.
Widmo zaczęło się oddalać. Najwidoczniej ork posiadał taką siłę, że zdołał
odtworzyć rzeczywistość sprzed godziny. Powrót do przeszłości.
– To się
nazywa spuścić siermiężny wpierdol! – krzyknął Miłosz z uznaniem, po czym
złożył dłonie i przymknął powieki. – Ciekawe, czy tym razem mi się uda.
Prędkość z jaką się porusza oraz miejsce, gdzie teraz jest, muszą być
precyzyjnie ustalone. Gdy dzwoniłem, mówiła że zaraz wychodzi. Doliczmy pięć
minut na ogarnięcie się, hmmm, dziesięć…
Szyderca wciąż
mruczał w podobnym tonie i bez przerwy składał pieczęcie wspomagające.
Przyjaciele odwrócili wzrok od portalu. Przez oślepiające światło przejechał
krwistoczerwony vanik. Samochód natychmiast zaczął hamować.
Miłosz
otworzył drzwi od strony pasażera, bezceremonialnie władował się na fotel,
zapiął pasy. Dziewczyna o płomiennorudych włosach obdarzyła go karcącym
spojrzeniem. W tym momencie zignorowała nawet odgłosy na tylnim siedzeniu.
Gorgash próbował podkulić nogi, złorzeczył przy tym na wszystkich bogów i
twierdził, że lepiej byłoby wynająć zaprzęg.
– Co tym
razem? – mruknęła Ruda.
– Długa
historia. Tomasz został porwany. I w sumie to tyle – relacjonował wojownik.
– Łooooo
kurwości!
– No właśnie!
Za tym samochodem-widmo! – krzyknął Miłosz, wskazując oddalającą się marę. –
Zawsze chciałem to powiedzieć.
***
Tomasz obudził
się w barłogu. Przetarł oczy i usiłował przypomnieć sobie, co się stało.
Bezskutecznie. Dopadły go dreszcze, pośpiesznie rozrzucony słomiany wiecheć nie
chronił przed zimnym betonem. Mag rozprostował kości, rozmasował zdrętwiałą
dłoń. Musiał spać w niewygodnej pozycji.
Przesunął
palcami po metalowych kratach. Cela była dość przestronna. Pan Ciemności wydął
wargi na widok blaszanego wiadra pozostawionego w kącie. Przynajmniej miał
dostęp do łazienki. Z niewiadomych powodów w więzieniu maga ktoś umieścił
potężne, mahoniowe biurko. Tomasz usiadł na krześle, próbował zebrać energię.
Zero efektu.
– O nie, nie
poddam się tak łatwo. Na pewno jest tu coś, co pomoże mi uciec – mruknął do
siebie.
Otworzył
pierwszą szufladę. Otworzył szeroko oczy na widok znajomych okularów. Dla
pewności pomacał się po twarzy. Rzeczywiście, w półmroku nie potrzebował
szkieł. I tak gówno widział. Bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby,
umieścił okulary na nosie. Punkty inteligencji zostały dopisane do karty
postaci. Otworzył drugą szafkę. Wzdrygnął się z obrzydzenia. Cóż za potwór go
porwał? Wziął przedmiot w dwa palce i rzucił na blat biurka.
Światło
latarki padło na wspaniały bestseller E.L. James. Tomasz zerwał się na równe
nogi, zmrużył oczy. Za oślepiającym światłem kryła się potężna postać.
Wpatrywała się w maga z zaciekawieniem, przechyliła głowę. Dobroduszne oczy rozjarzyły
się w przypływie radości.
– Tomasz? Co
ty tu, do cholery, robisz?
Mag
natychmiast rozpoznał ten głos i nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Czasami
nawet do niego Los potrafił się wyszczerzyć w przyjaznym uśmiechu. Miła
odmiana. Pasmo szyderczych grymasów i wystawionego środkowego palca wreszcie
się skończyło. Los bywał naprawdę przewrotny.
– Karol?!
Stary, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę! Gdzie ja jestem? Pamiętam
tylko, że otworzyłem drzwi jakimś dziwnym typom i... Obudziłem się tutaj.
– Wiesz, nie
za bardzo mogę teraz rozmawiać. Jestem w pracy – Karol dumnie wyprężył pierś. –
Doświadczenie z zoologicznego wreszcie na coś się przydało.
– A co robisz?
– Tomasz jak zwykle zapomniał o swojej kiepskiej sytuacji i z zainteresowaniem
słuchał przyjaciela.
– Zajmuję się
zwierzętami w Krainie Niesamowitości! Coś wspaniałego. Można tu spotkać wiele
magicznych stworzeń. Tak między nami, większość to podróbki. Na przykład przed
chwilą doczepiałem róg jakiemuś kucowi. Jednorożce są bardzo popularne wśród
najmłodszych.
– No dobra.
Rozumiem, że jestem w jakiejś gigantycznej menażerii. Ale dlaczego?
– Nie wiem,
stary, ja tu tylko sprzątam – Karol wzruszył ramionami.
– Czyli nie
możesz mnie uwolnić? – spytał posępnie Tomasz.
– Niestety.
Ale pogadam z kierownikiem. Może uda mi się go przekonać. Dobra, uciekam, bo
mój kolega uczył świnie latać i niezbyt mu szło. Wszystko na ostatnią chwilę.
Uścisnęli
sobie dłonie na pożegnanie. Tomasz oparł się czołem o zimne więzienne kraty.
Gdzieś z tyłu jakieś zwierzę ryczało okropnie, jakby zrywano z niego skórę. Po
chwili umilkło. Spacerowanie nie wydawało się najlepszym pomysłem. Siedzenie
przy biurku również nie było przejawem geniuszu. Wzrok maga padł na leżącą
książkę. Jeszcze go nie pojebało. Wziął garść słomy, wybierał równe odcinki. W
końcu rozrzucił bierki na stole i zabrał się do pasjonującej gry.
***
– Daleko
jeszcze? – spytała Nana po raz setny.
Miłosz
zirytowany wzniósł oczy ku niebu. Jeśli jeszcze raz ktoś zapyta, czy daleko, to
wyjdzie z siebie i usiądzie obok. Spojrzał na burzę płomiennorudych włosów.
Kobieta nie spuszczała oczu z widmowego pojazdu. Z rajdowymi umiejętnościami
zmieniała biegi, wymijała ślamazarnych kierowców oraz przepuszczała staruszki
na pasach. Za kółkiem radziła sobie równie dobrze, co za barową ladą. Miłosz
pokiwał głową z uznaniem.
– To daleko
jeszcze, czy nie? – zachichotała kotka, wyczekując gwałtownej reakcji
wojownika.
– Skąd mam to,
kurwa, wiedzieć? To wszystko zależy od tego, jak daleko go wywieźli – mężczyzna
wciągnął powietrze nosem i próbował zachować resztki samokontroli.
– A jak będzie
daleko, to będę mogła prowadzić w drodze powrotnej? – spytała Olka, odrywając wzrok
od widoku za samochodową szybą.
Jakby można
było oddać samopoczucie Miłosza jakimś dźwiękiem, to niewątpliwie byłby to
gwizd czajnika. Poczuł kopnięcie w fotel, Gorgash ponownie usiłował znaleźć
miejsce dla swoich długich nóg. Dla Szydercy podróż dłużyła się niemiłosiernie.
Postanowił czymś się zająć. Nie czekając na zgodę właścicielki auta, otworzył
schowek i zaczął go przetrząsać.
Znalazł to,
czego szukał. Ucieszony niczym dziecko po otrzymaniu lizaka, rozłożył mapę
miasta. Analizował kierunek, z którego przybyli oraz dokąd zmierzają.
Przebiegał palcem po miejskich drogach, w jego umyśle pojawiły się matematyczne
wzory. Tak wiele możliwości.
– Wygląda na
to, że to za miastem – rzucił pewnym siebie tonem.
– Trzymasz
mapę do góry nogami – zauważyła Ruda, na moment odrywając wzrok od ściganego
pojazdu.
– Tak czy
inaczej to poza miastem – stwierdził, zamieniając miejscami północ z południem.
Po godzinie
jazdy, ścigane widmo zaczęło znacząco zwalniać. Miłosz dał znak, by rudowłosa
zaparkowała samochód. Obserwowali jak mara wjeżdża do wielkiego magazynu. Tuż
obok niego, na gigantycznym placu, rozciągała się wielka objazdowa atrakcja.
Kraina Niesamowitości przybyła do miasta, by zabawiać najmłodszych i zadziwiać
starszych.
– Wejdziemy
głównym wejściem – zarządził wojownik. – No ferajna, wysiadać.
Olkowy
kręgosłup wydał charakterystyczny dźwięk w trakcie dziwacznych wygibasów.
Dziewczyna usiłowała rozprostować się po jeździe, wyglądało to dość komicznie,
lecz było skuteczne. Już po chwili czuła, że nieprzyjemny skurcz w kończynach
zaczyna ustępować. Miłosz wraz z Gorgashem rozcierali knykcie, instynkt
podpowiadał im, że szykuje się niezła zabawa.
– Ciekawe, czy
jeszcze daleko – mruknęła Nana, spoglądając w stronę wojownika.
Władca portali
nie odpowiedział na zaczepkę. Szedł przed siebie ze wzrokiem wbitym w wejście
do Krainy Niesamowitości. Bileterzy byli ubrani w szyte na miarę garnitury i
mógłby założyć się o każdą sumę pieniędzy, że mieli na nazwisko Smith. Obaj. Właśnie
obrzucani byli niewyszukanymi inwektywami i groźbami. Na skroni mężczyzny po
prawej pulsowała okropna żyła. Był na granicy wytrzymałości.
– Tłumaczę
pani, że wejście na teraz wiąże się z pewnymi wymaganiami. Chcemy zapewnić
wszystkim zwiedzającym maksimum bezpieczeństwa – tłumaczył ten bardziej opanowany.
– Jakie,
kurwa, wymagania?! Toż to z dupy wzięte jest! Bzdury, wymysły i pieprzone
dyrdymały! Wiecie kogo ja znam? Wszystkich kurwa! Wystarczy telefon byście
jutro podcierali dupy łokciami!
– Takimi
groźbami nic pani nie wskóra, proszę nie tamować kolejki.
– Osz, ty, w
dupę kopany – dziewczyna sięgnęła za pazuchę. Niestety mężczyzna z pulsującą na
czole żyłą był szybszy. Spojrzała prosto w lufę pistoletu.
Trzask
pękającego nadgarstka nie należał do najprzyjemniejszych dźwięków na świecie.
Jednak dla Miłosza był w tej chwili anielskim chórem. Takim z trąbami, harfami
i innym górnolotnym szajsem. Pistolet upadł na trawę. Drugi z mężczyzn chciał
sięgnąć po broń, lecz natychmiast spojrzał w oczy uśmiechniętej kobiecie, która
ganiąco kiwała głową. Przełknął ślinę na widok starodawnych rewolwerów i uniósł
ręce za głowę.
– Jakiś
problem, panowie? – warknął Miłosz, nie puszczając jęczącego mężczyzny.
– Ta pani się
awanturuje, mówiłem, że wymagamy odpowiedniego wzrostu – wzrok ochroniarza
spoczął na makiecie żyrafy z narysowaną przedziałką. Maciejka oblała się
purpurowym rumieńcem, lecz nic nie powiedziała. Wojownik w końcu puścił
nieszczęśnika, który natychmiast rzucił się do ucieczki. Wyciągnął dłoń w
stronę Olki. Chwilę później rozległ się ogłuszający huk.
– Żyrafa była
wściekła, musiałem uśpić – stwierdził na widok okrągłego otworu w makiecie. Dla
wzmocnienia swoich słów zasadził kartonowemu stworzeniu solidnego kopniaka. –
Ta pani jest z nami.
– Rozumiem,
życzę przyjemnej zabawy – bileter nie był tak głupi na jakiego wyglądał. Miłosz
uśmiechnął się, oddał broń Rewolwerowcowi i podał ramię Maciejce. Wraz z
przyjaciółmi weszli do Krainy Niesamowitości.
– Tak w ogóle,
to co tutaj robisz? – spytał półgębkiem najniższą istotę magicznego świata.
– Interesy z
Kolekcjonerem. Kupił ode mnie Minotaura i do dzisiaj nie zapłacił. Przyszłam po
swoje. A wy?
– Tomasz dał
się porwać. Szukamy tego idioty, bo tylko on ma pieniądze. Nawet nie mogłem
zapłacić za pizzę. Wyobrażasz to sobie?
Maciejka
sięgnęła za pazuchę i wyjęła portfel. Rozdzieliła pieniądze po równo.
Oczywiście Gorgash uniósł się honorem, splunął na widok ludzkich monet. Miłosz
zatarł dłonie na widok pokaźnej kwoty. W głowie zrobił szybkie zestawienie –
mieli pieniądze, byli w czymś na kształt wesołego miasteczka. Mieli ratować
Tomasza. Ostatnie zdanie skreślił zdecydowanym ruchem głowy, jakby przeganiał
natrętną muchę.
– Moi drodzy,
zmiana planów, miłej zabawy! – zaordynował, natychmiast zmierzając w Maciejką w
stronę gokartów.
***
Tomasz
spoglądał na roześmiane ludzkie twarze. Dorośli szydzili wytykając go palcami.
Dzieci były spokojniejsze, dostrzegały znacznie więcej. Odczuwały strach
zmieszany ze współczuciem. Mag lubił dzieci, niestety bez wzajemności.
Westchnął ciężko, poprawiając zsuwające się okulary.
Przechodzący
Sebastian z udomowioną Karyną prychnął po przeczytaniu tabliczki przypiętej do
krat. Dziewczyna, której twarz przypominała efekt po wizycie w sklepie z
artykułami murarskimi, zaczęła grzebać w torebce. Z mściwą satysfakcją w oczach
podała swojemu ukochanemu wyjęty owoc. Seba przyłożył dłoń do oczu, chroniąc je
przed promieniami słońca. Oczywiście zignorował czapkę z daszkiem założoną tył
na przód.
Zniechęcony
Tomasz spojrzał prosto w twarz mężczyźnie, który na pewno nie stał w kolejce po
inteligencję. W sumie to chuj wie, w której kolejce stał jak rozdawali talenty.
Rzucony banan pacnął maga w nogę i upadł w barłóg. Tomasz nie cierpiał jak ktoś
marnował żywność, podniósł owoc, obrał ze skórki i nawiązując kontakt wzrokowy
z Sebastianem, zaczął pałaszować. Z uśmiechem satysfakcji zobaczył jak dres
szybko odchodzi, warcząc coś o pieprzonych pedałach. Mała rzecz a cieszy.
– Hej, ty!
Czytaj! Czytaj, do cholery!
Janusz z
rodziną stał przy kratach i darł mordę. Mag usiłował zebrać energię. Wciąż bez
rezultatu. Jego wzrok spoczął na porzuconym tomiszczu. Prędzej rozbierze się do
naga i zacznie tak paradować przed gapiami. Żadna ludzka siła nie zmusi go do
przeczytania makulatury dla sfrustrowanych gospodyń. Nieoczekiwane, pojedyncze
oklaski wyrwały go z beznadziejnej zadumy.
– „Ostatni
Romantyk. Idealista. Uprasza się o nie dokarmianie obiektu oraz nie wdawanie
się w filozoficzne dysputy” – przeczytał Miłosz, szczerząc się do maga zza
krat. – Mówiłem, że twoje podejście do życia napyta ci biedy.
– Przyszedłeś
mnie uwolnić? – zapytał Tomasz z nadzieją.
– Nie. Tak się
kręcę po okolicy. Byłem z Maciejką na gokartach. W sumie niezła zabawa – omiótł
klatkę lustrującym spojrzeniem. – Zresztą, nie jest tak źle, masz barłóg,
biurko, od czasu do czasu ktoś rzuci banana. Prawie jak w domu.
Tomasz chwycił
za książkę i rzucił ją w stronę przyjaciela. Jedno spojrzenie na okładkę
wystarczyło by wojownik pobladł, poczerwieniał i zzieleniał jednocześnie. Drżał
na całym ciele. Czuł jak krople potu ścigają się po plecach. Z przerażeniem w
oczach potarł upośledzoną brodę wikinga. Wiking stojący obok nie był tym
zachwycony, lecz Miłosz nie zwrócił na to uwagi.
– Przecież
tego nie robi się ludziom. Odsuń się – Miłosz chwycił oburącz jeden z prętów.
Pod naporem siły wojownika stal wygięła się niczym topola targana wichrem.
–
Naszprycowali mnie czymś, nie mogę skupić energii – mruknął mag przeciskając
się przez kraty. Na ten widok najbliżsi zwiedzający uciekli w popłochu.
– Dobra,
znajdziemy resztę i złożymy wizytę temu Kolekcjonerowi.
– Niezły plan.
– Aha, masz
hajs na pizzę? Bo przyjechał dostawca i cię nie było…
– Taaa, przy
sobie. Niech zgadnę, tylko dlatego przyjechałeś?
– Nieeee… –
Miłosz próbował łgać, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Na szczęście
wybawienie samo wpadło mu w ręce. – Spójrz! Maciejka!
Dziewczyna
stała przed stanowiskiem strzeleckim i tęsknym spojrzeniem obdarzała
wielgachnego puchatego niedźwiedzia. Wyłamywała ręce i rozglądała się wokół,
jakby oczekiwała ratunku. Pomoc nadeszła niespodziewanie szybko. Poczuła dłoń
na ramieniu. Nie musiała nic mówić. Miłosz podszedł do stoiska, wręczył
kramarzowi dziesięć złotych i chwycił pistolet na kulki.
Miał trzy
strzały, plastikowe kubki zostały ustawione w piramidkę. Przy ostatnim strzale
czuł, że nie trafi. Mruknął pod nosem, że szczęściu trzeba pomagać. W momencie
naciskania spustu, gwałtownie zgiął palce drugiej ręki. Kubek wystrzelił jak z
procy, zmieciony przez pistoletowy pocisk. Szyderca odebrał pluszaka i wręczył
go Maciejce. Tomasz także chciał spróbować, zapłacił, zmrużył oczy i mruknął do
przyjaciela:
– W którą
stronę?
– Bardziej w
lewo, w prawo teraz… Tak, strzelaj.
Kramarz długo
zastanawiał się nad wygraną dla Tomasza. W końcu wręczył mu zadrukowany kwit z
godziną oraz datą. Pan Ciemności nie zwracał uwagi na chichoczącego przyjaciela
i wrzucił skierowanie do okulisty do najbliższego kosza na śmieci. Maciejka
próbowała dotrzymać im kroku. Większy od paserki pluszowy niedźwiedź zasłaniał
jej cały świat. W końcu Miłosz ulitował się nad nią i przejął misia.
Olka i Nana
stały przy stoiskach z serwowanym jedzeniem. Już od kwadransa nie potrafiły się
zdecydować. W końcu postawiły na prostotę. Kotka z cichym pyknięciem wróciła do
ludzkiej postaci. Tomasz z politowaniem patrzył, jak idące obok niego
dziewczyny, próbują nie ufajdać się watą cukrową. Bez słowa podał im paczkę
chusteczek higienicznych.
Gorgasha
nietrudno było znaleźć. Wystarczyło podążyć za rykiem zielonoskórego monstrum,
które drwiło z ludzkiej tężyzny fizycznej. Gdy podeszli, ork właśnie prychał na
kramarza, podającego mu wielki młot. Zacisnął ogromną łapę w pięść i grzmotnął
w metal. Odważnik błyskawicznie poszybował w górę.
– Żadne
wyzwanie – warknął, czując, że powoli trzeźwieje.
Zgarnęli orka,
który chciał jeszcze raz grzmotnąć w to, jak to określił, ludzkie gówno i
skierowali się do centralnej części placu. Spodziewali się tam znaleźć siedzibę
Kolekcjonera. Rzeczywiście, stała tam wielka konstrukcja z napisem „Gospodarz”
tuż nad wejściem. W progu stał Karol.
– Słyszałem,
że udało ci się uciec. Trzymaj – rzucił Tomaszowi podejrzanie wyglądającą
tabletkę.
– Co to? To
bezpieczne?
– Odblokuje
twoją moc, nie patrz tak na mnie, był do wyboru czopek lub tabletka.
– Ja był
wybrał czopek –mruknął Miłosz.
– Zamknij
mordę – odparł mag, po czym zwrócił się do Karola. – Chyba zaraz stracisz
robotę, przykro mi.
– Nic nie
szkodzi. I tak miałem odejść. Kumpel w klatce? Stary, nie mógłbym spać
spokojnie.
– Dzięki za
pomoc – Tomasz przybił piątkę przyjacielowi. Patrzył jak Karol zadziera rękaw
koszuli. Na przedramieniu widniał wspaniały orzeł z rozpostartymi skrzydłami.
Mężczyzna mruknął coś cicho do wytatuowanego zwierzęcia. Na ich oczach
dwumetrowy facet stał się władcą nieboskłonu. Z łopotem skrzydeł wzbił się w
powietrze i zniknął im z oczu.
Pan Ciemności
nie zwlekał. Połknął tajemniczą tabletkę, która wyglądała jak tandetny środek
przeciwbólowy oparty na placebo. Przez chwilę poczuł silną potrzebę udania się
do toalety. Zgiął się w pół, z każdą sekundą ucisk mijał. Już po chwili stał
wyprostowany, dłoń maga otoczyły czarne płomienie.
Drzwi
wyleciały z zawiasów i grzmotnęły o przeciwległą ścianę. Drewniana konstrukcja
zamieniła się w stertę drzazg. Na widok mężczyzny siedzącego za biurkiem, Olka
wyciągnęła rewolwery, lecz Tomasz powstrzymał ją zdecydowanym gestem. Miłosz
oparł się o ścianę z rękami założonymi na piersi. Obojętnym wzrokiem patrzył na
porozrzucane wokół banknoty. Pieniądze okupione wolnością.
Gorgash
wystawił kły na widok obrazów przedstawiających kłusowników oraz ich ofiary.
Podszedł do kąta, gdzie stała klatka z uwięzioną papugą. Próbował majstrować
wielkimi paluchami przy otwarciu. Poddał się i wyrwał je gwałtownie, ptak
zaskrzeczał i wyfrunął frontowym wejściem. Ork zgiął metalową klatkę w
dłoniach.
– Błagam, nie
zabijajcie mnie. Ja tylko kolekcjonuję, chciałem mieć wszystko – przerażony
człowieczek nie wzbudził litości u Zabójców.
Tomasz
uśmiechnął się, lecz grymas warg nie objął lodowatych oczu maga. Patrzył się na
kulącego się u jego stóp mężczyznę jak na pluskwę. Wystarczył jeden przytup, by
pozbyć się robaka.
– Zabić? Nie.
Jestem jedynie dobrym duszkiem. Naprawiam świat – Pan Ciemności wysyczał przez
zaciśnięte zęby. Wyciągnął dłonie i położył je na głowie Kolekcjonera. Przeciągły
wrzask zmroził krew w żyłach mężczyzn, kobiet i dzieci.
Mężczyzna z obłędem
w oczach wypadł z domku gospodarza. Był kompletnie nagi. Biegł przez moment bez
celu, zatrzymał się, jakby sobie coś ważnego przypomniał, fiknął koziołka.
Dopadł najbliższych klatek i zaczął uwalniać przerażone zwierzęta. Panika
wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Zwiedzający tratowali się przy wyjściu.
Przy Tomaszu
stała kobieta odziana w fioletową suknię. Patrzyła jak nagi mężczyzna bierze
pochodnię z domu strachów i biega wokół, roznosząc ogień. Z cichym pyknięciem
wróciła do kociej postaci. Twarz maga rozciągnęła się w grymasie szaleństwa.
Świat pogrążał się w chaosie. Nagle wyciągnął portfel, odliczył kilka banknotów
i wręczył Miłoszowi.
– Na pizzę.
Moje uznanie :D No to daleko jeszcze? XD
OdpowiedzUsuń