III. Aztekowie. Zięć specjalnej troski


#heros #mitologia #zabójcy

Dzban wina uderzył w ścianę, gliniane odłamki upstrzyły podłogę, tworząc na niej wyzwanie dla osób lubiących przestrzenne układanki. Mężczyzna nie przejął się bałaganem, z wściekłością patrzył na bordowe plamy, zupełnie jakby to one były czemuś winne. Nie miał pojęcia na kogo zrzucić odpowiedzialność. Może na któregoś z bogów? Bzdura, przecież sam był jednym z nich. To idiotyczne ponosić winę za swoje niepowodzenia czy błędy.

Mógł sam to załatwić. Zupełnie niepotrzebnie wysłał tego idiotę. Każdy wie, że aby coś zrobić dobrze, to trzeba samemu zakasać rękawy. Banda pieprzonych imbecyli. W sumie jedno jest zastanawiające, wszystko szło zgodnie z planem, dopóki nie pojawiła się ta trójka. Nie wspominając już o cholernym kocie! Spod jakiego kamienia wyleźli? To wszystko było tak nieprawdopodobne, że aż prawdziwe.
– Siłą nic tu nie wskóram, wojownik z błyszczącym orężem, kobieta plująca ogniem i ten ciemnolubny demon. Pewnie już skumali się z Quetzalcoatlem – mężczyzna uspokoił się i zaczerpnął powietrza. – Trzeba będzie pokonać ich fortelem.
***
– Jesteś pewien, że idziemy w dobrym kierunku? – zapytał Tomasz po raz setny.
– Przymknij się, znam ten busz jak własną kieszeń – warknął Miłosz, tnąc inkrustowanym mieczem na prawo i lewo.
– Przypominam, że nigdy tu nie byłeś.
– Zaufaj mi.
– Jak ostatnim razem ci zaufałem to wylądowaliśmy, niech się zastanowię, właśnie tutaj!
– Widzisz pojedyncze drzewo a nie cały las – stwierdził filozoficznie Miłosz machając bronią jakby jutra miało nie być.
Po półgodzinnym przedzieraniu się przez dżunglę, z łoskotem wypadli na ubitą drogę. Wędrujący tubylcy przystanęli i obdarzyli ich zdziwionymi spojrzeniami, lecz zaraz wznowili marsz. Zabójcy spojrzeli najpierw w prawo, potem w lewo, zupełnie jakby mieli zamiar przejść po pasach. Mieli problem, gdyż żadnych pasów nie było widać. Szyderca w zamyśleniu pogładził upośledzoną brodę wikinga.
Mijały ich kobiety z huacale na plecach, wypełnionymi owocami lub pomniejszymi naczyniami. Mężczyźni szli u boku jucznych zwierząt, zapewne transportowali żywność i narzędzia do pomniejszych wiosek. Dziecko idące obok muła stanęło na palcach, żeby lepiej widzieć dziwnych przybyszy. Strofowane przez ojca opuściło głowę i posłusznie szło przed siebie.
– Chodźmy tędy! – zakomenderował Miłosz obracając się na pięcie w lewą stronę.
– Może lepiej zapytajmy kogoś o drogę? – nieśmiało rzuciła Olka zajęta obserwowaniem gigantycznego motyla, który usiadł jej na ramieniu.
– Całkiem dobry pomysł. Przepraszam pana, gdzie jest najbliższe miasto? – zagadnął Tomasz przechodzącego mężczyznę.
Kupiec nawet na niego nie spojrzał. Pan Ciemności już zbierał ciemną energię, żeby nauczyć chama dobrych manier, lecz został powstrzymany przez ostrzegawcze miauknięcie. Wykrzywił wargi, wzruszył ramionami i ruszył w prawo, dokąd szła większa ilość ludzi. Mag jak zwykle posługiwał się starą dobrą logiką. Ocenił, że słońce jeszcze nie znalazło się w najwyższym punkcie na niebie. Czyli jest przed południem. A przed południem zazwyczaj idzie się do piekarni po bułki na śniadanie, potem wstępuje się do baru i wraca późnym wieczorem.
Miłosz machnął ręką i poszedł za przyjacielem. Nie zamierzał się sprzeczać w tak błahej sprawie. Poza tym był zmęczony, bolały go nogi i z każdym krokiem odczuwał na pięcie powiększający się bąbel. Przystanął, odpiął od pasa manierkę. Zwilżył spękane usta i puścił oczko do przechodzącej niewiasty. Zmęczenie nie odebrało mu narcystycznych zapędów. A szkoda.
Minęli dwie kamienne rzeźby stojące po obu stronach drogi. Były to bloki przedstawiające wielkiego pierzastego węża wijącego się wokół świata. Strażnicy obdarzyli ich nieufnym spojrzeniem, lecz nie zareagowali. Różnobarwne maski stworzone z ptasich piór przekrzywiły się w zaciekawieniu. Znaleźli się między niskimi budynkami. Tomasz wzdrygnął się, gdy stary garbarz obdarzył go bezzębnym uśmiechem.
Nagle Szyderca zatrzymał się gwałtownie jakby spojrzał bazyliszkowi prosto w ślepia. Przymknął oczy, jego wargi poruszały się bezgłośnie. Milimetr po milimetrze obracał głowę. Jego twarz przypominała bardziej teatralną maskę zastygłą w skupieniu niż oblicze żywej istoty. Z policzków zniknął zdrowy odcień czerwieni, został zastąpiony przez trupią biel. Palce prawej dłoni poruszyły się z niesamowitą szybkością, zupełnie jakby kalibrował jakieś tajemnicze urządzenie.
– Przecież on zaraz zejdzie – stwierdziła pogodnie Nana.
Władca Ciętej Riposty niespodziewanie otworzył oczy i spojrzał prosto na wychodzącą zza rogu niewiastę. Była to kobieta cudownej urody, lecz nie to było najważniejsze. Bił od niej majestat i godność, które można spotkać jedynie u władców. Kolorowa bawełniana suknia muskała dziedzińcowy kurz. Służki idące za kobietą wyglądały jak kamienie położone tuż przy diamencie. Miłosz gwałtownie wciągnął powietrze i ruszył do przodu.
Palce Tomasza ześlizgnęły się po zbroi Szydercy, przeklął wszystkich bogów i rzucił się w pogoń za przyjacielem. Wpadli na plac targowy wypełniony straganami i przekrzykującymi się ludźmi. Pan Ciemności nienawidził dużych skupisk ludzkich, te wszystkie wykrzywione twarze, skłębione marzenia, potrzeby, urojenia, chęci. Wystarczyło, żeby jakiś skurwiel podszedł i wbił mu nóż w serce. Upadłby w tłumie łapiąc ostatnie hausty powietrza i nikt by nie spostrzegł, co się właściwie stało. Odgonił od siebie natrętne, paranoiczne myśli.
– Kup pan papugę! Ładna, oswojona, przeklina w piętnastu językach! – handlarz dopadł Miłosza i machał klatką z kurakiem unurzanym w niebieskim barwniku.
– A spierdalaj pan – warknął Miłosz wyciągając głowę ponad tłum i wypatrując oddalającej się księżniczki.
– No kup pan! Dla dziewczyny pan kup!
Mag nie wiedział co stało się najpierw. Może to klatka z pomalowanym kurakiem pierwsza dotknęła ziemi, uwalniając przerażone stworzenie? Może to handlarz jako pierwszy został zmieciony potężnym ciosem w mordę i uderzył w swój zoologiczny kramik? To chyba nie było zbyt istotne. Ważniejszy był fakt, że powstało okropne zamieszanie. Uwolnione zwierzęta narobiły takiego rabanu, jakiego ten świat jeszcze nie widział.
Szyderca nie zwrócił najmniejszej uwagi na małpę, która wskoczyła mu na plecy i zaczęła drzeć się w niebogłosy. Całą uwagę skupiał na oddalającej się niewieście. Musiał zamienić z nią choćby parę słów. Nasycić się swojskim majestatem, poczuć kwiatową woń jej włosów. Z pewnością byli sobie przeznaczeni, skoro Los skrzyżował ich drogi w takim miejscu.
Pan Ciemności zaczął odczuwać niepokój, gdy księżniczka zatrzymała się przy kramarzu zachwalającym zielony pieprz. Włosy na karku stanęły dęba zupełnie jakby jakaś zmora chuchała mu w kark. Wzdrygnął się, poczuł nieprzyjemną i nieznaną magię. Garbaty kupiec spojrzał prosto na niego. Zatrzymał się gwałtownie. Kropla potu spłynęła po plecach maga. Strach?
­– Miłościwa pani, twe piękno zniewala niczym widok tęczy po srogiej burzy. Wyjaw mi proszę swe imię – Miłosz dopadł wreszcie do księżniczki i zaczął smalić cholewki. Z grymasem obrzydzenia spojrzał na kupca, który odpowiedział paskudnym uśmiechem.
Niewiasta milczała, miała zamglony wzrok i zdawała się błądzić myślami po salach, do których dostęp mają jedynie szlachetnie urodzeni. Potoczyła spojrzeniem po kramach i nagle wyrwała się z zamyślenia. Mgiełka przysłaniająca jej błękitne oczy rozwiała się i zniknęła. Dopiero teraz dotarły do niej słowa Miłosza. Spojrzała na wojownika jak na poczwarkę, z której może powstać jedynie ćma a nie piękny motyl.
– Precz mi stąd, łachmaniarzu, nie widzisz żem zajęta? – warknęła na Szydercę, który oniemiały nie miał pojęcia co się dzieje. Po raz pierwszy ktoś szlachetnie urodzony odrzucał jego względy w sposób tak drastyczny.
– A ty, mój drogi, pójdziesz ze mną, chcę przedstawić cię mojemu ojcu. Wkrótce zaślubiny – zwróciła się do garbatego handlarza, który stanął u jej boku. Wziął swą brankę pod rękę. Zanim odszedł w stronę pałacu zdążył jeszcze z pogardą splunąć na ziemię obok wojownika.
Olka położyła dłoń na ramieniu klęczącego Miłosza. Krzyknęła i natychmiast zabrała rękę, roztarła zaczerwienione miejsce. Mężczyzna miał spuszczoną głowę, zupełnie jakby zmienił wyznanie i modlił się do jednego z bogów. Nana syknęła odskakując od wojownika. Spod zaciśniętych pięści wydobywały się iskry upokorzenia. Powoli podnosił się z kolan, w trakcie tych paru chwil bardziej przypominał powstającego herosa niźli człowieka.
Spojrzał na Tomasza i mag wiedział już czego może się spodziewać. Gdyby wściekłość miała ślepia, byłyby to właśnie oczy wojownika stojącego na środku targowiska. Pan Ciemności złapał za fraki przebiegającego wieśniaka, powoli cedził słowa przez zaciśnięte wargi. Podążył wzrokiem za ręką wskazującą kierunek. Zwolnił uścisk, przerażony chłop uciekł z miasta i postanowił wieść życie pustelnika.
Wyciągnięta dłoń maga zawisła w powietrzu. Rzucił przyjacielowi wyzywające spojrzenie. Nie musiał czekać długo. Siadło. Zwarli się w uścisku prawdziwych Zabójców. Wokół nich utworzył się krąg ognia, połowa płomieni była czarna, druga zaś błękitna. Reguły podróży między czasem i przestrzenią są ważne ale nie najważniejsze. Są jeszcze inne, męskie, majestatyczne, szlachetne. W imię zasad.
Nana wraz z Olką milczały przez całą drogę do królewskiego pałacu. Czasami wymieniały zaniepokojone spojrzenia, choć wydawało się, że żółte oczy kotki błyszczą w rozbawieniu. Lubiła chaos a mężczyźni idący przed nią byli jego posłańcami. Jak więc miała się nie cieszyć, gdy świat z pewnością zapłonie? Lub chociażby jakaś jego część. Niepokoiła się jedynie o czarnowłosego, który lubił przesadzać, często nie dbając o własne życie.
Przystanęli przed pałacową bramą. Tomasz jednym ruchem spopielił strzały wypuszczone w ich stronę. Zajął się również dwójką strażników z dzidami, którzy chcieli przebić mu wnętrzności. Miłosz spojrzał na ogłuszonych mężczyzn i wydął wargi. Położył dłoń na zaryglowanej bramie, zbliżył się, jego policzek prawie dotykał kamiennego bloku. Nasłuchiwał.
– Krasnoludy? – spytał mag z ciekawością.
– Taaa… Przydatna rzecz.
Zaczął szeptać a kamień zdawał się mu odpowiadać. Palce przesuwały się po chropowatej powierzchni, delikatnie, jak po ciele kochanki. Przerwał pieszczoty, usta wojownika rozchyliły się w grymasie zadowolenia. Przywołał Tomasza zniecierpliwionym gestem.
– Tutaj.
– Jesteś pewien?
– Jak tego, że zaraz ktoś dostanie wpierdol.
Mag zebrał energię. Nie lubił marnować mocy na tego typu bzdety ale czego się nie robi dla efektownego wejścia. W miejscu pokazanym przez Miłosza narysował wielki, czarny X. Przez sekundę poczuł się jak pirat oznaczający miejsce, w którym ukrył nieprzebrane bogactwa. Szyderca podwinął rękaw koszuli, prawą pięść otoczyła jasnoniebieska poświata.
– Radziłbym ci się odsunąć – mruknął do Tomasza, z bliska podziwiającego swoje umiejętności plastyczne.
Głuche uderzenie wstrząsnęło pałacem. Miłosz cofnął się parę kroków, rozcierał sparaliżowaną dłoń. Brama wciąż stała nietknięta. Olka już miała wykpić całą akcję, gdy zauważyła błękitne nitki przemykające po czarnym napisie. Pajęczyna pęknięć rozszerzała się z każdą sekundą. W końcu objęła całą masywną, pięciometrową, pałacową bramę. Szyderca stuknął obcasem wzmocnionych żelazem butów.
Zabójcy zostali obsypani kamiennym pyłem. Potężna brama zmieniła się w proch, który można było użyć jedynie w dziecięcej piaskownicy. Wojownik otrząsnął się z kurzu. Drobinki piasku chrzęściły pod jego stopami, gdy przekraczał próg azteckiego serca. Słyszał napinające się cięciwy łuków, wypuszczane strzały, świst powietrza przecinanego przez włócznie. Wszystko pochłonęła ciemność.
Szedł mrocznym tunelem, nie odczuwał strachu ni zwątpienia. Kroczył wyprostowany ze wzrokiem wbitym w starca siedzącego na tronie. Obok siedziska władcy stał mężczyzna podpierający się kosturem upstrzonym papuzimi piórami. Podszedł do wodza, nachylił się i szepnął:
– Co cię trapi, starcze?
Huemac spojrzał na niego z przerażeniem. Władca Tolteków oczywiście nie słyszał o sławnym powiedzeniu, które przyświecało Zabójcom. „Pojawia się problem, pojawia się heros”. Źrenice króla rozszerzyły się, gdy spojrzał w oczy potomka Gilgamesza. Poczuł na ramieniu uścisk dłoni nadwornego szamana. A więc wszystko było w porządku? A może to śmierć właśnie nadeszła i uspokajająco kładzie dłoń na ramieniu?
Ściany ciemności ustąpiły. Dopiero teraz Huemac ujrzał pozostałą trójkę, klęczącego, oddychającego z wysiłkiem maga, Rewolwerowca z dłońmi tuż przy kaburze oraz kota o fioletowej sierści i przerażającym spojrzeniu. Gestem odprawił wszystkich wojowników, którzy z ociąganiem zostawili swojego króla samego z niebezpiecznymi przybyszami.
Tomasz podniósł wzrok i rozpoznał mężczyznę stojącego przy tronie. Skrzywił się i powstał z kolan. Był pewien, że jeszcze go spotka. Niech to szlag. Stanął u boku przyjaciela, założył ręce na piersi i czekał na rozwój wypadków. Władca głośno przełknął ślinę i przemówił, ostrożnie dobierając słowa:
– Nie wiem kim jesteście ale mam problem. Przed chwilą moja córka oświadczyła, że wychodzi za mąż. Cytuję: „Zrobię to nawet bez twojego błogosławieństwa, bo go kocham!”. Widzieliście go? Przyprowadziła garbatego konusa, sprzedawcę pieprzonego pieprzu, co nie ma trzech przednich zębów! I ktoś taki zostanie moim następcą? Po moim trupie!
– To by się w sumie zgadzało – mruknął Miłosz.
– Nie o to mi chodziło – władca zaczął spacerować przed Zabójcami w tę i z powrotem. Gryzł się z myślami i chyba przegrywał tę wewnętrzną walkę. – Muszę się go pozbyć a wy mi w tym pomożecie!
– A co ja będę z tego miał? – zapytał Szyderca z chciwym błyskiem w oku.
– Hmmm… – Huemac obszedł wojownika, oglądając go z każdej strony, pogładził się po gęstej brodzie z namysłem. – Nadasz się. Dostaniesz rękę mojej córki, w sumie nie tylko rękę ale całą dziewuchę w pakiecie.
– To ja rozumiem, twa hojność panie dorównuje jedynie urodzie twej córki – Miłosz skłonił się w pas. – Muszę się naradzić z moimi przybocznymi.
– Ja ci dam przybo…
Tomasz został chwycony za fraki i usadzony w miejscu zanim zdołał się rozkręcić. Wystarczyło jedno poważne spojrzenie przyjaciela, by przestał machać rękami jak rozsierdzony wiatrak. Usiedli w kręgu, mag podrapał Nanę za uchem i czekał aż Miłosz objaśni im szczegóły kolejnego genialnego planu.
– A byłbym zapomniał, królu złoty, pytanie pomocnicze, prowadzicie może jakąś wojnę niedaleko, jakieś niesnaski w terenie? – z szacunkiem wydarł mordę Szyderca.
– Niedawno zbójcy najechali na jedną z osad. Właśnie miałem posłać wojowników, żeby się z nimi rozprawili – równie dyplomatycznie odkrzyknął Huemac.
– Zajebiście – wojownik zatarł ręce z chytrym wyrazem twarzy, widocznie tym razem nie zamierzał dzielić się wymyślonym planem. Tomasz wstał z kucek i patrzył jak jego przyjaciel uwija się jak w ukropie. Właśnie wyjaśniał coś królowi, wyliczając na palcach potrzebne elementy i konsultując z władcą ich dostępność. Z każdym słowem oblicze Huemaca zdawało się rozpogadzać, zupełnie jakby Szyderca przeganiał chmury z nieboskłonu.
– Przyprowadźcie go i uczyńcie tak, jak wam poleciłem – rzekł Miłosz natchnionym tonem.
Szaman natychmiast wybiegł z sali tronowej. W biegu wykrzyczał rozkazy do żołnierzy znajdujących się w cieniu. Musieli trochę poczekać zanim wszystko zostało przygotowane. W tym czasie zajęli się swoimi sprawunkami. Miłosz oglądał salę tronową jakby już należała do niego i co chwilę mruczał coś pod nosem w kwestiach budowlanki. Tomasz grał w łapki z Naną. Olka zaś czyściła rewolwery.
Po trzech kwadransach w progu sali zjawił się przygarbiony Tetlacauan w kwiecistym poncho. Mężczyzna o kaprawym obliczu stanął przed władcą Tolteków i pokornie skłonił głowę. Z jego twarzy nie schodził drwiący uśmieszek, obdarzył nim Zabójców i swego króla. Był pewien, że jest nietykalny. Miłosz zatarł dłonie z nieukrywaną uciechą.
– Mój drogi zięciu, Tetlacauanie, nim otrzymasz rękę mej ukochanej córki oraz władzę w całym Tuli musisz wykonać drobne zadanie, które zaświadczy o twym męstwie i niezłomności ducha. Udasz się więc na krótką wyprawę w celu zabicia bandy rozbójników nękających nasze zagrody. Oczywiście dostaniesz ode mnie najlepszych i najtwardszych wojowników.
W tym momencie do sali weszli wspomniani wojownicy. Staruszek podpierający się kosturem wyglądał jakby w każdej chwili mógł zejść z tego świata. Śmierć za jego plecami bezustannie ostrzyła kosę wyczekując znaku od boga. Tuż za nim szedł ślepiec z małpą-przewodnikiem, którą trzymał na lnianym sznurku. Wojownik ostrożnie przestąpił próg i skłonił się władcy Tolteków.
Kolejni mężczyźni przedstawiali sobą podobny widok, jednemu brakowało nogi, drugiemu ręki, kolejny cierpiał na suchoty. Wśród nich znajdował się nawet czarnoksiężnik, na obliczu którego próżno by doszukiwać się błysku inteligencji. Ponadto od wielu lat cierpiał na depresję i przedwczoraj chciał po raz kolejny popełnić samobójstwo. W drużynie miał się znaleźć także jąkała ale po namyśle stwierdzono, że to już kurwa byłaby przesada.
– Siedmiu wspaniałych, najlepsi wojownicy wszechczasów! Są do twojej dyspozycji mój zięciu, idź i przyoblecz się w chwałę! Takoż rzekłem!
Garbaty mężczyzna skłonił się przed władcą. Miłosz z zadowoleniem dostrzegł grymas ledwo tłumionej wściekłości. Wojownik odpowiedział na wcześniejszą zniewagę. Pionek przeciwnika zniknął z rozstawionej szachownicy. Szyderca zastanawiał się czy ten skurvol przetrwa by wykonać kolejny ruch. Dawał mu małe szanse.
– Sprawa załatwiona, jak dla mnie to on już jest martwy, dawaj no tu tę księżniczkę – krzyknął w stronę władcy.
– Nie dostaniesz jej, póki zakrwawiony trup tego dziada nie zalegnie przed mym tronem! – warknął Huemaca.
Władca Portali zacisnął pięści, zmierzył króla nienawistnym spojrzeniem, odwrócił się i wyszedł. Był wściekły, nie zamierzał kłaniać się przed władcą, który był takim jedynie z nazwy. Usłyszał jak przyjaciele drepczą mu po piętach. Zwolnił kroku, tak właściwie to nie miał pojęcia dokąd zmierza. Słońce chowało się za nieboskłon, ostatnie pomarańczowe smugi zalśniły na wypolerowanym pancerzu, padły na czarną szatę i oblekły misternie sklecony warkocz.
– Do karczmy? – zapytał szeptem wojownik.
– Muszę się napić –westchnął Tomasz.
– Jestem głodna – poinformowała Olka.
– Banda debili – podsumowała fioletowa kotka.
***
Pan Ciemności nie był w najlepszym nastroju. Był trzeźwy. Okazało się, że w karczmie nie podają piwa, lecz trunek przypominający jogurt, w którym pływały kawałki owoców. Już sam widok tego specyfiku napawał go wstrętem. Poza tym nie należał do wielbicieli alkoholu wynikłego z procesu fermentacji. Zabębnił palcem w drewnianą ławę, czym zwrócił uwagę Miłosza.
– Minął tydzień, żadnych wieści, jak długo będziemy czekać?
– Cierpliwości, zaraz przyniosą jego truchło – odparł spokojnie wojownik, który właśnie obierał banana i z rozbawieniem obserwował podchmieloną Olkę, próbującą powstrzymać czkawkę.
Drzwi do karczmy otworzyły się z hukiem. Zaskoczony pająk spadł z powały i wylądował na ramieniu równie zaskoczonego Tomasza. Chwilę później znalazł się na zakurzonej posadzce i zniknął w mroku. Miłosz uniósł dłoń na widok mężczyzny stojącego w progu. Facet wyglądał na posłańca, miał rozbiegany wzrok i rozwichrzone, jasne włosy, których nie imał się żaden grzebień.
– Powrócił! Garbus… to znaczy książę Tetlacauan wrócił z niebezpiecznej podróży! Zwyciężył w przerażającej bitwie za nic mając przeważające siły wroga. Wspaniałość i majestat jest w nim… – posłaniec urwał na widok miłoszowego oblicza.
Wojownik wstał z miejsca, rzucił na stół na wpół zjedzonego banana. Wyszedł z karczmy na ruchliwą ulicę, zmrużył oczy. Rzeczywistość powoli wdzierała się w głąb umysłu, przeganiając nadzieje i marzenia. Znieruchomiał, tłum ludzi skandował imię przyszłego króla, wracającego z wyprawy.
Na przedzie szły dziewczynki z koszami pełnymi piór. Tuż za nimi dumnie wyprostowany, choć wciąż garbaty jak cholera, szedł Tetlacauan. Wojskowe buty wgniatały kolorowy puch w twardą ziemię. Towarzyszący mu wojownicy usiłowali dotrzymać kroku swemu wodzowi, choć przez ich liczne schorzenia, nie było to łatwe. Pochód zamykał kulawy, zasapany mężczyzna, który podpierał się zakrwawioną włócznią.
Garbus przystanął i z łatwością wyłowił z tłumu trzy nieprzychylne mu spojrzenia. Gdyby spojrzenie Miłosza ciskało gromy, to skurwiel byłby już spopielony na chrupko. Tomasz wykrzywił wargi, był zdegustowany tym przedstawieniem. Tyle kolorów, wrzasków, tłum a w samym centrum facet, który bezcześcił poczucie estetyki Pana Ciemności. Olka również usiłowała wczuć się w rolę ale wciąż przegrywała z czkawką.
– Dzisiaj jest wielki dzień dla mnie i dla was! – krzyknął Tetlacauan. – Wróciłem w chwale! Żaden bandyta nie będzie bezpieczny w trakcie mego panowania! Oto dowód!
Podano mu sporej wielkości lniany worek. Poluzował sznur i gwałtowanie opróżnił wnętrze sakwy. Jedna z głów potoczyła się pod nogi wojownika. Zerknął na zakrwawioną mordę zastygłą w wyrazie przerażenia. Zauważył poszarpane krawędzie wokół szyi, zupełnie jakby nieudolny kat musiał rąbać ofiarę niczym zwykły rzeźnik. Dobrze, że Szyderca już wcześniej wyzbył się resztek szacunku do tego człowieka. Co za amatorszczyzna.
– Weselmy się! Jutro zaślubiny! Wraz z nadejściem mroku zapraszam wszystkich na ucztę przy Wąwozie Śmierci! – ogłuszający wrzask wiwatującego ludu towarzyszył krokom Tetlacauana aż do samego pałacu.
– Dużo rzeczy w życiu widziałem ale tak brzydkiego księcia to jeszcze nigdy – podsumował Miłosz, nie wiedzieć czemu patrząc się na Tomasza.
– I co teraz zrobimy? – spytał mag wyłamując sobie ręce.
– Jak to co? Idziemy na tę imprezę, może będzie lepszy trunek niż ten alkoholowy budyń, który tu serwują. On coś kombinuje, Tylko jeszcze nie wiem co.
Z marsową miną wrócił do karczmy. Rozsiadł się na tym samym krześle i milczał. Zgrzyt kiepsko naoliwionego mechanizmu docierał aż do baru, przy którym siedział Tomasz. Mag z zamkniętymi oczami próbował przypomnieć sobie naturę tajemniczej energii z bazaru. Poruszał się niczym dziecko we mgle w akompaniamencie nachodzących na siebie zębatek. Nana zasnęła mu na kolanach.
Nagle Olka wstała znad kufla, czknęła, potoczyła błędnym wzrokiem po pustej izbie jakby zbudziła się z głębokiego snu. Z zewnątrz dobiegły do niej dźwięki piszczałek i bębnów. W Rewolwerowcu przebudziła się dusza artysty. Początkowo cichutko, z każdą sekundą coraz głośniej, zaczęła śpiewać poddając się nastrojowi tłumu.
Medytację Tomasza przerwał jęk zwierzęcia umierającego w męczarniach. Napotkał wzrok Miłosza, który skinął głową w stronę Olki. Czarny pocisk rozpłynął się w powietrzu. Uspokojony mag westchnął ciężko i nałożył kaptur na głowę. Czas żniw. Zbudził Nanę, kotka zwinnie zeskoczyła na ziemię. Koci grzbiet wygiął się w łuk, ziewnęła potężnie ukazując światu szereg ząbków.
– Wymyśliłeś coś? – spytał Tomasz idąc obok przyjaciela.
– Nic, a ty?
– Zero.
– Czyli jak zwykle stara, dobra improwizorka? – Miłosz potarł knykcie. Już od tygodnia nie przywalił nikomu w mordę. Wojownikowi sprawiało to prawie fizyczny ból.
Porwani przez ludzką rzekę dotarli wreszcie na obszerny plac. W jego centrum, na podwyższeniu, stał Garbus odziany w odświętne szaty. Czekał aż wszyscy miejscowi zgromadzą się wokół. Triumfalny grymas wykrzywił mu pysk, gdy dostrzegł Zabójców. Uniósł ręce w górę i wrzasnął, ucinając szepty oraz nawoływania:
– To nie jest wieczór wielkich słów! Przyjaciele, bawcie się i radujcie!
Zagrzmiały bębny, rogi, piszczałki. Kakofonia dźwięków przerażała, lecz ludzie wokół Trójcy zdawali się świetnie bawić. Tomasz odczuwał narastającą panikę spowodowaną tłumem i brakiem alkoholu. Przeciskał się między tańczącymi aż do granicy placu. Spod jego stóp oderwał się kamyk i z chlupotem wpadł w rzekę płynącą siedemnaście metrów niżej. Co za idiota organizuje imprezę w tak niebezpiecznym miejscu?
Uwolniona energia wepchnęła powietrze do gardzieli maga i zmieniła płuca w ołowiane odważniki. Tomasz chwycił się za pierś, desperacko usiłował nabrać tlenu. Kurczowo trzymał się tej resztki życia, choć ciemność przed oczami wydawała się niezwykle kusząca. Nie umrze na jakimś zadupiu. Szpony demona wysunęły się i z łatwością przełamały zaklęcie. Kiedyś mu za to podziękuje.
Przekrwione oczy wciąż patrzyły w dół wąwozu. Wyciągnął dłoń zatrzymując w miejscu wojownika, który jedną nogą stał nad przepaścią. Zatrzymał się niczym lalka zaplątana w żyłkę kuglarza. Z uśmiechem na ustach spoglądał w oczy śmierci, która czaiła się na niego w postaci głazów obmywanych przez rzekę.
Czarne iskry rozlały się po zbroi Miłosza, powoli wypierając wolę marionetkarza i przywracając stery właścicielowi. Już po chwili Szyderca odzyskał panowanie nad ciałem. Przez chwilę kołysał się tuż nad przepaścią, wreszcie złamał równowagę i uczepił się przyjacielskiego ramienia. Odcień zieleni powoli znikał z oblicza wojownika.
Olka jedynie zmarszczyła brwi, gdy coś próbowało przejąć nad nią kontrolę. Bezlitosne, stalowoniebieskie oczy Rewolwerowca omiotły tłum ludzi, skupiając się na Tetlacauanie. Ręce zareagowały szybciej niż błyskawica przecinająca nieboskłon, lufy wypluły z siebie dwa śmiercionośne pociski. Jeszcze dwanaście. Ołów przemienił się w węże, które z sykiem upadły u stóp Garbusa. Z kwaśną miną wyjęła sztylety.
Huk wystrzałów nie przerwał zabawy, tubylcy wciąż tańczyli. Kobiety i mężczyźni uśmiechali się, lecz ten uśmiech nie obejmował przerażonych oczu. Wciąż byli sobą, tylko ich ciałami władała inna istota.
Dla Tomasza świat zamarł, sekundy stały się minutami a te godzinami. Ze zgrozą patrzył jak jeden z mieszkańców królewskiego miasta przestaje tańczyć, idzie w kierunku krawędzi wąwozu, bierze rozbieg i… Mag nie był w stanie go powstrzymać. Mógł jedynie patrzeć jak sylwetka mężczyzna staje się coraz mniejsza.
– Wąwóz jednorazowej zamiany w kamień – mruknął, spoglądając na głaz, który jeszcze przed chwilą był wrzeszczącym topielcem. – A to skurwysyn.
– Jest mój! – warknął Miłosz. – Ty zajmij się ludźmi.
– Wiesz dlaczego przejął nad tobą kontrolę? Straciłeś czujność i gniew cię zaślepił!
– Tym razem da mi siłę – po rękojeści miecza pomknęły błyskawice.
Tomasz nie miał czasu na przekonywanie przyjaciela. Coraz więcej ludzi skakało do wąwozu, zamieniając się w kamienie. Jeśli będzie zwlekał, populację azteckiego miasta będzie można policzyć na palcach obu rąk. Zebrał całą dostępną energię, wyszczerzył kły. Klony z czarnej energii pojawiały się wokół placu. Z postury przypominały ludzi, lecz nie miały twarzy. Uścisnął dłonie ciemnej postaci, tworząc barierę ze swoich kopii.
Tymczasem Miłosz zarzucił miecz na ramię i szedł po swą ofiarę. Nie bawił się w rycerskie powitania, doskoczył do księcia i zadał cios, który ze świstem przeciął powietrze. Szczątki czarnego węża padły na ziemię. Szyderczy śmiech wypełnił uszy wojownika. Tetlacauan pojawił się tuż za nim. Kurwa, nie zdąży. Czarna energia przebiegła po pancerzu. Ręce wojownika błyskawicznie uniosły się i zablokowały mieczem sztych w plecy.
Władca Portali nie widział jak jego przyjaciel upada na kolana. Krople potu płynęły po twarzy maga. Mimo zmęczenia nie przerwał bariery. Miał tylko nadzieję, że Miłosz się pośpieszy. Coraz więcej ludzi napierało na klony.
Szyderca rąbał powietrze niczym brodaty drwal. Wężowe szczątki padały w piach. Pieprzone iluzje. Nagle zauważył przy sobie kobietę odzianą w fioletową suknię. Emanowała pewnością siebie, jej spojrzenie zmroziło krew w żyłach nieustraszonego wojownika. W dłoni poczuł zimny, metalowy przedmiot. Nana zbliżyła się, usłyszał jedno słowo i zareagował błyskawicznie:
– Po lewej!
Ostrze noża do rzucania zagłębiło się w klatce piersiowej Garbusa. Skurvol zacharczał, posoka spłynęła po brodzie i zmieszała się z kurzem pod stopami tańczących. Jego spojrzenie zmieniło się, nie było już wyzywające i pretensjonalne, lecz przerażone. Miłosz nie pozwolił mu upaść, powoli ułożył go na ziemi. Ze smutkiem patrzył jak niewinna ofiara boskiej rozgrywki odchodzi z tego świata.
Tubylcy przestali tańczyć, jak na komendę wybuchła panika. Na szczęście Tomasz wciąż utrzymywał barierę. Po kilku minutach ludzie uciekli z placu a mag wreszcie mógł upaść w chmurze pyłu. Miłosz wciąż klęczał przy nieszczęśniku. Zacisnął pięść.

– Bogów jeszcze nie zabijałem. Czas na zmiany.

Komentarze

  1. Nie podoba mi się ten rozdział, co to za banialuki? :((

    "Szyderca nie zwrócił najmniejszej uwagi na małpę, która wskoczyła mu na plecy i zaczęła drzeć się w niebogłosy. Całą uwagę skupiał na oddalającej się niewieście. Musiał zamienić z nią choćby parę słów. Nasycić się swojskim majestatem, poczuć kwiatową woń jej włosów. Z pewnością byli sobie przeznaczeni, skoro Los skrzyżował ich drogi w takim miejscu."

    Smutno mi mocno bardzo :< :< :< :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnica w czasie i przestrzeni. I przecież widzisz w odcinku jak to wszystko się skończyło, więc tym samym przeganiam Twój smutek.

      Usuń
  2. ^^ przez chwilę myślałam, że majestat kobiety jest jakiś znajomy... ale potem okazało się, że to jakaś zwykła pinda ;<

    Panie Ciemności:
    zdanie:
    "twa hojność panie dorównuje jedynie urodzie twej córki"
    powinno być odwrotnie:
    twej hojności panie, dorównuje jedynie uroda twej córki

    bo brzmi jakby hojność dorównywała urodzie córki i niczemu więcej.

    Wydaje mi się takoż, że Szyderca był jakoś nieszyderczy, a w ogóle trochę się gubiłam. Były fragmenty gdzie w zasadzie nie wiedziałam co się stało :P
    ale podoba mi się pomysł i klimat tego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak Ty mnie dobrze znasz :) Dokładnie, uroda jego córki była tak zajebista, że tylko jej mogła dorównać jego hojność. Tylko i wyłącznie. Szyderca nie jest szyderczy, gdy jest wkurwiony. Opowiadanie z budową cepa, choć teraz wiesz jak się tak prosty człek jak ja czuje czytając Twoje skomplikowane :)
      Uuu, na końcu jednak jakiś pozytyw, nieźle :)

      Usuń
  3. O, to ja też! :D

    1.
    "Dzban wina uderzył w ścianę, gliniane odłamki upstrzyły podłogę (...) zupełnie jakby to one były czemuś winne" - Winny dzban wina, czaisz to? :D Heheszki :)

    2.
    "Mijały ich kobiety z huacale na plecach, wypełnionymi owocami lub pomniejszymi naczyniami. Mężczyźni szli u boku jucznych zwierząt (...) do pomniejszych wiosek" - Nie pomyliłeś czasem no Azteków z Hobbitami? Wszystko pomniejszone :D

    3.
    "Mag nie wiedział co stało się najpierw. Może to klatka z pomalowanym kurakiem pierwsza dotknęła ziemi, uwalniając przerażone stworzenie? Może to handlarz jako pierwszy został zmieciony potężnym ciosem w mordę i uderzył w swój zoologiczny kramik?" - Takie lubię :)

    4.
    Potrzeba więcej inicjatywy ze strony pozostałych bohaterów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Ten dzban był winny, jak na polanie powinno już być polane...
      2. Widziałeś kiedyś dorodnego, wysokiego Azteka? Nie? A, nie żyją xD
      3. Mówiłem, że jeden akapit mi się udał :)
      4. Wybacz, że tyle poświęcam czasu GŁÓWNYM bohaterom xD
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Czy ja też mogę wobec tego?
    No to, hmm...
    Miau :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz