Zabójcza afera, czyli złoty pociąg z Wałbrzycha
[Poniższy tekst ma tylko i
wyłącznie charakter satyryczny, powstał w celach ludycznych. Nie ma na celu
kogokolwiek obrazić, wykorzystuje jedynie stereotypy kulturowe do wywołania
ogólnej wesołości dziatwy. Jest to fikcja literacka i wszyscy z bolącym
tyłkiem winni o tym pamiętać lub po prostu się oddalić. Dziękuję i zapraszam do
lektury.]
#zabójcy #okolicznościowe
Tomasz
przystanął przed zdewastowanym znakiem drogowym, obwieszczającym początek
miejscowości. Przypomniał sobie nabazgrane ołówkiem, krwią i czymś jeszcze
pojedyncze słowo, które teraz widniało na metalowej tablicy. W księdze była
jeszcze mapa, co prawda przedwojenna, ale na tyle szczegółowa, że bez problemów
poruszali się starymi szlakami niewidocznymi już wśród traw. Dotarli na
miejsce.
– Tutaj to psy
dupami szczekają – stwierdził Miłosz, spoglądając na kundla z kulawą nogą, który właśnie
obwąchiwał mu nogawkę znoszonych spodni.
– Nie
wchodzimy do miasta, musimy je jakoś ominąć. Hmmm, spójrz tutaj, bo ja niezbyt
widzę – pokazał Olce mapę, zdjął okulary i zmrużył oczy przed intensywnym
światłem.
Dzisiejszy
dzień był nadzwyczaj przyjemny. Po niebie błąkała się pojedyncza chmurka niczym
ostatni elf przed wypłynięciem do zapomnianych krain. Błękit zdawał się
bezkresny jak zielone pola w Montanie, gdzie trawa styka się z nieboskłonem.
Niestety architektura miasta nie pozwalała cieszyć się przyrodą. Obok Zabójców
przejechał właśnie młodzik na pierdziawce – motocyklu skonstruowanym w przydomowej
szopie.
Miłosz zakrył
usta dłonią, lecz i tak nawdychał się tyle spalin, że dwuletni nałóg
zestresowanego palacza był przy tym błahostką. Czuł jak pokryte sadzą płuca
domagają się zabicia skurkowańca jeżdżącego na ekologicznej katastrofie. Jak
przystało na prawdziwego herosa, zignorował pierwsze oznaki zaczadzenia. Nie
stracił jeszcze przytomności, więc wszystko było w porządku.
Olka powoli
studiowała przedwojenną mapę. W myślach układała plan dojścia do starego składu
kolejowego. To miejsce powinno być gdzieś na wschodzie, podniosła głowę znad
pergaminu. Tam gdzie teraz rośnie gęsty las liściasty. Po drodze musieli
przejść przez rozległe pole, na którym stała drewniana buda.
Pan Ciemności
doskonale pamiętał jak w dzieciństwie babcia straszyła go podobnymi rzeczami.
„Spójrz w tej budzie mieszkają cygany, jak nie będziesz grzeczny to cię im oddamy”.
Albo jak szedł ulicą za rękę i słyszał: „Jak nie będziesz się uczył to tak
będziesz wyglądał”. Mówiła to zazwyczaj wskazując jakiegoś ubogiego, niezbyt
wytwornego jegomościa cuchnącego alkoholem. To szczegół, że ten gość skończył trzy
kierunki z wyróżnieniem.
Przeszli obok
rozpadającego się schronienia. Po paru minutach marszu znaleźli się w brzozowym
lasku. Świergot ptaków był ogłuszający, wiewiórki plątały się pod nogami,
czasami zajęcze uszy pojawiły się pomiędzy krzakami jeżyn. Na przyjaciół padał
cień, który tego dnia zdawał się odnalezionym skarbem. Przynosił ulgę po
wędrówce przez spieczone słońcem pole. Po co komu złoto i kryształy, skoro
można cieszyć się takimi rzeczami jak skrawek cienia w upalny dzień lub szum
wody płynącej ulicami podczas ulewy?
Tomasz przymknął
lewe oko, próbował zmusić prawą powiekę do właściwej reakcji, lecz ta pozostała
niewzruszona. Warknął coś na kształt przekleństwa. W dodatku potknął się o coś
twardego. Korzeń, czy inna cholera? Tym razem przekleństwo było głośniejsze.
Utrzymał równowagę, spojrzał w dół i podniósł z ziemi tajemniczy przedmiot.
Rzucił fant
Miłoszowi, który zręcznie złapał go w locie. Szyderca spojrzał na etykietę
sporej, beczułkowatej butli. Widniały na niej jakieś drukarskie kreski, wyglądające
jak powykrzywiane pismo techniczne. Cyrylica. Wyczuł unoszący się w powietrzu
zapach wysokoprocentowego alkoholu. Nagle zrobiło się przerażająco cicho. Od
tej chwili nie pisnął żaden ptak, nawet dzięcioł dotychczas ostukujący drzewa
jak porąbany, dał sobie spokój. Cały las wstrzymał oddech.
– Rosjanie –
warknął Miłosz rzucając butelką przez portal na gigantyczne wysypisko śmieci.
Otworzył jeden ze światów, gdzie śmieci były uznawane za walutę, więc swoim
drobnym gestem przyczynił się do powiększenia skarbca jednego z
zaprzyjaźnionych karłów.
– No to będzie
zabawnie – stwierdziła Olka muskając opuszkami palców mahoniową kolbę prawego
rewolweru. Lubiła strzelać do słowian zza wschodniej granicy. Tak w gruncie
rzeczy to Rewolwerowiec lubił strzelać do każdego.
Chwilę później
to z ust Miłosza wyrwało się przekleństwo. Podskoczył jak oparzony trzymając
się za stopę. Przez sekundę mag pomyślał, że ten kretyn wpadł we wnyki
zastawione na niedźwiedzie, kręcące się po okolicznych lasach. Poprawił okulary
zsuwające się z nosa i zauważył białą kasę fiskalną. Była podobna do tych,
jakich używali w markecie utrzymującego Zabójców przy życiu.
– Co to za
kurewstwo? – krzyknął i ze złości usiłował kopnąć urządzenie. Bardzo
inteligentnie. Gdyby nie Tomasz, który w ostatnim momencie otoczył trzewik
Szydercy czarną energią, ten z pewnością dostałby wyróżnienie przy rozdawaniu
nagród Darwina. Oraz bon na dwutygodniową wizytę w szpitalu z nogą na
wysięgniku.
Kasa fiskalna
rozleciała się w drobny mak. Kasetka upadła mu tuż pod nogami. Czujne
spojrzenie Pana Ciemności zarejestrowało niepokojący fakt. Skinął głową do
ponurych myśli. Brak pieniędzy mógł oznaczać tylko jedno. W sprawę złotego
pociągu zamieszani są także przedstawiciele narodu wybranego. Żydzi również
chcieli położyć łapska na nieprzebranych bogactwach skrytych w odmętach
Wałbrzycha.
W trakcie
wędrówki na wschód przez brzozowy las, nie zdarzyło się nic ciekawego. Panująca
cisza była przerywana jedynie przez gałązki trzaskające pod ciężarem Zabójców. Olka
wypatrzyła coś w trawie i schyliła się, żeby to podnieść. Tomasz z Miłoszem
początkowo myśleli, że rozwiązał jej się but lub znalazła jakiegoś prawdziwka.
Dopiero po chwili pokazała im na dłoni żelaznego orła.
– Jeszcze,
kurwa, w tym grajdołku brakuje kosmitów, hobbitów i innych mitów – burknął
Szyderca, nerwowo kopiąc grudkę ziemi. Tego dnia miał dziwną skłonność do
kopania wszystkiego pod nogami. Tomasz miał nadzieję, że jego skromna osoba nie
znajdzie się w rażeniu podkutego obuwia wojownika.
– To dziwne,
że nie spotkaliśmy jeszcze nawet żywego ducha – zauważyła Olka, przystawiając
dłoń do skroni, by skryć oczy przed światłem.
– Bo gdyby nas
spotkał byłby martwy – odparł Tomasz. Widocznie tego dnia poczucie suchego,
filologicznego dowcipu było w nim niezwykle silne.
– Spójrzcie,
to chyba tory.
Rzeczywiście
między pojedynczymi kępkami trawy zaczęły pojawiać się części pordzewiałych
szyn. Większość metalu została skutecznie rozmontowana przez miejscowych panów
szybkiej rozbiórki. I równie błyskawicznie spieniężona. Jednak czasami nawet
siła tych herosów widocznie nie wystarczyła i resztki szyn wciąż tkwiły na
swoim miejscu.
Poruszając się
wzdłuż torów dotarli do ciemnej jaskini. Zbutwiały podkład kolejowy ginął w mroku.
Już mieli wkroczyć w nieznane, gdy jak spod ziemi, po prawej stronie, pojawiła
się budka strażnika granicznego. Ich drogę zagrodził potężny szlaban. Tresowany
wilczur obszczekał ich nieprzyjaźnie, wyszczerzył krwi, w każdej chwili gotów
do ataku. Drzwi budki otworzyły się i stanął przed nimi starszy jegomość ubrany
w czarny chałat.
– Do złotego
pociągu? W tym miejscu pobierana jest opłata – stwierdził rzeczowo.
– Przecież
nikt nawet nie wie, czy ten pociąg rzeczywiście tu jest! Jakim cudem? –
zaskoczony Miłosz próbował chwytać się resztek rozsądku.
– Pan nas
wywiódł z ziemi egipskiej i zesłał wiedzę o złotym pociągu ukrytym w
ciemnościach Wałbrzycha – odparł staruszek zdejmując z głowy kapelusz i
bogobojnie zerkając w niebo.
– No dobra,
ile? – spytał Tomasz i sięgnął po portfel.
– Trzy miliony
złotych.
– Co kurwa? –
Czarny Pan musiał oprzeć się o szlaban, nagle zrobiło mu się ciemno przed
oczami i widział jeszcze mniej niż zazwyczaj. Czuł jak serducho pragnie
wydostać się z piersi. Chyba miał zawał, wylew oraz udar jednocześnie.
– Widzisz, coś
narobił, zabiłeś mi Tomasza – warknął Miłosz wachlując przyjaciela swoją
czerwoną peleryną przetykaną złotymi nićmi. Na unoszącym się w górę i dół
materiale można było przeczytać: „Dla Władcy Wszechświata od Ego i Cienia”.
– Cena nie
jest zbyt wygórowana. Posłuchajcie, płacicie trzy miliony. W zamian możecie być
jednymi z pierwszych odkrywców setek ton złota, drogich kamieni, kryształów i
minerałów świata skradzionych w trakcie drugiej wojny światowej. Poza tym dałem
wam 30% rabatu za wejściówkę z dzieckiem do lat siedmiu.
– Jestem po
dwudziestce – żachnęła się Olka.
– W takim
razie rabat nie obowiązuje, pięć milionów za wejście.
Gdyby wzrok
Tomasza mógł zabijać z pewnością teraz opłakiwalibyśmy świętej pamięci Olkę.
Dziewczyna skuliła się pod naporem morderczej aury maga i wymamrotała pod nosem
przeprosiny. Tymczasem Miłosz nie zamierzał wydawać tomaszowych, to znaczy
wspólnie odłożonych pieniędzy. Zbierał na nowy inkrustowany topór dwuręczny,
więc takie pierdoły jak opłata za złoty pociąg nie wchodziły w grę. Postanowił
załatwić to w iście wojowniczy sposób.
– A może
przejdę przez ten szlaban po twoim trupie, dziadku?
– Spróbuj
szczęścia, wnusiu.
– Olka, załatw
go – powiedział w stronę Rewolwerowca.
– Dlaczego ja?
– Bo muszę
cucić Tomasza! Jak mam go wachlować i jednocześnie walczyć z tym staruchem?
Staruszek
złożył dłonie, ukłonił się przeciwniczce. Nie wyglądał jakby umiał walczyć. Ale
pozory często mylą. Szczególnie gdy osoba z powiewającymi na wietrze pejsami stoi
tak pewnie, bez żadnej widocznej broni. Kulturalnie zrezygnowała z rewolwerów i
sztyletów. Wyglądało na to, że to będzie stary, dobry pojedynek na pięści.
Karczemna bójka, tyle że bez karczmy.
Przedstawiciel
narodu wybranego zamknął oczy. Wystawił przed siebie prawą rękę i przeciął
powietrze w idealnym półkolu. Koncentrował się, koszula na piersi pękła pod
naporem mięśni. Białe guziki zniknęły w trawie. Miłosz otworzył usta ze
zdumienia. Słyszał o tej mistycznej technice, którą opanowani jedynie nieliczni.
Wymagała wielu lat morderczych treningów oraz buddyjskiego opanowania ducha.
Jew-jitsu. Czasami zwana też jako Żyd-jutsu. Połączenie siły fizycznej z
umiejętnościami skrytobójcy z dalekiego wschodu.
Starzec
znalazł się tuż przy niej i od razu wyprowadził cios. Zdążyła zablokować go
prawą dłonią. Odczuła to uderzenie aż w łokciu. Blokowanie na nic się nie zda,
skoro i tak otrzymuje obrażenia. Będzie musiała skupić się na unikach. Kolejny
cios musnął jej ucho, natychmiast wyprowadziła kontratak. Jej pięść trafiła w
chmurę dymu, który rozwiał się wraz z podmuchem wiatru.
Nagle starzec
pojawił się tuż przed nią. Okręcił się na pięcie i… Dziewczyna oberwała jednym
z pejsów. Rozproszyło ją to na tyle, że zapomniała o obronie. Padła na kolana
trzymając się za brzuch. Z trudem łapała powietrze. Wykrzywiła wargi. Chciała
grać czysto, ale skoro jej przeciwnik lubi brudne sztuczki to… Sięgnęła po coś
leżącego na ziemi. Misternie spleciony warkocz drżał z każdym ruchem dłoni
dziewczyny.
Podniosła się
z ziemi. Kropla potu spłynęła po zadartym nosie. Grad ciosów spadł na starca. Zmuszony
był do obrony, lecz nie na długo. Walka w takiej temperaturze szybko
wykańczała. Olka powoli traciła siły. Dyszała ciężko a uśmiechnięty staruszek
już był pewien wygranej. Nie zamierzał zabić dziewczyny, wystarczyła utrata
przytomności. Rewolwerowiec myślał dokładnie o tym samym.
Czuła jak się
zbliża. Świszczący oddech, pejsy tnące powietrze, szelest płaszcza. Wyostrzone
do granic możliwości zmysły Zabójcy dawały jej przewagę nad przeciwnikiem,
który wyraźnie jej nie doceniał. Jak to mówią: pycha zmiękcza grunt pod stopami
zwycięzcy. Gwałtownie okręciła się, jakby nagle chciała zobaczyć co też
ciekawego znajdowało się za nią. Końcówka warkocza z ponurym gwizdem grzmotnęła
w czoło Żyda, który wylądował nieprzytomny na trawie.
Olka pozbyła
się z włosów sporej wielkości kamulca, przytwierdzonego do końcówki warkocza za
pomocą gumki-recepturki. Nie było to zbyt honorowe zagranie, ale dzięki niemu
obyło się bez rozlewu krwi i połamanych kości. Tylko staruszek obudzi się za
parę godzin z silnym bólem głowy.
– Nieźle –
podsumował Miłosz, po czym szepnął w stronę maga. – Nie musisz już płacić za
wejściówkę.
Na te słowa
Tomasz natychmiast odzyskał zmysły, rozejrzał się wokół, przygładził fałdy płaszcza
i klasnął wesoło w dłonie.
– To co? W
stronę skarbów?
– Prowadź –
mruknął wojownik.
– Myślałem, że
ty zechcesz prowadzić – zdziwił się Tomasz.
– Nie wziąłem
pochodni, poza tym nie wiem co za dziadostwo kryje się w mroku. Gdy ciebie
zeżre, my się wycofamy. W dodatku bez tych binokli nic nie widzisz, więc w
ciemności będziesz z przyzwyczajenia szedł pewniej niż ja polegając na wzroku.
To proste, że też muszę ci wszystko tłumaczyć.
Pan Ciemności
nie odpowiedział na zaczepkę. Zebrał energię w dłoni, tworząc czarną kulę,
którą podsunął Olce. Dziewczyna dotknęła jej wskazującym palcem. Jaśniejące
źródło energii oświetliło ściany podziemnego tunelu. Tomasz przełknął ślinę i
poszedł przodem z Zabójcami depczącymi mu po piętach.
Mimo
niesionego światła mag widział jedynie to, co znajdowało się przed nim w
promieniu dwóch metrów. Gdzieś kapała woda. Pojedyncze krople zdawały się
odmierzać czas w tym zapomnianym przez boga miejscu. Czasami słychać było
popiskiwanie szczurów oraz nasilające się burczenie w brzuchu Sana, która
zgłodniała po walce.
– Czekaj, na
coś nadepnąłem – powiedział nagle Miłosz. – Weź mi tu poświeć.
Mag zniżył
kulę energię i oświetlił zardzewiałe szyny oraz podkład kolejowy. Podłoga
usłana była martwymi szczurami, część została wyraźnie nadgryziona. Z
większości zostały jedynie kościane szczątki. Olka wzdrygnęła się z
obrzydzenia. Wojownik skrzywił wargi, coś paskudnego czekało na nich na końcu
tego tunelu. Nienasycona istota wciąż pragnąca świeżego mięsa. Za chwilę będzie
posiadał kolejne trofeum do powieszenia nad kominkiem. Poczuł przyjemny dreszcz
podniecenia.
Przed sobą
usłyszeli gromki śmiech. Tomasz nie zamierzał ryzykować wpakowania się w armię
wrogów. Ten nikły przebłysk rozsądku zapewne uratował im życie. Mag wyczarował
dodatkowe dwie kule czarnej energii, które podsunął Sanowi. Jasne pociski
rzucił przed siebie. To co zobaczyli, zjeżyło im włosy na głowie.
Na starej
drezynie stał łysy mężczyzna ubrany w mundur z czasów drugiej wojny światowej.
Nazistowska swastyka dumnie widniała na piersi żołnierza. Gromkim śmiechem
witał wszystkich, którzy mieli nieszczęście natknąć się na ostatniego z
wiernych Adolfowi. Ale nie on był najstraszniejszy, w sumie sam wywołałby
raczej uśmiech politowania na twarzy Zabójców.
Wokół drezyny
tłoczyli się żołnierze dawno pozbawieni duszy. Wydawali z siebie jęki i
pochrząkiwania jakby cierpieli na nieuleczalne suchoty. Wykrzywione, zastygłe w
cierpieniu twarze powoli odwracały się w stronę bohaterów. Wszystkie mundury
sygnowane były tym samym symbolem. Eksperymenty Rzeszy nie omijały nawet ich
własnych żołnierzy. Próba stworzenia nadczłowieka. Wykorzystany Nietzsche w
grobie się przewraca.
– Zabijcie
ich! – rozkazał nazista na drezynie.
– Teraz moja
kolej – mruknął Miłosz, strzelając palcami z zamiarem złożenia pieczęci.
– Ja walczyłam
pięściami.
Cichy głos
Sana podziałał na Szydercę niczym czerwona płachta na wściekłego byka
daltonistę. Zwykle nie dawał się podpuszczać, ale tym razem starcie z taką
ilością przeciwników mają za przyjaciółki prawą i lewą pięść było… Kuszące,
podniecające, wspaniałe. Zajebisty pomysł i świetny temat dla bardów. Jak tylko
wyjdą z tej nory będzie musiał napisać do zaprzyjaźnionego wierszoklety, by ten
napisał jakąś wspaniałą pieśń o tym wydarzeniu.
Potarł
knykcie, splunął i krokiem pijanego mistrza ruszył w kierunku hordy wrogów.
Pierwszy wyprowadzony cios zdmuchnął głowę z szyi oponenta. Warcząca, kłapiąca
zębami makówka zniknęła w ciemności. Bezgłowe ciało z głuchym łupnięciem runęło
na podkład. Dekapitacja zawsze działała, wyjątkiem były tylko mitologiczne
hydry i legendarny, upiorny jegomość pozbawiony tej części ciała.
Wojownik nagle
odczuł początkowe objawy klaustrofobii. Zaczęło się robić duszno od
otaczających go wrogów. Krąg zacieśniał się z każdą sekundą i za chwilę przegra
jeśli czegoś nie wykombinuje. Solidny kopniak zmiótł jednego z zombiaków z pola
widzenia. Pokonanie całej chmary przeciwników gołymi dłońmi było szaleństwem.
Musiał delikatnie nagiąć zasady gry.
W tłumie
dostrzegł najbardziej „świeżego”, ruchliwego jegomościa, który próbował
przecisnąć się między kolegami, by jako pierwszy zakosztować ludzkiego mięsa.
Miłosz zręcznie uchylił się przed zębami nazisty, jednocześnie poczuł jak
martwe łapska smagają go po plecach.
– Wybaczy pan
– mruknął kulturalny Szyderca chwytając za rękę zombiaka.
Gwałtownie
pociągnął za kończynę. Rozległ się nieprzyjemny dźwięk rozrywanej skóry i
puszczających ścięgien. Zaskoczony nazista runął z impetem na ziemię. Sekundę
później Miłosz pomógł mu udać się na wieczny odpoczynek. Stęchła ciecz
zmieszana z resztkami mózgu zniknęła pod okutym butem.
– Sto
dwadzieścia metrów, czy pobije rekord? – wrzasnął do wyrwanej ręki jak do
mikrofonu. Chwilę później uczynił z niej kij golfowy i uderzył najbliższego
nieumarłego. Głowa-piłka zniknęła w ciemności obijając się o wilgotne ściany
korytarza.
– I zrobił to!
Ostatni dołek, siedem punktów przewagi nad Fergusonem. Co za emocje! – krzyczał
w podobnym tonie, uwijając się między zombiakami. Był golfistą, hokeistą,
baseballistą a raz nawet próbował grać w polo, lecz nie miał wierzchowca.
Zbytnio mu to nie przeszkadzało. Podskoczył i strącił z karku kolejny czerep.
Grupka
zombiaków została znacząco przerzedzona. Nazista stojący na drezynie wykazywał
już pewne oznaki niepokoju, lecz rozkazy wydane przez samego wodza trzymały go
w ryzach. Nie cofnie się, będzie bronił tego skradzionego złota nawet za cenę
życia. W oczach żołnierza pojawił się strach, gdy Miłosz stanął tuż przy nim.
Kilogramy zastygającego ścierwa leżały za plecami wojownika.
Potężny prawy
prosty spotkał na swej drodze nos nazisty. Rozbryzg krwi zalał doskonale
aryjską mordę. Żołnierz na moment został ogłuszony i zleciał z drezyny,
zakrywając się nogami. Szyderca stanął przy nim. Skrzywił wargi z obrzydzenia,
ze wstrętem patrzył na mężczyznę, wijącego się między dwiema szynami.
– Nigdy… więcej… nie wchodź… mi… w drogę… ty…
skurwiała… nazistowska… mendo! – cedził przez zęby. Każdemu wypowiedzianemu
słowu towarzyszył cios wyrwaną, zakrwawioną ręką. W końcu prowizoryczna broń
wysunęła się z dłoni wojownika i z plaśnięciem upadła obok ubitego
nazistowskiego kotleta.
– Ale żem się
zmachał – zagadnął przyjaźnie podchodząc do przyjaciół.
Tomasz podał
mu paczkę chusteczek higienicznych. Dobrze, że Szyderca nie widział swojej
twarzy, choć na pewno musiał czuć na policzkach resztki gęstego płynu
mózgowo-rdzeniowego. Z wdzięcznością przyjął chusteczki i doprowadził się do
porządku. Choć widać było po nim zmęczenie, rozpromienione oblicze zdawało się
temu przeczyć. Tak oto spełniony duch mógł zapanować nad ciałem.
Minęli leżące
truchła i poszli dalej. Tomasz wciąż trzymał w dłoni kulę jasnej energii i
oświetlał tory, ściany oraz porzucone opakowania po wojskowych racjach
żywnościowych. Nagły dźwięk odbił się echem od wilgotnych ścian przejścia.
Podskoczyli przestraszeni, lecz po chwili okazało się, że Olka niechcący
kopnęła zardzewiałą puszkę po konserwie. Oberwała jednym z tomaszowych karcących
spojrzeń.
Mag przystanął
na chwilę. Z racji słabego wzroku i słuchu miał wyostrzone pozostałe zmysły.
Kiedy Olka z Miłoszem zaczęli krztusić się z powodu braku świeżego powietrza on
ze stoickim spokojem rzekł:
– Czujecie?
Zupełnie jakby ktoś palił cygaro tuż przed nami.
Zrobili
jeszcze kilka kroków, usłyszeli niewyraźne głosy oraz światło tańczące na
ścianach korytarza. Tomasz zgasił kulę jasnej energii. Chyłkiem szli w stronę
światła. Po chwili mieli przed sobą obóz wojskowy. Prowizoryczny namiot stał na
słowo honoru a sklecona naprędce barykada przypominała powyginany durszlak.
Trzech rosłych mężczyzn siedziało na metalowych beczkach i rozmawiało
podniesionymi, konkretnie przepitymi głosami.
Miłosz wyjrzał
zza winkla. Zauważył, że jeden z mężczyzn ma przewieszoną przez plecy pepeszkę.
Tymczasem drugi nalewał pozostałym jakąś ciecz do blaszanych kubków. Jak jeden
mąż wychylili naczynia i otarli usta dłonią. Rozległo się potężne beknięcie i
kilka głuchych uderzeń w plecy. Po chwili powietrze wypełnił świergot
słowiańskiego języka. Zabójcy rozpoznali parę słów, głównie przekleństwa, które
mieli opanowane we wszystkich językach oraz dialektach świata.
– Jeśli się
nie mylę, a wątpię bym się mylił – zaczął Miłosz konspiracyjnym szeptem. – To
przed nami obóz rosyjskich braci WWW. Skubańcy w zeszłym roku napadli na bank
moskiewski i spieprzyli z pokaźną ilością gotówki. Nic dziwnego, że informacja
o złotym pociągu wzbudziła ich zainteresowanie.
– Bracia WWW?
– pisnęła Olka.
– Wadim,
Wiktor i Wasilij. Trzech konkretnych łajdaków wydanych na łono świata przez
mateczkę Rosję. Wredne typy.
– W takim
razie teraz moja kolej – westchnął Tomasz podnosząc się ze słowiańskiego
przykucu.
Mag wyszedł
zza osłony i stanął przed Rosjanami z rozłożonymi przyjaźnie ramionami. Na
początku trzy pary podkrążonych, czerwonych oczu patrzyło na niego z
niedowierzaniem. Metalowy kubek wypadł Wadimowi z rąk i z brzękiem potoczył się
wzdłuż torów. Namiot zapadł się wzniecając drobinki kurzu a barykada wydawała
się jeszcze bardziej dziurawa.
– Słowianie,
Rosjanie, Bracia – krzyknął Czarny Pan z uśmiechem na obliczu.
Tylko
błyskawiczna reakcja uratowała go przed wyciąganiem ołowiu z płuc. Wasilij nie
zastanawiał się zbytnio kim jest i co zamierza ten dziwaczny nieznajomy. Po
słowach w stylu „Mam dwóch braci a ciebie nie znam kurwo w czarnym płaszczu”, zdjął
pistolet puliemiot szpaginę z pleców i nacisnął spust. Tarcza mrocznej energii
zatrzymała pociski, które dopiero co wydostały się z magazynka bębenkowego. Tomasz
jak w pamiętnej scenie z Matrixa przyjrzał się jednemu z pocisków. 7,62 mm , oryginalny, ołów z
1942 roku. Klasyk.
– Aż się morda
cieszy, gdy walą z Pepeszy, co nie? – krzyknęła Olka z szaleństwem w oczach.
Pociski
jednocześnie spadły na ziemię. Wasilij próbował zmienić magazynek, lecz Tomasz
był szybszy. Czarny nietoperz szumiąc połami płaszcza spadł na ofiarę. Rosjanin
bez czucia osunął się na ziemię. Gdy tylko bracia to zobaczyli wrzasnęli coś o
zabójstwie i przeklętym prowincjonalnym psie. Mag próbował wytłumaczyć im, że
ich brat jest tylko nieprzytomny.
Niestety
Rosjanie nie dali się przekonać. W ruch poszły noże, kastety oraz butelka
gorzałki. Z tym ostatnim przedmiotem wiąże się smutna historia, bowiem Wiktor,
który ją chwycił, popełnił niewybaczalny błąd. Tomasz przeczuwał tragedię, gdy tylko
zobaczył w dłoniach Ruska butelkę z drogocenną cieczą. Wydawało się, że serce
maga na moment stanęło. Wiktor stłukł butelkę, robiąc z niej barowego tulipana.
Złocisty trunek spłynął po przegniłych deskach barykady.
Pan Ciemności
wpadł w furię. Mógł zrozumieć wszystko, strzelaninę, rzucanie nożami, widłami
lub innym sprzętem. Ale marnowanie alkoholu? To już, kurwa, nie było pustej
butelki pod ręką tylko musiał tłuc prawie pełną? Spojrzenie Tomasza zebrało
ciemność panującą poza obozem i rzuciło nią w Wiktora. Rosjanin przez chwilę
stał nieruchomo, złapał się za głowę i upadł bełkocząc coś o potworach skrytych
w cieniu.
Ostatni z
braci, spojrzał na leżących towarzyszy i zza pasa wyciągnął stary rewolwer. Zanim
mag zdążył go powstrzymać, włożył broń do ust i pociągnął za cyngiel. Miłosz z
Olką podeszli do Tomasza kręcąc głowami w wyrazie dezaprobaty.
– Przecież ich
nie zabiłem – warknął szturchając butem jednego z mężczyzn. – Ogłuszony,
przerażony i postrzelony. Wszyscy żyją.
– Postrzelony?
– spytała Olka podbiegając do Wadima.
– Ta… nie
trafił, przestrzelił sobie policzek i zemdlał z bólu. Będzie miał piękną bliznę
oraz wspaniałe wspomnienia. Całe szczęście, że jego bracia tego nie widzieli.
– W takim
razie chodźmy dalej, mam nadzieję, że to koniec niespodzianek – burknął Miłosz,
zabierając z obozu starą lampę naftową.
Wędrowcy,
niczym doświadczone krasnoludy pracujące całe życie pod ziemią, wyczuwali
bliskość niezmierzonego bogactwa. Tuż przed nimi znajdowały się setki ton
skradzionego złota. Wystarczająco by przejść na emeryturę w wieku dwudziestu
pięciu lat. Tomasz z żydowskim uśmiechem na ustach zacierał ręce. Miał w
planach kupienie ogromnej posiadłości otoczonej murem i fosą z pływającymi w
niej krokodylami.
Miłosz miał
mniej skomplikowane plany. Potrzebował do szczęścia jedynie nowej ostrzałki do
miecza, dwóch kompletów bełtów oraz budzika, który ostatnio rozwalił po
przebudzeniu. Olka z rozanieloną miną myślała o mandarynkach. Będzie mogła
kupić sobie mnóstwo tych owocków w okresie świątecznym. A może od razu założy
całą plantację? Raczej nie planowała biznesu na taką skalę, ale któż ją tam
wie.
Światło lampy
padło na przechylony pociąg. Całkowicie blokował dalsze przejście. Wyglądał
jakby jakaś spora siła wyrwała go z torów i gruchnęła nim o ścianę. Pokracznie
weszli na dach składu, prawie po omacku znaleźli ciężką klapę. Miłosz
gwałtownym ruchem pociągnął za metal wyrywając pokrywę z zawiasów. Ostrożnie
wskoczyli do środka. Mieli się na baczności, wagon mógł przecież zostać
zabezpieczony rozmaitymi pułapkami.
Przeszli obok
szkieletu żołnierza ubranego w ciemnozielony mundur. W kościanej dłoni trzymał
pistolet. Kilka pudeł blokowało im drogę do wagonu pełniącego funkcję sejfu.
Ciemna energia zmiotła przeszkodę. Stanęli przed wzmocnionymi metalowymi
drzwiami z zamkiem szyfrowym.
– Zostawcie to
mi – mruknął Tomasz, lecz natychmiast został spacyfikowany przez pozostałych
Zabójców. Słuch maga nie pozwalał nawet na usłyszenie wrzasku domowego dzwonka
a co dopiero na wychwycenie subtelnego kliknięcia w mechanizmie.
Olka
przystawiła ucho do zimnej płyty i zaczęła powoli przesuwać pokrętło. Z
pierwszą cyfrą poszło gładko, przy drugiej gładkie czoło dziewczyny pokryło się
potem. Drżącymi dłońmi wychwyciła trzecie kliknięcie. Pozostał ostatni element
układanki. Uporanie się z nim zajęło Rewolwerowcowi całe pięć minut napiętego
oczekiwania. W końcu drzwi stanęły otworem.
Pan Ciemności
rozejrzał się, minął Bursztynową Komnatę, zignorował gablotę ze Świętym
Graalem. Wykrzywił wargi gdy woda z Atlantydy przemoczyła mu skarpety. Nie było
to przyjemne uczucie, lecz nie równało się z rozczarowaniem, jakiego właśnie
doświadczył. Żadnego złota! Przecież w tym cholernym pociągu miało być tysiące
sztabek kruszcu! Marzenie o wyizolowanej rezydencji prysło niczym mydlana
bańka.
Miłosz
pochylił się nad mahoniowym biurkiem, należącym zapewne do ówczesnej elity.
Kunszt wykonania mebla robił wrażenie. Przeciągnął palcem po drewnie.
Zaskoczony natknął się na wyrwaną z zeszytu kartkę. Światło lampy padło na
kilka słów skreślonych dziecięcym charakterem pisma. Uśmiechnął się, po czym
podał wiadomość Tomaszowi.
Czarny Pan chwycił
papier w drżące dłonie. Poprawił okulary i warknął na wojownika, by nie machał
tak tą lampą. Po chwili z trudem przeczytał słowa, poczerwieniał na twarzy i
wyszedł z pociągu. Po chwili mała eksplozja wstrząsnęła wagonem. Olka pochyliła
się i podniosła upuszczoną przez maga wiadomość. Przeczytała na głos:
– Tu byłam,
Maciejka.
Uszanowanko :D Oczywiście nie mogłam nie skorzystać z zaproszenia. Co prawda z małym opóźnieniem, ale wreszcie tu wpadłam i muszę przyznać, że szybko się wciągnęłam :) Na razie skupiłam się na tylko Twoich wypocinach jako zatwardziała fanka Twojego niezrównoważonego bełkotu (i mówię to z szacunkiem, nie kpiną, jak można by było przypuszczać :D), tych co świeższych. Jak wiadomo, szkoła zwykle nie idzie w parze z czasem wolnym, ale myślę, że w miarę możliwości będę tu wpadać i zgłębiać Wasze... No, wszystko, bo mi się tu podoba :D
OdpowiedzUsuńPóki co, kilka słów do Ciebie: fajnie piszesz, przyjemnie się to czyta całkiem i, tego... Ja chcę więcej :D Masz wyobraźnię, trzeba przyznać.Jeśli chodzi o powyższy tekst - zombie naziści rozłożyli mnie na łopatki, aż się paszcza sama szczerzy do wspomnień :P No i puenta po prostu świetna, w moim stylu taka xD
Ogólnie - podoba mi się u Was, zyskaliście czytelnika ;) Pozdrawiam i do miłego ;)
Dzięki za wizytę. Bardzo się cieszę, że ten tekst przypadł Ci do gustu. Pozostałe są w podobnym tonie :) Polecam zapoznanie się z naszym Przewodnikiem, który masz w zakładkach po prawej stronie ekranu. I będziesz wiedziała od którego miejsca jako tako należy lub wypadałoby czytać. Oczywiście teksty w zakładce Fillery można czytać "bez żadnych obawień". A i jeśli lubisz klimaty zombie to zapraszam do tekstów mojego kolegi o Zombie Apokalipsie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i liczę na dalsze komentarze z Twojej strony. Bo w sumie jesteś jedną z pierwszych aktywnych czytelniczek na blogu :)