IV. Niemoralna moralność, czyli zabij mnie zanim sam to zrobię


#zabójcy #serial #fabularny #powiązane
Roślina wydała z siebie pomruk niezadowolenia. Na pocieszenie dostała nadpsuty kawałek baraniny. Beknęła głośno, niektóre listki zadygotały i zwinęły się w rulon. Stała się ospała i potulna, zajęta trawieniem zrezygnowała z chęci pożarcia wszystkiego z jej otoczenia. Dziewczyna ostrożnie sięgnęła po łopatkę, uważając na korzenie rozkopywała glebę wokół królowej ogrodu. Ubrudzone dłonie zacisnęły się na łodydze. Zdecydowanym ruchem wyjęła roślinę z ziemi.
     Skurwotka, stworzona i nazwana przez Tomasza, była połączeniem stokrotki oraz wrednego charakteru maga. Ola już od tygodnia chciała zrobić porządek w ogrodzie, ale pogoda jej nie sprzyjała. Przez ostatnie siedem dni lało, padało i niemiłosiernie siąpiło. Dzisiaj dla odmiany świeciło słońce, było ciepło, przyjemnie i radośnie. Oczywiście poza domem, w którym Pan Ciemności przeprowadzał swoje paskudne eksperymenty.
Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, kilka głośnych przekleństw opadło na ziemię w raz z resztkami okna. San spojrzała w górę, zobaczyła jak z pokoju maga wylatuje chomik, który bezradnie macha łapkami w powietrzu. Stworzonko niczym kot zgrabnie wylądowało między rabatkami. Już miało umknąć, gdy jeden z pędów rabarbaru wystrzelił i owinął się wokół swej ofiary. Po chwili słychać było jedynie ciche mlaskanie warzywa i pobzykiwanie krążących trzmieli.
Ola delikatnie wzięła w dłonie wcześniej wykopaną krwiożerczą Skurwotkę. Przeniosła ją na skraj ogrody, gdzie nie będą jej zagrażały śmiercionośne pędy zmodyfikowanego genetycznie perzu. Wsadziła kwiatek w ziemię, delikatnie przygniotła spulchnioną glebę. Nie musiała sięgać po konewkę, po tygodniu opadów ziemia była wystarczająco nawodniona. Dziewczyna miała nadzieję, że nowe miejsce spodoba się królowej ogrodu i prędko zaprzyjaźni się z Wkurwgietkami, które właśnie krzyczały coś o zgubnym wpływie globalnego ocieplenia.
Nie zważała na negatywne nastawienie kolorowych chwastów, w końcu dzień zapowiadał się wyjątkowo dobrze. Nagle słońce skryło się za chmurami, dziewczyna posmutniała, w myślach prosiła przyjazne wichry o pomoc w przegonieniu chmur. Chciała, by promienie słońca znów padły na jej piegowate policzki, żeby ogrzały twarz, zapewniły poczucie bezpieczeństwa, odgoniły smutki i niepokoje.
Dawno nie oliwione zawiasy piskliwie obwieściły przybycie gościa. Olka otrzepała dłonie, reszty brudu pozbyła się wycierając ręce o przód pomarańczowych ogrodniczek. Dwie łapki odbite na przedzie ubrania z pewnością sprawią dobre wrażenie na tajemniczym przybyszu. W końcu rodzinna atmosfera przydomowego ogródka jest równie ważna, co liczne pokazy siły oraz majestatyczności, zazwyczaj inscenizowane przez Szydercę. Zdawała sobie sprawę ze znaczenia tych maleńkich gestów skierowanych w stronę przybywających gości. Dobrze, że Tomasz siedział w swoim pokoju.
Wiatr powoli przeganiał chmury, leniwie płynące po nieboskłonie. Słońce przebiło się przez puchową zasłonę w momencie, w którym tajemniczy gość wyłonił się zza karłowatego żywopłotu. Ola, mająca niezwykłą wrażliwość na wszystkie sanowate elementy, zapowietrzyła się z zachwytu. Ścieżką szła malutka dziewczynka ubrana w kwiecistą sukienkę. Za ucho wetknęła sobie jeden z żółtych mleczy rosnących w przerwach kostki chodnikowej. Mogła mieć siedem lub osiem lat, lecz wzrostem dorównywała znanej w szemranych kręgach paserce.
Dziewczynka spostrzegła Olę, uśmiechnęła się i uroczo dygnęła, przytrzymując kolorową sukienkę. Całkowicie kupiła swym ubiorem i zachowaniem bezlitosną Zabójczynię. Jednak ukryty w Oli Rewolwerowiec dostrzegł, że posłany uśmiech nie objął zimnych, brązowych oczu, skupionych na spoglądaniu w dal. Wzrok ten kojarzył się z siedemdziesięcioletnim myślicielem, który spędził całe życie na poszukiwaniu odwiecznych prawd i w końcu zatrzymał się ze świadomością zmarnowanego czasu. Dostrzegała w nim również znudzenie zmieszane z niechęcią do podejmowania jakichkolwiek działań wymagających wysiłku. A może to tylko przywidzenie?
Burza żółtych włosów zatrzymała się tuż przed nią. Dziewczynka uniosła głowę i spojrzała prosto w sanowe oczy. Wyglądała jakby szukała czegoś konkretnego w tych odmętach orzechowego szaleństwa. Skrzywiła wargi, bez słowa minęła Rewolwerowca, kierując się do drzwi wejściowych. Zaskoczona Olka odwróciła się i krzyknęła:
– Hej, kim jesteś? Pomóc ci w czymś?
– Ty tego nie zrobisz – odparła grobowym głosem. Stanęła na palcach i nacisnęła spory przycisk po prawej stronie drzwi. Rozległ się wrzask torturowanej kobiety, tak przenikliwy, że Rewolwerowiec przycisnął dłonie do uszu. Jeden z większych wybuchów wstrząsnął pracownią maga. Któreś z paskudniejszych słów zostało wypowiedziane na tyle głośno, by usłyszało je pół miasta. Miłosz znów grzebał przy dzwonku.
Drzwi otworzył rozsierdzony mag, który musiał ciemną energią stworzyć imitację prawej brwi, straconej w trakcie eksperymentu z chomikiem. Cała złość momentalnie wyparowała, gdy zobaczył stojącą w progu dziewczynkę. Zaraz w głowie pojawiły się pytania, co też taka urocza i jeszcze niezdeprawowana osóbka może chcieć od Zabójców. Przecież nie zajmowali się sprawami gówniarzy, którzy ciągnęli koleżanki za warkocze.
Został zmierzony chłodnym, badawczym wzrokiem. Chociaż prawe oko zaczęło łzawić a z powodu paraliżu nie mógł go zmrużyć, mag wytrzymał walkę na spojrzenia. Sięgnął po chusteczkę, zdjął okulary i otarł spływającą po policzku łzę. Tymczasem dziewczynka prychnęła pogardliwie, bezceremonialnie przechodząc obok mężczyzny, zupełnie jakby nagle zmienił się w kukłę postawioną w progu.
– Błazen, Pan Ciemności noszący w sobie współczucie, targany emocjami i wyborami moralnymi. Co za bzdura, nie wierzę, że jeszcze żyje. Balansując na granicy dwóch światów już dawno samodzielnie powinien zakończyć tę mękę – usłyszał głos dochodzący z pokoju gościnnego.
Wymienił z Olką szybkie zdziwione spojrzenie, wzruszyła ramionami. W sumie racja, co złego może ich spotkać z rąk siedmiolatki? Jednak Zabójcy myśleli podobnie, łączącej ich więzi nie można było porównać do żadnej innej relacji społecznej. Każdy gest, uśmiech, dryg oznaczał konkretną myśl odbieraną przez przyjaciół. Myśleli o tym samym, działali tak samo, byli tacy sami. Rewolwerowiec sięgnął po pas z koltami, który wychodząc do ogrodu zawiesił na wieszaku w przedpokoju.
Weszli do salonu, gdzie dziewczynka rozsiadła się wygodnie na kanapie przed telewizorem. Podjadała dopiero co kupione przez Tomasza chrupki. Właśnie emitowany był program opisujący sposoby mumifikacji zwłok. Mag zrezygnował ze zwrócenia jej uwagi i przełączenia kanału na kreskówki. Ta dziewczynka nie była normalna, więc dlaczego miałaby oglądać coś odpowiedniego dla jej wieku? Ponownie został obdarzony pogardliwym spojrzeniem.
– Idź po niego, powiedz, że jakaś dziewczyna przyszła – mruknął do Olki. Był pewien, że natura Miłosza będzie działała bez zarzutu. Z pewnością połknie haczyk.
Rewolwerowiec wyszedł z pokoju. Mag, podpierający ścianę, gorączkowo zastanawiał się nad nietypową sytuacją. Rozumiał wszystko: niemiłą klientelę, wierzycieli, wściekłych dostawców jadowitych i niebezpiecznych stworzeń, ale… Siedmiolatka przyszła do jego domu, rzuca gburowatymi tekstami na prawo i lewo, w dodatku zajmuje telewizor a za chwilę będzie leciał nowy odcinek Dragon Balla. To wszystko nie mieściło się w biednej głowie Tomasza.
Głos lektora został zagłuszony przez irytującą piszczałkę. Telewizyjny stolik został zmieciony przez czerwony dywan, kopnięty z niesamowitą siłą. Materiał dotarł aż do okna. Otworzone pod sufitem portale zaczęły wylewać z siebie konfetti. Dźwięk fletu nagle zmienił się w pieśń dobosza. Po miarowych uderzeniach spodziewać by się można tabunu orków, a nie bohatera, obrońcę własnego honoru, strażnika swego ego. Miłosz zdecydowanie musi popracować nad efektownym wejściem.
– Nie wygłupiaj się, to tylko dziecko – warknął Tomasz na tyle głośno, że jad jego wypowiedzi przedarł się przez łoskot bębnów i natychmiast dotarł do adresata.
– Jak to dziecko? To po cholerę ubierałem najlepszą pelerynę?
Łepetyna z szyderczą twarzą zajrzała do pokoju, gdzie mag usiłował pozbyć się kolorowych papierów z szaty, które upstrzyły go niczym bombki świąteczne drzewko. Spojrzał z byka na Miłosza, ten nie zważając na nic, usiadł obok dziewczynki, zabrał jej pilota i przełączył na inny kanał. Właśnie zaczynał się dokument wyjaśniający podłoże fetyszyzmu mężczyzn w kwestii kobiet w gorsetach. Wojownik bezceremonialnie położył nogi na salonowym stoliku.
– Kim ty, kurwa, jesteś? – burknął rozeźlony, że na darmo wyszedł ze swej majestatycznej pieczary.
– Raczej nie powinieneś przeklinać przy dziecku – zauważyła Olka, wyrzucając ogromny bęben przez ramię. Brzdęk upadającego o ziemię instrumentu na chwilę uniemożliwił rozmowę.
– Nie jestem dzieckiem, to tylko forma, nic nieznaczące ubranko. Nie chciało mi się szukać czegoś lepszego, więc wzięłam coś, co radośnie samo pchało się w ręce. Ludzie to idiotyczne stworzenia, robactwo. Wszyscy jesteście do siebie podobni. Nawet wy, wspaniali obrońcy ludzkości… Bzdurna telewizyjna kreacja podsycana przez wasz egoizm. Miałam nadzieję, że przynajmniej ten najgłośniejszy, najbardziej tandetny i najgłupszy z, powiedzmy, bohaterów, będzie się do czegoś nadawał. Niestety, natknęłam się na bzdurny mit herosa.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, smarkulo – Miłosz postukał palcami o plastikowego pilota, jego cierpliwość powoli zbliżała się do cienkiej czerwonej linii.
– Acedia, jeden z grzechów głównych, lenistwo w waszym prymitywnym języku.
Przez moment panowała względna cisza, w której wiele do powiedzenia miał jedynie telewizyjny spiker. Następnie rozległ się świst rewolwerów wyciąganych z kabury. Powietrze zgęstniało od ciemnej, zmagazynowanej energii, mag stał na lekko rozstawionych nogach, gotowy w każdej chwili rzucić się do ataku. W dłoni Szydercy pojawił się miecz, nikt nie zauważył uformowanych pieczęci.
– Zapraszam, pokażcie na co was stać, walczmy – powiedziała wyzywająco, wciąż nie ruszając się z kanapy, co więcej ponownie skupiła swą uwagę na ekranie telewizora.
Zdezorientowani Zabójcy spojrzeli po sobie, żadne z nich nie wiedziało jak ma postąpić w tej sytuacji. Pierwszy odpuścił Tomasz, stwierdził, że gdyby to coś chciało ich zaatakować, zrobiłoby to od razu. Chwilę po nim Olka schowała broń, jednak widać było, że czekała jedynie na moment, gdy znów po nią sięgnie. Miłosz nie poruszył się, przymknął oczy, wykrzywił wargi i powiedział:
– Po co żeś tu przyszła? Polujemy na twoich braci, siostry, czy jakie wy tam macie między sobą relacje. Nieważne jaki podstęp właśnie wymyśliliście, wytropimy was i zabijemy. A na końcu skopię dupę temu skurwysynowi, który was przyzwał.
– Eh, wszyscy dobrze wiemy jak to się skończy – westchnęła ciężko, biorąc sobie następnego chrupka. – Wytropicie mnie, zabijecie, pójdziecie dalej. Szkoda energii na walkę, przecież ci dobrzy i tak zawsze wygrywają, prawda? Oto jestem, zabijcie mnie, jednocześnie zbliżając się do Grimeora.
Tomasz złapał się za niezbyt gęstą, niesforną imitację brody. Parę razy zakręcił palcami. Zwykle ta czynność sprzyjała procesom myślowym maga, lecz tym razem jego umysł zdawał się pracować zdecydowanie za wolno. Był kompletnie wyprowadzony z chwiejnej równowagi. Ta mała dziewczynka naprawdę chce otworzyć wrota piekieł i wywołać Apokalipsę? Sama ta myśl wydawała się bzdurą.
Miłosz wykrzywił wargi jakby ujrzał coś obrzydliwego. To zbyt proste. Zabić małą dziewczynkę, która przychodzi, by prosić o spotkanie ze śmiercią? Gdzie w tym sens? Droga wojownika? Toż to hańba dla jednego z najznamienitszych sług Ordyna. Nie mógł się z tym pogodzić.
Spojrzał na Olkę, która wydawała się podzielać zdanie wojownika. A może po prostu nie chciała podnieść ręki na tak z pozoru śliczną i niewinną istotę? Przyzwyczaili się walczyć z ohydnymi bestiami, demonami, barbarzyńcami, mitologicznymi stworami i bogowie wiedzą czym jeszcze. Ale to już była, kurwa, przesada. Ten demon mógł przybrać dowolną formę a musiał zawładnąć jasnowłosą dziewczynką? Super efektywne.
– Nie zabiję cię jeśli nie będziesz walczyć – mruknął Miłosz uważnie wpatrując się w grzech wygodnie leżący na kanapie i gapiący się w szklany ekran teleodbiornika.
Dziewczynka westchnęła ciężko, wystawiła przed siebie otwartą dłoń, na której zaczęła materializować się przezroczysta kula. Przypominała jedną z tych tandetnych pamiątek kupowanych za grube pieniądze w odwiedzanych miejscach. Jedynie Rewolwerowiec i szermierz zauważyli uwięzioną w przedmiocie miniaturową postać. Tymczasem Tomasz przecierał okulary, więc za wiele nie widział.
Dłoń Acedii przechyliła się, dziewczynka pozwoliła by kula spadła z jej ręki. Tomasz nie sądził, żeby przedmiot rozbił się o świeżo położone gumoleum. Miłosz i Olka wstrzymali oddechy, obserwowali tę scenę jak maksymalnie spowolniony film, w którym nie chce się przegapić żadnego kadru. Oni wiedzieli, że kula roztrzaska się o podłogę. A potem wydarzy się coś strasznego.
Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Postać uwięziona w kryształowym więzieniu wreszcie odzyskała wolność. I najwidoczniej nie była z tego faktu zadowolona. Bazaltowa pięść uderzyła Miłosza w brzuch. Wojownik gruchnął plecami w biblioteczkę. Po sekundzie zniknął pod walącymi się tomiszczami. Olka błyskawicznie sięgnęła po rewolwery. Stalowy wzrok omiótł dwumetrową postać stojącą tuż nad swoją panią.
Wystarczyło skinienie Acedii by to coś ruszyło do ataku. Potężny cios odbił się od czarnej bariery, uformowanej tuż przed twarzą Rewolwerowca. Mag z trudem utrzymywał barierę, zacisnął zęby. Skurwiała marionetka narodu wybranego. Używana przez siły zła. Cóż za ironia.
– Rusz się stamtąd – wrzasnął mag na Olkę. Natychmiast czmychnęła zza tarczy, w którą namolnie uderzał golem. Czarna energia rozwiała się, Tomasz stanął na szeroko rozstawionych nogach, z uśmiechem na ustach podniósł rękawy szaty. Jeśli jeszcze raz przegrasz. Wzdrygnął się, opuścił dłonie. Bazaltowa pięść golema rozpadła się na kawałeczki, centymetr przed jego twarzą. Odłamki niczym szrapnele przecięły skórę na policzkach. Czuł jak krew spływa po brodzie.
– Teraz ty się rusz – warknęła dziewczyna. Z lufy rewolweru wydobywała się strużka dymu. Gdyby nie ona, mag musiałby właśnie targować się ze świętym Piotrem. A nie był dobry w przekupstwach. Wszystko przez bardzo niską charyzmę.
Powietrze stało się niezwykle gorące. Tomasz nie wiedział czy to przez golema, który właśnie rozprostowywał naprawiającą się dłoń, czy też Miłosza wynurzającego się spomiędzy sterty książek. Płomienie pełzały po pożółkłych kartach, na których nabazgrano dziwaczne wzory i diagramy. Wściekłość Szydercy pochłaniała tomaszowe zbiory, lecz mag zbytnio się tym nie przejął.
Patrzył jedynie jak przyjaciel wychodzi z pomiędzy płonących ksiąg. Rozciera krew leniwie sączącą się z przeciętej wargi. Przymknął prawe oko, posoka z rozbitego łuku brwiowego utrudniała widoczność. Oczy wojownika płonęły podobnym ogniem co woluminy u jego stóp. Uśmiechnął się krzywo. Krwawa plwocina uderzyła o gumoleum z nieprzyjemnym plaśnięciem. Otarł usta.
– Chyba mam godnego przeciwnika. Dawno na niego czekałem – westchnął.
Olka otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nawet jej błękitne oczy Rewolwerowca nie zdążyły zarejestrować składanych pieczęci. Miłosz natychmiast znalazł się przy bazaltowym przeciwniku. Dłoń odziana w rzeźnicze rękawice metalowe pozostawiła odcisk pięści w twardej skale. Sekundę później wojownik pojawił się za plecami golema. Potężny kopniak strącił nieumiejętnie ociosaną głowę stwora.
Mimo skończonej walki Szyderca nie zaniechał ataku. Błyskawiczne razy wymierzane w punkty witalne żywej istoty kruszyły skałę, zamieniając ją w piach. Tomasz zmrużył oczy. Dobrze, że nie cierpiał na epilepsję, z pewnością po tych portalowych błyskach padłby na podłogę podrygując jak w febrze.
Jego przyjaciel poczynił niesamowite postępy. Tworzył nowe techniki, składał zamówienia na coraz wymyślniejsze bronie i zbroje. Nic dziwnego, że miał tak rozbudowane ego, skoro nie miał żadnej konkurencji. Olka również się nie obijała, coraz częściej przyłapywał ją na ćwiczeniach ze sztyletami. Zazwyczaj miała zamknięte oczy, żeby nie polegać na umiejętnościach Rewolwerowca. Pan Ciemności przygryzł wargi. Spowalniam ich. Muszę wziąć się do pracy inaczej wszyscy umrzemy.
Odrzucił ponure myśli. Nie czas na takie pierdoły. Golem nie przypominał już człekokształtnej kukły. Bliżej mu było do trójwymiarowych puzzli dla prawdziwych zapaleńców. Miłosz opadł z sił, używana technika pochłaniała ogromną ilość energii. W końcu pojawił się tuż przy nich. Kropla potu spływająca po czole zmieszała się z krwią i kurzem. Przetarł czoło, niezamierzenie tworząc coś na kształt prymitywnych barw wojennych.
Rozległo się pstryknięcie palcami. Smarkula leżąca na kanapie i zajadająca chrupki nie pozwoliła odpocząć swemu słudze. Spoczywający na podłodze piach momentalnie zgęstniał i znów stał się ubezwłasnowolnioną bazaltową górą. W wydrążonych czarnych oczodołach zalśniły dwa jaśniejsze węgielki. Tomasz stanął naprzeciwko golema. Nie zamierzał przechodzić na wyższe poziomy. Pokona go samodzielnie lub umrze próbując.
Olka gdzieś zniknęła a Miłosz nie był w stanie dłużej walczyć. Wojownik oddychał ciężko i starał się cokolwiek widzieć, lecz jucha nieprzerwanie spływała mu po twarzy. To było naprawdę głębokie rozcięcie. Musiał je zatamować. Potrzebował czasu. Mag zamierzał trochę wytrzymać, miał nadzieję, że to wystarczy.
– Odpocznij sobie, teraz moja kolej – mruknął wyrzucając ręce do przodu jak nawiedzony.
Jakby wyciągnięte z rękawów w dłoniach maga pojawiły się dwa buzdygany. Idealne narzędzie do ubijania twardych skurczybyków. A zjadłby w tej chwili schabowego. Zaatakował natychmiast. Golem wzniósł ogromną łapę i zablokował pierwszy z ciosów. Tomasz przerzucił ciężar ciała na prawą nogę, złączył dłonie i uderzył przeciwnika w tors.
Broń z czarnej energii wbiła się w bazalt prawie po rękojeść. Mag próbował wyszarpnąć broń, lecz było już za późno. Dwie łapy spadły na niego niczym przysłowiowy grom. Ciało Tomasza gruchnęło o ziemię i znieruchomiało. Wydawało się, że stracił przytomność. Golem szykował się do zadania decydującego ciosu. Czarny Pan, jakby wyczuwając niebezpieczeństwo, otworzył oczy i odturlał się poza zasięg golemowych łapsk.
Wypluł mieszaninę śliny, krwi i nie wiedzieć czego jeszcze na zakurzone gumoleum. Wykrzywił wargi w paskudnym grymasie numer pięć. Przymknął oczy, skoncentrował się, zebrał energię. Gwałtownie zacisnął prawą dłoń. Utkwione w golemie buzdygany stały się morgensternami, prawdziwymi gwiazdami zachodzącego słońca.
Niestety Tomasz nie przewidział siły swojego ataku. Kolce czarnej energii wydobywające się z bazaltowego sługusa przebiły podłogę i sufit. Z piwnicy dobiegł ich brzdęk tłuczonego szkła i miarowe kapanie jakiejś cieczy. Doskonale wiedzieli, że mag zniszczył właśnie butelkę przedniego trunku, który miał uświetnić ich zwycięstwo nad Grimeorem. Nie była to dobra wróżba.
Miłosz uchylił się w ostatniej chwili. Gdyby nie refleks Szydercy, który na każdą bzdurę ma idealną odpowiedź, prawdopodobnie do końca życia przyjmowałby posiłki wyłącznie za pomocą rurki. Jakby miał szczęście. Niestety Tomasz nie miał tyle fartu. Jeden z kolców przebił bok maga. Ból przyćmił wszystkie pięć zmysłów. Mężczyzna bezwładnie oparł się na śmiercionośnej broni. Obosieczne miecze są najlepsze – pomyślał na chwilę przed utratą przytomności.
Tymczasem golem, zignorowawszy nieprzytomnego, zwrócił się w kierunku Miłosza. Przełamał więzienie z czarnej energii i podszedł do wojownika, który próbował ze wszystkich sił się cofnąć i zabunkrować w jakimś kącie. Zyskał jedynie kilka sekund zanim bazaltowe dłonie bezrozumnej kukiełki zacisnęły się na jego szyi. Dziecięcym pragnieniem zabawy gruchnął Szydercą w ścianę. Raz, drugi, trzeci. Kawałki cegieł i szkła leciały na ziemię w rytm uderzeń.
Wojownik pluł krwią. Czy to już koniec? Przez chwilę widział coś, czego nie powinien był ujrzeć. Zacisnął zęby. Bazaltowy olbrzym również to zobaczył. Zwolnił uścisk, zdawało się, że ogniki błyskające w ciemnych oczodołach na moment przygasły. Szyderca co sił w nogach i rękach odpełzł od olbrzyma. Olka nacisnęła spust.
Pewnie zastanawialiście się, gdzie też zniknęła nasza bohaterka z misternie splecionym warkoczem. Otóż naprzeciwko mieszkania montowała karabin maszynowy M134, było to narzędzie zagłady w systemie Gatlinga plujące ołowianą śmiercią. Grad pocisków kalibru 7,62 mm zalał bazaltowego skurwysyna. Nie przestała strzelać nawet gdy olbrzym padł na kolana i litościwie spojrzał w jej błękitne, zimne oczy.
W końcu skończyła się amunicja. Przeskoczyła na gruzowisko obok golema, który już zaczął się regenerować. Sięgnęła po coś leżącego na ziemi. Wyglądało jak przenośny odkurzacz lub butla do opryskiwania ziemniaków. Tak przynajmniej zdawałoby się laikowi. Miłosz doskonale wiedział, jaką broń podnosił właśnie Rewolwerowiec. Fala ognia zalała golema stapiając ołów z bazaltem, tym samym rozpieprzając w drobny pył jednolite wiązania magiczne.
Zakręciła zawór butli. Asfaltowa breja delikatnie się poruszyła, zupełnie jakby z trudem oddychała. Wytrzymały skurwol. Wzrok Olki i Miłosza spotkał się ponad gruzowiskiem i półmartwym magiem. Zrozumieli się bez słów. Wojownik z trudnością rozprostował zdrętwiałe palce. Powoli składał skomplikowane pieczęcie i… Trzynastotonowy walec wynurzył się z portalu i gruchnął na kupę parującego bazaltołowiu.
– Panie Wiesio, to co zwykle – skinął głową wąsatemu kierowcy.
Ryk silnika zagłuszył wszelkie inne dźwięki. Miłosz nie planował mieć ulicy w środku salonu, ale cóż, czasami życie zaskakuje. Może postawi jakieś bramki i będzie brał opłatę jak za autostradę? Będzie musiał o tym pomyśleć. Albo zostawi to wszystko Tomaszowi, który z pewnością dostanie furii jak się obudzi. Jeśli się obudzi.
Szyderca odesłał sympatycznego znajomego wraz z trzynastotonowym walcem na właściwą budowę. Ledwo podźwignął się na nogi. Nagle dostrzegł jasnowłosą osóbkę leżącą na kanapie. Podszedł bliżej, dziewczynka zasnęła mimo zawieruchy wojennej jaka przed chwilą miała miejsce tuż obok niej. Nawet o krok nie zbliżyli się do odebrania jej życia. Nie był w stanie zabić nikogo we śnie. Nie jest tchórzem.
– Co teraz zrobimy? – spytała Olka, patrząc na spokojną twarz dziewczynki.
– Nie mam zielonego pojęcia, pewnie tylko bogowie wiedzą jak należy postąpić – burknął ciężko w odpowiedzi.
– To jest myśl! Wezwijmy Finisara! – ucieszyła się.
Ledwo to powiedziała, tuż obok Miłosza pojawił się mężczyzna w czarnej szacie. Wojownik wzdrygnął się, z niesmakiem spojrzał na krótko ostrzyżonego faceta.
– Żałosne – mruknął Finisar. – Nie potraficie nawet wykończyć małej dziewczynki. Zaczynam pewnych rzeczy żałować. A to niezbyt dobra wiadomość. Dla wszystkich.
– Nie stanę się skurwysynem – warknął Szyderca patrząc bogu prosto w oczy.
– Czasami nie ma innego wyjścia.
– Zawsze jest wyjście.
Mogliby się tak sprzeczać do późnego wieczoru, lecz przybyły mężczyzna nie miał czasu by użerać się z zabójcami. Podszedł do śpiącej dziewczynki i gwałtownym ruchem skręcił jej kark. Natychmiast podsunął pod jej usta szklaną fiolkę. Po chwili zakorkował naczynie, otworzył portal i zniknął. Olka próbowała podnieść z ziemi Tomasza, który leżał na gumoleum w kałuży własnej krwi. Miłosz opadł na kolana, zacisnął dłoń w pięść i mruknął do samego siebie:
– Po Grimeorze przyjdę po ciebie, boże. 

Komentarze