Lubię być fantastą, czyli zabójczy standard gatunku

#zabójcy #chaos #heros
– Panie, błagam, zlituj się nad bidnym chłopem.
– Precz łachudro – warknął Miłosz zabierając nogę, której uczepił się ubogi mężczyzna.
Nieszczęśnik, wijący się na zimnych kafelkach, ubrany był w szatę przypominającą utytłany worek po kartoflach. Z bezradnością w oczach wyciągał ręce w stronę wojownika i odebranej mu kończyny. Szyderca stał i bez cienia litości patrzył na skamlącego u jego stóp człowieka. W prawej ręce trzymał zakrwawioną nogę, przez chwilę zastanawiał się gdzie jest właściciel splamionego posoką gumowca. Doszedł do wniosku, że w sumie ma to głęboko w poważaniu. Już miał odchodzić, gdy chłop wstał, zbliżył się i szepnął:
         – Panie, uratuj księżniczkie…
– Chwila, przecież przed pięcioma minutami raczyłeś mnie opowiastką o polowaniu, sidłach, myśliwym-kanibalu oraz zboczonym niedźwiedziu – zaprotestował Miłosz próbując oddalić się od cuchnącego oddechu kmiota.
– Księżniczkie… – powtórzył ciszej chłop.
– Jaką, kurwa, księżniczkę?! – zirytował się wojownik wymachując oddzieloną od ciała kończyną. Kalosz niebezpiecznie zsuwał się z giry, ukazując nie pierwszej świeżości skarpetkę.
– Księżniczkie z dużym cyckiem.
– Co? Jednym?!
– Dwoma, panie, cyckie dwa i królestwa połowa, dobry biznes.
– Mów dalej – zainteresował się Szyderca.
– Królestwo za siedmioma górami, władca bogaty, miłosierny, o lud dba… – kontynuował chłop.
– O babie mi chamie opowiadaj! – krzyknął Miłosz rzucając w biedaka zakrwawioną nogą. Ten chwycił kończynę, przytulił ja do piersi i zaszlochał cicho. Trochę trwało zanim się uspokoił.
– Panie, niewiasta cudna, urody ogromnej i… cyckie – rzekł uśmiechając się obleśnie.
– A spieprzaj ty mi, padalcu! Kusisz mnie, diable wcielony, sączysz truciznę w szlachetne uszy!
Książę szyderstwa odprowadził przedstawiciela plebsu do drzwi. Uraczony pożegnalnym kopniakiem oraz odprowadzony przez psy do furtki, biedak pospiesznie zniknął za rogiem. Z poczuciem doskonale spełnionego obowiązku jasnowłosy mężczyzna splunął za złym duchem. Miał nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiał go oglądać. Odegnał nieestetyczne myśli związane z włóczęgą, czas zacząć działać. Przez głowę przeleciał mu obraz roznegliżowanej księżniczki uśmiechającej się zalotnie. Zdecydowanie czas zacząć działać.
Podkute wzmocnionym żelazem obuwie starło się z zaryglowanymi drzwiami. Drzazgi, większe resztki drzwi oraz powykrzywiany zamek upadły na dotychczas nieskazitelnie czystą podłogę kuchni. Dziewczyna stojąca przy stole i z zapałem mieszająca szarą breję przeniosła spojrzenie z miski na stojącego w progu mężczyznę. Starła mąkę z brwi, spokojnie wytarła dłonie w ubabrany fartuch, po czym rzuciła w Miłosza chochlą. Kuchenne narzędzie parokrotnie wywinęło kozła w powietrzu i uderzyło prosto w cel, czyli w czoło Szydercy.
– Ile razy mówiłam, żebyś tego nie robił? Zamykam się w kuchni, by nic wam się nie stało, behapowiec depcze mi po piętach a ty wciąż rozpieprzasz te drzwi, następnym razem wstawię pancerne – warknęła patrząc na wojownika spod przymrużonych powiek.
– Gdzie TO jest?
– Czego znowu szukasz?
– Mojego Detektora Smoczych Półkul, leżał na szafie, zniknął… Jest mi potrzebny… Natychmiast – wysapał Miłosz z wybałuszonymi oczyma.
– Nie brałam go, zresztą po co mi do szczęścia twoje bezużyteczne urządzenie?
– To ważne, do cholery! Masz jakiś pomysł, gdzie się podział?
– Sprawdź u Tomasza, może pożyczył bez twojej wiedzy, choć wątpię, on nie robi takich rzeczy.
– Dzięki.
San westchnęła ciężko, uważnie obserwowała plecy odchodzącego wojownika. Ciekawe na co mu detektor, przecież smocze półkule istniały jedynie w legendach. Odpięła fartuch, odłożyła miskę i zaczęła opłukiwać dłonie z mącznego ciasta. Czuła, że za chwilę wyruszą na przygodę. Po wizycie Miłosza delikatny zapach ekscytacji unosił się w pomieszczeniu, wciągnęła w nozdrza woń nieustającej pogoni za marzeniami. Ciasteczka-mutanty będą musiały zaczekać.
Szyderca delikatnie zapukał do pokoju kompana, usłyszał znajome ścieranie się dwóch kawałków metalu. Brzmiało jakby ktoś ostrzył nóż lub z prostego miecza nordyckiego robił sejmitar. Uśmiechnął się na wspomnienie wspaniałej produkcji z Antonio Banderasem. On też chciałby przekazać taki miecz swojej córce, lecz na razie ani jednego, ani drugiego nie posiadał. Dźwięk ucichł, rozległo się entuzjastyczne pozwolenie na wkroczenie do królestwa ciemności.
Tylko, że tym razem Miłosz nie wkroczył do znajomego, klaustrofobicznego pomieszczenia z zasłoniętymi oknami, czarnymi ścianami i wiecznie zapalonymi świecami o płomieniu oszlifowanego szmaragdu. Przetarł oczy nie dając wiary własnym zmysłom. Krew spływała po ścianach, na wielkim, ustawionym na środku stole tkwił rozpołowiony świniak. Posoka znikała w kratce odpływowej, nie miał pojęcia kiedy mag zorganizował to wszystko, lecz był przerażony kreatywnością w tym kierunku.
Pan Ciemności stał przy prosiaku uśmiechając się od ucha do ucha. Zapomniał o tym uczuciu, był szczęśliwy, nareszcie znalazł w życiu to, czego szukał przez tyle czasu. Patrząc kompanowi prosto w oczy odłożył rzeźnicze noże na stół. Wytarł zakrwawione dłonie w fartuch, odrzucił włosy opadające na twarz.
– W czym mogę pomóc?
– Co ty odpierdalasz? – wymamrotał Miłosz nie mogąc oderwać wzroku od martwego zwierzęcia.
– Nic. Widzisz, przez wiele lat szukałem czegoś, w czym byłbym naprawdę dobry. Zazwyczaj co nie spieprzę, to spierdolę, takie piękne życie moje. Ostatnio zasugerowałeś, że może jestem dobry w kręceniu kichy. Więc zostałem rzeźnikiem.
– Dobra, nie mam czasu na te twoje cudawianki, widziałeś mój Detektor Smoczych Półkul?
– Hm… zastanówmy się – Tomasz podrapał się po policzku. – Ostatnio po pijaku próbowałeś zmieniać nim kanały w telewizji. Gdy zorientowałeś się, że nie działa wypieprzyłeś urządzenie przez okno. Na szczęście potem założyliśmy się o to, czy skoczę z dachu z telemarkiem. Po drodze przyniosłem detektor, położyłem go na szafce nocnej w twoim pokoju.
– Sprawdzałem mój pokój, nie ma go tam – odparł zirytowany wojownik.
– Pozwolisz?
Tomasz z drwiącym uśmiechem na ustach wyprosił przyjaciela z pokoju. Machnął ręką, drzwi z hukiem zamknęły się za jego plecami. Po dziesięciu sekundach stanęli przed jaskinią lwa, z której przez szparę w drzwiach sączyła się niebieska zapachowa strużka. Pewnie jak zwykle zapomniał zgasić tych swoich pieprzonych kadzidełek. Miłosz wyciągnął z kieszeni ciężki ołowiany klucz, otworzył drzwi i gestem zaprosił maga do środka.
– Po co zamykasz drzwi? Przecież wiesz, że zawsze pukam przed wejściem.
– Czasami potrzebuję prywatności – odparł wojownik wymijająco. – No i gdzie to niby jest, panie czarodzieju?
– Tutaj. Dokładnie w tym miejscu, gdzie go zostawiłem.
Wojownik przetarł oczy ze zdumienia. Rzeczywiście na szafce nocnej leżał DSP, był wyłączony i trochę potłuczony, lecz chyba nie odniósł większego uszczerbku i wciąż działa. Nacisnął przycisk znajdujący się u szczytu urządzenia. Ustrojstwo zagwizdało, zamigotało, a na szerokim ciemnozielonym ekranie zaczęła połyskiwać jaśniejsza kropka. Przez chwilę wpatrywał się w nieruchomy punkt, jakby już pragnął znaleźć się w miejscu, które wskazywał. Być może jeszcze nie wszystko stracone.
Tomasz podrapał się po szczątkowym zaroście na brodzie. Nie wiedział o co konkretnie chodziło Miłoszowi, każdy doskonale wiedział, że smocze półkule były niespotykane w dzisiejszych czasach, bowiem nie było już królów, a co za tym idzie, nie było również księżniczek. Jak więc wytłumaczyć migającą kropkę na detektorze? Cała ta sprawa śmierdziała gorzej niż jego rzeźniczy fartuch. A warto wiedzieć, że ten fartuch wydzielał nieznośnie okropny fetor.
– Wyruszam za godzinę – powiedział wojownik chowając urządzenie do kieszeni.
– Będziemy gotowi – przytaknął mag sięgając po telefon.
– My?
– A co myślałeś, głupcze, że puścimy cię samego? Chcę zobaczyć co znowu pojawiło się w tej głowinie pooranej niczym łotewskie pole.
Mężczyzna w rzeźniczym fartuchu opuścił pokój kompana. W drodze do łazienki przeprowadził krótką, acz treściwą rozmowę. Właściwie, zgodnie z męskim kodeksem gadania przez telefon, wypowiedział tylko kilka słów, po czym się rozłączył. Teraz wszystko zależało od odbiorcy komunikatu. A wiedział, że ten przybędzie szybciej niż wiadomości zwrotna o kosztach dwudziestosekundowej rozmowy.
– Smocze Półkule… – szepnął patrząc prosto w oczy lustrzanego odbicia. – Mam złe przeczucia.
Zmył krew z twarzy, powoli obmywał dłonie czekając aż wanna wypełni się ciepłą wodą. W końcu zanurzył się w rozgrzewającej toni, czuł jak wszelkie zmartwienia uciekają, wydawały się teraz tak dalekie i nieprawdziwe jak legendy o Smoczych Półkulach. Kuźwa… dzięki mózgu, znowu o tym przypomniałeś, przecież nie możesz po prostu nie myśleć, odprężyć się, czasem zapomnieć. Widocznie to ponad twoje siły. Zrezygnowany wylał resztkę szamponu na głowę. Chyba nawet rzeźnictwo w jego przypadku nie jest idealnym wyborem. Na dłuższą metę zapach krwi irytował go, choć zazwyczaj był przyjemny i pobudzający.
Przebrał się w czystą szatę, narzucił kaptur na wilgotne włosy. Przeziębienie było ostatnią rzeczą, której by sobie teraz życzył. Pytanie tylko, czy był wystarczająco silny, aby wesprzeć Szydercę goniącego za mitem. Już wkrótce dostanie odpowiedź na to pytanie. W kuchni zastał kobietę czyszczącą rewolwery przy stole. Dłonie znające swój fach śmigały sprawnie składając poszczególne elementy broni. Zakręciła bębenkiem, chodził bez zarzutu, lekki uśmiech pojawił się na młodej twarzy.
– Jesteś gotowa?
– Tak. On jest już przed domem, prawda? – spytała chowając rewolwery do kabur.
Nie musiał odpowiadać, tylko jeden człowiek z całej trójki był podniecony na myśl o czekającej ich wyprawie. Wyszli z mieszkania zamykając za sobą drzwi, mag schował klucz pod wycieraczkę z krzywym napisem: Żegnamy. Usłyszał oporny pisk słabo naoliwionej furtki. Nareszcie. Był rozdrażniony i zaniepokojony, więc wszelkie opóźnienia wyprowadziłyby go z równowagi szybciej niż zazwyczaj.
Przez bramkę wtaczała się kobieta taszcząca na ramieniu ogromną torbę podróżną. Sapiąc i stękając rzuciła bagaż na ziemię, dali jej chwilę na złapanie oddechu. Zniecierpliwiony Miłosz złożył dłonie formując dwie nieskomplikowane pieczęcie. Z portalu wyłoniła się szafka przypominająca wyglądem te znajdujące się na lotniskach lub w marketach. Bez trudu podniósł pakunek rudowłosej kobiety i wrzucił do nienaturalnie przestronnej szafki. Oprócz bagażu zmieściłby się tam jeszcze samochód terenowy, siedmiotonowy dzwon spiżowy, trzy rowery oraz mały pies pokojowy. Wszystko upychane dokładnie w tej kolejności.
– Mówiłem żebyś zabrała tylko niezbędne rzeczy… – zauważył Tomasz.
– No tak, zabrałam wycieczkowy niezbędnik, kilka przewodników po zasiedmiogórolandzie, suszarkę do włosów, ubrania na każdą porę roku, buty w odpowiednich kolorach, do tego torebki i zakupione w tym miesiącu kosmetyki – wyliczała na palcach.
– Eh, nieważne, skupmy się, bo zaraz szlag go trafi – westchnął mag patrząc na purpurowego ze złości kompana. Widocznie chęć wyprawy dręcząca wojownika była silniejsza niż pragnienie pójścia na piwo w upalny dzień. Zazwyczaj nie dochodził do tak głęboko nasyconego koloru purpury.
Miłosz wyciągnął Detektor Smoczych Półkul, ciemnozielona przestrzeń radaru rozbłysła po włączeniu urządzenia. Co dziwniejsze, tym razem pulsowały dwie kropki, jedna znajdowała się daleko na północy. Druga zaś bardzo blisko, na wschodzie, można by powiedzieć, że na wyciągnięcie ręki. Mężczyzna mruknął coś niezrozumiale, wciąż wpatrzony w migającą kropkę kierował się w stronę bliższego punktu.
Poczuł jak wpada na coś miękkiego. Jakby zza ściany usłyszał zdziwiony głos: „Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz?” Podniósł wzrok i natychmiast odskoczył do tyłu bowiem znalazł się na poziomie biustu naszej rudowłosej bohaterki. Dla pewności zbliżył urządzenie i oddalił je od kobiety. Jakim cudem, przecież to niemożliwe.
– Może się popsuło? – rzuciła Olka.
– To pieprzony Detektor Smoczych Półkul, nie może się zepsuć – zaprotestował Miłosz z uporem maniaka zbliżając i oddalając urządzenie od Rudej, jakby chciał samą nieustępliwością zmienić wynik odczytu. – Cholera jasna, nic z tego nie rozumiem.
W duchu Szydercy maleńki wojownik zacierał ręce z zachwytu. Legenda okazała się prawdziwa, są jeszcze na świecie smocze półkule! Zbereźna męska natura uśmiechnęła się lubieżnie. Jeśli tylko ten oddalony obiekt na północy miał podobne atrybuty, co przyjaciółka Zabójców to… szykuje się happy end z tandetnym tekstem „i żyli długo i szczęśliwie”. Jeszcze raz spojrzał ukradkiem na ponętny biust koleżanki, od dawna podejrzewał, że nie jest on wytworem matki natury a tajemniczych, starożytnych i magicznych sił.
– Ruda jesteś księżniczką? – spytał bez ogródek Tomasz.
– Wiesz, nic mi o tym nie wiadomo – odparła zastanawiając się głęboko. – W mojej rodzinie krąży pewna opowieść. Moja prapraprapraprapraprababka służyła kiedyś u któregoś rosyjskiego cara, chyba Iwana III Srogiego. Była pokojówką, a wiecie, w średniowieczu władca z biedną chłopką mógł zrobić wszystko. Tak więc mogę mieć trochę błękitnej carskiej krwi w żyłach. Tak z 5%.
– Skąd masz te dane, byłaś na testach DNA? – zainteresowała się Ola.
– Nie, po prostu lubię piwo, a najlepiej mi smakuje właśnie o takiej mocy.
– No dobrze, błękitną krew mogę zrozumieć, piwo zrozumiem nawet lepiej, ale do czorta z obolałym tyłkiem, skąd w twojej rodzinie smocza jucha? – Miłosz próbował ogarnąć wszystkie fakty, lecz czuł mętlik w głowie.
– Mam korzenie w Rosji, cieszę się, że nie mam futra! Smocza krew to nic takiego w porównaniu do rzeczy, które dzieją się w tym mroźnym kraju. Taki stan umysłu…
– Dobra, może po prostu dajmy temu spokój i ruszajmy wreszcie? Zaczyna się ściemniać, a chciałabym przed zmrokiem wyjść z miasta – zarządziła San, zarzucając plecak na ramię.
Przytaknęli z ochotą kończąc wszelkie rozmowy. Miłosz szedł na przedzie wpatrzony w detektor, co kilka metrów potykał się o wystający z leśnej drogi korzeń. Mimo złorzeczeń i bólu w dolnej części pleców nie odrywał oczu od urządzenia, które miarowo pikało w rytm kroków Zabójcy. Za nim szła Sasha, co jakiś czas zaglądając wojownikowi przez ramię na radar, by upewnić się jak daleko znajduje się ich cel wędrówki. Trzecią osobą w podróżnym korowodzie była Olka. Nuciła coś pod nosem i sprawiała wrażenie nieobecnej. Zamglony wzrok nie zważał na piękno krajobrazu, umykające zwierzęta czy też różnokształtne chmury leniwie sunące po niebie. Pochód zamykał Tomasz, który mamrotał uspokajającą mantrę. Złe przeczucie nasilało się z każdym krokiem. Robiło się coraz ciemniej.
Detektor pikał z szybkością bicia serca uczniaka niespodziewanie wyrwanego do odpowiedzi. Wędrowali już pięć dni. Tomasz odgarnął z twarzy przetłuszczony i splątany czarny kosmyk. Wbijał wzrok w plecy idącej przed nim dziewczyny. Zazwyczaj misternie spleciony warkocz zmienił się w naprędce sklecony powróz. Westchnął ciężko, był zmęczony, humoru nie poprawiał mu ciągły niepokój. Czuł się przez to jak bomba z opóźnionym zapłonem, chciał krzyczeć, przekonać pozostałych, by zawrócili, lecz nie miało to najmniejszego sensu. Ten uparty skurwiel będzie szedł naprzód do końca świata lub do czasu, gdy migające ustrojstwo się zepsuje.
– Patrzcie – krzyknął Miłosz wskazując na wzgórze daleko przed nimi.
Dziewczyny przystawiły dłonie do czoła. Wojownik posiadający sokoli wzrok nie musiał chronić oczu przed promieniami słońca. Uśmiechnął się pod nosem, ruszył ścieżką zupełnie nie zauważając szarej mgiełki unoszącej się tuż nad ziemią. Tomasz zaklął siarczyście, dostrzegł leżący nieopodal szkielet mężczyzny w pełnej zbroi płytowej. Metal znacznie pordzewiał, lecz oszczędził przed zapomnieniem herb szlachcica.
– Spoczywaj w pokoju, nieznany mi z imienia wojowniku herbu lemurek – mruknął spluwając przez ramię, by odpędzić z ich drogi złe moce.
Po kwadransie wędrówki mgła podniosła się na tyle, że mieli wrażenie brodzenia w mleku. Usiłowali odgonić od siebie myśli o uzbrojonych po zęby bandytach wyczekujących dogodnej chwili do ataku. W tej gęstej jak gulasz zupie najpewniej pozabijali by się nawzajem. Mag zamknął oczy, spodziewał się usłyszeć jakikolwiek niepokojący odgłos. Zapomniał, że jest przygłuchy, szepnął do Olki czy coś słyszy. Zaprzeczyła a on odrobinę się uspokoił. Miłosz był jego oczami, Ola uszami… a Ruda? Cóż, Ruda była jego wartościami estetycznymi, których dowcipny Bóg mu poskąpił.
Cisza. Cmentarna, śmiertelna, ponura i obca, powodująca ciarki na plecach oraz ciągłe wrażenie bycia obserwowanym. Przerywało ją tylko to cholerne pikanie. Tomasz nie był pewien, czy ten radar rzeczywiście prowadzi w stronę celu, czy też sygnalizuje bandzie wygłodniałych błotniaków ich aktualną pozycję.
Przystanął, dotknął zimnego kamienia, trójka bohaterów idąca przed nim całkowicie zignorowała fakt, że właśnie przekraczali coś na kształt kamiennej bramy. Była zdewastowana, poważnie nadgryziona zębem czasu. Nie zdołał przeczytać napisu wyrytego w kamieniu. Stworzył kulę czarnej energii, po chwili prychnął, nie wierząc we własną głupotę. Wzruszył ramionami, może to i lepiej, pewne rzeczy powinno zostawić się w spokoju. Ruszył w drogę doganiając przyjaciół, za plecami pozostawił w mroku napis: bellum omnia contra omnes…
Niespodziewanie wyłonili się z mgły i stanęli na przestronnym dziedzińcu. Wokół walało się mnóstwo śmieci, porwane proporce, połamane włócznie, porzucone, wyszczerbione miecze. Ruda skrzywiła się na widok kościotrupów, które zewsząd uśmiechały się do przybyszy bezczelnie szczerząc zęby. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach, szczelniej otuliła się płaszczem.
– Dwór królewski po zbóju – krzyknął Tomasz płosząc kruki wijące gniazda na blankach. Nawet echo nie raczyło mu odpowiedzieć.
Miłosz podrapał się po głowie. Naprawdę niewiele z tego wszystkiego rozumiał. Pikanie ustrojstwa nie ustawało nawet na moment, tuż przed nim znajdował się cel wyprawy. Jednak cóż za król mieszka w opuszczonym zamku sprawując pieczę nad krainą umarłych? Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Entuzjazm wojownika znacząco osłabł, nieumarli nie mieli zbyt urodziwych córek. Może znajdzie jakiś epicki miecz, czym zrekompensuje trudy podróży do tej zapyziałej nory. Wyłączył bezużyteczne urządzenie. Złożył prostą pieczęć i wyciągnął z portalu miecz, który zarzucił na ramię.
– Wybaczcie moje drogie brak kultury, ale pójdę przodem – rzekł odchylając to, co pozostało z wielkich wrót wejściowych.
Tomasz zdjąć ze ściany starą pochodnię, podpalił ją odrobiną energii. Płomień migotał po ścianach korytarza, oświetlał stare obrazy średniowiecznych malarzy skupiających się na przedstawieniu scen walki pomiędzy dwoma królestwami. Mag przypatrzył się szczegółowym proporcom, wykrzywionym w bitewnym szale twarzom wojaków. Kiedyś wiele był oddał, by móc przenieść się do tamtych czasów. Jednak, gdy pomyślał, że z jego posturą i humorem mógł liczyć jedynie na dwa stanowiska społeczne: królewski błazen (w sumie nieźle) lub wioskowy idiota (cholernie źle).
– E, Picasso! Rusz się spod tego bohomazia – warknął Miłosz z głębi korytarza.
– Picasso był malarzem, mogłeś zarzucić jakimś nazwiskiem znanego krytyka sztuki – odparł mężczyzna dołączając do grupy z przewodnikiem na czele.
– Nie znam żadnego.
– W sumie ja też nie… Zresztą znasz jakiegokolwiek znanego krytyka z obojętnie jakiej dziedziny? Podobno krytykami zostają ci, którym się nie udało czegoś zrobić i teraz plują jadem. Taki dużo wyższy poziom hejtera.
– Jakby się tak nad tym zastanowić, to rzeczywiście coś w tym jest – wojownik podrapał się po swojej brodzie upośledzonego wikinga.
– Możemy już się ruszyć? Trochę tu zimno – upomniała ich Ruda.
– Rozmawiamy o sztuce kobieto! – zaprotestowali, lecz posłusznie ruszyli dalej.
Minęli komnaty służby, w ogromnych kamiennych piecach znajdowały się serca szczurzych kolonii. Gryzonie pędziły po posadzce umykając przed światłem pochodni. Jeden ze szkodników wpadł w pajęczynę. Był niczym mucha złapana w sieć, próbował się uwolnić, lecz z każdym ruchem mocna niczym stal pajęczyna krępowała mu łapy. Z pod sufitu spadł łowca wielkości pięści dorosłego mężczyzny. Przebił miękkie szczurze futerko kłami jadowymi, wprowadzając substancję paraliżującą do krwioobiegu ofiary.
– Czym oni karmili te pająki? – wybuchnął zaskoczony wojownik. – Przecież to kurestwo jest gorsze niż te z ogrodowej chatki Sana.
– Tak, te kanapowe były mniejsze o połowę – zgodziła się dziewczyna.
Nie zamierzał wdawać się w dyskusje na temat wielkości pajęczarzy w sanowej kanapie. Wystarczy, że odcierpiał swoje, gdy był zmuszony przebywać w tej izbie tortur, otoczony lepką siecią i obserwowany przez niezliczone ilości oczu. Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Pozwolił, by mag szedł przodem, w zamku mogły pozostać jakieś pułapki czyhające na rabusiów.
Wreszcie dotarli do sali tronowej. Światło padało prosto na majestatyczną postać stojącą na poczerniałej, dawniej szkarłatnej tkaninie. Kobieta była olśniewająco piękna. W najśmielszych snach nie spotykało się takich anielic jak stworzenie stojące tuż przed nimi. Odziana w alabastrową suknię rozłożyła ręce w geście powitania.  Miłosz pogratulował sobie w duchu niezawodnej intuicji. Nareszcie wygrał życie, księżniczka z błękitną krwią czekająca na rycerza przybywającego na białym koniu. Co prawda nie był rycerzem, ani nie potrafił jeździć konno, ale w dzisiejszym czasach nie powinna zwracać uwagi na takie drobnostki.
Zbliżył się do niewiasty, nie zwracał uwagi na ostrzegający syk Tomasza. Mag i te jego złe przeczucia, choć raz powinien zobaczyć świat w jaśniejszych barwach. Nie warto się nim teraz przejmować. Jedyne co się liczyło to jej dotyk, uśmiech, który posłała w jego stronę był jak ciepło kominka w chłodny, jesienny wieczór. Wyciągnął dłoń, przyklęknął z szacunkiem czekając aż pozwoli dotknąć swej śnieżnobiałej skóry. Skinęła głową wyciągając rękę do swojego rycerza. Nie wierzył własnemu szczęściu, to było zbyt niewiarygodne, by mogło być prawdziwe. A jednak…
Jego dłoń zetknęła się z nieprzyjemnym chłodem, przeniknęła przez ciało księżniczki niczym przez mgłę. Kobieta nie przestawała się uśmiechać, on sam poczuł jak szczęście ulatuje i jest zastępowane przez inne, dość nieprzyjemne uczucie – rozczarowanie. Usiłował jeszcze dotknąć policzka niewiasty, twarz rozwiała się między palcami. Zacisnął dłoń w pięść zgniatając resztki zwodniczego dymu. Rozczarowanie zaczęło zmieniać się w niepohamowaną wściekłość.
Znieruchomieli. Ktoś walnął w nich wysokopoziomowym zaklęciem petryfikacji. Mogli jedynie bezradnie rozglądać się po pomieszczeniu, w którym nagle zapłonęły pochodnie. Przy podniszczonych kolumnach spoczywały ciała w różnym stopniu rozkładu, pod ścianą leżały różnokolorowe proporce, jakby ktoś je kolekcjonował przez kilka wieków. Na tronie siedział mężczyzna ubrany w szatę przypominającą ubabrany worek po ziemniakach. Zanosił się śmiechem patrząc na czwórkę bohaterów, a szczególnie na Miłosza usiłującego przełamać zaklęcie siłą woli. Tomasz wiedział, że wszelki próby nie przyniosą rezultatu, czar był zbyt silny.
– I już tak nie kozaczymy, prawda? Taki silny, bohaterski, z rozdmuchanym ego dorównującym dawnym bohaterom, lecz z drugiej strony naiwny, wręcz głupi. Księżniczki się zachciało, idioto? – parsknął chłop schodząc z tronu.
Uderzył Miłosza pięścią w twarz. Poprawił kopniakiem, przewracając wojownika na zimną posadzkę. Szyderca wyglądał jak rzeźba, którą ktoś odłożył do schowka, by nie przeszkadzała. Zaklęcie rzeczywiście było silne, mógł jedynie obserwować jak ten skurwiel pastwi się nad jego ciałem oraz delektować się bólem przychodzącym z każdym ciosem. Zabiję go. Jeszcze nie wiem jak, ale go zabiję. Myśl o zemście tłukła się po umyśle Zabójcy zupełnie jak mucha nie mogąca wylecieć na zewnątrz, wciąż obijająca się o taflę szkła.
– Powiedzieć wam dowcip? – zapytał odwracając się do pozostałych. – Jak zwabić w pułapkę romantyka? Nikt nie wie? Wystarczy zamachać mu nadzieją przed oczyma! Żałosne gówno!
Tomasz poczuł jak nieznajomy zbiera energię magiczną, ciała zaczęły powstawać, chwytały za broń i tarcze. Otoczyły przyjaciół zwartym korowodem. Za chwilę w towarzystwie nieumarłych bohaterowie udadzą się do krainy przodków. Oczy błyskały złością w odpowiedzi na szmaragdowy blask w oczodołach szkieletów. Nekromanta klasnął w dłonie z uciechą.
– Nareszcie, skończy się to pajacowanie i zabawa w bohaterów. Do zwalczania zła są powołane odpowiednie instytucje. Nikt nie potrzebuje takich szumowin jak wy. Cóż, dla was to koniec, dla mnie bogaty początek, czas udać się do Inkwizycji po zapłatę. Żegnaj ostatni debilny romantyku, twoim przeznaczeniem było umrzeć w poprzedniej epoce, lecz dureń zawsze pozostanie durniem i spóźni się nawet na własną śmierć.
– Sam… kreuję… swoje… przeznaczenie… – wysyczał Miłosz przez zęby. Na więżącej go powłoce zaczęły pojawiać się pęknięcia. Kamienne płyty wokół wojownika zmieniały się w pył. Powietrze gęstniało, płonęło wokół ciała Szydercy, neutralnie zabarwiona energia magiczna przybrała fizyczną postać. Niczym węże utkane ze zwiewnych serpentyn oplatały Zabójcę krusząc zaklęcie petryfikacji. Czwarty poziom czaru? Kpina dla uwolnionej wściekłości jednego z ostatnich prawdziwych herosów tego świata.
Gwałtowny wybuch sprawił, że pozostałe bariery więżące bohaterów zmieniły się w strużki bezwartościowej energii. Ola z szybkością wkurwionej błyskawicy sięgnęła po rewolwery. Huk wystrzałów strząsnął pająki z sufitu, nabój przeleciał między żebrami nieumarłego. Kobieta zaklęła ponuro, skierowała lufę celując prosto w głowę najbliższego przeciwnika. Nacisnęła spust. Kościotrup uśmiechał się do niej białymi ząbkami z okropną dziurą pośrodku czaszki. Teraz już wiedziała jak się czują łucznicy w grach RPG próbujący załatwiać nieumarłych szyjąc tysiącem strzał z kompozytowych łuków. Bezużyteczne gówno. Prychając gniewnie wycofała się za rudowłosą.
Tymczasem Ruda śpiewała, chodziła i wyła niczym topiąca się dziewoja przy słowiańskim stawie. Tomasz, który ciskał kulami energii na prawo i lewo nie wiedział czy ma jej pomóc, czy dobić. Nagle zakończyła wyjątkowo wysoką nutę, pisnęła cicho i zamilkła. Przez posadzkę przebijały się pnącza nieznanej im rośliny, oplatały szkielety zmieniając je w mączkę kostną.
– Prościzna – rzekła otrzepując pyłek z rąk w teatralnym geście.
– Żyj sto lat a w momencie śmierci powiedz, że żyłeś o sto lat za mało, by poznać wszystkie moce rudego stworzenia – odparł Tomasz z nabożnym lękiem.
– Uznam to za komplement – mrugnęła w stronę przyjaciół.
Miłosz nie zwracał uwagi na to, co działo się wokół. Szedł przed siebie, jeszcze nigdy nie czuł się tak potężny. Kamienie pod jego stopami zmieniały się w pył, przez nadmiar energii z trudem oddychał. Ignorował te drobnostki, liczył się tylko cel, mężczyzna z rozszerzonymi źrenicami, w worku po ziemniakach. Szmaciarz, który sądził, że jest w stanie stawić mu czoła i dotrzymać kroku.
Błyskawicznie doskoczył do przeciwnika, złapał skurwiela za gardło i cisnął nim w kamienną ścianę. Uchylił się przed szmaragdową włócznią, chmura pyłu ograniczała widoczność, lecz instynktownie wyczuwał niebezpieczeństwo. Wyostrzone zmysły pracowały bez zarzutu. Chyba właśnie tak czuje się berserker wpadający w szał bojowy i zachowujący przy tym władzę nad racjonalnym myśleniem.
Wpadł za szmatławcem do kuchni przez utworzone przejście. Nekromanta krył się za jakimś podrzędnym sługusem, któremu Miłosz wyłupił jarzące się ogniki w oczodołach. Zmiażdżył szmaragdowe światło zaciskając palce w pięść. Sekundę później cios spadł na ramię mężczyzny, kolejny pogruchotał żebra, następny zmienił jego twarz w sałatkę z dużą ilością ketchupu. Otworzył portal wyciągając z niego dwuręczny miecz. Nie zważając na wrzaski skurwiela przybił oponenta do resztek dawnego stołu. Miecz wbił się głęboko w kamień.
Miłosz patrzył na nieruchome ciało i ochłonął. Energia rozproszyła się, szał bojowy minął. Została tylko pustka i smutek spowodowany brakiem kobiety, którą mógłby czcić, traktować jak królową, po prostu kochać. Niewesołe rozważania przerwał mu donośny śmiech, przerywany krztuszeniem się krwią.
– Jestem nieśmiertelny, nie możesz mnie zabić, głupcze, za głowy całej waszej hałastry jest wyznaczona wielka nagroda, w końcu umrzecie a oni… oni mnie uwolnią i obsypią złotem – rzekł chłop z szacie z worka po ziemniakach tak naprawdę będący nekromantą.
– Niech przyjdą… Ty zaś będziesz tu przez wieki bo tego miecza to nawet król Artur nie wyciągnie, miłego wiecznego spoczywania – ukłonił się Miłosz przechodząc przez rumowisko i dołączając do przyjaciół.
– Wszystko gra stary? – zagadnął Tomasz bacznie patrząc na przyjaciela.
– Bywało lepiej ale dam radę. Przydałaby się mi teraz jakaś dobra informacja.
– A mamy coś takiego, spójrz – powiedziała Olka prowadząc go za tron, na którym wcześniej siedział obwieś. Za królewskim siedziskiem znajdowała się duża, złota skrzynia. – Co ty na to?
– No, to, to ja rozumiem, nareszcie jakieś itemy za ten badziewny quest – zatarł dłonie z uciechą.
Chwilę trwało zanim udało mu się dobrać do zawartości skrzyni. Złamał trzy wytrychy, rzucił dziesięć przekleństw i pięć wulgaryzmów oraz wyszczerbił legendarny miecz złotego orła. W końcu drżącymi palcami otworzył zamek, uchylił wieko, po czym zaklął siarczyście wyjmując lusterko. Już miał ze złością rozbić narcystyczny przyrząd zapewniając sobie tym samym siedem lat nieszczęścia, gdy Tomasz powstrzymał go zdecydowanym gestem i słowami:
– Poczekaj, czy to nie jest lusterko, które pokazuje najpiękniejszą kobietę na ziemi? Wybrankę serca? Prawdziwą księżniczkę? – zapytał uważnie obserwując rzecz trzymaną w ręce Szydercy.
– W sumie… – nadzieja ponownie odżyła w sercu wojownika. – Warto spróbować. Lustereczko powiedz przecie, któż jest najpiękniejszy w świecie?
Lustrzana tafla zamigotała, pojawiło się srebrzyste światło, które na moment ich oślepiło. Gdy odzyskali wzrok z lustra spoglądała na nich twarz Tomasza. Miłosz spojrzał na lustro, na towarzysza, znowu na przyrząd. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy? Teraz wpadł w jakąś tomaszocepcję. Dziewczyny nie wiedziały co powiedzieć, tylko patrzyły na oniemiałego Miłosza.
– Może tu jest jakiś przełącznik lub jest popsute – powiedział mag zabierając lustro i odwracając je w celu znalezienia jakiegoś przełącznika, czy czegoś w tym guście. Może było ustawione na najbrzydszego człowieka o szlachetnym sercu. Któż to wie?

W myśl ody do turpistów. Miłosz spojrzał przyjacielowi przez ramię i wybuchnął śmiechem, dziewczyny przycisnęły palce do ust, by nie wybuchnąć wesołym rechotem. Tomasz poczerwieniał na policzkach, schował lustro do wewnętrznej kieszeni szaty, wstał bez słowa i wyszedł na dziedziniec. Wojownik z kpiną wymalowaną na obliczu złożył dłonie, wykonał pieczęć, jednoręczny miecz zarzucił na ramię. A jednak było warto – pomyślał idąc za dziewczynami w stronę zachodzącego słońca.

Komentarze