Na ratunek Mini-Sanowi!

#zabójcy #chaos

Nastała niedziela. Pan Ciemności mógł wreszcie wyciągnąć kopyta – niestety nie w sensie, że umrzeć – i się trochę poopierdalać. Cały tydzień zleceń, ratowania świata i znoszenia towarzystwa Miłosza sprawił, że czuł się jak chomik kręcący się w kołowrotku, który ma dostarczyć energii jakiejś ogromnej maszynie. W grę wchodził rdzeń potężnej stacji kosmicznej lub skomputeryzowana wersja roztrząsacza obornika.

Obudził się jak zwykle o siódmej, przeklął nawyki starczego organizmu i usiłował ponownie zapaść w sen. Po kwadransie kręcenia się dupą po barłogu, na który składała się sterta szmat, dawniej będąca tomaszowymi koszulkami, założył na stopy kruczoczarne papcie i poszedł umyć mordę.
Chłodna woda przegoniła z powiek resztkę snu i nocnych marzeń. A może były to koszmary? Nie pamiętał. Oparł się dłońmi o umywalkę, rzucając swojemu odbiciu zniechęcone spojrzenie.
– Kurwa, nie wychodzę dziś z pokoju. Świat może się walić, palić, gwałcić i rabować, mam wolne – oznajmił a odbicie Czarnego Pana przytaknęło stanowczo.
Wyszedł z łazienki, zarzucił na plecy szlafrok i rozejrzał się wokół w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Jego spojrzenie padło na stos kolorowanek dla dorosłych. Już wiedział, co będzie dzisiaj robił. Otworzył barek i nalał sobie drinka. Zamoczył usta, oblizał wargi językiem i cmoknął z uznaniem, ciesząc się smakiem siedmioletniego rumu zmieszanego z colą.
Rozległo się pukanie do drzwi. Ciśnienie podskoczyło mu z szybkością błyskawicy, już miał wrzeszczeć, że przecież dzisiaj niedziela i nie ma go dla nikogo, lecz ciekawość zwyciężyła. Doskoczył do klamki, otworzył drzwi i znieruchomiał. Miał wrażenie, że jego serce stanęło i za chwilę przywita się ze Świętym Piotrem lub uściśnie rękę Belzebubikowi.
– Tomaszu… Ratuj… – szept Sanuszka brzmiał jak u osoby, która już dawno pożegnała się z tym światem. Próbowała powiedzieć coś jeszcze, lecz nie była w stanie. Z każdą sekundą jej ciało traciło na materialności. Zupełnie jakby gigantyczny duchowy odkurzacz wciągał sanowe jestestwo w międzywymiar.
Podniosła rękę w stronę Tomasza. Chciał ująć jej dłoń, lecz ta rozwiała się jakby była stworzona z mgły. Jedno mrugnięcie później i po Sanuszkach nie było nawet śladu. Zupełnie jakby nigdy nie istniała.
Pan Ciemności wpadł w panikę, oparł się o ścianę, próbował zaczerpnąć powietrza. Czarna energia wystrzeliła z koniuszków palców maga i osmaliła podłogowe panele. Zaczynał tracić kontrolę, demoniczny kolec wystrzelił z przedramienia, rozcinając szlafrok. Przygryzł wargi, pojedyncza kropla krwi spłynęła po brodzie.
Miłosz! Musiał jak najszybciej do niego dotrzeć i powiedzieć mu, co się stało. Odetchnął głęboko, demon cofnął się warcząc z niezadowolenia. Tomasz miał to głęboko w dupie. Poprawił zsuwający się szlafrok i popędził w stronę pokoju Szydercy. On na pewno będzie miał jakiś pomysł.
Knykcie maga raz po raz uderzały w drewno. Po pięciu minutach bezowocnego pukania jego cierpliwość się skończyła. Zebrał energię i wypieprzył drzwi z zawiasów. Stanął w progu, zmrużył oczy, usiłując zobaczyć cokolwiek poza złotą poświatą, bijącą z wnętrza pomieszczenia. Wystrojem pokój przypominał jedną z królewskich komnat.
Na środku stało łóżko z wysokim baldachimem, gdzie zwykł sypiać jeden z Zabójców. Posłanie było puste. Ogromna poducha tkwiła na jednym z jego końców, poskręcane fałdy kołdry przypominały kłębowisko węży. Brakowało złotego prześcieradła.
Tomasz przetarł oczy, usiłując dostrzec coś więcej. Obok łóżka pojawiła się szafka nocna, zaraz po niej zauważył stojak, na którym wisiała lekka zbroja wysadzana drogimi kamieniami. Tuż przy pancerzu stała zwiewna postać, która wydawała z siebie odgłosy jakby zmagała się z długotrwałym zatwardzeniem. Chybotała się na prawo i lewo a do potępieńczych jęków dołączył dziwny metaliczny dźwięk.
Zjawa wyciągnęła przed siebie ręce pokryte złotym suknem, zajęczała opętańczo i ruszyła w stronę maga. Uczyniła kilka kroków i… Nie zauważyła, że prawą stopą przydepnęła sobie przebranie. Prześcieradło zsunęło się na podłogę, ukazując światu rozczochraną blond czuprynę oraz resztę miłoszowej postaci.
Wojownik w bokserkach i piżamowej, porozciąganej koszulce wciąż brnął przed siebie, trzymając w rękach metalowy kubek oraz łyżkę. Wyjaśniło się skąd pochodził ten dziwaczny metalowy stukot. Miłosz lekko uniósł jedną powiekę, wydał z siebie kilka niezbyt przekonujących jęków i w końcu otworzył oczy. Z rezygnacją wrzucił łyżeczkę do kubka i całość odłożył na nocną szafkę. Rozmowa z Tomaszem była nieunikniona.
– Skończyłeś wreszcie? To świetnie! – krzyknął mag i zaczął chodzić po pokoju w celu zebrania myśli. – Olkę nam porwali! Odeszła! Rozpłynęła się w powietrzu!
– Pewnie poszła do sklepu po ser – mruknął Miłosz, który dyskretnie przesuwał się w stronę łóżka.
– Słuchaj, rozmyła się na moich oczach! To poważna sprawa, jeszcze nigdy czegoś takiego nie wiedziałem – gestykulacja Tomasza stała się nad wyraz żywiołowa.
– Jakoś mnie to nie dziwi – ziewnął wojownik nakrywając się kołdrą.
Mag zebrał energię i baldachim uległ dezintegracji. Pokój wypełnił swąd spalonego materiału. Miłosz wyskoczył z łóżka jak oparzony i usiłował stłumić czerń, uderzając w nią poduszką. Równie dobrze mógł usiąść przy posłaniu i spokojnie patrzeć, jak obszyte złotą nicią prześcieradło zmienia się w proch.
– Wiesz ile to kosztowało? – oskarżycielski paluch został wycelowany w maga.
– Gówno mnie to obchodzi! Chyba są ważniejsze rzeczy od twojego snu, pieniędzy i tych tandetnych przedmiotów! Ile razy ci ratowała dupę? Mógłbyś przynajmniej raz zachować się przyzwoicie! – wywrzeszczał Tomasz na jednym wydechu. – Zresztą, po co ja w ogóle do ciebie przyszedłem?
Pan Ciemności wypadł z pokoju przyjaciela. Z szybkością błyskawicy popędził do siebie, ubrał się i wyposażył w niezbędniki maga – komórkę, gumkę do włosów oraz portfel z dokumentami, wśród których walało się kilka monet na przejazdy autobusowe. Związał włosy idąc w stronę przedpokoju, chwycił za klamkę i dopiero teraz zauważył, że Miłosz deptał mu po piętach.
– Jeszcze cię zabiją i nie będę miał się z kogo śmiać – mruknął sucho wojownik, walcząc z długimi sznurówkami przy butach.
Tomasz powstrzymał się od komentarza. Dobrze było mieć wsparcie. Wspólnie wyszli z mieszkania w chłodne powietrze przemijającego lata. W ostatnich dniach temperatura spadła o całe dziesięć stopni. Jeszcze nie piździło jak w kieleckim, ale było wystarczająco zimno, by właściciele bloków zdecydowali się na wcześniejsze rozpoczęcie sezonu grzewczego.
Wojownik kichnął, wyciągnął z kieszeni jedwabną chusteczkę i wysmarkał nos. Krytycznym spojrzeniem ocenił wydmuchaną substancję o konsystencji ciepłego budyniu. Wzruszył ramionami i schował chustkę wraz z zieloną zawartością do kieszeni. Pożałował tych dwudziestu złotych przekazanych cygance, która zapewniała go, że tym banknotem kupuje sobie immunitet na katar i przeziębienie.
Pan Ciemności zatrzymał się na przejściu dla pieszych. Sięgnął po komórkę, przez chwilę grzebał w kontaktach, w końcu wybrał właściwy numer. Gdy przyłożył aparat do ucha, zapaliło się zielone światło. Ustępował ludziom idącym z naprzeciwka. Kątem oka zauważył jak Miłosz zderza się barkiem z jakimś przedstawicielem naczelnych, odzianym w gustowny dres.
Skinął na przyjaciela, by ten odpuścił, nie mieli czasu na uczenie pospólstwa. Po ostatniej akcji dostali nawet oficjalne pismo od dyrektora szpitala miejskiego z prośbą o zaprzestanie burd, gdyż nie ma już miejsca na oddziałach urazowych. Westchnął ciężko, gdy sroga pięść miłoszowej sprawiedliwości grzmotnęła dresa w mordę.
– Siemaneczko – rozległ się głos w słuchawce, prawie zagłuszony małpim rechotem. – Chwileczkę.
Mag odsunął słuchawkę od ucha, nawet z tej odległości słyszał zwierzęce wrzaski, które mieszały się z kurwami rzucanymi na prawo i lewo. Obstawiał jedno z dwóch wydarzeń. Albo ten wredny małpiszon zaczął rzucać odchodami, albo ukradł resztki destylatu i robi burdę, domagając się bananów i panienek. Niekoniecznie w tej kolejności.
– Halo? – zapytał Tomasz ostrożnie, gdy w komórce ucichły odgłosy szamotaniny.
– Hej, już jestem. Macie kłopoty – stwierdził damski głos. – Zatrzymaj się.
Tomasz przystanął, bacznie rozglądał się wokół, słuchając instrukcji rzucanych mu przez telefon. Obserwował mężczyznę idącego ulicą, facet był wyraźnie zestresowany, rozglądał się na boki, trzymając dłoń na wysokości brzucha. Wolną ręką od czasu do czasu drapał się po rzadkiej, kiepsko przystrzyżonej brodzie. Noszone przez niego szerokie, za duże o parę numerów spodnie, odznaczały się dwuznaczną wypukłością.
Nagle mag rzucił aparat przyjacielowi, który złapał go ze zręcznością upośledzonego słonia w fabryce krasnali ogrodowych. Tomasz dopadł do gościa i złapał go za kark, drugą ręką unieruchamiając mu prawą dłoń. Facet opierał się dłuższą chwilę, szamotanina wzbudziła spore zainteresowanie wśród przechodniów, lecz nikt nie zareagował. W końcu gościu odpuścił.
– Oddawaj to – warknął Tomasz.
– Zrozumcie… to okropna pijawka… ja dłużej tego nie wytrzymam – skamlał mężczyzna, sięgając pod sweter i wyciągając zza paska sporej wielkości siekierę.
– I żebym cię tu więcej nie widział! – mag puścił niedoszłego żonobójcę i pogroził mu palcem.
Dodatkowo skinął głową, żeby zgodzić się na pomysł Miłosza, który patrzył się w jego stronę jak kot, dopraszający się żarcia. Wojownik zasadził mężczyźnie kopa w dupę, tak silnego, że ta bolała skurwiela przez następny miesiąc. Mag zebrał energię, zniszczył siekierę i odebrał telefon od przyjaciela.
– Dobra jesteś – rzucił w stronę aparatu.
– To moja praca. Ale do rzeczy. Musicie się spieszyć. Macie tylko trzy godziny, po ich upływie już nigdy nie zobaczycie Sanuszka.
– Czyli w sumie, że co?
– Eh, zapomniałam, wy nie macie daru i trzeba wam wszystko tłumaczyć krok po kroku. Macie ruszyć dupy i być u mnie najszybciej jak to możliwe.
– Zrozumiano.
Pół godziny później dwóch Zabójców weszło do obskurnej klatki schodowej. W przejściu minęli przedstawiciela klasy niższej, wielbiciela wysokoprocentowych trunków, zdobywanych dzięki innowacyjnej metodzie o nazwie: „Poratuj kierowniku”. Otoczył ich smród dawno niepranych skarpet.
Witani napisami informującymi, który z lokatorów jest prawilny i kogo powinno się jebać, wspięli się po schodach na drugie piętro. W korytarzu unosił się zapach tytoniu kiepskiej jakości. Pod jednym z mieszkań, na plastikowym krześle ogrodowym siedziała starsza kobieta, skręcająca papierosy. Obrzuciła przybyszów niechętnym spojrzeniem.
Stanęli przed właściwymi drzwiami, do których przybity był dziwny, srebrny symbol, przypominający węża, pożerającego własny ogon. Spojrzeli po sobie. Miłosz uśmiechnął się i załomotał knykciem w sosnową deskę. Tomasz doskonale wiedział, że jego towarzysz zastosował chwyt ze szkoły podstawowej. „Ja pukam, ty mówisz”. Standard.
Drzwi uchyliły się a oni odskoczyli jak oparzeni. Uderzył w nich podmuch gęstego powietrza, w którym mieszały się przeróżne zapachy, tworząc zaduch nie do wytrzymania. Pan Ciemności zakrył usta rękawem szaty, zrobiło mu się niedobrze, lecz nie zwymiotował. Dzieciństwo spędzone na wsi uodporniło go na całą gamę przykrych zapachów. Natomiast na twarzy Miłosza pojawił się odcień butelkowej zieleni i poczuł w ustach smak ostatnio zjedzonego posiłku.
– Nareszcie jesteście! Co się tak krzywicie? Nie ma czasu, właźcie!
Dziewczyna o burzy płomiennorudych włosów zaprosiła mężczyzn do środka. Zabójcy niechętnie przekroczyli próg i znaleźli się w mieszkaniu szamanki. Lokum urządzone było w stylu, który Tomasz roboczo nazwałby „cotokurwajestizm”. W przedpokoju, gdzie zostawili płaszcze i zdjęli obuwie, wisiały skurczone głowy, przynajmniej niektóre wyglądały na ludzkie.
Na szafce tkwiła spłowiała wężowa skóra. Tuż obok była misa z kilkoma rodzajami kości. Atmosferę horroru dopełniała zasuszona dłoń powieszona na ścianie. Przeszli do salonu i zajęli miejsca w głębokich fotelach dla gości. Miłosz wskazał ogromny słój, stojący przy szklanej kuli do wróżenia. Naczynie wypełnione było gałkami ocznymi.
– Ty, stary, mrugnęło do mnie. Chyba mnie podrywa – zarechotał wojownik.
Dłoń niepokoju ponownie zacisnęła się na gardle maga, więc nie rozbawił go rzucony komentarz. Miał nadzieję, że Olce nic się nie stało, że jest bezpieczna. Rewolwerowiec była niezastąpioną częścią Trójcy. Bez niej to zostaje tylko dwójca a to naprawdę chujowo brzmi. Zresztą w dzisiejszych czasach kobieta musi uczestniczyć w ważnych przedsięwzięciach, decydujących o losach świata. Tomasz już widział te artykuły i nagłówki, oskarżające Zabójców o dyskryminacje płci pięknej. Inne insynuacje pojawiłyby się równie szybko.
– Martwisz się o nią, prawda? – zapytała szamanka.
Skinął głową. Rudowłosa złożyła dłonie i spojrzała na maga. Miał wrażenie, że zagląda mu prosto w duszę. Świdrujące spojrzenie zielonych oczy spoczęło również na wojowniku, który za bardzo się tym nie przejął. Szamanka westchnęła ciężko, poprawiła włosy, które poprzecinane były wplecionymi wstążkami.
– Wiesz, ja bym ci tu machnął coś innego na ścianach. Tapeta w romby wyszła z mody jakieś sześćdziesiąt lat temu. Ja bym tu widział coś ekstrawaganckiego, jakieś czaszki, czy inne nietoperze – stwierdził Miłosz rozglądając się po salonie.
Ponownie został zignorowany. Ruda sięgnęła za siebie i pokazała im niewielkie drewniane pudełeczko. Na stół posypały się kości, żadna nie spadła na podłogę. Tomasz pochylił się nad stołem, przekręcił głowę w prawo i czekał na wyjaśnienia. Wróżbiarstwo i inne sposoby na poznanie przeszłości i przyszłości były dla niego czarną magią.
– Tak jak za pierwszym razem, nic się nie zmieniło – cmoknęła rudowłosa czarnymi ustami. Położyła dłoń nad stołem, wystawiła palec wskazujący, zakończony długim paznokciem, pod którym tkwiły grudki ziemi.
– Widzisz? To on.  Żniwiarz.
– Miecz Stwórcy? Pan Umarłych? Czyściciel? – wyszeptał Tomasz.
– Taaak – po twarzy szamanki spłynęła łza, rozmywając ciemny tusz. – Widzę jak ją zabiera.
– Musimy to przerwać! Zrobić coś! Czemu tak spokojnie na to patrzysz? – uczucia maga zaczęły przejmować kontrolę.
– To przeszłość. Przeszłość, która została zmieniona i wpłynęła na teraźniejszość oraz przyszłość. Teraz nie ma już dla niej przyszłości. Teraźnie… – głowa wieszczki opadła na ramię, jej oddech stał się wyrównany i spokojny.
– Pierdoli takie głupoty, że sama nie wytrzymała – zaśmiał się Miłosz.
– Zamknij się, to nasza jedyna szansa, żeby uratować Sanuszka. Zrób coś w końcu, a nie tylko siedzisz i gapisz się na te ślepia!
– Ale co ja mogę zrobić? – zerknął na porozrzucane kości i pochylił się nad stołem. – W sumie…
Palce Szydercy zatrzymały się dwa milimetry nad jedną z kości. Zerknął na szamankę, kropla śliny oderwała się od jej ust i spłynęła po brodzie. Próby zbudzenia jej klasycznymi metodami mogły się skończyć dość tragicznie. W grę wchodziła utrata duszy, wieczne potępienie a nawet pojawienie się przedwczesnych zmarszczek. Tutaj trzeba było subtelności, delikatności i przede wszystkim dogłębnej znajomości ludzkiej psychiki.
Miłosz doskonale wiedział, że w każdej istocie tkwią elementy, które można wykorzystać w różnych sytuacjach. Trzeba tylko wiedzieć jak to zrobić. Wysunął koniuszek języka w najwyższym skupieniu. Tomasz sięgnął po chusteczkę i otarł strużkę potu, spływającą po skroni przyjaciela. Palce wojownika dotknęły kości i przesunęły ją odrobinę na lewo.
Głęboko zakorzenione geny przedwiecznego Janusza, będące dotychczas w uśpieniu, zareagowały natychmiast. Informacja błyskawicznie wdarła się do mózgu, sądząc, że ktoś właśnie zmienił telewizyjny kanał. Wieszczka złapała Miłosza za rękę i otworzyła oczy. Dość przytomnie spojrzała na rozrzucone kości, wykrzywiła wargi.
– Jeszcze raz dotknij moich znaków a stworzę taką klątwę, że nawet po dupie nie będziesz mógł się podrapać – syknęła, puszczając dłoń wojownika.
– Możesz powiedzieć jak możemy uratować Olkę? – Pan Ciemności usiłował przywrócić rozmowę na właściwe tory.
– Co? Jaką Olkę? Aaaaaa… Tak. Pamiętam – kobieta wstała i poszła do kuchni. Zabójcy usłyszeli jak otwiera szafki, mruczy coś do siebie pod nosem. W końcu wróciła, niosąc przezroczysty flakonik, wypełniony fioletową substancją.
– Powinno starczyć dla was obu. Weźcie po sporym łyku.
– I co się stanie?
– Teoretycznie to cofniecie się w czasie, przynajmniej wasze umysły to zrobią. Będziecie mogli oddziaływać na świat, wiecie, przesuwać przedmioty i tak dalej. Mimo to spróbujcie za bardzo nie namieszać. Nawet drobna zmiana może mieć kolosalny wpływ na przyszłość – ostrzegła wróżbitka.
– Wiemy, nie jesteśmy idiotami…
– Ja pierdzielę! Ale to śmierdzi! – wykrzyknął Miłosz, który właśnie odkorkował buteleczkę. – Pijesz pierwszy.
Tomasz wiedziony naukową ciekawością uważnie obejrzał specyfik. Był dosyć gęsty, po przechyleniu naczynia leniwie sunął po szklanej ścianie. Konsystencją przypominał rozgotowany bigos lub zielony kisiel, pojawiający się w trakcie kataru. Zapach przywodził na myśl dworzec autobusowy w upalny dzień, po brzegi wypełniony pijaczkami. Odór potu mieszał się z zapachem starego moczu.
Zamknął oczy, przełknął ślinę i przechylił naczynie. Smakowało potwornie, zupełnie jak zupa pomidorowa robiona przez Sana. Złapał się za brzuch, ostatkiem sił powstrzymał odruch wymiotny. Czuł się jak na makabrycznym kacu. W myślach błagał, żeby to kurestwo zaczęło już działać.
Nagle wszystko znikło, stało się lżejsze, jakby bezcielesne. Spojrzał na dłonie, były na swoim miejscu. Klepnął się w pierś, wzruszył ramionami, wyglądało na to, że wszystko w porządku. Rozległo się ciche pyknięcie, przypominające wypuszczenie na wolność zabójczego bąka. Pojawił się Miłosz, otworzył jedno oko, dostrzegł maga i wyraźnie się rozluźnił. Chyba nie do końca ufał specyfikom, warzonym przez rudowłosą szamankę.
– Gdzie jesteśmy? – wyszeptał, rozglądając się po pomieszczeniu.
Pokój w którym wylądowali był okropnie zagracony. Wszędzie walały się pluszowe misie, pandy i inne żyrafy. Przy ścianie stała półka wypełniona książkami dla dzieci. Obok łóżka stała mała szafka z uchylonymi drzwiczkami. Z wnętrza wysypywały się pędzle i mazaki oraz naprędce upchnięty blok rysunkowy.
Tomasz poprawił okulary, na gładkiej powierzchni ściany dostrzegł komiksowy bazgroł, na którym piękna księżniczka tłumaczyła okropnemu smokowi, że być złym po prostu nie wypada. Smok w skupieniu kiwał głową, lecz bardzo burczało mu w brzuchu. Na ostatnim obrazku baśniowy stwór uśmiecha się i wypluwa złotą koronę, która wcześniej tkwiła na głowie księżniczki.
Pan Ciemności przyłożył palec do ust, chwycił za klamkę i delikatnie popchnął drzwi. Przez powstałą szparę zauważył kilka osób krzątających się w kuchni. Prawdopodobnie szykowali kolację. Zauważył małą dziewczynkę, która z uporem maniaka usiłowała pokroić zielone warzywo. Problem był w tym, że w malutkiej rączce trzymała łyżkę.
– Ogórek, ogórek zielony – usłyszał rezolutny głosik.
Nagle ktoś popchnął drzwi tak mocno, że dwójka bohaterów została przygnieciona do ściany. Ściśnięci niczym sardynki w metalowej puszce patrzyli jak tajemniczy, wysoki jegomość wchodzi do pokoju i siada na łóżku. Dziwny gość rozejrzał się wokół, westchnął ciężko i sięgnął pod czarny płaszcz. Wyciągnął podręczny notes i zaczął uważnie studiować zawarte w nim zapiski.
– Ty, stary, to jest niby Żniwiarz? – burknął Miłosz półgębkiem.
– A skąd ja mam to kurwa wiedzieć? – odparł mag. – Przecież jeszcze nie umarłem.
– W sumie to umierałeś już tyle razy, że mogłeś coś zobaczyć. Wiesz, światełko w tunelu, siedemdziesiąt dwie dziewice, piotrową bramę, czy może salę Ordyna.
– Nie, nic nie widziałem.
– No to spójrz na niego. Przecież to chuchro. Wygląda jakby sam mój pierd mógł unieszkodliwić go na dekadę.
– Pozory mylą. Zresztą poczekaj, trzeba to jakoś ostrożnie rozegrać.
Tomasz delikatnie popchnął drzwi, uważając by obyło się bez skrzypnięć. Władca Śmierci rzeczywiście wyglądał dość niepozornie. Na pierwszy rzut oka nie różnił się od szczupłego nastolatka, który w młodzieńczym buncie znalazł ukojenie w gotyckiej modzie. Brakowało jedynie długich włosów oraz stosownego nakrycia głowy.
– A ty co, kurwa jego w dupę jebana mać, wyprawiasz, gościu? – Miłosz majestatycznie stanął przed Wysłannikiem Śmierci, który zaskoczony wypuścił notatnik z ręki. – Ty będzie naszego Sanuszka zabierał? O ty kutasiarzu, ty, ty...
– Przepraszam za kolegę, jest trochę impulsywny – przerwał Tomasz, chwilowo łagodząc sytuację, po czym sam nie wytrzymał. – Co ty sobie myślisz, że ja będę stał i się patrzył jak mi przyjaciele znikają, skurwielu? Legitymację poproszę!
Przestraszony Kostuch drżącą dłonią sięgnął do kieszeni i podał Tomaszowi świeżo zalaminowany dokument. Mag przez chwilę patrzył na dane gnojka, który ośmielił się wejść w drogę Zabójcom. Kątem oka zauważył rozbłysk jasnego światła. Podniósł rękę, prostym gestem przekazał przyjacielowi, żeby nie przesadzał.
– Hm, niby w porządku. I rada na przyszłość, jak już sobie robisz zdjęcie do legitymacji, to przynajmniej się ogól, pajacu – warknął, oddając dokument.
– Ale panowie, o co chodzi? Ja tylko wykonuję swoją pracę!  Wczoraj dostałem tę robotę i…
– Ja pierdolę, stażysta – Zabójcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Miłosz sięgnął po upuszczony notes.
– Słuchaj chłopie, ja wiem, że starasz się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej. Ja wiem, że rynek pracy jest, jaki jest w tym kraju. Ale wchodzisz nam w paradę a jak to mówią: biznes is biznes – powiedział Pan Ciemności, zbierając energię.
Młody urzędnik zakładów pośmiertnych z obawą zerknął na czarne błyskawice, pełzające po przedramieniu maga. A przecież ostrzegali go w biurze przed trójką pojebańców, którzy za nic mają wszelkie świętości. Myślał, że to zwykłe podśmiechujki, robienie sobie jaj ze świeżaka. Pierwsza poważna robota i taki pech. A mógł dalej robić kawę, to nie, musiał wychylać się przed szereg.
– Ej, gamoniu! – Miłosz zwrócił na siebie ich uwagę.
– Co?! – odpowiedzieli jednocześnie.
– Nie ty, gamoniu. Ty, gamoniu! Pozwól na moment. Widzisz to? – wojownik wskazał Tomaszowi pierwszy wers obficie poplamiony atramentem. Pan Ciemności zabrał notatnik, palnął się w czoło i podszedł do Kostucha.
– Czytaj, kurwa, pierwszą literę – poprosił uprzejmie.
– E no, to wygląda jak – stażysta delikatnie przechylił głowę w prawo. – S?
– A potem się ludzie dziwią, że społeczeństwo analfabetów, skoro nawet służby porządkowe mają z problemy z pisaniem i czytaniem. To „J” baranie, widzisz? Zresztą co to jest? Wysmarkałeś się w ten notes, czy co? Wstyd po prostu.
– Januszek? To nie był ten z ósmego piętra, co ciągle darł mordę? Pamiętasz? Jak jeszcze na studiach byliśmy – zamyślił się Szyderca.
– Ty, rzeczywiście. To ten Janusz! – ucieszył się Władca Ciemności. – To sprawę mamy załatwioną. Ty stąd spieprzasz i zajmujesz się tym dziadem. Jak zrobisz to wystarczająco szybko, to nie zadzwonię do twojego przełożonego.
– Dziękuję panowie. I przepraszam, sami wiecie jak jest. Człowiek ma rodzinę na utrzymaniu i po studiach pracy nie może znaleźć…
– Czy ja cię prosiłem o życiorys? Nie słyszałeś, co kolega powiedział? Wypierdalaj! – w dłoniach zirytowanego Miłosza pojawiły się krótkie miecze.
Wysłannik Śmierci zniknął z cichym pyknięciem. Zabójcy usiedli na łóżku. Mieli szczęście, że wysłano takiego szczyla. Z drugiej strony ciekawe, czy ta literówka była wynikiem przypadku, czy też umyślnych działań jakiegoś skurwiela. Przez chwilę panowała cisza, w czasie której słychać było jedynie ciężkie oddechy obu mężczyzn. W końcu Miłosz zapytał:
– Masz jakiś pomysł jak teraz wrócimy?
– Kurwa mać! Czułem, że ta rudowłosa wiedźma czegoś nam nie powiedziała!

Komentarze

  1. Zwrócę tylko uwagę na "świdrujące spojrzenie zielonych oczy", bo mam wrażenie, że powinno być "oczu" ;)
    A jak już przy tym jesteśmy, to się jeszcze dopytam o"salę Ordyna" - to literówka, czy jest, jak miało być? :)
    Poza tym nie ma więcej uwag, może poza "Możesz powiedzieć jak możemy uratować...", tak jakby powtórzenie, ale mało istotne :P Jeszcze gdzieś tam jakieś zjedzone ogonki, przecinki, ale to się już czepiać nie będę :P
    Poza tym podoba mi się, miło coś u Was znowu przeczytać :)

    A tak nawiasem, podoba mnie się ta kolorystyka :D

    Tyle, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha XD ja Ci dam za tę pomidorówkę! Była tylko trochę kwaśna... Śmietana tak ma.

    A poza tym podoba mi się zakończenie i ogólnie język opowiadania :)
    Tylko w scenie z klepaniem dresa byłam trochę zdezorientowana czy jest jedne, czy dwu, gdzie się biją i w ogóle. Poza tym zacnie, chyba Ci sie Panie Ciemności język wysublimował ;D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz