Układ

Zadanie czwarte dla Sana...

^^ Chyba moje ulubione jak dotąd. Nagięłam reguły i pozwoliłam sobie na trzy strony, zamiast dwu. Samo zakończenie nastręczyło mi trochę problemu, więc zasięgnęłam rady Wiedźmy Iki. Ale mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone.


#krótkie #2strony #shot_literacki #anioły_i_demony #diabeł #nadprzyrodzone #Kamael #Haniel

Leżała wtulona w niego, a jasne włosy rozsypane po pościeli zwijały się w sprężynki wokół jej kształtnych jak krople rosy piersi. Spod zawiniętego fantazyjnie prześcieradła wystawały pięty. Kołdra wykopana z materaca na podłogę towarzyszyła turlającym się z boku na bok butelkom, porozrywanym paczkom prezerwatyw i kłębkom chusteczek.
Przyglądał się jej pojękującej i śliniącej się przez sen. Nawet tak wyglądała jak anioł. Bez urazy. Miała długi nos, lekko piegowaty, szare wielkie oczy, włosy naturalnie blond mieniące się raz złotem raz bursztynem, maleńką bliznę na podbródku i drobne różowe usta. Była gibka i jak kotka i śmiała się jak delfin. Sam nie wiedział, co tak bardzo w niej go pociągało. Może otwartość i szczerość, gdy zaglądała mu w oczy i odgadywała myśli. A może stanowczość, gdy walczyła z wichrem na dziobie jachtu. On sam czarnowłosy, czarnooki, opalony jak na marynarza przystało, o ostrych rysach, gęstych brwiach i szpiczastym nosie był jej kompletnym przeciwieństwem. Bliżej mu było do płomieni piekieł niż błękitów. Dlaczego więc z nich zrezygnował? Dlaczego zawarł ten cholerny pakt? Odpowiedź znajdywał i gubił w powidoku jej ruchów, w brzmieniu jej głosu i głupich obrażonych minkach. Tak bardzo jej pragnął, bardziej niż wtedy, pierwszy raz. A teraz wciąż mu było mało i czuł wzmagającą się chciwość. Z każdym dniem i godziną zbliżającą go do końca.
Butelka brzęknęła o bok kajuty i jasnowłosa poruszyła się.
– Mm, ojej przyyyysnęłam – ziewnęła rozdzierająco. – Jaka pogoda na dworze?
– Bez zmian.
Uśmiechnęła się. Wiedziała, że nawet nie wyszedł na zewnątrz, ale to było ich hasło, że wszystko w porządku. Pogładził jej włosy, skroń i strząsnął niewidzialny pyłek z czubka nosa.
– Chodź, trzeba nasmarować liny – otrząsnąwszy senność jak zwykle w kilka chwil, spuściła nogi z łóżka i rozejrzała się w poszukiwaniu bielizny.
– Niedawno je konserwowaliśmy, jeszcze mamy czas – objął ją w pasie i pociągnął z powrotem w pościel. Ona jednak opierała się delikatnie. Ach to cholerne poczucie obowiązku.
– Nie, nie. Trzeba tu trochę ogarnąć. Poprawisz kurs, a ja zrobię coś do jedzenia dobrze?
– Nie jestem jeszcze głodny – rzucił naburmuszonym tonem, ale przyglądał się z przyjemnością jak się przeciąga i drepcze to tu to tam po kajucie, klaszcząc bosymi stopami w deski podłogi. Rzucił w nią poduszką, a ona sprawnie odrzuciła, tylko mocniej. Poległ z jaśkiem na twarzy.
– Daj jeszcze chwilę poleżeć nie zmrużyłem oka…
– To trzeba było też się zdrzemn… a nie….
Jej głos raptownie utonął gdzieś w szumie zatapiających go czarnych fal. Z paniką zamachał rękami, ale nie czuł ich. Tylko oganiające serce żelazną obejmą zimno i strach. Spadał, a fale napływały z boków tworząc bezdenny tunel, huk wzmagał się, a tuż pod nim rosła wyłaniająca się z tej ciemności czerwień.
„Nie” – pomyślał – „przecież to jeszcze nie czas…”
Szum raptownie ustał, tak samo ciemność zastąpił zwykły krajobraz. Stał na mierzei wśród śmieci wyrzuconych przez morze. Suche trawy przebijały się przez wydmy, a mewy skrzeczały opętańczo nad jego głową. Świeciło słabe poranne słońce i wiał delikatny wiatr. Przed nim stał niski mężczyzna… Nie. Przed nim stał ktoś, kto przy dużym astygmatyzmie, kilogramie dobrej woli i braku wyczucia realizmu mógłby uchodzić za niskiego mężczyznę. Tak naprawdę wyglądał jak kosmaty diablik. W dresie i japonkach.
– No i co, podpisało się cyrograf co? Sprzedawczyku pierdolony. – Jegomość miał głos przyjemny jak drapanie paznokciami po tablicy.
– I nic ci kurwa do tego – odparł splunąwszy uprzednio z odrazą.
– O wręcz przeciwnie kochanieńki. Bardzo mi do tego wszystko. Szefostwo jest wpienione jak jasny chuj. Myślisz, że to tak sobie można ot? Cyrografy z niebieskimi podpisywać? Tak bezkarnie, kurwa twoja mać? – zapytał kosmaty grzecznie.
Milczał, nie mając w zasadzie nic do powiedzenia. Dobrze wiedział, że jego dni będą policzone od chwili podjęcia tej durnej, bezsensownej decyzji. Widział też, że gdyby dać mu szansę, sto razy później postąpiłby tak samo.
– Dagonie, masz jeszcze szansę na lekką śmierć. Pójdź ze mną okaż skruchę, a tę pindę zlej ciepłym moczem. Ktoś tam po nią przyjdzie. Ale to szczegół, możesz jeszcze uniknąć jeszcze….
– Nie wydam jej – uciął cicho acz stanowczo. Zorientował się, że to tylko wizja, a posłaniec piekieł gówno mu może tutaj zrobić. Wiedział ponadto, że na wolnym morzu ma odrobinę atutów. Nie mogą go namierzyć, ma jeszcze odrobinę czasu.
– Dobrze ci radzę, masz ostatnią szansę – kosmaty poirytował się. Twarz poczerwieniała mu, a rysy zaostrzyły się tak, że przypominał japońską maskę demona oni.
– A ja ci radzę, spierdalaj – odparł z krzywym uśmiechem i wyrwał się ze snu.
– Wszystko gra? Chyba trochę odpłynąłeś? – Zawisła nad nim zaniepokojona. Założyła koszulkę na gołe ciało, ale zza dekoltu widać było apetyczne co nie co. Wezbrała w nim żądza i przez chwilę kotłowali się jeszcze na łóżku, ale uwolniła się zgrabnie i uciekła na pokład.
Usiadł i roztarł twarz w dłoniach. Co teraz? Nie dość, że pakt pozbawił go prawie wszystkich mocy, to teraz czerwoni dybią jeszcze na jej życie. Jak to się wszystko czasem pieprzy. Zaklął w duchu zagryzając język niemal do krwi. Sam był gotów na poświęcenie, ale nie na to by coś jej się stało. Nie dopuści do tego. Złożył dłonie z odruchowym niesmakiem i wypowiedział szeptem kilka słów. W kajucie powietrze jakby zgęstniało. Uniósł wzrok i ujrzał opartego o brzeg komody anioła.
– Haniel.
– Witaj. Problemy?
– Cóż piekło bardzo chce mnie zapier… znaczy zemścić się. Ale problemem jest to, że chcą się mścić na niej.
Po twarzy anioła przemknęła chmura.
– Wiesz, że nie mogę zwrócić ci mocy. Pakt je zablokował. Czy żałujesz decyzji?
– Nie, skąd. Ale chciałbym jakoś móc ją chronić. Gdyby choć wróciła mi władza nad wodą. Nie dorwali by jej – wpił w anioła oczy pełne nadziei jak dziecko.
Haniel przygarbił się ze skruchą.
– Nie mogę… Wszystko, co jest związane z twoim poprzednim życiem… Teraz jesteś po prostu człowiekiem. Chyba, że… Ale wtedy już nie będziecie razem.
– Mówże, o co… oj – skurczył się cały zorientowawszy się, o co może chodzić. Niemniej zaraz na twarz powrócił dawny upór i stanowczość.
– Zrób to. To najlepsze co można zrobić.
– Jesteś pewien? – anioł łagodnie położył mu doń na ramieniu.
– Tak, daj spokój z tym roztkliwianiem się. Trzeba działać. To tylko kwestia godzin, może nawet nie, kiedy mnie znajdą.
Anioł skupił się, odetchnął z głębi serca, wyszeptał kilka słów i sięgnął po komórkę.
– Halo, mistrzu czy zgadzasz się na taki układ? Tak… Tak? Nie, chyba nie… Przekażę. Szef mówi, że chce załatwić sprawę osobiście – powiedział posłaniec niebios chowając telefon w kieszeń szaty. – Przerzucić cię?
– Dajesz białoskrzydły.
Szarpnęło. Uczuł ukłucie gdzieś w okolicy mostka, a gwałtowny powiew przywrócił mu rześkość myśli. Otworzył oczy. Stał na plaży o piasku jak ostatni promień słońca. Powoli zapadał wieczór. Długie cienie palm sięgały pióropuszami liści leżanki, na której rozsiadł się wygodnie kasztanowo włosy młody mężczyzna. Wyglądał na dwadzieścia lat, a w istocie miał raczej ze dwadzieścia mileniów.
– Pozdrowienie Kamaelu. Jestem gotów.
Anioł spojrzał na Dagona rozbawionym wzrokiem.
– Nie możesz narzekać na niedobór pychy co?
– Nie stać mnie na niego. Proszę. Uczyń to. Przemień ją w anioła…
– Co? – Kamael zamrugał z głupawą miną. – Jak to, przecież…
– Gdy będzie bezpośrednio pod waszym zwierzchnictwem nie tkną, jej prawda? Wiem, że po tym wszystkim nie będziemy mogli być razem… Ale będzie bezpieczna.
– Czekaj, czekaj… To ty nie… Zaraz. Myśleliśmy, że chcesz abyśmy zmienili Ciebie!
Teraz z kolei Dagon zastygł w konsternacji. A potem wybuchnął szczekliwym śmiechem.
– Ja aniołem? Chyba do reszty zdurnieliście. Ja się nie nadaję, gdzie mi do waszych białych piórek. Sam stwierdziłeś, że zbyt wiele we mnie pychy. Już przemiana w człowieka była niezłą gratką. Przemień ją. Możesz prawda…? Kamaelu, o co chodzi?
– Rzecz w tym mój przyjacielu – anioł rozłożył ręce ze skruchą – że ona w sumie już jest aniołem. A raczej była.
– Jak to?!
– No chyba próbowałeś najpierw swoich sztuczek, aby ją zdobyć. I nie udało się prawda? Przecież z ludzką kobietą nie byłoby problemu.
– Dlaczego? – Dagon w szoku patrzył na anioła szeroko rozwartymi oczyma.
– Zakochała się. W zbłąkanym rycerzu. W przystojnym ciemnowłosym demonie. Cóż jej prośbą było stać się takim samym człowiekiem jakim wierzyła, że jesteś. To było w zasadzie głównym powodem, dla którego przystaliśmy na pakt.
– O kurwa… No i co teraz?
Podzielili między siebie bezradne spojrzenie. Wtem powietrze zgęstniało i na ciepły piasek wypadła ona. Miała na sobie strój kąpielowy, na biodrach pareo a pod pachą beczkę rumu.
– Gabrielo! Co ty…
– Haniel mnie przerzucił. Domyśliłam się, że coś kombinujecie. Co jest grane? Dagonie? Kamaelu, co to za zmowa?
– Zastępy piekieł chcą was zgładzić. Próbujemy obmyślić jakiś plan.
– Bez mojego udziału? Wstyd panowie! Gdzie równouprawnienie? Ludzie już od dawna przyjęli ten przydatny zwyczaj w wielu krajach, a my nadal w średniowieczu. Ruszcie no mózgiem.
– Chcieliśmy cię przemienić z powrotem z anioła…
– Odpada – przerwała kategorycznie. – Przecież w ten sposób ukatrupią Dagona, a do tego nie zamierzam dopuścić.
– Eee po co Ci ten rum?
– Znalazłam na jachcie, no ciekawe kto go tam zbunkrował? Przyda nam się do chrztu.
– Co?!!
– Chrzest! Oboje nie byliśmy nigdy ochrzczeni, a diabłom nie wolno tknąć niewinnych dusz.
Kamael z Dagonem znów wymienili spojrzenia, aż ten drugi sapnął z podziwem.
– Sam nie wiem czy jesteś szalona czy genialna. Kamaelu, uczynisz nam ten, tfu… honor?
Anioł wzruszył ramionami, ale uczynił błogosławieństwo nad beczką rumu, którą zaraz odszpuntowali. Anioł naznaczył ich czoła i skronie po czym wszyscy troje golnęli sobie mocniejszego.
– A można?
– Przecież poświęcone. To nawet wypada.
Dagon obejrzał się na widnokrąg. Słońce stało tu nieruchomo, wciąż nie chciało zachodzić. Widać skrzydlaty wpakował ich w sztuczną rzeczywistość, dla oszczędności.
– No to, zatrzymaliśmy ich na jakiś czas. Ale nie sądzicie chyba, że nie zgrzeszę do końca życia. W zasadzie jak przyglądam się Gabrieli w tym stroju to mam ochotę zgrzeszyć już teraz.
Kamael przewrócił oczami.
– To wam jeszcze ślubu udzielę, ale już nie dziś. Będę musiał najpierw odbębnić papierkową robotę. Tymczasem wytrwajcie parę godzin we wstrzemięźliwości. Już mnie głowa boli na samą myśl o tym cyrku, który wyrządziliście niebu. Naprawdę zastanawiam się, czemu się na to zgodziliśmy?
– Bo to była propozycja nie do odrzucenia – Dagon wyszczerzył szatańsko zęby, a Gabriela przytuliła się do jego ramienia.
– Wyjdziesz za mnie? – spytał po chwili patrząc przed siebie i podsuwając kubek z rumem.
– Mhm – potwierdziła cicho i przybiła toast.

Komentarze

  1. Faaajne :D nawet się czepiać nie będę ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja czepiał się będę. Przecinki w tym tekście wołają o pomstę do nieba (lub piekła): "Nie, nie trzeba tu trochę ogarnąć." W sumie nie trzeba :) Tekst dość pomysłowy i dobrze rozwiązany, choć nie cierpię ckliwych pierdół. Tak czy siak: dobra robota.

    OdpowiedzUsuń
  3. To zdanie zauważyłam dopiero jak tekst poszedł i już mi się nie chciało poprawiać.

    dziękuję za pochwały ^^. Specjalnie obrałam taką formę, bo wiem, że w tym jestem słaba :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz