Zakon Bliźniaczej Róży, epizod V

Uwaga, nadeszła jesień a z nią nowy, świeży sezon Zabójców Skurwysynów mojego autorstwa, bardzo fajne i w ogóle to polecam sobie przeczytać, bo to jest ładne i dobre i w ogóle.

Ja, Maciejka, też bardzo polecam, bo opowiadanko jest śliczne i słodkie. I są tam urocze postaci i fajne koteczki i dużo szczurków ładniusich też jest. Ogólnie spoko, 100/10!!!!one one!!! <3 <3

To jeszcze raz ja, Majestat. No bo chciałem dopisać, rze walki tesz som :D

I Maciejek się pojawia. Dlatego jest zajesłodko. 

Kocham moich czytelników, doceniam wkład moich kibiców. To wszystko dla was, te godziny poświęceń, te całe miski zjedzonych czipsów, tyle wypitego alkoholu... Ale warto było! :3 - M.

Pozdrawiamy zwłaszcza Wesołego Tomeczka.


Rozdział V

W pogoni za białym królikiem
czyli
na tropie Klucznika (część II)


            Mistyczny podróżnik przemierzał kolejne ciemne i klaustrofobiczne alejki labiryntu, mijał ponure mury pomiędzy którymi doczesność ginęła w nieokiełznanym przez człowieka mroku, istniejącym na długo przed narodzinami świata. Mroku, który zapanuje gdy świat zdąży rozwinąć się i zakwitnąć a następnie wypalić i zgasnąć.
            Ta pradawna materia, starsza niż cokolwiek innego, zawsze skrywała i będzie skrywać mnogie tajemnice, czekające na swoje odkrycie w podobny sposób, w jaki wiosenne kwiaty oczekują na ustąpienie śniegu, by w promieniach wiosennego słońca przynieść powierzchni ziemi nową świeżość. Tylko najodważniejsi z odważnych, herosi, są w stanie przekroczyć tę umowną granicę narzucaną przez mrok i spojrzeć dalej niż zwykły śmiertelnik. Zdarzyć się może, iż na ów śmiałka czekać będzie nagroda, która wynagrodzi trud i strach, któremu został poddany poszukiwacz. Czasami jednak na końcu drogi pojawia się też ostrzeżenie lub kara wymierzona przeciwko tym, którzy są zbyt chciwi. Mrok to poskręcana, pełna magicznych sprzeczności siła, której nie sposób przejrzeć do końca, gdyż jest w stanie ukryć się nawet pod najmniejszą okruszyną pustynnego piasku. Ukryć się i czekać na dogodną okazję, by pochłonąć kolejną ofiarę.
            Mistyczny podróżnik był jednym z tych, których mrok zwabił do swojej siedziby, opierał się jednak destrukcyjnej mocy tej kosmicznej siły, krocząc coraz dalej. Szedł, mając za przewodnika wyłącznie własny instynkt. Posuwał się powoli, centymetr po centymetrze, napędzany siłą własnej determinacji. Był pewien, że u celu czeka go nagroda. A to skłaniało go, by ryzykować życiem w imię tego, co nazywał swoim pragnieniem.
            I wtedy, gdy minął kolejny z tysięcy identycznych, mrocznych zakrętów dostrzegł miejsce, gdzie znajdował się kres jego podróży. Przyspieszył. Jego język mimowolnie przemknął po spękanych wargach, pokrywając je srebrzystą warstwą śliny. Chwilę potem stał tuż obok wyłaniającego się mrocznej otchłani walcowatego posążka, skrywającego dar. Dar, dla którego warto było ryzykować wszystko.
            Wyciągnął drżącą jak w febrze rękę jednocześnie czując, że podniecenie odbiera mu resztki sił. Kropla potu przemknęła po jego skroni, po czym oderwała się i spadła ciężko, jak gdyby wykonano ją z czystego ołowiu. Poczuł jak ekscytacja smagnęła go lodowym batem po plecach. Zdobył to czego szukał.
            Pomiędzy palcami, wskazującym i środkowym, trzymał swojego Graala. Niedopalony pet jeszcze się tlił, to dobry znak. Wędrowiec przyjrzał mu się dokładniej. Miał szczęście, będą jeszcze co najmniej dwa buchy. Jak nic, kosmiczna energia gwiazd musiała mu dzisiaj sprzyjać.
           
***

            - Co widzicie? - wyszeptała cichutko San, pragnąca z uporem dziecka przecisnąć się gdzieś bliżej winkla, za którym cała trójka ukryła się, by obserwować poczynania miejskiego szamana, brodzącego po kostki w śmieciach, które wypełniały niedługi, aczkolwiek mroczny zaułek pomiędzy kamienicami i szukającego pośród odpadków niedopalonych papierosów.
            - Nie wiem, kurwa, nie widzę… - odparł Tomasz kwaśno, po czym zdjął okulary i przetarł je rąbkiem czarnej szaty. Gdy założył je z powrotem na nos, niewiele się zmieniło.
            - Znalazł w koszu peta i dopalił - powiedziała Ruda, starająca z całych sił okiełznać obfity, słowiański biust, by nie wyskoczył z dotychczasowego i należnego miejsca swojego pobytu, co pomimo krótkowzroczności Tomasza nie umknęło jego uwadze - To na pewno jest osoba, której szukamy? Wygląda jak zwykły menel miejski - dodała po chwili, mrużąc oczy.
            - Tak, na pewno. Nie dajcie się zwieść pozorom, to niebezpieczny skurwiel. A do tego nieuchwytny. Nie możemy go spłoszyć. Sądzę, że kto jak kto, ale on prędzej czy później doprowadzi nas na jakąś miejscową ulicę Pokątną. A mając już taki punkt zaczepienia postaramy się odszukać Klucznika - wytłumaczył Pan Ciemności.
            - Który wygląda jak kolejny menel - dodała San, której wreszcie udało się wyściubić czubek nosa i jedno szalone oko zza ściany, pomimo starań Tomasza.

***

            Zaciągnął się. Głęboko, by aromatyczny, kojący dym spenetrował wnętrze jego płuc. Podniecenie wywoływało u niego mrowienie członków, a kolejne fale ciepła przepływały po jego ciele, przynosząc mu poczucie chwilowego spełnienia.
            Kolejny wdech, kolejna porcja dymu orzeźwiająca jego ciało i umysł. Czuł się jak winorośl, której ponownie dane było zakosztować lipcowego słońca Toskanii, wijąca się radośnie w rytm wygwizdywany przez delikatne podmuchy letniego, śródziemnomorskiego wiatru.
            Ale jego podróż dopiero się zaczynała, i prawdopodobnie nigdy nie miała się zakończyć.

***

            - Wziął dwa szybkie buchy i zaczął dalej przegrzebywać śmieci. Tomasz, czy to na pewno jest osoba, która ma nas doprowadzić do Klucznika, czy raczej na jakieś bliżej niedookreślone, magiczne zadupie? - w głosie Rudej zagrała wyraźnie słyszalna nuta irytacji. Tomasza wcale to nie zdziwiło, sam zaczynał tracić cierpliwość. Jedynie Rewolwerowiec wlepiał wzrok w poczynania grzebiącej w śmieciach łachudry, chłonąc z nieukrywaną fascynacją każdy ruch miejskiego szamana.
            - Jak zaraz nie wylezie z tego śmietnika, to już w ogóle z niego nie wyjdzie, bo obiecuję wam, że spalę mu dupsko wraz z całym tym bajzlem - warknął mag, opierając się plecami o ścianę i osuwając się po niej na ziemię. Czuł się znudzony. Chciał jak najszybciej załatwić sprawę Klucznika, przywrócić Miłoszowi jego potencjał bojowy i zacząć robić to, co lubił najbardziej - siać spustoszenie w szeregach nieprzyjaciela. Z odrętwienia wyrwał go głos Rudej.
            - Tomasz, on zniknął! - zapiszczała dziewczyna.
            - Jak to się stało, przecież ciągle mieliśmy go na oku. Sanuszku, gdzie nasz cel? - Tomasz zwrócił się z wyrzutem do dziewczyny. Ta jednak nie odpowiedziała, tkwiła nieruchomo, odwrócona plecami w kierunku Maga. Brak jej reakcji zaniepokoił go. Zrobił krok w stronę Rewolwerowca i chwycił za ramię, starając się spojrzeć mu w oczy. Nie zrozumiał od razu, dopiero sekundę później bełkot wydobywający się z ust Olki dał mu do myślenia.
            - Mmmm… Maaa… Maaan… Rynki… Darrrr… Rynki… - powtarzała w kółko, śliniąc się przy tym obficie, a jej oczy przeskakiwały z jednej strony na drugą w szaleńczym tempie. Tomasz pokręcił głową. To prosty urok, w niektórych kręgach magów znany pod nazwą "gorączki mandarynkowej", choć Pan Cienia wolał określenie, jakie temu zaklęciu nadał Szyderca, czyli "mandarynkowego spierdolenia". Jakoś łatwiej mu było spamiętać. Zaklęcie było dziecinnie proste, ale osoby podatne na wpływ tego gatunku cytrusów, takie jak rozchwiane emocjonalnie dzieci lub Sanuszki ulegały mu bez najmniejszego oporu.
            Pan Ciemności pokręcił głową z politowaniem, po czym pstryknął palcami i czar prysł, podobnie jak wielka bańka śliny, wydobywająca się z ust Olki. Nie czekając ani chwili dłużej Mag ruszył w stronę ciemnego, upstrzonego odpadkami zaułka. Miał nadzieję, że szaman się nie ulotnił. Gdy przebrnął przez pierwszy odcinek uliczki, do jego uszu dobiegł odgłos skrzypiących drzwi, a następnie krótki trzask. A więc szaman prawdopodobnie nadal tutaj był, a co więcej, wszedł do jakiegoś budynku.
            Kilka kroków dalej zaułek się kończył, a przed twarzą Tomasza wyrastała jedynie ceglana ściana. Co ciekawe, kolor twarzy chłopaka przybierał z wolna podobny odcień. Parę sekund potem dołączyły dziewczyny, które widząc irytację odmalowującą się na obliczu Pana Ciemności wolały przez chwilę pomilczeć.
            - Któregoś dnia zabiję dziada, przysięgam - warczał pod nosem, rzucając przy tym najrozmaitsze klątwy i zwyczajne bluzgi, sklecone w zgrabną wiązankę. Starał się ochłonąć i zebrać myśli. Doskonale wiedział, że szaman doprowadzi go do Klucznika, nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Pomimo swojej postury, wyglądu zewnętrznego i zachowania, szaman którego śledzili posiadał w swoim zanadrzu ogromne wręcz pokłady energii magicznej. Tomasz to czuł. Bez tego ten menel nie byłby w stanie od tak długiego czasu ich rolować.
            W przejawie bezsilności uderzył zaciśniętą pięścią o ceglaną ścianę. Ten zaułek musiał skrywać jakieś wskazówki. Przecież Mag wyraźnie usłyszał skrzypienie drzwi. Tutaj musiało znajdować się jakieś przejście.
            - Dobra - wykrztusił z siebie, siląc się na spokojny ton - Daliśmy dupy, ale jeszcze nie wszystko stracone. Musimy przeszukać to miejsce, tu musi być jakaś furtka na drugą stronę rzeczywistości - zarządził, po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony dziewczyn zaczął obmacywać poszczególne cegły z nadzieją, że za którąś z nich odszuka mechanizm otwierający magiczne wrota.
            Poszukiwania były żmudne i czasochłonne, a to głównie z tego powodu, iż pomiędzy ceglanymi murami było ciemno, co utrudniało dziewczynom pracę. Tomaszowi akurat nie robiło to wielkiej różnicy, bo bez względu na to, czy obmacywałby te wilgotne ściany za dnia, czy w pełnym blasku miesiąca to i tak gówno widział, dlatego skupiał całą uwagę na zmyśle dotyku. Ten niestety ostatnimi czasy także szwankował z powodu paraliżu lewej ręki. Mag nie wiedział, czy było to wynikiem tego, że zdarzyło mu się zasnąć będąc przytulonym do porcelanowego tronu po jednym z bardziej zakrapianych wieczorów, czy też był to zwykły przerzut z oka, przy którym nie funkcjonowała powieka.
            Poszukiwania zdawały się nie mieć końca. Cała trójka miała wrażenie, że czas spędzony na poszukiwaniach rzekomego przejścia okaże się czasem doskonale zmarnowanym. Znudzone spojrzenia omiatały cały obszar raz po raz, z nadzieją, że wreszcie natrafią na jakiś konkret. Jednak nic z tego.
            Znudzony Sanuszek osunął się po ceglanej ścianie i rozdziawił paszczę, ziewając potężnie, a potem kilkukrotnie mlasnął. Gdy dziewczyna skończyła swój pokaz znużenia, a jej wzrok ponownie nabrał ostrości zauważyła, że tuż obok niej, pośród wymiętolonych gazetowych kulek siedzi tłusty, szary kot i wpatruje się w nią tajemniczym, kocim okiem.
            Tak, jednym. W miejscu drugiego widniała bowiem czarna, skórzana opaska, ledwo wystająca spod szerokiego ronda kapelusza. Dziewczyna zamrugała kilkukrotnie i przetarła oczy ze zdumienia. Kot nadal siedział koło niej.
            - Jeju, to Kot w Butach - wymamrotała, nie spuszczając puchatego stworzonka z Sanuszkowych oczu.
            Słysząc zamieszanie dobiegające gdzieś zza jego pleców, Tomasz odwrócił się, chcąc zbadać sytuację. Zauważył, że Olka stoi nad czymś pochylona, jednocześnie wydając z siebie piski pełne zachwytu. Znał ją na tyle dobrze, że mógł pokusić się o przypuszczenie, że znalazła tam jakieś zwierzątko. Od karalucha poczynając a na niedźwiedziu polarnym kończąc, w jej wypadku każda opcja była tą prawdopodobną.
            - Sanuszku, co tam jest? - zawołał, czym zwrócił także uwagę Rudej, która podeszła bliżej, przyglądając się znalezisku.
            - To Kot w Butach, Tomasz - odkrzyknęła dziewczyna o misternie plecionym warkoczu, odwracając się w stronę Maga. Na jej pyzatym obliczu odmalowywało się nieskalane niczym szczęście.
            Tomasza ruszyło. Przecież mają do wypełnienia misję, ich życiu ciągle zagrażało niebezpieczeństwo, a w dodatku są w mocno okrojonym składzie. I choć starał się nie unosić względem znajomych, to tym razem zbyt wiele mogło zależeć od tego czy zepną dupska, czy też będą rozczulać się nad jakimś ulicznym pchlarzem. I mało go obchodziło, czy ten kot śpi w butach, czy w kartonie.
            - Zostawcie tego kota do cholery, nie mamy czasu na zabawę… - nie było mu jednak dane dokończyć, gdyż w słowo weszła mu Ruda.
            - Ale to naprawdę Kot w Butach. A raczej w kapelutku - oznajmiła stanowczo. Tomasz poczuł lekkie zmieszanie, ale finalnie oderwał wzrok od porośniętej porostami ściany i skierował się w stronę dziewczyn. Faktycznie, Kot w kapelutku. Siedział i się gapił tym swoim jednym kocim okiem, błyszczącym w półmroku zaułka. I co z tym kotem?
            Futrzak pomrukiwał cicho i spoglądał kolejno w zdziwione twarze wszystkich ze stojącej przed nim trójki, każdej z osób poświęcając tyle samo czasu. Najdziwniejsze miało jednak dopiero nastąpić.
            - Żałosne dwunogi, cyce opadają mi na samą ziemię, gdy tak obserwuję wasze niezgrabne ruchy i bezsensowne poczynania. Gdyby w skład mojej załogi wchodziły takie karakany jak wasza trójka, to moje udomowione rekiny rzygałyby z przejedzenia. Jesteście tak nieudolni, że nie pozwoliłbym wam dokonać abordażu wychodka na bezludnej wyspie, a co dopiero jakiegoś okrętu!
            Szczęki Zabójców opadły tak nisko jak tylko były fizycznie w stanie. Czy jakieś zwierzątko futerkowe właśnie urządzało im roast życia w miejskim zaułku, czy może był to jedynie objaw zbiorowej halucynacji, wywołanej oparami z rozkładających się odpadków?
            Tomasz powoli budził się z odrętwienia i szoku, a jego mózg zaczynał ponownie wchodzić na właściwe tory funkcjonowania. Chyba. Silił się na jakąkolwiek ripostę, czuł jak zardzewiałe zębatki umysłu z trudem przeskakują, wprawiając w ruch zwoje mózgowe. Miał to!
            - Rekina nie można udomowić… - wydukał - Na morzu nie ma domów, co najwyżej mogłeś sobie uokręcić te rekiny… - dodał. Filologiczne docinki zawsze spoko.
            Riposta Tomasza była tak sucha, że cała czwórka poczuła pustynny żar lejący się z nieba, a zebrana w zaułku wilgoć w jednej chwili wyparowała. Czarnoksiężnik chciał pomlaskać, język jednak spróchniał i w ogóle nie chciał się poruszać, ślina zaś zamieniła się w piasek. Kot natomiast roześmiał się, śmiech był szczery, nieukrywany i długi. Ustał tak samo gwałtownie jak się zaczął.
            - Zaiste wyborne. Przypomniała mi się pewna historia. Dotyczyła ona jednego z abordaży na ciepłych morzach południa - Kot spauzował na chwilę, mrużąc jedyne sprawne oko, a na jego pyszczku wykwitł delikatny niczym jutrzenka uśmiech, po czym kontynuował swoją opowieść - Otóż, gdy już rozprawiliśmy się z wrogą załogą, dotarliśmy do luksusowej kajuty, w której o dziwo przebywał pewien możnowładca. Nic mi po grubasie w zakurzonej peruce i rajstopach, więc oddałem go morzu - Kot wyszczerzył kieł w drapieżnym uśmiechu i przejechał puchatą łapką po rondzie kapelusza. Tomasz wzdrygnął się.
            - Gdy plądrowaliśmy kajutę, natknęliśmy się na jeszcze jedną osobę, a był to nadworny błazen pięknisia w rajtkach. Pomyślałem sobie: Taka to popularna zabawka pośród możnych tego świata, sprawdźmy, czy lepsza od mojego kłębka włóczki. Po co od razu zabijać? Finalnie jednak bardzo rozczarowała mnie jego gra i nędzne próby wywarcia na mnie jakiegokolwiek wrażenia, więc zawisł na rei. Wisiał tam tak długo, dopóki nie zżarły go mewy, a zaznaczam, że bardzo rzadko zawijałem wówczas do portów.
            Gdy skończył, cała trójka naszych bohaterów nadal trwała w konsternacji. Po ostatnim pocisku Tomasz w ogóle bał się odezwać, bowiem Kot szydził z niego lepiej niż Szyderca we własnej osobie.
            - Kotku, a chcesz mleczka na uspokojenie? - wypaliła nagle San, niemal ze łzami w oczach. Kot najwyraźniej obruszył się.
            - Za kogo ty mnie masz, dziewucho?! - zasyczał kapelusznik.
            - A właściwie, panie Kocie Piracie, to czego pan od nas chce? - Ruda wtrąciła się do awantury.
            - Ha, ja chcę? To wy błąkacie się pośród śmieci jak szczury i węszycie za kawałkiem sera. A tym serem dysponuję ja - odparł Kocur, pusząc się i napinając kocie mięśnie, ukryte pod miękkim futerkiem. Tym samym przypominał małego, ponadprzeciętnie włochatego kulturystę.
            - Co mamy przez to rozumieć? - zagaił Tomasz, który po niedawnym pocisku powoli odzyskiwał zdolność mowy.
            - Mogę przeprowadzić was na drugą stronę. Oczywiście nie za darmo - przerwał na chwilę, mierząc całą trójkę przenikliwym, kocim okiem o wąskiej źrenicy. Chwilę później wskazał pazurkiem w stronę Tomasza.
            - Ty, zostaniesz moim niewolnikiem, może okażesz się lepszym błaznem niż Twój poprzednik - Kocur ponownie przejechał puchatą łapką po rondzie kapelusza - A jeśli nie, reja czeka!
            - Zgoda, Tomasz zostaje, my przechodzimy dalej - bez chwili zastanowienia wypaliła Ruda. Na nic zdał się wymowny wzrok maga.
            Jednak, gdy udziwniony zwierzak wspomniał o przejściu na drugą stronę, Tomasza coś tknęło. Nie wyglądało na to, by ten kudłaty stworek był tym, kogo szukają, ale może warto byłoby spróbować zaczerpnąć nieco informacji odnośnie do osoby, której poszukiwali.
            - Powiedz mi co wiesz na temat Klucznika, a sprowadzę ci tylu wykwalifikowanych błaznów, ilu zapragniesz.
            Reakcja wilka morskiego w postaci tłustego kotka była natychmiastowa. Tomasz zauważył, że mały ssak poczerwieniał na kociej twarzy, a raczej sierść na jego pyszczku zdawała się nabrać nieco rudego odcienia. Z charakterystycznym kocim sykiem pogromca siedmiu mórz i dwunastu kanałów dobył swojej krótkiej szabelki, do tej pory przytroczonej do paska z mysiej skóry.
            - Niech no ja tylko dorwę tę flądrę o kaprawej gębie, a wypatroszę go jednym, równym cięciem szabli! A flakami nakarmię węgorze!
            Tomasz uśmiechnął się w duchu, bowiem sądząc po reakcji puchatego stworzonka w kapeluszu, miało ono niezłą kosę z typkiem, którego szukali. A wiadomo, że najlepsze sojusze zawsze zawiera się z wrogami wrogów.
            - Pomóż nam przedostać się na drugą stronę tego zaułka, a wskażemy ci Klucznika, gdy tylko na niego trafimy - zaproponował Tomasz. Kot prychnął.
            - Z twoją spostrzegawczością to może zająć wieki - zwierzak podrapał się po pyszczku w miejscu, gdzie ludzie mają brodę - Ale właściwie, co mi szkodzi, niech będzie. Ale jeśli mnie zawiedziesz, przywiążę ci do portek kotwicę i oddam morzu, chłopcze. Zostaniesz błaznem dla krabów.
            - Umowa stoi - skinął głową Tomasz, po czym pochylił się, by chwycić wyciągniętą w jego kierunku, puchatą łapkę i oficjalnie zatwierdzić sojusz.
            - Za mną, załoga! - Zamiauczał Kot, po czym machnął kapeluszem w stronę Zabójców. Z wnętrza nakrycia głowy posypał się migoczący, złocisty pył, wirujący w powietrzu wokół trójki przyjaciół niczym burza śnieżna. Gdy pył opadł, wszyscy troje zauważyli coś dziwnego.
            - Kotku, urosłeś - zapiszczała San, a jej oczy błysnęły i powiększyły się do rozmiaru pięciozłotówek. Natychmiast ruszyła w stronę Kocura z wyciągniętymi rękami, bo przytulanie grubych kotów to właśnie to, co Sanuszki lubią najbardziej. Do porządku przyprowadził ją dopiero czubek kapitańskiej szabli, wycelowany prosto pomiędzy błyszczące w szaleństwie oczy.
            - Sanuszku, to nas skurczyło - powiedziała Ruda, klepiąc smutnego, chlipiącego Rewolwerowca po plecach.
            - Nie tylko skurczyło - dodał Tomasz, który pomimo tego, że zazwyczaj był człekiem raczej opanowanym, tym razem nie potrafił ukryć pojawiającej się w jego nosie nutki podniecenia. Dziewczyny zorientowały się dopiero po chwili, co tak naprawdę zaszło.
            Odkąd złocisty pył opadł, w zaułku znajdował się Kot w butach, a oprócz tego trzy białe myszki. Różniło je od siebie wyłącznie to, że jedna miała na czubku głowy kilka rudych kłaczków, druga misternie spleciony z sierści warkocz, ciągnący się niemal do samego ogona, a trzecia była po prostu brzydka i zniekształcona, dokładnie tak, jakby jakimś cudem przeżyła miażdżące uderzenie pułapki na myszy we włochaty łepek, albo przeżucie i wyplucie przez bezzębnego kota.
            - W drogę, szczury lądowe! - wydał polecenie Kot. Tym razem wszyscy grzecznie i równo, choć potykając się o własne ogonki, ruszyli za kapitanem w stronę odpływu studzienki kanalizacyjnej. Nikt nie odważył się zadawać pytań, ich życia znajdowały się teraz w puchatych łapkach Kociego mistrza żeglugi, mamroczącego coś pod nosem na temat życiowych nieudaczników, mew, śmierci na pełnym morzu i rei. Chwilę potem oczom całej czwórki ukazał się drewniany, tętniący życiem żaglowiec o trzech masztach, zacumowany przy starej desce klozetowej. Po jego pokładzie żwawo poruszała się załoga, złożona z kolorowych myszy, czujnie obserwujących nowoprzybyłych.

***

            Podróż omszałym kanałem, wypełnionym wątpliwym aromatem sobotniej kackupy trwała już jakiś czas i nic nie zapowiadało tego, by miała ona się prędko zakończyć. Od czasu gdy cała czwórka dostała się na pokład, Kapitan nie zamienił z Zabójcami Skurwysynów ani jednego słowa. Stał na dziobie, jednym złocistym okiem spoglądając w stronę jakiegoś niezwykle dalekiego, aczkolwiek ściśle określonego punktu, o którym wiedział prawdopodobnie tylko on sam, stanowiącym dla puchatego Myszołowa konkretny cel podróży.
            Tomasz stał w niewielkiej odległości od właściciela tego niewielkiego, jednakże niezwykłego przybytku, podpierając drewniany maszt. Zza jego pleców co jakiś czas dochodził bulgot, a następnie dźwięki wylewanego na pokład wiadra pomyj, zwiastujące wymioty Sanuszka, która średnio znosiła morskie podróże i rytmiczne uderzenie fal o drewniany kadłub żaglowca. Mag nie spuszczał kota z oka, a ten prawdopodobnie o tym wiedział, bowiem ani razu nie raczył odwrócić się w stronę Pana Ciemności, pokazując mu tym samym, za kogo go uważa. Sytuacja ta była na rękę młodzieńcowi, który nasłuchał się dzisiaj wystarczająco wielu gróźb pod swoim adresem. Milczenie oraz szum ściekowych fal okazały się całkiem miłą odmianą.
            Ponadto chłopak zauważył, że od jakiegoś czasu żeglują z większą prędkością, a była to tendencja rosnąca. Ogólnie podróż, mimo swojej monotonii, zaczynała mu się podobać. Brakowało mu tylko skrzeczenia mew, no i nieco za bardzo zajeżdżało mu smrodem kanałów. Czuł się zatem prawie jak nad rodzimym morzem.
            Jakby naprzeciw jego oczekiwaniom puchaty Kapitan zerwał się nagle i bez słowa minął wspartą o drewniany słup mysią formę Tomasza, po czym jednym zgrabnym susem dostał się na mostek i zajął pozycję za kołem sterowym.
            - Lepiej zasznurujcie trzewiki i chwyćcie się czegoś porządnie, niemoty, bo za chwilę zacznie się prawdziwy surfing! - wykrzyczał Kocur, chwytając ster.
            Nagły komunikat Puszka nieco wyrwał Tomasza z odrętwienia i pozbawił go resztek senności. Mag postąpił naprzód i zauważył, że przed dziobem okrętu unosi się coś na kształt opalizującej zielonkawo mgły. Chłopak nie wiedział czego efektem była owa mgiełka. Może to jakieś łatwopalne gazy zebrały się akurat w tym miejscu? Finalnie żeglowali kanałem, więc to prawdopodobne.
            Nim Tomasz zdążył się czegokolwiek chwycić, zrozumiał, że popełnił straszliwy błąd. Okazało się, że zebrana w powietrzu para była niczym innym, niż efektem nagle załamującej się tafli wody, opadającej w formie wodospadu w bezdenną, czarną otchłań, zasysającą zarówno wodę, jak i wszelkie dźwięki i światło. W jednej chwili statek zmienił swoje położenie i zaczął opadać dziobem w dół, pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Mag, czując, że traci drewniane klepki pokładu pod stopami w ostatniej chwili zdołał chwycić się burty. Zdążył jeszcze upewnić się, że dziewczęta są bezpieczne, związane między sobą za różowe ogonki i kurczowo wpijające ostre, mysie pazurki w powierzchnię drewnianych kolumn, podpierających kapitański mostek. W oddali zauważył też połyskujące w kolorze bursztynu, kocie oko. Chwilę potem huk spienionej wody uderzającej o pokład zagłuszył nawet szyderczy śmiech Kocura.

***

            Nic tak nie orzeźwia, jak kubeł zimnej wody, wylanej prosto na twarz delikwenta. Tomasz w szoku zerwał się na równe nogi i zaczął nerwowo rozglądać się po pokładzie. W jego uszach obijały się dźwięki fal i skrzeczenie mew. Przetarł twarz połami czarnej szaty.
            Zauważył Sanuszka i Rudą, a obok nich kilku wyraźnie przypakowanych marynarzy w biało-granatowych wdziankach, wbijających w niego szydercze spojrzenie oczu zakapiorów.
            - Wreszcie dobudziliście tę lądową niemotę - dało się słyszeć głos kapitana, dobiegający gdzieś z tyłu. Tomasz odwrócił się, szukając wzrokiem mężczyzny do którego należał ów głos. Dopiero po chwili jego wzrok natknął się na tłustego Kota w kapeluszu, stojącego nieopodal wejścia pod pokład.
            - Sądziłem, że też jesteś człowiekiem - wydukał Tomasz, odgarniając zmoczone i przypominające mokrą szmatę włosy z pociągłej, brzydkiej twarzy. Wyglądał zaiste okropnie.
            - No jeszcze czego! Nie ma nic gorszego niż wy, żałosne dwunogi. Powolne, pokraczne stwory o przerośniętych łbach i ślepych oczach. Ale na błazna byś się nadał - odpowiedział Kapitan wyzywającym tonem, oplatając wąsik wokół połyskującego, naostrzonego pazurka.
            - Dobrze, zrozumiałem - odparł Tomasz, zmęczony towarzyszącą Kotu manią wielkości i wspaniałości, przesłaniającą nawet zadufane ego Miłosza. Albo jednak nie. - Gdzie jesteśmy? - Dodał po chwili chłopak, rozglądając się wokół. Okolica przypominała jakiś późnośredniowieczny, tętniący życiem drewniany port. Na lewo od ich okrętu rozpościerały się tereny pokryte portowymi magazynami, a z prawej strony natomiast widać było kilka drewnianych portowych dźwigów, przy których pracowało sporo ludzi, wciągających na ląd sieci wypełnione różnorodnymi ładunkami.
            - Witaj w Porcie Wieczornego Świtu - mruknął Kocur, wyprowadzając załogę na trzeszczące ze starości, nadgnite deski przystani.
            - Czy tutaj znajdziemy Klucznika? - zapytała Ruda, czym wywołała jedynie jednoznaczny grymas na kociej mordce.
            - Gdyby to było takie łatwe, to sam dorwałbym go już dawno. Niestety, delikwent pomimo swojego wieku nadal wyślizguje mi się jak węgorz.
            - W takim razie my się tym zajmiemy, odszukamy go - zakomunikował Tomasz, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę nadbrzeżnych zabudowań. Nie było mu jednak dane przejść nawet metra, gdy za jego plecami rozległ się głos Kapitana, wyzwalający na plecach młodzieńca falę zimnych dreszczy.
            - Z pewnością. Chłopcy, brać ich.
            Nim Pan Ciemności zdołał choćby się odwrócić, jego członki zostały pochwycone i unieruchomione przez żelazny uścisk trójki oprychów z załogi Kocura. Tuż przy grdyce poczuł chłód wyszczerbionej stali. Oniemiały chłopak zdążył szybko zlustrować sytuację, i zobaczył, że dziewczyny również unieruchomiono, a krótkie noże bandytów były przygotowane, by wykonać jeden, perfekcyjnie krótki i gładki ślizg po skórze kobiet.
            - Co to ma znaczyć, ty włochaty skurwielu…. - Mag nie był w stanie dokończyć zdania, bowiem Kocur z niezwykłą, kocią zwinnością wylądował na przypominającej dębowy konar, żylastej łapie jednego z marynarzy, który przytrzymywał Tomasza i w jednej chwili zapakował mu do wrzeszczących ust kawałek szmaty, urywając tym samym wulgarny jazgot. Chwilę potem bez najmniejszego szmeru odskoczył na portowe deski.
            - Ja oczywiście wierzę w to, że przyprowadzicie do mnie Klucznika, i że aby osiągnąć ten cel dołożycie do tego wszelkich starań. Jednakże uważam, że pewna forma zabezpieczenia z mojej strony byłaby wskazana - zaczął Kocur, jakby puszczając mimo uszu mamrotanie zakneblowanego chłopaka. Podszedł do dziewczyn i bacznie zaczął im się przyglądać, swoim jednym, bursztynowym okiem. - Nie przywiozłem was tutaj za darmo, układ to układ. Moją ceną jest Klucznik. Chcę go dostać. A wam przyda się motywacja do działania, tak, żebyście mnie nie zawiedli - syknął Kot, zatrzymując się przed Sanuszkiem. Upewnił się, że Tomasz doskonale go widzi. Biały kieł futrzaka błysnął przez sekundę, tak samo, jak dobywana przez niego szabla, która równie szybko i bezszelestnie przeszyła pierś skrępowanej dziewczyny w miejscu serca.
            Tomasz w jednej chwili skamieniał, a jego oczy wypełniły gorzkie łzy smutku i bezsilności. Kapitan szarmanckim ruchem wydobył ostrze z ciała Olki, a na jego pyszczku pojawił się uśmiech błogiego samozadowolenia. Okowy mięśni, dotychczas krępujące całą trójkę przyjaciół zelżały w jednej chwili, z głuchym łoskotem posyłając zszokowanego Tomasza, szlochającą Rudą i bezwładne ciało Rewolwerowca na spotkanie z cuchnącymi rybim tłuszczem deskami molo.
            - Bez obaw, zaraz się ocknie - wymruczał Kot, podchodząc do Maga - To moje zabezpieczenie na wypadek gdybyście zawiedli lub próbowali jakoś się wywinąć, ale wierzę, że się postaracie - dodał po chwili, kręcąc jeden z wąsików wokół ostrego pazurka.
            - Co to ma być? - wycharczał Tomasz, na tyle na ile pozwalało mu na to wyschnięte gardło.
            - To klątwa. Jeśli będziecie chcieli mnie wystawić, spotka ją coś gorszego niż śmierć - odparł Kocur w sposób tak bezlitośnie chłodny, że włosy na karku mężczyzny zjeżyły się, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł lodowaty dreszcz.
            - Dlaczego ona? Dlaczego nie oznaczyłeś mnie?
            - Bo wiem, że jeśli to jej coś zagrozi, zrobisz wszystko, by odsunąć widmo nieuniknionego - powiedział Kapitan - A ciebie zawsze mogę powiesić na rei - dodał, po czym jak gdyby nigdy nic ruszył wzdłuż nabrzeża, wraz z resztą załogi wymrukując szanty.
            Młody Mag bez chwili wahania zerwał się z miejsca i jednym susem znalazł się przy nieprzytomnej dziewczynie. Chwilę potem dołączyła Ruda.
            Niewielkie, czerwone znamię, układające się we wzór żaglowca, oplatanego przez masywne ciało morskiego węża zdawało się lekko pulsować, a nawet poruszać. Oprócz tego, skóra dziewczyny była nienaruszona. Oboje odskoczyli przerażeni, gdy Sanuszek nagle wybudziła się, i głośno wciągnęła ogromną porcję świeżego powietrza do ust. Jej oczy biegały błędnie od Tomasza do Rudej, z czego częściej zatrzymywały się przy Rudej, no bo kto normalny chciałby patrzeć na powykrzywianą twarz Pana Ciemności?
            Pomogli wstać ogłuszonemu Rewolwerowcowi, podpierając ją własnymi ciałami.
            - Dokąd teraz? Znowu do jakiegoś grobowca? - spytała Ruda spod ramienia Olki.
            - To chyba kiepski czas na żarty, nie uważasz? Znajdźmy lepiej jakąś nadmorską tawernę - padło w odpowiedzi.
            Po chwili trafili do rozwrzeszczanego lokalu, po brzegi wypełnionego smrodem rumu i kłębami fajkowego dymu, uporczywie wwiercającego się do płuc. Szybko skierowali się do jednego z wolnych stolików w końcu izby, stojącego w pobliżu uchylonego okna. Tomasz posadził Sanuszka na chybotliwym krześle, dziewczyna wsparła się łokciami o ponadgryzaną przez ząb czasu - lub wygłodniałego majtka - krawędź drewnianego blatu. Mimo to i tak z minuty na minutę wyglądała lepiej, przynajmniej nie była już tak trupioblada. Tomasz przeżył swoje już wcześniej i doskonale wiedział, co zrobić w przypadku, gdy dostaje się od kogoś solidny wpierdol.
            - Ruda, skołuj nam piwo, dobrze? Może być grzane. I zapytaj o… - nie dokończył, gdyż jego słowa okazały się być rzucane na próżno, rozpływały się w pustce, w miejscu gdzie jeszcze sekundę temu stała Karolina.
            - Chcesz coś zrobić, zrób to sam… - wymruczała Olka. I miała rację, zatem Tomasz ruszył w kierunku największego zgromadzenia wulgaryzmu i testosteronu w tym budynku, czyli do baru. Ledwo się przeciskając, nawet pomimo budowy ciała przypominającej wygłodniałego patyczaka, chłopak wreszcie dotarł do ulubionego blatu miejscowej hołoty. To co zauważył, wprawiło go w osłupienie.
            Otóż za barem śmigał nie kto inny, jak Ruda. Najwyraźniej instynkt barmanki był w niej zbyt silny. Nic zatem dziwnego, że wokół lady zebrało się tylu marynarzy, wygłodniale poszukujących erotycznych uniesień po miesiącach spędzonych na morzu, w towarzystwie szczurów i współbraci. Przez chwilę Tomasz chciał zabrać Rudą na powrót do stolika, jednak szybko przeanalizował całą sprawę, i znalazł co najmniej kilka powodów ku temu, by tego nie robić zbyt pochopnie.
            Po pierwsze, z barmanem rozmawia każdy, jest zatem najlepszym możliwym źródłem najświeższych informacji. A po drugie, gwarantuje darmowe piwo, co w obecnej sytuacji - w sumie każdej innej też - było bardzo istotne.
            Chwilę potem Tomasz wrócił do stolika, niosąc dwa kufle najlepszego piwa, a do tego całą tackę świeżych mandarynek, wciśniętą mu przez spoconego marynarza, który spoglądając na Tomasza stwierdził, że ten powinien "wpierdalać więcej cytrusów, albo to jego wpierdoli szkorbut". Dopiero gdy dotarł do samego stolika zauważył, że Sanuszek nie siedzi przy nim sama, co wcale nie było dziwne, bo Rewolwerowiec była osobą niezwykle towarzyską, Mag natomiast był niemal ślepcem.
            Niewielka zakapturzona istotka przycupnęła sobie na jednym z podstawionych taboretów, a jej nóżki nie sięgały nawet obszczanych desek lokalu. Całą sylwetkę skrywały szaty w kolorze khaki, w razie potrzeby pozwalające błyskawicznie wtopić się w portowy tłum. Na pierwszy rzut oka Tomasz nie był nawet w stanie ocenić, jakiej płci jest owa tajemnicza postać, a biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia z ich własnego świata, dotyczące epidemii pierdolca w kwestii płci, wolał nawet nie zgadywać. Poza tym - ocenił, że osoba ta nie stanowi na chwilę obecną zagrożenia, bo gdyby miała nim być, pewnie dawno pozbyłaby się nadal w połowie nieprzytomnego Sanuszka.
            Jedynym rozwiązaniem obecnej sytuacji pozostawało więc jedynie dosiąść się, co Tomasz uczynił bez dłuższego zastanowienia. Nie będzie przecież pić na stojąco, jak menel za osiedlowymi garażami. Podsunął Sanuszkowi kufel oraz tackę z cytrusami, a potem jak gdyby nigdy nic przyłożył swoje naczynie do ust i zdrowo pociągnął. Złocisty trunek przyjemnie rozgrzewał i zwracał siły sponiewieranemu przez kanałowe sztormy mężczyźnie.
            - Nasze fundusze są ograniczone, nie możemy przepić wszystkiego, więc może jednak już zaczniemy?  - rzucił od niechcenia Mag pomiędzy jednym a drugim łykiem.
            - Nie jesteście stąd - postać w płaszczu odparła krótko, po czym sięgnęła po jeden z pomarańczowych owoców i zaczęła go obierać swoimi drobnymi dłońmi. Tomaszowi udało się z tego wydedukować tyle, że jego rozmówcą jest jednak kobieta. Albo bardzo zniewieściały młokos.
            - Dopiero dotarliśmy do portu. Szukamy Klu…
            - Wiem kogo szukacie - dziewczyna weszła w słowo Tomaszowi, po czym rozgryzła soczystą, owocową cząstkę - Wiem kim jesteście i jaki jest wasz cel podróży, wiem skąd przybyliście i ile was to kosztowało - dodała prędko, zwracając zakapturzone oblicze w stronę Sanuszka.
            - Jest coś, czego nie wiesz? Może jesteś jakimś medium? Z chęcią posłucham wróżb z herbacianych fusów na temat swojej przyszłości i związków - odgryzł się Tomasz.
            - Nie ma o czym gadać - natychmiastowa riposta była boleśnie prawdziwym policzkiem dla Czaranoksiężnika, ponadto utwierdziła Pana Ciemności, że do jego stolika dosiadł się nie byle kto. Musiał zachować ostrożność podczas rozmowy, choć jeżeli ta drobna osóbka wiedziała już na ich temat wszystko, jak sama twierdziła, nadmierna ostrożność mijała się z celem.
            - W moim fachu wiedza i zdobywanie informacji to podstawa, Zabójco - powiedziała istotka, jednocześnie odrzucając kaptur do tyłu, ukazując tym samym swoje oblicze. Tomasz pomyślał, że musiała być bardzo pewna swego, do tego czuć się niezwykle bezpiecznie, skoro odważyła się na taki ruch bez zbytniego przejęcia.
            Oczom Tomasza oraz powoli dochodzącego do siebie Sanuszka ukazała się urocza, rumiana twarz młodej kobiety, przywodząca na myśl uosobienie niewinności. Błyszczące oczy o ponadprzeciętnie dużych źrenicach jednoznacznie budziły zaufanie i przyciągały wzrok. Ciemne włosy uwiązane w lekko przekrzywiony kucyk tylko dodawały jej młodzieńczego uroku. Uśmiechnęła się.
            - Kim jesteś i skąd wiesz kogo szukamy? - zagaił Tomasz. W obcym miejscu każda informacja i każdy sojusz były na wagę złota. Co prawda chłopak go nie miał, ponieważ jego kompan zakupił ostatnio kilka niezbędnych - ostrych - przedmiotów, ale mógł zaoferować sporo wdzięczności.
            - Powiedzmy, że moim hobby jest dobijanie targów - dziewczyna odparła zdawkowo. Dopiero po wyraźnie słyszalnej chwili ciszy dodała:
            - Mówią na mnie Maciejka i jestem podróżującym kupcem. W skrócie.
            - I przy okazji szpiegiem - wtrąciła Olka, która po dawce mandarynek dochodziła już do siebie. Maciejka wzruszyła jedynie ramionami i lekko się uśmiechnęła.
            - Wiesz gdzie znajdziemy Klucznika? Mamy do niego sprawę. Wiesz, gość który podróżuje między wymiarami, pilnuje tajemnic wrót, posiada wytrych do każdego zamka, od komnat królów począwszy na wychodku ubogiego chłopa kończąc, jak mniemam - rzucił Tomasz pytająco, doszedł bowiem do wniosku, że nie będzie bawić się w kotka i myszkę z wykwalifikowanym szpiegiem. Dziewczyna roześmiała się. Śmiech był uroczy i przerażający jednocześnie.
            - Hihihi. Zależy czego szukacie. Jeśli to rzeczywiście jest Klucznik, to stoi, o tam - Maciejka wskazała drobnym paluszkiem wejście do tawerny. Dosłownie w tej samej chwili omszałe drzwi rozwarły się z trzaskiem, niemal wyłamując zardzewiałe zawiasy, a w progu przystanęło siedmiu mężczyzn. Jeden z nich, wyraźnie starszy dotychczas stał z tyłu, przesunął się jednak przed szereg i wbił żółte, jadowite ślepia wprost w miejsce gdzie siedzieli Zabójcy Skurwysynów wraz ze świeżo poznanym Szpiegiem. Wysyczał coś niewyraźnie, aż jego długa, siwa i skołtuniona broda zadrżała, jakby żyjąca własnym życiem, po czym wyciągnął obrzydliwie chudą, pokrytą plamami wątrobianymi łapę zakończoną krogulczym szponem, jednoznacznie wskazując na Maciejkę.
            - Masz kłopot? - spytał Tomasz, pomimo tego, iż sytuacja zdawała się być aż nader czytelna. Do jego uszu dotarło ciche kliknięcie odbezpieczanych rewolwerów. Mag spojrzał w stronę Sanuszka, na którego twarzy wykwitła dawno niewidziana zaciekłość.
            - A więc postanowione. Zresztą i tak mamy do niego sprawę, a tych sześciu goryli stoi nam na drodze. Nie ma to jak dobra bitka w knajpie, niech Miłosz żałuje, że zdycha teraz w domu - powiedział Pan Cienia, zbierając w dłoni mroczną energię i przygotowując się do rzucenia zaklęcia. W tej samej chwili wyczuł jednak coś dziwnego, lecz znajomego. Wytężył wzrok, co w jego przypadku nie było wyczynem łatwym i zauważył, że w progu karczmy stoi jeszcze jedna postać. Był to młodzieniec, o bardzo bladej skórze, jasnych włosach i upiornie skrzących się oczach. Całe jego ciało zakrywała ciemna zbroja płytowa, a spod poszczególnych elementów wystawały strzępki czarnych szat. Dwa skrzyżowane na plecach miecze emanowały mroczną poświatą.
            Widmo Szydercy. Zapowiadało się nieźle.
            Chwilę potem w zwyczajnej portowej spelunie rozpoczęło się prawdziwe piekło. Tomasz nie czekając ani chwili dłużej posłał pocisk ciemnej materii wprost w rozdziawioną paszczę nadbiegającego oprycha, wywijającego zakrzywionym ostrzem, złaknionym świeżej juchy. Dzisiaj nie było mu jednak dane jej posmakować, bowiem dzierżąca je dłoń trafiona czarnym pociskiem została zdmuchnięta z korpusu, jak płomień świecy zostaje przygaszony gwałtownym ruchem wiatru. Chwilę potem do ramienia dołączyła głowa.
            Kolejny żołdak, zwinnie lawirując pomiędzy drewnianymi kolumnami podtrzymującymi strop tawerny był w stanie nawet zbliżyć się na niewielką odległość, umożliwiającą mu bezpośredni atak na Zabójców oraz Maciejkę. Drewniane wióry wypełniły tę część sali, jednak żaden z pocisków wystrzelonych przez Rewolwerowca nie był w stanie dosięgnąć wyznaczonego dlań celu. Sprawność fretki i niezwykła szybkość pozwalała napastnikowi unikać naprędce wystrzeliwanych przez Sanuszka pocisków, przez co skurwiel zbliżał się coraz bardziej, by po chwili znaleźć się na wyciągnięcie ręki przy misternie splecionym warkoczu dziewczyny. Tomasz w ostatniej chwili zdołał stworzyć nieprzekraczalną tarczę magii, by zatrzymać wymierzony w stronę przyjaciółki cios zadartym na końcu sztyletem o ząbkowanym ostrzu, tym samym jednak samemu się odsłaniając. Chwilę potem potężne gruchnięcie w szczękę, wymierzone przy pomocy okutej stalą rękawicy niemal wyrwało go z butów, posyłając pod ścianę tuż przy Maciejce.
            Zakrzywiony sztylet ze świstem przeciął powietrze, a wtórował mu piskliwy śmiech atakującego ich warchoła, który urwał się nagle, gdy w czole napastnika utkwiło srebrzyste ostrze krótkiego noża, zręcznie ciśniętego przez Maciejkę. Dziewczyna zauważyła zdziwienie odmalowujące się na twarzy Pana Ciemności.
            - No co, czasami muszę umieć się obronić - rzuciła krótko.
            - Spodobałabyś się mu - odparł Tomasz, siląc się na to, by przywołać uśmiech na obolałej twarzy.
            - Co takiego? - spytała zdziwiona dziewczyna.
            - Nieważne, skup się na walce. Dwóch załatwionych, zostało pięciu plus dziadek.
            Ostrzeżenie padło na czas, bowiem sala w jednej chwili zapłonęła szkarłatnym światłem, które w tym wypadku zwiastowało jedynie kłopoty. Pan Ciemności chwycił obie towarzyszące mu dziewczyny i pociągnął na glebę, jednocześnie przewracając drewniany stół, z jego blatu formując osłonę, i rzucając na całą trójkę zaklęcie tarczy. W tej samej chwili w powietrzu rozległ się stalowy chrzęst i nawałnica opadających mieczy z hukiem zaczęła szatkować lokal.
            - Jeśli masz w rękawie jakiegoś asa, użyj go teraz - wrzasnął Tomasz w stronę nowopoznanej kobiety, z całych sił starając się utrzymać chroniącą ich barierę. Dziewczyna szybko sięgnęła do paska i odpięła od niego niewielką sakiewkę, z której wyciągnęła przedmiot przypominający otwierane lustereczko i kawałek kredy.
            - Serio, to nie czas na makijaż, chyba, że chcesz być piękna w trumnie. Ale uwierz mi, nawet najlepszy makijaż nie zasłoni powbijanych w ciało kling.
            Dziewczyna spojrzała na Tomasza z uśmiechem politowania, po czym szybko narysowała na ziemi okrąg, wewnątrz którego znajdowały się różne inne figury, na środku zaś, w pustym polu umieściła ów tajemniczy przedmiot z sakiewki.
            - Gorshak, król orków - wymówiła spokojnie dziewczyna, przez co do uszu Tomasza nie dotarło żadne ze słów, zagłuszonych przez huk demolowanej sali. W czytaniu z ruchów ust chłopak także nie był najlepszy, podobnie jak we wszystkim co wymagało jakiejkolwiek dokładnej obserwacji. Jednak słowa dziewczyny sprawiły, że artefakt gwałtownie się otworzył, wypuszczając przy tym chmurę dymu.
            - Co to za pierdolony Djinn? - wrzasnął Mag, przekrzykując stalowy łomot. Śmiech uwiązł mu jednak w gardle w chwili, gdy z oparów wyłonił się wielki jak góra, niemal sięgający powały zielonoskóry ork, trzymający w masywnych łapskach stylisko nabitej pięciocalowymi kolcami maczugi. Większą część jego masywnego, potwornego cielska pokrywała zbroja, głowę osłaniał natomiast wyraźnie wgnieciony hełm, spod którego wystawała jedynie szeroka żuchwa i dwa pożółkłe kły, z których jeden był złamany.
            Stwór nie czekał ani chwili i niczym burza śmierci natychmiast ruszył na spotkanie szarżującym przeciwnikom, a każdy jego krok brzmiał niczym grzmot, toczący się nad nizinnymi łąkami. Jedno zamachnięcie potworną pałą dosłownie zmiotło dwóch zakapiorów, wręcz rozmazując ich na drewnianej podłodze baru. Aż trudno było uwierzyć w to, że jeszcze sekundę temu dwa krwawe worki pogruchotanych kości i popękanych wnętrzności leżące w najodleglejszym kącie sali przypominały istoty ludzkie.
            Bitewny ryk Gorshaka rozległ się w tawernie, a może i w całym porcie, był bowiem w stanie zagłuszyć nawet dotychczasowy jęk wirującej w powietrzu stali. Tomasz wyjrzał zza barykady akurat w chwili, gdy jedno z ostrzy wbiło się w nogę zielonoskórego wojownika, ten jednak zdawał się kompletnie tego nie zauważyć, gdyż doskakiwał właśnie do kolejnego zbira, chwycił nieszczęśnika w dwie ogromne, przypominające imadło łapska i dosłownie wycisnął z niego życie, a także całą masę innych rzeczy, czemu towarzyszył niezwykle nieprzyjemny chrupot, a po chwili odgłos wylewanych z wiadra pomyj. Nim ostatni bandyta zdołał zorientować się, co właściwie zaszło, zielona łapa króla orków już zaciskała się na jego czerepie. Wojownik wykonał tylko jeden, gwałtowny ruch, przypominający dziecięcą zabawę ze źdźbłem trawy, a po chwili w jego pokrytej ciemną krwią, zaciśniętej pięści dyndał swobodnie kompletny kręgosłup zmiażdżonego delikwenta.
            Pomimo swojej postury ork okazał się być niezwykle sprawny i szybki, i nawet pomimo wbitego w nogę ostrza był w stanie w ciągu sekundy stanąć tuż przed Klucznikiem i Widmem, nim którekolwiek z nich zdążyło w jakikolwiek sposób zareagować. Tomasz zauważył tylko, jak opancerzone ciało mrocznego Wojownika przebija ścianę i wylatuje z lokalu, wzbijając przy tym chmurę pyłu. Gorshak chwycił Klucznika za szatę na karku i już miał cisnąć nim o ścianę, jak niezadowolone dziecko szmacianą kukłą, jednak melodyjny głos Maciejki przyprowadził go do porządku.
            - Tego nie zabijaj, podejdź z nim tutaj.
            Ork posłusznie wykonał polecenie i przyprowadził jeńca, wyraźnie starającego się stawić opór. Starającego się, ponieważ wszelki opór wobec tej zielonej góry mięśni był tak naprawdę bezcelowy lub wręcz niemożliwy.
            - Puść mnie łajzo - wrzeszczał zeschnięty starzec, miotając się jak ryba wyrzucona na brzeg. Gorshak grzecznie dostosował się do prośby, przez co dziadek chwilę potem wylądował skostniałym tyłkiem na pokrytych juchą deskach tawerny.
            -Klucz jest mój! Oddawaj go! - wykrzyczał wściekły Klucznik, gestykulując żywo.
            - Następnym razem skończysz jak twoje gończe psy - powiedziała Maciejka, wskazując staruchowi rozpościerający się wokół obraz nędzy i rozpaczy.
            - Ukradłaś mi go! Oddawaj! - nie dawał za wygraną mężczyzna. Jego upór był niezwykły, biorąc pod uwagę rozgrywający się przed chwilą drastyczny teatr śmierci.
            - To nie była kradzież, wygrałam go uczciwie. Odejdź stąd - ze spokojem odparła filigranowa kobietka, wspierając się jedną dłonią o masywne, przypominające kamienną kolumnę udo zielonego stwora, prezentując tym samym niemą groźbę. Razem ze stojącym przy niej Gorshakiem tworzyli bardzo groteskową parę.
            - Niech was szlag! - zaczął wrzeszczeć powykrzywiany starzec, po czym zerwał się na równe nogi i pospiesznie opuścił lokal. Legenda mówi, że wypłynął na morze łowić marliny.
            Tymczasem cała czwórka znalazła sobie jakiś ocalały kąt w tawernie. Tomasz nie mógł czekać z pytaniami.
            - O czym mówił ten stary wariat? - spytał, głosem roztrzęsionym z ekscytacji, jakiej przysporzyła w nim bitwa sprzed kilku chwil. Mag był wielkim fanem wojowników z plemienia zielonoskórych, zatem obserwacja Gorshaka, z brutalną finezją roznoszącego swoich przeciwników była dla niego tym samym co dla przeciętnego Kowalskiego mecz polskiej reprezentacji w piłkę nożną podczas mundialu. Maciejka nie odpowiedziała od razu, sięgnęła tylko pod połę swojego szpiegowskiego płaszczyka. Chwilę potem na porysowanym blacie stołu z głuchym łoskotem wylądował spory złoty klucz, w całości pokryty tajemniczymi runami oraz innymi ornamentami, przypominającymi egipskie hieroglify.
            - Oto cel waszej wędrówki, Klucz do Międzyświata, artefakt pozwalający otworzyć lub zamknąć każde drzwi. Użyczę go wam, ale nie za darmo - powiedziała Maciejka, a na jej twarzy po raz pierwszy od chwili spotkania pojawił się szeroki uśmiech satysfakcji.




Komentarze

  1. Pięknie, Miłeczku, czytałam z zapartym tchem i parskałam śmiechem :D :D

    <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz