Poltergej, Czyli Egzorcyzm Rozpierdolu

 #zabójcy #chaos
Z uporem maniaka pochłaniał kolejne strony. Policzek mężczyzny drgnął w nerwowym tiku, gdy padł na niego jeden z ostatnich promieni słonecznych. Ognista gwiazda schowała się za horyzontem. Spierzchnięte usta rozchyliły się w pogardliwy uśmiechu. Zielone oczy ze skupieniem śledziły literę za literą. Wśród zakurzonych woluminów to właśnie on był łowcą, zaś tytuły, zdania, całe akapity – jego bezbronnymi ofiarami.

Sięgnął do kieszeni. Płomień z czarnej zapalniczki przeniósł się w wygodniejsze miejsce. Na książkowych półkach tańczyły cienie, wspaniały bankiet będzie trwał jeszcze kilka godzin, dopóki mężczyzna nie zakończy pracy. Fascynujące, że najpiękniejsze rzeczy można przerwać jednym podmuchem.
Oślepiająco jasne światło wypełniło pomieszczenie, boleśnie raniąc oczy czytającego mężczyzny. Odwrócił się w stronę drzwi i przez szparę zmrużonych powiek dojrzał stojącą w progu niewyraźną postać. Mag poczuł jak fala irytacji rozgrzewa go do czerwoności.
– Mamy XXI wiek a ty nadal siedzisz przy świeczce, jak w jakimś pieprzonym ciemnogrodzie – Miłosz oparty o futrynę zagadnął przyjaźnie.
– Mówiłem ci setki razy, byś pukał. Do jasnej cholery, nawet średnio rozwinięty orangutan już dawno by to zrozumiał. Czego chcesz?
– Niczego. Przyszedłem tylko powiedzieć, że zajmuję łazienkę na godzinę, bo idę moczyć dupę. Jak chcesz skorzystać to możesz wbić przede mną.
– Nie, dzięki. Miłego moczenia dupska, zgaś światło wychodząc.
Pokój ponownie ogarnęła przyjemna ciemność. Wszyscy przyjęli to z błogim westchnieniem, zarówno Tomasz, jak i pająki przędące w kątach pokoju. Wrócił do opasłego tomiszcza, leżącego na blacie. „Rozmowa mistrza Polikurwia ze Śmiercią” w wydaniu z twardą oprawą była niezastąpionym źródłem wiedzy na temat psychologicznych uwarunkowań ludzkiej głupoty.
Powtórzył na głos przeczytane zdanie, przeanalizował je pod kątem użyteczności w walce. Zagryzł wargi, pokiwał głową i sięgnął po pióro. Przepisał sentencję i opatrzył ją stosownym, wulgarnym komentarzem. Zatarł dłonie. Tak, to powinno być przydatne. Słabe punkty w psychice przeciwnika są najlepszym orężem.
Rozdziawił usta w potężnym ziewnięciu. Odchylił się na krześle, założył ręce za głowę i kołysał się miarowo, precyzyjnie utrzymując równowagę. W myślach wertował biblioteczkę w poszukiwaniu użytecznych publikacji w temacie podświadomych skłonności do zła. A jakby tak skompilować słowa Polikurwia z traktatami Suchoklatesa? Dość ryzykowne, lecz całkiem nowatorskie posunięcie.
Rozprostował kości, stanął przed książkowym regałem i wodził palcem po skórzanych grzbietach. Uśmiechnął się na widok znajomej, powykrzywianej czcionki. Wolumin mimo sporych rozmiarów nie ważył zbyt wiele. Wydawca prawdopodobnie chciał upodobnić dzieło do samego autora.
Tomasz otworzył księgę na rozdziale „Pierdolnij i uciekaj, czyli sztuka partyzantki”. Zainteresował go fragment o skrytobójczym ataku magicznym, który był praktycznie nie do wykrycia. Mag wciąż miał problemy z ukrywaniem swojej morderczo-depresyjnej aury. Wszędzie, gdzie się pojawiał, ludzi opuszczało szczęście i dobry nastrój. Przypomniał sobie jak w gildii dostał ksywę „Dementor”. Stare czasy.
Płomień świecy zamigotał. Mężczyzna nie zwrócił na to uwagi, usiadł przy stole i rzucił otwartą księgę tuż obok kałamarza. Chwycił pióro i nachylił się nad swoimi notatkami, chcąc skompilować słowa dwóch uczonych. Źrenice Tomasza rozszerzyły się w zaskoczeniu, przetarł powieki, odganiając Morfeusza.
Drewniane krzesło grzmotnęło o podłogę. Mag zacisnął pięści. Stał nad stołem i wpatrywał się w stronicę notatnika, na której widniał specyficzny rysunek. Usłyszał otwierające się drzwi łazienki i podśpiewującego Miłosza. Błyskawicznie podjął decyzję. Okręcił się na pięcie i wypadł z pokoju. Pędził korytarzem, przypominając przerośniętego nietoperza chorego na wściekliznę.
– Nie wiem jak to zrobiłeś, ale jak jeszcze raz wejdziesz do mojego pokoju i zachowasz się jak gimbus, to cię zabiję – Tomasz stanął naprzeciwko wojownika.
– Cały czas byłem pod prysznicem, o co ci, kurwa, chodzi? – Miłosz próbował kulturalnie wyjaśnić sytuację.
– Jesteś Władcą Portali, odwróciłem się tylko na chwilę… A w notatniku…
– Co takiego? Mów po ludzku.
– Nieważne. Po prostu nie wchodź do mojego pokoju, bo założę takie bariery ochronne, że w końcu przysmaży ci to portalowe dupsko.
Pan Ciemności minął przyjaciela i wszedł do łazienki. Odkręcił kurek z zimną wodą, obmył twarz. Oparł się dłońmi o zlew, przez chwilę przyglądał się swojemu odbiciu. Skrzywił się, postać w lustrze bezbłędnie powtórzyła grymas. Westchnął ciężko, przecież nic nie poradzi na głupotę Miłosza. Denerwowanie się na wojownika było kompletnie pozbawione sensu. Niekiedy zignorowanie problemu jest najlepszym rozwiązaniem. Szkoda tylko, że tego nie potrafił.
Zdjął szatę, poskładał ją w kostkę i położył na wiklinowym koszu. Wszedł do kabiny. Ciepła woda przyjemnie spływała po plecach mężczyzny. Udało mu się przegonić wszelkie myśli, pozostała jedynie przyjemna pustka, trwająca przy akompaniamencie prysznicowego wodospadu. Jak przyjemnie. Sięgnął po żel pod prysznic i gąbkę. Chwilę później w ruch poszedł szampon o zapachu dojrzewającej żurawiny.
Zakręcił kurek, wykręcił włosy, pozbywając się większości wody. To cholerstwo nasiąkało niczym podłogowa szmata. A nie myte przez trzy dni, wyglądało dokładnie tak samo. Wyszedł spod prysznica, otulił się ciepłym ręcznikiem. Oczywiście w przypływie gniewu zapomniał o przyniesieniu sobie piżamy. A właśnie, jeszcze zęby musiał umyć. Spojrzał na lustro i aż go zapowietrzyło.
Ktoś przeciągnął palcem po zaparowanej szybie, tworząc w powiększeniu taki sam symbol, jaki znajdował się w tomaszowym notatniku. Mag zebrał energię, otoczył się czernią, która przybrała kształt smolistego płaszcza. Wypadł z łazienki, pozostawiając za plecami dorodnego penisa, namalowanego na lustrze.
Dysząc wściekle wpadł do salonu i już miał zacząć wrzeszczeć, gdy zobaczył Sanuszka śpiącego na sofie. Delikatne pochrapywanie dziewczyny skutecznie ostudziło mordercze zapędy maga. Bezszelestnie podszedł do siedzącego w fotelu Miłosza i szepnął:
– Czy ciebie już kompletnie pojebało, człowieku? Włazisz mi do łazienki, gdy się kąpię i malujesz kutasy na szybie? Ile ty masz lat, do cholery?
Miłosz podniósł wzrok znad artykułu, w którym ze smutkiem informowano ilu ludzi poniosło śmierć w wyniku ucieczki leniwca z ogrodu zoologicznego. Teatralnie westchnął, nonszalanckim gestem złożył gazetę na pół i odłożył ją na stolik. Sięgnął po filiżankę kawy, upił łyk czarnego napoju i zagryzł ciasteczkiem. Dopiero wtedy skupił uwagę na osobie, która bezczelnie przerwała mu lekturę.
– Zadam ci to samo pytanie co wcześniej: o co ci, kurwiu, znowu chodzi?
– Dobra, tylko spokojnie – mruknął do siebie Tomasz, wziął parę głębokich oddechów, po czym kontynuował. – Od początku. Czytałem księgi, odwróciłem się do regałów, wracam a tam w notatniku narysowany penis. Przed chwilą się myłem, wychodzę spod prysznica i zgadnij, co widzę w lustrze?
– Hmmm, albo swoją twarz, albo, idąc drogą dedukcji i twojego wywodu to penisa, tak czy siak oba obrazy dość chujowe – Miłosz złożył dłonie i uśmiechnął się z wyższością, zadowolony z niebanalnego pocisku.
– I oczywiście nie masz z tym nic wspólnego?
– Naturalnie, mam doskonałe alibi. Po pierwsze myłem się, po drugie czytałem gazetę.
– Ktoś może to potwierdzić? – zirytowany Tomasz podniósł głos. Śpiąca dziewczyna poruszyła się i wypowiedziała kilka niepowiązanych ze sobą wyrazów. Chwilę później znów zapadła w głęboki sen. Mag przyłożył palec do ust, odwrócił się, by sprawdzić, czy Sanuszek na pewno zasnął i miał kontynuować tyradę, lecz właśnie zdał sobie sprawę z tego, co zobaczył.
Grzywka Rewolwerowca częściowo zasłaniała podpis gimnazjalnego artysty. Przecież to niemożliwe. Tomasz dałby sobie rękę uciąć, że malowidła nie było, gdy wparował do pokoju. Odwrócił się w stronę przyjaciela. Ten siedział z otwartymi ustami, niemo wpatrzony w czoło Sana. Niespodziewanie w jego dłoniach pojawiła się strzelba.
– W naszym domostwie pojawił się intruz – stwierdził wstając i zarzucając broń na ramię. – Pora wypędzić demony!
– Czegoś ty się znowu naoglądał w tej cholernej telewizji? Oddawaj to!
Broń wylądowała w kącie. Naburmuszony wojownik ponownie usiadł w fotelu. Po chwili złożył dłonie, wyciągnął z portalu okulary przeciwsłoneczne oraz czapkę uszatkę. Uklęknął przy Olce i delikatnie odgarnął grzywkę z czoła dziewczyny. Uważnie przypatrywał się bohomazowi nieznanego autora. W końcu wstał, zrobił wszystkowiedzącą minę i wyjaśnił mniej pojętnemu koledze:
– Chłopiec z problemami osobowościowymi, stawiam na trzynastolatka, akceptowany przez grupę ze względu na swoją postawę klauna, jest wojownikiem o etniczną czystość Europy oraz zajadłym przeciwnikiem małżeństw homoseksualnych. Przynajmniej taką postawę wykazuje na forach internetowych.
– I to wszystko wywnioskowałeś z penisa namalowanego na czole? – Tomasz pokiwał głową z uznaniem.
– Oczywiście, to siła dedukcji. Mogę ci jeszcze opowiedzieć o jego problemach rodzinnych, a także o ocenach w szkole. Hmmm, obie sprawy nie wyglądają najlepiej.
– Jestem pod wrażeniem. Teraz tylko mi powiedz, jakim cudem trzynastolatek ominął nasze zabezpieczenia?
Miłosz pogładził upośledzoną brodę wikinga. Zardzewiałe koła zębate umysłowego mechanizmu powoli zaczynały pracować. Kawałki rdzy opadały, ukazując piękno wojowniczego umysłu. Odpowiedź na pytanie maga była oczywista. Władca Portali uśmiechnął się z politowaniem i odpowiedział:
– Nie mam zielonego pojęcia.
Tomaszowi opadły ręce. Jak zwykle wszystko musiał robić sam. Zastanówmy się przez chwilę. Tylko potężny czarnoksiężnik byłby w stanie rozpracować rzucone zaklęcia ochronne. Finisar nie zabawiałby się z nimi w ten sposób, to poniżej jego godności. Pomyślmy, kto z żyjących miał z nimi na pieńku. Lista była długa. Nagle edisonowska żarówka rozproszyła panujący mrok.
– Wpisz w Internecie nasz adres i sprawdź, czy w tym domu nikt nie zmarł nagłą śmiercią – zakomenderował mag.
– A ty? – spytał Miłosz otwierając laptopa i wpisując pierwsze z siedmiu haseł.
– A ja ci zaraz powiem, z czym mamy do czynienia, mój drogi kompanie – Tomasz uśmiechnął się paskudnie i wyszedł z salonu.
Wpadł do pokoju niczym rozszalałe tornado. Stanął naprzeciw zakurzonego regału, mruknął gardłowo, iluzja opadła. Książki zakazane zdawały się wiedzieć o obecności maga. Szeptały między sobą, jedne z zaciekawieniem, inne z nieskrywaną nienawiścią. Pan Ciemności wyjął igłę i wbił ją w opuszek prawego kciuka. Kroplę krwi rozmazał na grzbiecie czarnej księgi. Wolumin przyjął daninę, złorzeczenia i obelgi ucichły natychmiast.
– Czytałem to wieczorami, kiedy wracaliśmy z polowań. Bez tej lektury długo nie mogłem zasnąć – wyjaśnił Tomasz, gdy wszedł do salonu.
– Ja też znalazłem coś ciekawego. Pół roku temu zmarł tutaj trzynastolatek, który przesadził z używkami. Serducho nie wytrzymało. Nic dziwnego, że ten dom był tak tani – odparł Miłosz, robiąc pełen obrót na krześle komputerowym.
– Co zrobiłeś z fotelem i stolikiem do kawy? – mag rzucił okiem na mahoniowe biurko z dwiema szufladami i wysuwaną półką na klawiaturę.
– Kręgosłup mnie bolał, wygodne stanowisko pracy to podstawa. Spałeś na szkoleniu BHP?
– W naszym fachu nikt nie przeprowadza takich szkoleń.
– Też prawda. Do rzeczy, co tam masz?
– „Duchy, zjawy i pozostałe astralne tałatajstwo”. Kompendium wiedzy każdego szanującego się maga, zajmującego się światem niematerialnym…
– Oszczędź mi tego naukowego pierdolenia – poprosił Miłosz.
– Ekhem, to tutaj – Tomasz położył książkę na biurku.
– Pol-ter-geist? – wydukał wojownik. – Co ty mi tu z duszkiem Kacperkiem wyskakujesz?
– Masz inne wyjaśnienie? Śmierć młodego człowieka, namalowane penisy i jeszcze to – wskazał na koślawą notatkę jednego z poprzednich właścicieli księgi.
– „Wśród tego typu przeszkadzaczy najbardziej irytującym jest, jak go nazwałem, Poltergej, to najczęściej osoba, która dotknięta niespodziewaną śmiercią, została z nierozwiązanymi kłopotami natury tożsamościowej lub światopoglądowej. Dotyczy także internetowych wojowników. Sporządził Archimedeusz Starszy, 1576 rok”.
– Widzisz? Przynajmniej wiemy, co się nam zalęgło. Teraz pozostaje pytanie, jak się tego pozbyć?
– Taką zwierzynę łowi się na żywca! – podjarał się Miłosz. Wstał i na palcach podszedł do komody, delikatnie otworzył drzwiczki, krzywiąc się przy każdym skrzypnięciu. Na szczęście Olka spała jak zabita. Po chwili wrócił ucieszony jak sam diabeł na widok przypiekanego grzesznika. Przyniesiony przedmiot rzucił na blat biurka.
Tomasz sięgnął po zeszyt. Koślawe pismo, dopiski na marginesach, podobizny postaci z animców, komentarze na temat przemądrzałych koleżanek. Uśmiechnął się do wspomnień. Nie sądził, że wojownik zachował notatki ze studiów. Przewertował kilka stron, przeczytał parę komiksów, po czym wrócił do rzeczywistości, w której roiło się od problemów.
– Dobry pomysł – pochwalił kompana. – Zaczynajmy przedstawienie.
Obmyślili wszystko w najdrobniejszych szczegółach. W końcu obaj w dzieciństwie oglądali Scooby’ego. Położyli otwarty zeszyt na biurku, sami zaś ukryli się za kanapą, na której spał San. Minuty ciągnęły się niczym ser na dobrze przypieczonej pizzy. Po kwadransie rozległ się szept znudzonego Miłosza:
– Ej, stary, przecież nie zbudowaliśmy żadnej pułapki.
– My jesteśmy pułapką! Zamknij mordę i czekaj, żaden gimbus nie oprze się pozostawionemu zeszytowi.
Słowa Tomasza od zawsze miały moc zmieniania rzeczywistości. Albo po prostu mag miał niesamowite wyczucie czasu. Tuż obok biurka zmaterializował się duch. W sumie poza tym, że był półprzezroczysty to niczym nie różnił się od zwykłego trzynastolatka. Zarechotał irytującym, młodzieńczym śmiechem na widok pozostawionego zeszytu. Wyciągnął z kieszeni astralny mazak i z wyszczerzoną mordą nachylił się nad biurkiem.
– Teraz! – wrzasnął Miłosz a Olka skrzywiła wargi i przekręciła się na drugi bok.
Wojownik wyskoczył zza kanapy jak wygłodniała pantera. Zaciśnięta pięść dosięgła celu i grzmotnęła w szufladę biurka. Perski dywan leżący na podłodze upstrzyły kawałki drewna. Miłosz wstał z kolan, wyciągnął z dłoni drzazgę wielkości sporej igły i odrzucił ją w kąt. Kropla krwi spłynęła po nadgarstku, gdy obserwował swoją rękę z mieszaniną zaciekawienia i obrzydzenia.
Dłoń Władcy Portali otoczona była białą, galaretowatą substancją przypominającą rozgotowany budyń. Mężczyzna ze wstrętem strząsnął maź na podłogę. Wyzywająco spojrzał na ducha, który w odpowiedzi uśmiechnął się wstrętnie. Czarna lanca przemknęła obok Poltergeja i zagłębiła się w miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą tkwiła stopa Miłosza.
– Uważaj, do cholery!
– Wybacz – Tomasz poprawił okulary, które zsunęły mu się na sam czubek nosa.
Ucichli. Olka warknęła coś prze sen, podrapała się po tyłku i ponownie znieruchomiała. Zaraz po tym but wojownika przeleciał przez astralną mordę, przyoblekając się budyniową masą. Mag pogratulował pomysłu kompanowi, na boso z pewnością będą robili dużo mniej hałasu. Wzmocnione żelazem obuwie pierdyknęło w ścianę i stanęło na baczność.
– Kur-wa, to nie dzia-ła – sylabizował Miłosz zadając ciosy drugim butem, który raz po raz przelatywał przez bezcielesną postać. Nagle but mu się wyślizgnął i uderzył w telewizor. Szklany ekran rozjarzył się tysiącem iskier.
– Łap! – Tomasz rzucił przyjacielowi miecz stworzony z czarnej energii. Wojownik zręcznie złapał oręż i prawie natychmiast wrzasnął z bólu. Broń upadła na podłogę sycząc wściekle.
– Porąbało cię? Chcesz mi łapy usmażyć? – zawył Miłosz z wyrzutem.
– Weź jakieś rękawice!
Szyderca doskoczył do komody, otworzył drzwiczki lewą ręką i wyjął żółte gumiaki. Skoro cholerstwo nie przewodzi prądu, to czarnej energii tym bardziej. Natychmiast włożył ochraniacze na dłonie i ponownie sięgnął po miecz. Okręcił się na pięcie i przeciął na pół szczerzącego się gimbusa. Przynajmniej tak mu się wydawało. Skurwiel wykonał unik.
Poltergej siedział na fotelu i rysował penisy w porzuconym zeszycie. Sekundę później z fotela zostały przypalone szczątki, dymiące na podłodze. Miłosz z obłędem w oczach ciął mieczem na prawo i lewo. Nie była to najpraktyczniejsza broń do walki w pomieszczeniach. Między morderczymi piruetami krzyknął do maga:
– Zmień to na kastety. I przydałbyś się na coś a nie stoisz jak widły w gnoju!
Tomasz nie odpowiedział, podniósł wzrok, zmieniając broń w śmiercionośne kastety z wystającymi kolcami. Dopiero teraz wojownik zauważył, że Pan Ciemności utrzymuje na Sanuszku ochronną barierę. Wspaniale, można poszaleć.
Zamarkował uderzenie z lewej, drapieżnie uniósł wargi, gdy spostrzegł złapaną zdobycz. Czarna energia natychmiast otoczyła dłonie wojownika, który chwycił astralnego gnojka za kołnierz i grzmotnął jego mordą o barek. Tak naprawdę to przywalił dłońmi w drewno, które natychmiast zajęło się kruczym płomieniem. Irytujący duszek wypadł na drugą stronę barku.
Miłosz zakręcił młynka palcami, zacisnął prawą pięść i grzmotnął w ścianę, przebijając się na drugą stronę. Alkohol z rozbitych butelek obmywał mu stopy, lecz on zdawał się tego nie zauważać. Stracił nad sobą kontrolę. Resztki tynku i drewna odrzucił za siebie, przechodząc przez stworzony wyłom. Tomasz z trudem uchylił się przed ciśniętymi drzwiczkami.
– Gdzie jesteś, kutasiarzu? Wyłaź!
Z lustra wyłoniła się ręka uzbrojona w marker. Miłosz zrobił unik, złożył dłonie i w łazienkową ścianę wbiło się kilkanaście mieczy. Pokruszone płytki z łoskotem upadały na podłogę. Jedno z ostrzy zostało wypchnięte przez wodę, która zaczęła tryskać z otworu. Musiał przebić którąś z rur. Odgarnął z twarzy mokre włosy, spojrzał w dół i dopiero teraz zorientował się, że jego stopy krwawią. Stał w samym środku bagna, mieszanki wody, krwi i cementu.
Ból jeszcze nie zaczął docierać do mózgu. Musiał się pospieszyć. Czas przejść na wyższe obroty. Czas na egzorcyzm rozpierdolu. Wypędzi stąd ezoterycznego gimbusa, choćby z tego domu miał nie pozostać kamień na kamieniu. Wrócił do salonu, gdzie Tomasz wciąż utrzymywał barierę. Tymczasem Poltergej zawisł w powietrzu i był zajęty uprawianiem swej sztuki na gładkiej ścianie.
Namalowany penis zniknął, gdy pięść Miłosza o cal minęła głowę ducha. Wojownik z łatwością wyciągnął dłoń z otworu, jakby nie dostrzegając, że przebił się do pokoju maga. Kolejny cios i kolejna sporej wielkości wyrwa. Zmora zaczęła biegać po ścianach, śmiejąc się do rozpuku. Cały czas próbowała naznaczyć Szydercę swoim autografem.
Wojownik bez problemu dotrzymywał kroku skurwielowi. Dla niego grawitacja przestała istnieć, była bez znaczenia. Grzmocił pięściami jak szalony, krople śliny padały z jego ust na podłogę przy akompaniamencie rozpieprzanych ścian i mebli. Żyrandol z brzękiem rozbił się tuż przy śpiącej Olce.
Zerwany ze ściany obraz uderzył Tomasza w plecy. Mag miał wrażenie jakby kręgosłup pękł mu na dwoje. Zachwiał się, na chwilę tracąc przytomność. Na szczęście wrzaski Miłosza wyrwały go ze stanu odrętwienia. Zagryzł zęby. Chciał by to wszystko dobiegło końca. Beznadziejna, bezsensowna walka. Obserwował jak Szyderca powoli traci siły, nie zadawszy duchowi żadnych obrażeń.
Ciosy Władcy Portali były coraz słabsze. Powłóczył nogami, lecz wciąż starał się atakować ducha i unikać flamastra przeciwnika. W końcu znieruchomiał. Poltergej wiedział, że to już koniec, wyszczerzył mordę w grymasie zwycięstwa. Nieubłaganie zbliżał się do swej ofiary. Już za chwilę namaluje penisa na jednym z największych herosów tego świata. Każda jego astralna cząstka drżała na samą myśl.
– Kurwa! – Miłosz w geście rozpaczy ostatni raz pieprznął w ścianę, jakby ta była czemuś winna.
Duszek zatrzymał się, przezroczyste źrenice rozszerzyły się w zdumieniu. Na jego obliczu pojawiło się niespotykane szczęście, wręcz rozkosz. Zupełnie jakby zobaczył coś, o czym marzył przez całe życie. W istocie tak było.
– Jest doskonale symetryczny, przepiękny – rozległ się głos jakby z oddali.
Dopiero po tych słowach Tomasz to zobaczył. Popękane ściany, porozrywane meble, rozpieprzone obrazy uformowały się w pięknego, abstrakcyjnego fallusa. Nagle otoczyło ich przyjemne, ciepłe światło. Pod sufitem otworzyło się przejście, z którego wyłoniła się anielska dłoń. Duszek z ulgą uścisnął rękę niebiańskiej istoty i przeszedł na drugą stronę.
Pan Ciemności również wyciągnął rękę, to światło było takie przyjemne. Nigdy nie czuł czegoś takiego. Była to sama dobroć, uprzejmość, miłość. Pod sufitem ponownie pojawiła się anielska dłoń. Tym razem wyciągnięty środkowy palec dosadnie przekazał magowi, że jeszcze nie nastał jego czas.
Pokój pogrążył się w mroku. Słychać było jedynie płynącą wodę oraz pochrapywanie Sanuszka. Od czasu do czasu jakiś fragment łazienki odpadł ze ściany i wylądował na podłodze. Tomasz zdjął barierę.
– Tylko jedno mnie w tym wszystkim zastanawia – powiedział Miłosz, podpierając ścianę. – Czemu ten gnojek nie pojawił się wcześniej, przecież minęło już pół roku od jego śmierci.
Nagle Olka otworzyła oczy, przeciągnęła się i usiadła. Zaspanym spojrzeniem omiotła resztki pokoju. Ziewnęła potężnie.

– Jestem głodna. Robi ktoś może kolację dla Sanuszków? Ooo, a wiecie co mi się śniło? Byłam przed taką wielką, białą ścianą. Zgadnijcie co zrobiłam, jak dorwałam pędzel i farby.

Komentarze

  1. XD hehe, jak miło. Ja wiem, że się zawsze o mnie troszczycie nawet w środku epickiej walki mogę się wyspać.

    ... mam nadzieję, że astralne markery nie są permamentne? q.q to da się zmyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Astralnym rozpuszczalnikiem :D
      A jak się nie uda, zawsze można to wyciąć i przeszczepić w to miejsce kawałek skóry, z pośladka dajmy na to xD

      Usuń
    2. Astralnego oczywiście :P

      Usuń

Prześlij komentarz