Jesienny spacer, czyli Krąg życia i smierci

#zabójcy #chaos
Pan Ciemności szedł powoli alejką tuż obok ścieżki rowerowej. Z obu stron pochylały się ku niemu gałęzie lip, klonów i brzóz. Dzień był pochmurny i mglisty. Określany najczęściej jako barowy. Nic, tylko siąść w ciepłej knajpce z przyjaciółmi i upić się do nieprzytomności. Jak to mówią: najlepsze imprezy są z piątku na poniedziałek. Pojedynczy, pomarańczowy liść spadł na długie, czarne włosy mężczyzny. Nie lubił jesieni.
    Szczelniej otulił się płaszczem. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Ostatnio czuł się dość kiepsko, chyba złapał jakiegoś wrednego wirusa. A to wiele trzeba? Dzień w dzień walczył z rzeczywistością i ze skurwielami. To cud że wcześniej nie złapał syfu lub innej rzeżączki. Westchnął ciężko zbierając energię.
Rytm jego kroków nie zmienił się, gdy tworzył małą czarną kuleczkę. Cisnął nią o asfalt a ta odbiła się i posłusznie wróciła w dłoń maga. Gest ten nie miał najmniejszego sensu, imitacja kauczukowej zabawki nie mogła wyrwać się spod jego woli. Nie mogła uciec i zniknąć gdzieś w krzakach. Była tak bardzo do niego podobna – niewolnica własnych ograniczeń.
Mimo to pomagała mu w zebraniu myśli. Fantazmatyczny obraz stawał się coraz jaśniejszy, bardziej klarowny. Starał się odsunąć od siebie wszelkie pierdoły, które podsuwała mu jesienna depresja. Już i tak był wystarczająco zniechęcony. Stał na skraju, gdzie spotkały się dwie przyjaciółki – desperacja i samotność. Odwrócił się od nich plecami, na razie był bezpieczny, ale…
Kauczukowa imitacja wypadła mu z ręki i pomknęła w krzaki. Niemożliwe zmieniło się w  prawdopodobne, potem w wykonalne aż w końcu się stało. Odrzucił od siebie bzdury o zaburzeniach mocy i innym kosmicznym gównie. Rozbłysk światła przeciął niebo zasnute gęstymi chmurami. Poprawił okulary. Przez sekundę widział kobiecą postać niesioną podmuchem wiatru. Wzruszył ramionami. W końcu nie od dziś miał zwidy.
Kilkadziesiąt kroków dalej ujrzał długie, śnieżnobiałe pióro, leżące na środku ścieżki. Pochylił się, podniósł przedmiot dwoma palcami. Jeszcze tylko szpicla od niebieskich potrzebował w swoim otoczeniu. Czarna energia pożarła pióro. Odwrócił się na dźwięk poruszonych krzaków. Zirytowany krzyknął w tamtym kierunku:
– Wypierdalaj niebieski sługusie, nie mam dzisiaj ochoty, by jakiś przydupas za mną łaził. A jak masz jakiś problem, to wyłaź!
Odpowiedziała mu głucha cisza, przerywana jedynie świstem wiatru. Machnął ręką w kierunku chaszczy. Irytujące. Zrezygnowany skrył dłonie w kieszeniach płaszcza. W złości chciał kopnąć stertę liści, lecz w ostatniej chwili się powstrzymał. Nie ma sensu wyzłośliwiać się na przyrodzie. W liściach mógł spać jeż, który nocą dotuptał w to miejsce.
– Wesoły jak zawsze – przyjazny głos tuż przy uchu wyrwał go z odrętwienia.
Podniósł wzrok na dawno nie widzianą przyjaciółkę. Tu i ówdzie przybyło jej parę kilo. Z seksownej nimfy stała się równie sukubistyczną świąteczną ciężarówką. Puchaty, przyczepiony do mikołajowej czapki, pompon kiwał się na boki. Widocznie już w listopadzie poczuła magię nadchodzących świąt. Tomasz skrzywił się do porannych wspomnień. W audycji radiowej słyszał puszczane kolędy.
– Trzymam pion i nie zmieniam czegoś, co już jest dobre – odparł zmęczony światem, rzeczywistością i przestrzenią. Byłby znużony także całym wszechświatem, ale na to nie pozwalała mu wrodzona skromność.
– No i to jest najważniejsze! Nic nie powiesz? Jakiś komentarz? – pytała wskazując na brzuch.
– Nie moje – wzruszył ramionami, po czym uśmiechnął się szczerze. Było to pierwsze niewymuszone, pozytywne wykrzywienie warg od dłuższego czasu. Odetchnął głośno, zadowolony z dowcipu.
– Ale muszę ci powiedzieć, że nawet jako betoniarka wyglądasz dobrze – dodał po chwili niezręcznego milczenia.
Wyczuł na plecach nienawistny wzrok. Kątem oka ujrzał czerwone ślepia znikające w gęstwinie. Rozluźnienie i spokój na widok starej znajomej zniknęło jak za dotknięciem magicznej różdżki. Spiął mięśnie w oczekiwaniu na cios. Atak nie nastąpił.
– Tak w sumie to gdzie pędzisz?
– Przed siebie – odparł zgodnie z prawdą. – Musiałem wyjść z domu i pomyśleć. Ostatnio za dużo pracuję. A i tak nie jestem w stanie uratować całego świata.
– Może czas pomyśleć o sobie?
– Nie śledził cię ktoś ostatnio? Nie czułaś się dziwnie po wyjściu z domu? – spytał zmieniając temat. Nie chciał rozmawiać o sobie. Wciąż miał w pamięci znalezione pióro. Powoli łączył fakty. Elementy w ogóle do siebie nie pasowały, więc ułożył w głowie bezsensowną mozaikę.
– Nie przypominam sobie – wzruszyła ramionami. – Zresztą, z takimi znajomymi raczej nikt mnie nie tknie, prawda?
– Tiaaaaaa, prawdopodobnie masz rację. Ale za dużo cholerstwa kręci się po okolicy.
– Dobra, dobra, jak zauważę coś podejrzanego, natychmiast zadzwonię, zgoda?
– Jestem pod telefonem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dzwoń o każdej porze.
Rudowłosa dygnęła i pomachała ręką na pożegnanie. Tomasz wiedział, że zignorowała jego ostrzeżenie. A miał mieć dzisiaj wolne, by bez przeszkód pogrążać się w ciemności. Co za los. Odwrócił się na pięcie i poszedł za Rudą. Zachowywał bezpieczną odległość. Nie chciał, by go zauważyła. Sam fakt, że ją śledził był wystarczająco dziwaczny. Przyłapanie na stalkowaniu oznaczało masę niewygodnych pytań i niezręcznych zachowań.
Wyjął telefon z lewej kieszeni spodni. Wystukał dziewięciocyfrowy numer i przyłożył ustrojstwo do ucha. Zagrała wesoła melodyjka okraszona kilkoma przekleństwami. Parę sygnałów później telefon ponownie wylądował w kieszeni. Znów nie odbiera. Pewnie ma inne sprawy na głowie. Widocznie dzisiejsze ratowanie rzeczywistości spoczywało wyłącznie na barkach Pana Ciemności.
Ruda zatrzymała się tuż przed sklepem z dziecięcymi ubrankami. Patrzyła przez witrynę na miniaturowe buciki. Wyglądała jakby nie mogła odwrócić od nich wzroku. Przykleiła się do szyby jak glonojad i przestępowała z nogi na nogę. Po chwili Tomasz usłyszał dźwięk otwieranych drzwi oraz charakterystyczny dzwoneczek. Rudzielec zniknął we wnętrzu sklepu.
Mag czekał, usiadł na ławce, chuchając w zmarznięte dłonie. Zaczęło się robić ciemno. O tej porze roku mrok przychodził znacznie wcześniej. Z cichym pyknięciem zapaliły się pobliskie latarnie. Tomasz zauważył niską postać, która obmacywała sklepową witrynę. Długi, czerwony paluch zakończony orlim szponem kreślił niepokojący znak na szybie. Postać zniknęła równie szybko, co się pojawiła.
Podszedł do sklepu i zerknął na nakreślony symbol. Nie potrafił go rozpoznać, a przecież przewertował tyle książek z sigilami. Ale znał podstawy unieszkodliwiania tego badziewia. Przygryzł wargę, zebrał kroplę krwi na palec i nasmarował na znaku wielkiego, ordynarnego penisa. Zmrużył oczy, oceniając swe dzieło. Chujowe.
Nagle ziemia zaczęła drżeć. Symbol zalśnił czerwonym światłem i się rozpadł. Z portalu powoli wychodził przedstawiciel świata podziemi. Głowa uzbrojona z zakręcone rogi upadła na chodnik. Zaraz po niej ogromne cielsko zwaliło się na kostkę brukową. Zręczność nigdy nie byłą mocną stroną tej rasy. Tomasz zwrócił uwagę na ogromny sprzęt przeklętego. Wspaniale, zamiast przerwać pieczęć, przyzwał szatana lubieżności.
Ruda wychodziła ze sklepu, była uśmiechnięta i niosła ze sobą niepozorną torebkę. Zwróciła uwagę na rozbitą witrynę, podrapała się po głowie. Poszła dalej ulicą, podśpiewując ulubioną piosenkę. Tomasz odetchnął z ulgą. Gdy tylko zauważył otwierające się drzwi, chwycił demona za rogi i skrył się za żywopłotem. Diabeł, dotychczas ogłuszony nagłym przyzwaniem, zaczynał dochodzić do siebie.
– Jesteś całkiem przystojny – stwierdził zerkając maślanymi oczami na Pana Ciemności.
– Spierdalaj gamoniu i trzymaj to ścierwo przy sobie – warknął Tomasz, wskazując na bujający się na boki pokaźny instrument.
– Odrobina zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
– Ale tobie może, kutafońcu – czarny sztylet pojawił się w dłoni maga. Broń znalazła się niepokojąco blisko demoniego przyrodzenia.
– Dobra, dobra. Po co te nerwy? Eh, szkoda, że musiałeś zobaczyć mnie w naturalnej formie. Ale, zaczekaj…
Tomasz poczuł jak nieprzyjemna siła szpera mu w umyśle. Zacisnął zęby i z trudem wyrzucił obcą jaźń. Potrząsnął głową, jakby usiłował przegonić natrętną muchę. Zerknął na demona, który pozbył się rogów i czerwonej skóry.
Przed Zabójcą stała długonoga, szczupła brunetka. Proste włosy kaskadą opadały na ramiona. Ubrana była skromnie, bez przesadnej tandety i zbędnych dodatków. Wieczorny podmuch poigrał z falbankami jej sukienki. Kobieta poprawiła okulary, mrugnęła w stronę Tomasza. Nie wyglądała lubieżnie, czego mógł się spodziewać po demonie. Uśmiechała się przez łzy, miała jakiś problem. Szukała wsparcia. Pan Ciemności wpadł we wściekłość.
– Jak śmiesz igrać z moją patologiczną chęcią niesienia pomocy? – najbliższa latarnia zgasła.
Ciemność zdawała się gęstnieć. Smoliste pędy wystrzeliły z dłoni maga i spętały demona. Schwytany usiłował się szarpać, więzy wzmocniły uścisk. W końcu dał za wygraną. Leżał na trawie dysząc ciężko. Podwinięta jak u dziwki sukienka nie miała w sobie nic z wcześniejszego erotyzmu. Tomasz przyklęknął, chwycił za czarne włosy dziewczyny i spojrzał prosto w oczy demona.
– No dalej! Wiem, że tego chcesz! Jestem związana! Chodź skurwielu, bierz mnie! – wrzeszczał sukub. Na twarzy maga pojawiły się kropelki śliny.
– Spytam tylko raz. Kobieta o rudych włosach. Jest w ciąży. Dlaczego na nią polujecie? – spytał prawie szeptem. Był spokojny, opanowany. Zimny.
– To ty nic nie wiesz? – źrenice demona rozszerzyły się w zaskoczeniu. – Nie tylko my ją śledzimy. Góra też to zauważyła. To dziecko jest ważne.
– Dokładniej! – więzy mocniej wpiły się w ciało demona.
– To rytuał! – zawył. – Każdy dzieciak w łonie matki musi zostać dotknięty. Przez jedną lub drugą stronę. Wy, ludzie, nie macie żadnego wyboru! Musimy ją mieć po swojej stronie!
Łopot skrzydeł zagłuszył dalsze słowa. Dwóch śnieżnoskrzydłych leciało w stronę Rudej. Musiał się pospieszyć. Pstryknął palcami. Podobno za plecami bohaterów zawsze musi coś wybuchać. Jednak to nie był film akcji, tania powieść sensacyjna. To byłą rzeczywistość. Tomasz zadowolił się dźwiękiem łamanych kości i powoli cichnącym, bolesnym wrzaskiem. Czas uciekał.
Biegł ulicą, roztrącając ludzi. Nie bawił się w przeprosiny. Przechodnie zdawali się nie słyszeć ciągłego, irytującego szelestu skrzydeł. Przejeżdżający samochód na moment zagłuszył upiorny dźwięk. Tomasz spojrzał w górę, dwóch anielskich wojowników szybowało tuż nad nim. Rozglądali się na boki. Dobrze, nie wiedzą, gdzie poszła.
I wtedy ją zobaczył. Szła spokojnie chodnikiem. Nuciła pod nosem, wymachiwała torebką, w której tkwiły maleńkie, różowe buciki. Zauważył wystające z uszu kable. Podziękował w myślach twórcy słuchawek za wynalezienie tego cudownego przedmiotu. Rzucił się do przodu i prawie przywalił głową w śmietnik. Zdążył odzyskać równowagę. Jeden z aniołów zapikował wprost na dziewczynę. Drugi zajął się pędzącym Tomaszem.
Trzeba wam wiedzieć, że mag w tańcu się nie pierdolił, gdy chodziło o bezpieczeństwo ludzi, których cenił. Natychmiast zebrał energię i przywalił w fałszywą twarz młodego cherubina. Anioł rąbnął w samochód stojący po drugiej stronie ulicy. Powyginany metal będzie wymagał interwencji czyjegoś szwagra. Cherub znieruchomiał.
Przynajmniej jeden problem z głowy – pomyślał mężczyzna biegnący po ulicy jakby jutra miało nie być. Dziwił się jakim cudem jego płuca wytrzymują ten szaleńcy pęd. Lecący anioł wyciągnął rękę w stronę kobiety. Tomasz przystanął. Zamknął oczy. Ogarnęła go ciemność.
Zmiażdżył dłoń cherubina w żelaznym uścisku. Znalazł się tuż za plecami rudowłosej przyjaciółki. Usłyszał cichnące kroki odchodzącej kobiety. Uśmiechnął się do siebie, wyrównał oddech. Spojrzał w błękitne oczy niebiańskiego posłańca. Ujrzał jedynie pogardę. No tak, ta strona również nie cieszyła się na jego widok. Jakoś musiał z tym żyć.
Niespodziewany cios sprawił, że wątłe ciało maga przeleciało przez ulicę i uderzyło w hydrant. No tak, spuszczenie komuś wpierdolu bez otrzymania obrażeń byłoby nudne. W ustach poczuł smak krwi. Na szczęście anioł zrezygnował ze ścigania Rudej. Całą uwagę skupił na magu. Podchodził powoli, niespiesznie. Iskry z ognistego miecza spadały na asfalt. Przechodnie minęli leżącego Tomasza. Dosłyszał słowa „pijany” i „menel”. Nikt nie zainteresował się niebiańskim katem.
Pan Ciemności nie zamierzał grać pantomimy walki z samym sobą przed szerszą publicznością. Mana uniosła go na wysokość paru metrów. Nie cierpiał latać, zawsze go od tego mdliło. Z gracją wylądował na dachu najbliższego budynku. Po prawej stronie ujrzał nikły blask. Błyskawiczna reakcja ocaliła go przed utratą głowy. Walnął na odlew, o dziwo trafił. Ogłuszony anioł próbował odzyskać równowagę.
– Może tak chociaż jakiś ukłon przed rozpoczęciem pojedynku? – zakpił mag podskakując na prawej nodze i machając rękami w formie rozgrzewki. Prawdę mówiąc był już cholernie zmęczony. Odczuwał skutki szaleńczego biegu. Jutrzejsze zakwasy sprawią, że nie będzie mógł wstać z łóżka. Lecz teraz liczyła się tylko gra.
– Chyba nie – mruknął, uchylając się przed ciosem ognistego miecza. Okręcił się na pięcie. Poczuł ból w kostce. Takie wygibasy to mógł sobie trenować na lekcji baletu a nie w trakcie walki. Chyba jego anioł stróż przysypia. Znając życie to pewnie gdzieś na barowej ladzie w otoczeniu pięknych kurtyzan.
Wystawił dłoń wierzchem do góry. Wyglądało jakby chciał posłać cherubinowi całusa. Pan Ciemności złożył usta i dmuchnął. Czarny pyłek ogarnął twarz niebiańskiego wojownika. Tomasz skrupulatnie wykorzystał przewagę. Zaszedł przeciwnika od tyłu, brutalnie chwycił anielskie skrzydła:
– Witamy na ziemi – czarna energia rozlała się z rąk maga na śnieżną, delikatną biel.
Władca Mroku nie zamierzał go zabijać. Spojrzał na bezradnie klęczące stworzenie. Będzie musiało odnaleźć się w nowej rzeczywistości lub popełni samobójstwo. Tomasz dał mu możliwość wyboru.
Ponownie pogrzebał w kieszeniach spodni. Wyciągnął komórkę, nacisnął parę klawiszy i czekał. Po dość długiej chwili włączyła się automatyczna sekretarka. Tym razem chciał się nagrać. Sprawa była dość poważna, a jemu zaczynało brakować sił. Potrzebował pomocy.
– Możesz, do kurwy nędzy, oddzwonić? Jestem w ciemnej dupie. Ruda jest w niebezpieczeństwie. Mam przy sobie nadajnik. Możesz sprawdzić. Pospiesz się!
Zamknął telefon, opadająca klapka zaskrzypiała jak domykające się trumniane wieko. Wzdrygnął się, schował bezużyteczne ustrojstwo. Musiał znaleźć Rudą. Ostrożnie nachylił się nad krawędzią dachu. Na szczęście była tam, tuż pod nim. Miarowym krokiem szła w stronę domu. Spojrzał w tamtym kierunku. Był pewien, że serce odmówiło mu posłuszeństwa na kilka sekund. Siły światła i ciemności urządziły sobie ustawkę. Zwycięzca bierze wszystko.
Zebrał się w sobie. Skoczył z dachu i poszybował w stronę odgłosów walki. Starał się nie myśleć, że wygląda w tej chwili jak przerośnięty nietoperz. Do gracji hrabiego Draculi brakowało mu ze trzysta lat. Wylądował tuż przed posesją. Ogrom wijących się ciał, buchających płomieni i odcinanych członków był nie do opisania.
Nagle wszystko ustało. Dwie strony przestały walczyć i gapiły się na Pana Ciemności. Zdali sobie sprawę, że zjawił się ktoś, kto zaburzy równowagę. Nie wygra żadna ze stron. Z morderczym wrzaskiem rzucili się w stronę nowego wroga. Tomasz upadł na kolana. Sam nie wiedział o czym myślał wpieprzając się w sam środek bitwy. Poczuł na ramieniu dłoń Śmierci.
Kiwała głową i uśmiechała się do niego. Odwzajemnił uśmiech. Była piękną kobietą o wspaniale lśniących zębach. W zniewalającym spojrzeniu było coś, czemu nie potrafił się oprzeć. Chciał iść za nią na koniec świata. Ostrze kosy zbliżyło się do gardła mężczyzny. Zamknął oczy.
Potężny cios zdmuchnął Śmierć. Kobieta przeleciała przez drzwi kamienicy i zatrzymała się na parterowych schodach. Po chwili zniknęła z cichym pyknięciem. Tomasz spojrzał w górę. Stał nad nim znajomy mężczyzna. Rozcierał knykcie, lekko krzywiąc się z bólu. Musiał odczuć ten cios. Znów zapomniał zabrać rękawic.
– Koścista suka – warknął, zaciskając dłoń w pięść. – Co tam? – zagadnął przyjaźnie.
– Odsłuchałeś wiadomość?
– Jaką wiadomość? Eee… byłem w pewnym miejscu i mi tam telefon wpadł… i spuściłem wodę, bo nie zauważyłem… Zresztą myślałem, że nie spłynie… Spłynął…
Mag ukrył twarz w dłoniach i zapragnął ponownie znaleźć się w objęciach Śmierci. Tymczasem obie armie zwróciły się w stronę Miłosza. Ten uniósł dłoń w geście pozdrowienia. Błyskawicznie formowane pieczęcie nie wróżyły niczego dobrego. Szyderca upadł na jedno kolano. Dyszał ciężko, jakby przebiegł sprintem kilka boisk piłkarskich. Setki portali pojawiło się nad ich głowami.
– Ale kurewsko zardzewiałem. Muszę iść na siłownię.
Machnął ręką. Noże kuchenne wykonywały egzekucję. Ostrzom było obojętne komu odbierają życie. Tuż przed domem Rudej krew spływała do studzienki ściekowej. Odgłosy umierających aniołów i demonów niosły się echem po ulicach. Pojedynczy przechodzień ujrzał jedynie klęczących na chodniku dwóch mężczyzn w dziwnych szatach, pokręcił głową i przeszedł na drugą stronę ulicy. Znów uratowali świat i nikt nawet się o tym nie dowie.
– Serio? Noże kuchenne?
– Jadłem kolację – odparł wojownik wzruszając ramionami.
Właśnie nadeszła rudowłosa ciężarówka. Wyciągnęła z uszu słuchawki, uniosła brwi na widok umęczonych przyjaciół. Już mieli zacząć wyjaśniać, gdy Tomasz zerwał się z kolan i skoczył na Rudą. Oboje zwalili się na ziemię. Pan Ciemności spomiędzy kurtyny płomiennych włosów ujrzał podbrzusze piekielnej bestii. Nie mógł się ruszyć pod ciężarem przyjaciółki. To koniec.
Zobaczył jak Miłosz szykuje się do ataku. W lot pojął jego zamiar i musiał przyznać, że był to czyn równie bohaterski, co debilny. Wojownik wskoczył okrakiem na bestię wielkości dorosłego lwa. Tomasz skupił resztkę energii. W dłoniach Szydercy pojawiły się lejce.
– Wio! Kurwiu! – krzyknął Władca Portali, chcąc odciągnąć bestię z dala od przyjaciół.
Piekielny ogar nie chciał tak łatwo odpuścić. Przywalił cielskiem w latarnię, rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Zaraz po tym plecy Miłosza przeszorowały ścianę kamienicy. Mimo tego nie puścił wodzy. Bił piętami jak oszalały, usiłując zmusić skurwiela do posłuszeństwa. Nagle zwierzę gwałtownie stanęło dęba. Jeździec stracił równowagę i rąbnął o asfalt. Natychmiast wstał i zmierzył demona wyzywającym spojrzeniem.
– No dawaj kiciuś. Tutaj jestem.
Ogar zaatakował. Wojownik przywalił demonowi pięścią między oczy. Pojedynczy wrzask poniósł się w ciemność. Miłosz trzymał się za nadgarstek. Ogłuszona bestia pokornie podeszła do niego i zastrzygła uszami. Podrapał ją po czuprynie.
– Możemy go zatrzymać? – spytał odwracając się do Tomasza, który właśnie pomagał wstać Rudziaszowi.
Mag nie był w stanie odpowiedzieć. Przywołał do siebie Rudą, uklęknął i położył dłonie na jej brzuchu. Kobieta spięła się, znieruchomiała, lecz postanowiła zaufać Panu Ciemności. Po chwili Tomasz opadł na plecy oddychają szybko. A miał dzisiaj tylko spacerować! Do jasnej cholery! Noc zastała go pozbawionego magii. Bezbronnego jak dziecko.
– Co zrobiłeś? – usłyszał pytanie podszyte niepokojem.
– Dałem jej możliwość wyboru. Już nie będą was ścigać.
– Mam nadzieję, że nie będzie podobna do ciebie – parsknęła Ruda, szczerząc zęby.
– Musiałaby naprawdę kiepsko wybierać – wtrącił się Miłosz, prowadząc na smyczy piekielną bestię. Podszedł do stojaków na rowery. – Mogę go tutaj przywiązać?
– Śmiało – zgodziła się kobieta, która widziała jedynie lewitującą smycz. Chyba już przyzwyczaiła się do dziwactw w obecności Zabójców. A może ona także postradała rozum? Któż to wie.
– Ale jak już tu jesteście, to zapraszam na kawę i coś słodkiego. Nie dajcie się prosić – Ruda obróciła się do przyjaciół z rozbrajającą miną.
– Po takim dniu należy mi się ciacho!

Tomasz zebrał się z zimnego asfaltu. Kuśtykając poszedł za Rudą. Tuż za nim kroczył wojownik, raz po raz zerkający czy nikt nie zbliża się do jego piekielnej maskotki. Kolejny dzień w życiu Pana Ciemności dobiegł końca. Rzeczywistość pozostała dla niego niezmienna, lecz dla jednej osoby zmieniło się wszystko. I na tym właśnie polegała jego praca. 

Komentarze

  1. No, stęskniłam się za Twoimi opowiadaniami :D Jesteś szalony... I to właśnie lubię xD Weny życzę, pisz dalej ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :) Cieszę się, że Ci się podoba. Mam teraz masę pomysłów, które mam nadzieje również przypadną Ci do gustu. Również pozdrawiam :)

      Usuń

Prześlij komentarz