Jesienny spacer, czyli Krąg życia i smierci
#zabójcy #chaos
Pan Ciemności szedł powoli alejką tuż obok ścieżki rowerowej. Z obu stron pochylały się ku niemu gałęzie lip, klonów i brzóz. Dzień był pochmurny i mglisty. Określany najczęściej jako barowy. Nic, tylko siąść w ciepłej knajpce z przyjaciółmi i upić się do nieprzytomności. Jak to mówią: najlepsze imprezy są z piątku na poniedziałek. Pojedynczy, pomarańczowy liść spadł na długie, czarne włosy mężczyzny. Nie lubił jesieni.
Pan Ciemności szedł powoli alejką tuż obok ścieżki rowerowej. Z obu stron pochylały się ku niemu gałęzie lip, klonów i brzóz. Dzień był pochmurny i mglisty. Określany najczęściej jako barowy. Nic, tylko siąść w ciepłej knajpce z przyjaciółmi i upić się do nieprzytomności. Jak to mówią: najlepsze imprezy są z piątku na poniedziałek. Pojedynczy, pomarańczowy liść spadł na długie, czarne włosy mężczyzny. Nie lubił jesieni.
Rytm jego
kroków nie zmienił się, gdy tworzył małą czarną kuleczkę. Cisnął nią o asfalt a
ta odbiła się i posłusznie wróciła w dłoń maga. Gest ten nie miał najmniejszego
sensu, imitacja kauczukowej zabawki nie mogła wyrwać się spod jego woli. Nie
mogła uciec i zniknąć gdzieś w krzakach. Była tak bardzo do niego podobna –
niewolnica własnych ograniczeń.
Mimo to
pomagała mu w zebraniu myśli. Fantazmatyczny obraz stawał się coraz jaśniejszy,
bardziej klarowny. Starał się odsunąć od siebie wszelkie pierdoły, które
podsuwała mu jesienna depresja. Już i tak był wystarczająco zniechęcony. Stał
na skraju, gdzie spotkały się dwie przyjaciółki – desperacja i samotność. Odwrócił
się od nich plecami, na razie był bezpieczny, ale…
Kauczukowa
imitacja wypadła mu z ręki i pomknęła w krzaki. Niemożliwe zmieniło się w prawdopodobne, potem w wykonalne aż w końcu
się stało. Odrzucił od siebie bzdury o zaburzeniach mocy i innym kosmicznym
gównie. Rozbłysk światła przeciął niebo zasnute gęstymi chmurami. Poprawił
okulary. Przez sekundę widział kobiecą postać niesioną podmuchem wiatru.
Wzruszył ramionami. W końcu nie od dziś miał zwidy.
Kilkadziesiąt
kroków dalej ujrzał długie, śnieżnobiałe pióro, leżące na środku ścieżki.
Pochylił się, podniósł przedmiot dwoma palcami. Jeszcze tylko szpicla od
niebieskich potrzebował w swoim otoczeniu. Czarna energia pożarła pióro.
Odwrócił się na dźwięk poruszonych krzaków. Zirytowany krzyknął w tamtym
kierunku:
– Wypierdalaj
niebieski sługusie, nie mam dzisiaj ochoty, by jakiś przydupas za mną łaził. A
jak masz jakiś problem, to wyłaź!
Odpowiedziała
mu głucha cisza, przerywana jedynie świstem wiatru. Machnął ręką w kierunku chaszczy.
Irytujące. Zrezygnowany skrył dłonie w kieszeniach płaszcza. W złości chciał
kopnąć stertę liści, lecz w ostatniej chwili się powstrzymał. Nie ma sensu
wyzłośliwiać się na przyrodzie. W liściach mógł spać jeż, który nocą dotuptał w
to miejsce.
– Wesoły jak
zawsze – przyjazny głos tuż przy uchu wyrwał go z odrętwienia.
Podniósł wzrok
na dawno nie widzianą przyjaciółkę. Tu i ówdzie przybyło jej parę kilo. Z
seksownej nimfy stała się równie sukubistyczną świąteczną ciężarówką. Puchaty,
przyczepiony do mikołajowej czapki, pompon kiwał się na boki. Widocznie już w
listopadzie poczuła magię nadchodzących świąt. Tomasz skrzywił się do porannych
wspomnień. W audycji radiowej słyszał puszczane kolędy.
– Trzymam pion
i nie zmieniam czegoś, co już jest dobre – odparł zmęczony światem,
rzeczywistością i przestrzenią. Byłby znużony także całym wszechświatem, ale na
to nie pozwalała mu wrodzona skromność.
– No i to jest
najważniejsze! Nic nie powiesz? Jakiś komentarz? – pytała wskazując na brzuch.
– Nie moje –
wzruszył ramionami, po czym uśmiechnął się szczerze. Było to pierwsze
niewymuszone, pozytywne wykrzywienie warg od dłuższego czasu. Odetchnął głośno,
zadowolony z dowcipu.
– Ale muszę ci
powiedzieć, że nawet jako betoniarka wyglądasz dobrze – dodał po chwili
niezręcznego milczenia.
Wyczuł na
plecach nienawistny wzrok. Kątem oka ujrzał czerwone ślepia znikające w
gęstwinie. Rozluźnienie i spokój na widok starej znajomej zniknęło jak za
dotknięciem magicznej różdżki. Spiął mięśnie w oczekiwaniu na cios. Atak nie
nastąpił.
– Tak w sumie
to gdzie pędzisz?
– Przed siebie
– odparł zgodnie z prawdą. – Musiałem wyjść z domu i pomyśleć. Ostatnio za dużo
pracuję. A i tak nie jestem w stanie uratować całego świata.
– Może czas
pomyśleć o sobie?
– Nie śledził
cię ktoś ostatnio? Nie czułaś się dziwnie po wyjściu z domu? – spytał
zmieniając temat. Nie chciał rozmawiać o sobie. Wciąż miał w pamięci znalezione
pióro. Powoli łączył fakty. Elementy w ogóle do siebie nie pasowały, więc
ułożył w głowie bezsensowną mozaikę.
– Nie
przypominam sobie – wzruszyła ramionami. – Zresztą, z takimi znajomymi raczej
nikt mnie nie tknie, prawda?
– Tiaaaaaa,
prawdopodobnie masz rację. Ale za dużo cholerstwa kręci się po okolicy.
– Dobra,
dobra, jak zauważę coś podejrzanego, natychmiast zadzwonię, zgoda?
– Jestem pod
telefonem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dzwoń o każdej porze.
Rudowłosa
dygnęła i pomachała ręką na pożegnanie. Tomasz wiedział, że zignorowała jego
ostrzeżenie. A miał mieć dzisiaj wolne, by bez przeszkód pogrążać się w
ciemności. Co za los. Odwrócił się na pięcie i poszedł za Rudą. Zachowywał
bezpieczną odległość. Nie chciał, by go zauważyła. Sam fakt, że ją śledził był
wystarczająco dziwaczny. Przyłapanie na stalkowaniu oznaczało masę niewygodnych
pytań i niezręcznych zachowań.
Wyjął telefon
z lewej kieszeni spodni. Wystukał dziewięciocyfrowy numer i przyłożył ustrojstwo
do ucha. Zagrała wesoła melodyjka okraszona kilkoma przekleństwami. Parę
sygnałów później telefon ponownie wylądował w kieszeni. Znów nie odbiera.
Pewnie ma inne sprawy na głowie. Widocznie dzisiejsze ratowanie rzeczywistości
spoczywało wyłącznie na barkach Pana Ciemności.
Ruda
zatrzymała się tuż przed sklepem z dziecięcymi ubrankami. Patrzyła przez
witrynę na miniaturowe buciki. Wyglądała jakby nie mogła odwrócić od nich
wzroku. Przykleiła się do szyby jak glonojad i przestępowała z nogi na nogę. Po
chwili Tomasz usłyszał dźwięk otwieranych drzwi oraz charakterystyczny
dzwoneczek. Rudzielec zniknął we wnętrzu sklepu.
Mag czekał,
usiadł na ławce, chuchając w zmarznięte dłonie. Zaczęło się robić ciemno. O tej
porze roku mrok przychodził znacznie wcześniej. Z cichym pyknięciem zapaliły
się pobliskie latarnie. Tomasz zauważył niską postać, która obmacywała sklepową
witrynę. Długi, czerwony paluch zakończony orlim szponem kreślił niepokojący
znak na szybie. Postać zniknęła równie szybko, co się pojawiła.
Podszedł do
sklepu i zerknął na nakreślony symbol. Nie potrafił go rozpoznać, a przecież
przewertował tyle książek z sigilami. Ale znał podstawy unieszkodliwiania tego
badziewia. Przygryzł wargę, zebrał kroplę krwi na palec i nasmarował na znaku
wielkiego, ordynarnego penisa. Zmrużył oczy, oceniając swe dzieło. Chujowe.
Nagle ziemia
zaczęła drżeć. Symbol zalśnił czerwonym światłem i się rozpadł. Z portalu
powoli wychodził przedstawiciel świata podziemi. Głowa uzbrojona z zakręcone
rogi upadła na chodnik. Zaraz po niej ogromne cielsko zwaliło się na kostkę
brukową. Zręczność nigdy nie byłą mocną stroną tej rasy. Tomasz zwrócił uwagę
na ogromny sprzęt przeklętego. Wspaniale, zamiast przerwać pieczęć, przyzwał
szatana lubieżności.
Ruda
wychodziła ze sklepu, była uśmiechnięta i niosła ze sobą niepozorną torebkę.
Zwróciła uwagę na rozbitą witrynę, podrapała się po głowie. Poszła dalej ulicą,
podśpiewując ulubioną piosenkę. Tomasz odetchnął z ulgą. Gdy tylko zauważył
otwierające się drzwi, chwycił demona za rogi i skrył się za żywopłotem.
Diabeł, dotychczas ogłuszony nagłym przyzwaniem, zaczynał dochodzić do siebie.
– Jesteś
całkiem przystojny – stwierdził zerkając maślanymi oczami na Pana Ciemności.
– Spierdalaj
gamoniu i trzymaj to ścierwo przy sobie – warknął Tomasz, wskazując na bujający
się na boki pokaźny instrument.
– Odrobina
zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
– Ale tobie
może, kutafońcu – czarny sztylet pojawił się w dłoni maga. Broń znalazła się
niepokojąco blisko demoniego przyrodzenia.
– Dobra,
dobra. Po co te nerwy? Eh, szkoda, że musiałeś zobaczyć mnie w naturalnej
formie. Ale, zaczekaj…
Tomasz poczuł
jak nieprzyjemna siła szpera mu w umyśle. Zacisnął zęby i z trudem wyrzucił
obcą jaźń. Potrząsnął głową, jakby usiłował przegonić natrętną muchę. Zerknął
na demona, który pozbył się rogów i czerwonej skóry.
Przed Zabójcą
stała długonoga, szczupła brunetka. Proste włosy kaskadą opadały na ramiona.
Ubrana była skromnie, bez przesadnej tandety i zbędnych dodatków. Wieczorny
podmuch poigrał z falbankami jej sukienki. Kobieta poprawiła okulary, mrugnęła
w stronę Tomasza. Nie wyglądała lubieżnie, czego mógł się spodziewać po
demonie. Uśmiechała się przez łzy, miała jakiś problem. Szukała wsparcia. Pan
Ciemności wpadł we wściekłość.
– Jak śmiesz
igrać z moją patologiczną chęcią niesienia pomocy? – najbliższa latarnia
zgasła.
Ciemność
zdawała się gęstnieć. Smoliste pędy wystrzeliły z dłoni maga i spętały demona.
Schwytany usiłował się szarpać, więzy wzmocniły uścisk. W końcu dał za wygraną.
Leżał na trawie dysząc ciężko. Podwinięta jak u dziwki sukienka nie miała w
sobie nic z wcześniejszego erotyzmu. Tomasz przyklęknął, chwycił za czarne
włosy dziewczyny i spojrzał prosto w oczy demona.
– No dalej!
Wiem, że tego chcesz! Jestem związana! Chodź skurwielu, bierz mnie! –
wrzeszczał sukub. Na twarzy maga pojawiły się kropelki śliny.
– Spytam tylko
raz. Kobieta o rudych włosach. Jest w ciąży. Dlaczego na nią polujecie? –
spytał prawie szeptem. Był spokojny, opanowany. Zimny.
– To ty nic
nie wiesz? – źrenice demona rozszerzyły się w zaskoczeniu. – Nie tylko my ją
śledzimy. Góra też to zauważyła. To dziecko jest ważne.
– Dokładniej!
– więzy mocniej wpiły się w ciało demona.
– To rytuał! –
zawył. – Każdy dzieciak w łonie matki musi zostać dotknięty. Przez jedną lub
drugą stronę. Wy, ludzie, nie macie żadnego wyboru! Musimy ją mieć po swojej
stronie!
Łopot skrzydeł
zagłuszył dalsze słowa. Dwóch śnieżnoskrzydłych leciało w stronę Rudej. Musiał
się pospieszyć. Pstryknął palcami. Podobno za plecami bohaterów zawsze musi coś
wybuchać. Jednak to nie był film akcji, tania powieść sensacyjna. To byłą
rzeczywistość. Tomasz zadowolił się dźwiękiem łamanych kości i powoli
cichnącym, bolesnym wrzaskiem. Czas uciekał.
Biegł ulicą,
roztrącając ludzi. Nie bawił się w przeprosiny. Przechodnie zdawali się nie
słyszeć ciągłego, irytującego szelestu skrzydeł. Przejeżdżający samochód na
moment zagłuszył upiorny dźwięk. Tomasz spojrzał w górę, dwóch anielskich
wojowników szybowało tuż nad nim. Rozglądali się na boki. Dobrze, nie wiedzą,
gdzie poszła.
I wtedy ją
zobaczył. Szła spokojnie chodnikiem. Nuciła pod nosem, wymachiwała torebką, w
której tkwiły maleńkie, różowe buciki. Zauważył wystające z uszu kable.
Podziękował w myślach twórcy słuchawek za wynalezienie tego cudownego
przedmiotu. Rzucił się do przodu i prawie przywalił głową w śmietnik. Zdążył
odzyskać równowagę. Jeden z aniołów zapikował wprost na dziewczynę. Drugi zajął
się pędzącym Tomaszem.
Trzeba wam
wiedzieć, że mag w tańcu się nie pierdolił, gdy chodziło o bezpieczeństwo
ludzi, których cenił. Natychmiast zebrał energię i przywalił w fałszywą twarz
młodego cherubina. Anioł rąbnął w samochód stojący po drugiej stronie ulicy.
Powyginany metal będzie wymagał interwencji czyjegoś szwagra. Cherub
znieruchomiał.
Przynajmniej
jeden problem z głowy – pomyślał mężczyzna biegnący po ulicy jakby jutra miało
nie być. Dziwił się jakim cudem jego płuca wytrzymują ten szaleńcy pęd. Lecący
anioł wyciągnął rękę w stronę kobiety. Tomasz przystanął. Zamknął oczy.
Ogarnęła go ciemność.
Zmiażdżył dłoń
cherubina w żelaznym uścisku. Znalazł się tuż za plecami rudowłosej
przyjaciółki. Usłyszał cichnące kroki odchodzącej kobiety. Uśmiechnął się do
siebie, wyrównał oddech. Spojrzał w błękitne oczy niebiańskiego posłańca.
Ujrzał jedynie pogardę. No tak, ta strona również nie cieszyła się na jego
widok. Jakoś musiał z tym żyć.
Niespodziewany
cios sprawił, że wątłe ciało maga przeleciało przez ulicę i uderzyło w hydrant.
No tak, spuszczenie komuś wpierdolu bez otrzymania obrażeń byłoby nudne. W
ustach poczuł smak krwi. Na szczęście anioł zrezygnował ze ścigania Rudej. Całą
uwagę skupił na magu. Podchodził powoli, niespiesznie. Iskry z ognistego miecza
spadały na asfalt. Przechodnie minęli leżącego Tomasza. Dosłyszał słowa
„pijany” i „menel”. Nikt nie zainteresował się niebiańskim katem.
Pan Ciemności
nie zamierzał grać pantomimy walki z samym sobą przed szerszą publicznością.
Mana uniosła go na wysokość paru metrów. Nie cierpiał latać, zawsze go od tego
mdliło. Z gracją wylądował na dachu najbliższego budynku. Po prawej stronie
ujrzał nikły blask. Błyskawiczna reakcja ocaliła go przed utratą głowy. Walnął
na odlew, o dziwo trafił. Ogłuszony anioł próbował odzyskać równowagę.
– Może tak
chociaż jakiś ukłon przed rozpoczęciem pojedynku? – zakpił mag podskakując na
prawej nodze i machając rękami w formie rozgrzewki. Prawdę mówiąc był już
cholernie zmęczony. Odczuwał skutki szaleńczego biegu. Jutrzejsze zakwasy
sprawią, że nie będzie mógł wstać z łóżka. Lecz teraz liczyła się tylko gra.
– Chyba nie –
mruknął, uchylając się przed ciosem ognistego miecza. Okręcił się na pięcie.
Poczuł ból w kostce. Takie wygibasy to mógł sobie trenować na lekcji baletu a
nie w trakcie walki. Chyba jego anioł stróż przysypia. Znając życie to pewnie
gdzieś na barowej ladzie w otoczeniu pięknych kurtyzan.
Wystawił dłoń
wierzchem do góry. Wyglądało jakby chciał posłać cherubinowi całusa. Pan
Ciemności złożył usta i dmuchnął. Czarny pyłek ogarnął twarz niebiańskiego
wojownika. Tomasz skrupulatnie wykorzystał przewagę. Zaszedł przeciwnika od
tyłu, brutalnie chwycił anielskie skrzydła:
– Witamy na
ziemi – czarna energia rozlała się z rąk maga na śnieżną, delikatną biel.
Władca Mroku
nie zamierzał go zabijać. Spojrzał na bezradnie klęczące stworzenie. Będzie
musiało odnaleźć się w nowej rzeczywistości lub popełni samobójstwo. Tomasz dał
mu możliwość wyboru.
Ponownie
pogrzebał w kieszeniach spodni. Wyciągnął komórkę, nacisnął parę klawiszy i
czekał. Po dość długiej chwili włączyła się automatyczna sekretarka. Tym razem
chciał się nagrać. Sprawa była dość poważna, a jemu zaczynało brakować sił.
Potrzebował pomocy.
– Możesz, do
kurwy nędzy, oddzwonić? Jestem w ciemnej dupie. Ruda jest w niebezpieczeństwie.
Mam przy sobie nadajnik. Możesz sprawdzić. Pospiesz się!
Zamknął
telefon, opadająca klapka zaskrzypiała jak domykające się trumniane wieko. Wzdrygnął
się, schował bezużyteczne ustrojstwo. Musiał znaleźć Rudą. Ostrożnie nachylił
się nad krawędzią dachu. Na szczęście była tam, tuż pod nim. Miarowym krokiem
szła w stronę domu. Spojrzał w tamtym kierunku. Był pewien, że serce odmówiło
mu posłuszeństwa na kilka sekund. Siły światła i ciemności urządziły sobie
ustawkę. Zwycięzca bierze wszystko.
Zebrał się w
sobie. Skoczył z dachu i poszybował w stronę odgłosów walki. Starał się nie
myśleć, że wygląda w tej chwili jak przerośnięty nietoperz. Do gracji hrabiego
Draculi brakowało mu ze trzysta lat. Wylądował tuż przed posesją. Ogrom
wijących się ciał, buchających płomieni i odcinanych członków był nie do
opisania.
Nagle wszystko
ustało. Dwie strony przestały walczyć i gapiły się na Pana Ciemności. Zdali
sobie sprawę, że zjawił się ktoś, kto zaburzy równowagę. Nie wygra żadna ze
stron. Z morderczym wrzaskiem rzucili się w stronę nowego wroga. Tomasz upadł
na kolana. Sam nie wiedział o czym myślał wpieprzając się w sam środek bitwy. Poczuł
na ramieniu dłoń Śmierci.
Kiwała głową i
uśmiechała się do niego. Odwzajemnił uśmiech. Była piękną kobietą o wspaniale
lśniących zębach. W zniewalającym spojrzeniu było coś, czemu nie potrafił się
oprzeć. Chciał iść za nią na koniec świata. Ostrze kosy zbliżyło się do gardła
mężczyzny. Zamknął oczy.
Potężny cios
zdmuchnął Śmierć. Kobieta przeleciała przez drzwi kamienicy i zatrzymała się na
parterowych schodach. Po chwili zniknęła z cichym pyknięciem. Tomasz spojrzał w
górę. Stał nad nim znajomy mężczyzna. Rozcierał knykcie, lekko krzywiąc się z
bólu. Musiał odczuć ten cios. Znów zapomniał zabrać rękawic.
– Koścista
suka – warknął, zaciskając dłoń w pięść. – Co tam? – zagadnął przyjaźnie.
– Odsłuchałeś
wiadomość?
– Jaką
wiadomość? Eee… byłem w pewnym miejscu i mi tam telefon wpadł… i spuściłem
wodę, bo nie zauważyłem… Zresztą myślałem, że nie spłynie… Spłynął…
Mag ukrył
twarz w dłoniach i zapragnął ponownie znaleźć się w objęciach Śmierci. Tymczasem
obie armie zwróciły się w stronę Miłosza. Ten uniósł dłoń w geście
pozdrowienia. Błyskawicznie formowane pieczęcie nie wróżyły niczego dobrego.
Szyderca upadł na jedno kolano. Dyszał ciężko, jakby przebiegł sprintem kilka
boisk piłkarskich. Setki portali pojawiło się nad ich głowami.
– Ale kurewsko
zardzewiałem. Muszę iść na siłownię.
Machnął ręką.
Noże kuchenne wykonywały egzekucję. Ostrzom było obojętne komu odbierają życie.
Tuż przed domem Rudej krew spływała do studzienki ściekowej. Odgłosy
umierających aniołów i demonów niosły się echem po ulicach. Pojedynczy
przechodzień ujrzał jedynie klęczących na chodniku dwóch mężczyzn w dziwnych
szatach, pokręcił głową i przeszedł na drugą stronę ulicy. Znów uratowali świat
i nikt nawet się o tym nie dowie.
– Serio? Noże
kuchenne?
– Jadłem kolację
– odparł wojownik wzruszając ramionami.
Właśnie
nadeszła rudowłosa ciężarówka. Wyciągnęła z uszu słuchawki, uniosła brwi na
widok umęczonych przyjaciół. Już mieli zacząć wyjaśniać, gdy Tomasz zerwał się
z kolan i skoczył na Rudą. Oboje zwalili się na ziemię. Pan Ciemności spomiędzy
kurtyny płomiennych włosów ujrzał podbrzusze piekielnej bestii. Nie mógł się
ruszyć pod ciężarem przyjaciółki. To koniec.
Zobaczył jak
Miłosz szykuje się do ataku. W lot pojął jego zamiar i musiał przyznać, że był
to czyn równie bohaterski, co debilny. Wojownik wskoczył okrakiem na bestię
wielkości dorosłego lwa. Tomasz skupił resztkę energii. W dłoniach Szydercy
pojawiły się lejce.
– Wio! Kurwiu!
– krzyknął Władca Portali, chcąc odciągnąć bestię z dala od przyjaciół.
Piekielny ogar
nie chciał tak łatwo odpuścić. Przywalił cielskiem w latarnię, rozległ się
dźwięk tłuczonego szkła. Zaraz po tym plecy Miłosza przeszorowały ścianę
kamienicy. Mimo tego nie puścił wodzy. Bił piętami jak oszalały, usiłując
zmusić skurwiela do posłuszeństwa. Nagle zwierzę gwałtownie stanęło dęba.
Jeździec stracił równowagę i rąbnął o asfalt. Natychmiast wstał i zmierzył
demona wyzywającym spojrzeniem.
– No dawaj
kiciuś. Tutaj jestem.
Ogar
zaatakował. Wojownik przywalił demonowi pięścią między oczy. Pojedynczy wrzask
poniósł się w ciemność. Miłosz trzymał się za nadgarstek. Ogłuszona bestia
pokornie podeszła do niego i zastrzygła uszami. Podrapał ją po czuprynie.
– Możemy go
zatrzymać? – spytał odwracając się do Tomasza, który właśnie pomagał wstać
Rudziaszowi.
Mag nie był w
stanie odpowiedzieć. Przywołał do siebie Rudą, uklęknął i położył dłonie na jej
brzuchu. Kobieta spięła się, znieruchomiała, lecz postanowiła zaufać Panu
Ciemności. Po chwili Tomasz opadł na plecy oddychają szybko. A miał dzisiaj
tylko spacerować! Do jasnej cholery! Noc zastała go pozbawionego magii.
Bezbronnego jak dziecko.
– Co zrobiłeś?
– usłyszał pytanie podszyte niepokojem.
– Dałem jej
możliwość wyboru. Już nie będą was ścigać.
– Mam
nadzieję, że nie będzie podobna do ciebie – parsknęła Ruda, szczerząc zęby.
– Musiałaby
naprawdę kiepsko wybierać – wtrącił się Miłosz, prowadząc na smyczy piekielną
bestię. Podszedł do stojaków na rowery. – Mogę go tutaj przywiązać?
– Śmiało –
zgodziła się kobieta, która widziała jedynie lewitującą smycz. Chyba już
przyzwyczaiła się do dziwactw w obecności Zabójców. A może ona także postradała
rozum? Któż to wie.
– Ale jak już tu
jesteście, to zapraszam na kawę i coś słodkiego. Nie dajcie się prosić – Ruda
obróciła się do przyjaciół z rozbrajającą miną.
– Po takim
dniu należy mi się ciacho!
Tomasz zebrał
się z zimnego asfaltu. Kuśtykając poszedł za Rudą. Tuż za nim kroczył wojownik,
raz po raz zerkający czy nikt nie zbliża się do jego piekielnej maskotki.
Kolejny dzień w życiu Pana Ciemności dobiegł końca. Rzeczywistość pozostała dla
niego niezmienna, lecz dla jednej osoby zmieniło się wszystko. I na tym właśnie
polegała jego praca.
No, stęskniłam się za Twoimi opowiadaniami :D Jesteś szalony... I to właśnie lubię xD Weny życzę, pisz dalej ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) Cieszę się, że Ci się podoba. Mam teraz masę pomysłów, które mam nadzieje również przypadną Ci do gustu. Również pozdrawiam :)
Usuń