Cztery Maciejki i pogrzeb

#zabójcy #chaos
Padało. Przez cały tydzień lało tak mocno, jakby ktoś w niebiosach zapomniał zakręcić kran. A może to któryś z archaniołów postanowił odlać się na wszystkie ziemskie sprawunki, olewając ludzkość złotym deszczem? Wierzący pesymista-cynik z pewnością wybrałby tę opcję. Pozostali musieli uwierzyć w słowa telewizyjnej pogodynki, która pieprzyła coś o zachodnim i wschodnim froncie.
    Tomasz delirycznie trzęsącą się dłonią sięgnął po pilota. Myślał przez chwilę, pewnie usiłował odnaleźć w pamięci numer jakiegoś interesującego kanału. W wyborze odpowiedniej rozrywki zdał się na Los. Wcisnął trzy przypadkowe guziki. Przez sekundę program dekodera przeskakiwał na wybraną stację. W pokoju rozległ się przyjemny głos pani Krystyny.
– Ale co to, kurwa, jest ta langusta? – spytał się Gorgash spoglądając mętnym wzrokiem na odbiornik. Już od ponad roku przebywał z Zabójcami, więc łyknął nieco ich rodzimego języka, zwłaszcza tej niecenzuralnej strony.
– No to słuchaj, co mówią… skorupiak morski taki… – burknął Tomasz chwytając za flaszkę. Wizyta orka zawsze kończyła się w ten sam sposób. Tradycyjną staropolską gościnnością przekazywaną w genach z ojca na syna. Przezroczysty płyn został rozlany do kieliszków. Następnie zniknął w przepastnych gardzielach pijących.
Gorgash nie darzył maga zbytnią sympatią. Tolerował go w taki sam sposób, w jaki znosi się nieprzyjemną pogodę. Uprzedzenie do wszystkich czarokletów zapisane miał w genach. Orkowie cenili sobie brutalną siłę, umiejętności w posługiwaniu się bronią oraz uczciwość i honor w walce. Oczywiście do pewnego stopnia. Wierzyli, że najgorsze oszustwo w walce bezpośredniej jest mniej haniebne niż rzucenie prostego uroku. Magia była dla nich pochodną krycia się w cieniu i atakowania śpiącego przeciwnika.
Podpity Miłosz położył dłoń na ramieniu zielonoskórego wojownika. Wyczuł zbliżającą się kolejną wielką kłótnię na temat honoru, walki oraz ludzko-orkijskiej przyzwoitości. Powoli miał tego dosyć, choć musiał przyznać, że święte oburzenie i czerwona twarz wściekłego Tomasza nieprzerwanie go bawiła. Ale teraz nie miał ochoty słuchać dwóch przekrzykujących się wzajemnie klaunów.
Olka zdawała się nie zauważać napiętej sytuacji przy stole. Zwinęła się w kłębek w głębokim, puchowym fotelu. Był to stan między jawą a snem, w którym pojawiające się obrazy były najbardziej ulotne i nierzeczywiste. Niczym przedmioty skryte w gęstniejącej mgle. Towarzystwo wolało jej nie przeszkadzać. Jeszcze by zaczęła jedną ze swoich długich opowieści opisujących senne mary, z których każda przeczyła zasadom logiki.
– Dużo słabsze od krasnoludzkiego piwa – mruknął Gorgash, wpatrując się w butelkę wódki. – I paskudne w smaku.
– Prawda, ale tylko to mogłem zorganizować na szybko. Nie chcesz zapowiadać swoich wizyt, więc nie narzekaj – stwierdził Miłosz. – Ostatnio krasnale zamknęły mój rachunek. Radzę sobie jak mogę.
– Dobra, też mogłem coś przynieść a nie tak na krzywy ryj…
– Daj spokój, staropolska gościnność zobowiązuje. Ale pewnie nie przyszedłeś tutaj jedynie na popijawę. W czym problem?
– Tak tylko wpadłem, nie mam w tym świecie za dużo znajomych. I wszystkie moje problemy rozwiązuję samodzielnie. Najczęściej przy użyciu tego – pomachał wielką zieloną piąchą tuż przed nosem Szydercy. Wojownik z uznaniem pokiwał głową. Miłosz radził sobie ze swoimi problemami w podobny sposób.
– Mam tylko takie dziwne przeczucie. Wstałem rano, poszedłem do sklepu, niestety nie mieli podsmażanych goblińskich nóżek, więc zdecydowałem się na kurczaka. W sumie smakował podobnie. Nawet teraz mam takie coś w żołądku…
– Niestrawność? – podsunął Szyderca?
– Nie, coś się szykuje, coś… – ork beknął głośno. Pokręcił smutno głową. – Nie pomogło.
– Spiłeś się i tyle – burknął Miłosz chwytając butelkę. Podał przyjaciołom kieliszki z alkoholową trucizną. Skrzywili się na samą myśl opróżnienia szkła, mimo to bez wahania wlali w siebie kolejną pięćdziesiątkę. Zielonoskóry z każdym dniem stawał się coraz bardziej polski.
Gorgash otarł usta ręką, rozszerzył nozdrza zupełnie jak ogar próbujący wywęszyć zwierzynę na polowaniu. Delikatna różana woń przywoływała wspomnienia, o których chciał zapomnieć za wszelką cenę. Ostatnia bitwa, zaskakujący cios na odlew, ciemność. Targ niewolników, łańcuchy wokół nadgarstków i to uczucie, że gorzej już być nie może. A wykupiła go właśnie…
Drzwi do mieszkania otworzyły się z trzaskiem. Dziwaczne, Tomasz mógłby przysiąc, że całkiem niedawno zamontował całkiem solidny zamek. Ciekawe jakim cudem nie powstrzymał zwykłego naciśnięcia klamki. Mag nie był ślusarzem ale poradził sobie z prowizorycznym montażem wzmocnionego zamka kupionego w sklepie meblarskim. Tak przynajmniej sądził.
W progu stał mikrus przypominający słowiańskiego skrzata na sterydach. Odziane w fioletowy płaszcz stworzonko właśnie chowało długi, spiczasty wytrych do wewnętrznej kieszeni. Przynajmniej tajemnica rozpieprzonego wzmocnionego zamka została rozwiązana. Kaptur spadł z głowy stworzenia. Oczom przyjaciół ukazała się burza ciemnych włosów oraz twarz pokraśniała od smagającego wiatru.
Olka natychmiast oprzytomniała i podeszła do znajomej. Nareszcie jakaś pozytywna odmiana po czasie spędzonym w męskim towarzystwie. Zaraz rozpoczną się plotki i sarkanie na facetów. Typowe babskie sprawy. Miłosz machnął na to ręką, odrzucił miecz na kanapę, znowu chwycił butelkę. Tomasz czuł na sobie pytający wzrok Szydercy, lecz pokręcił głową, delikatnie wstrzymując tempo. Najpierw chciał się dowiedzieć, dlaczego najniższa osóbka fantastycznego świata podziemi zaszczyciła ich swoją obecnością.
Paserka wysunęła się z objęć Sana i nieśmiało podeszła do stolika. Tomasz walczył z nudnościami, więc nie mógł się przywitać. Szyderca przyjaźnie skinął głową a Gorgash uprzejmie nie rzucił się na nią i nie zadusił gołymi łapami. Czekali aż wyjawi cel tej nieoczekiwanej wizyty. Zazwyczaj to oni przychodzili do ludzi, nigdy odwrotnie.
– Musicie mi pomóc. Potrzebuję schronienia na jakiś czas – wymamrotała. Maciejka nie była przyzwyczajona do proszenia o przysługę.
– Musimy? – mruknął Miłosz wyczulony na punkcie używanego słownictwa.
– Czterdzieści procent upustu i dwie paczki bełtów? – spytała patrząc wojownikowi prosto w oczy.
– Witaj w naszych skromnych progach! Mamy wódkę, kiszone ogórki i to w sumie tyle.
Paserka podniosła rękę. Zmarszczyła brwi, zamarła, po czym dała nura do szafy stojącej w kącie. Usłyszeli przewalające się płaszcze oraz dźwięk opuszczanego skobla. Wymienili zdziwione spojrzenia, wzruszyli ramionami i wrócili do picia. Tym razem Tomasz, przetrwawszy kryzys, sięgnął po kieliszek. Nie zdążyli podnieść szkła, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Mag przysiągł sobie, że kupi wzmocnione żelazem odrzwia, choćby miał wydać na nie majątek.
– Gdzie ona jest? Widziałem jak tu wbiegała! Zabiję złodzieja!
Krasnolud z długą przybrudzoną węglem brodą skoczył w ich stronę. Czerwone oblicze, zapalczywy wzrok i tasak trzymany w dłoniach utwierdziły Zabójców w przekonaniu, że sprawa jest poważna. Kopacz zbliżył się do nich, krzycząc coś po krasnoludzku. Z przejęciem gestykulował tłumacząc coś pijanym mężczyznom i orkowi, który powoli podnosił się z miejsca. Chyba nie musze wspominać, że zielonoskórzy nie przepadają za krasnalami?
– Panie, idź pan z tym tasakiem lub odłóż go pan – krzyknął Tomasz robiąc unik. Kilka kruczoczarnych włosów posypało się na podłogę. I tak miał odwiedzić fryzjera na podcięcie końcówek. Kilkanaście złotych zostało w portfelu.
Krasnolud zaczął płakać. Perliste łzy znikały w brodzie. Wyglądał naprawdę żałośnie a Pan Ciemności nie miał serca patrzeć na rzewny cyrk jakiegoś mikrusa. Klepnął w miejsce obok siebie i przyjaznym gestem zaprosił przybysza, by ten usiadł. Gorgash spojrzał na maga z żądzą mordu. Olka z okropnym zgrzytem przytaszczyła swój fotel spod okna i bacznie obserwowała rozwój wydarzeń.
– Może wódki? – zagadnął Miłosz uprzejmie.
– Nie, dziękuję, wszelki destylat obcych ras mi szkodzi. Piję tylko krasnoludzkie mocne – odparł, wyciągając zza pazuchy pękate naczynie, z którego pociągną kilka sporych łyków. Ork prychnął i nalał sobie ludzkiego trunku do kieliszka. Ostentacyjnie osuszył kieliszek. Spojrzał na krasnoluda i byłby splunął, gdyby nie przypomniał sobie, że jest w gościnie.
– Dobra, więc z czym do nas przychodzisz? Jaki masz problem? – spytał Tomasz. Jednocześnie spytał w duchu samego siebie od kiedy ich dom stał się przychodnią dla ludzi z problemami. Przecież nie miał zamiaru bawić się w psychologa. Z drugiej strony wiedział, że krasnolud nie odpuści. Żaden ze znanych mu przedstawicieli tej dumnej rasy nigdy nie odpuszczał.
Krasnal otarł łzy długą zmierzwioną brodą, kawałki skał zmieszanych z ziemią upadły na podłogę. Tomasz ściągnął usta, patrząc jak skalne okruchy upstrzyły jasną kanapę i wylądowały na gumoleonie. Dziękował bogom za to, że ten niespodziewany gość nie narobił więcej bałaganu. Zerknął na tasak, teraz tkwiący między kolanami siwobrodego. Podniósł wzrok na krasnala. Zaraz otrzyma jakieś naciągane wyjaśnienie tej chorej sytuacji.
– Okradziono mnie! Mój szmaragd, cudowny kamień! Wczoraj, wraz z bratem, wykopałem to cudo. A teraz… Mój ukochany brat nie żyje! Szmaragd skradziony! Jestem przeklęty i, co najgorsze, bez grosza przy duszy.
Witaj w moim świecie – pomyślał Tomasz. Mimo alkoholu płynącego we krwi, mag zauważył, że niski przybysz ma kłopoty z utrzymaniem kontaktu wzrokowego. Zupełnie jakby w trakcie rozmowy kierował się słuchem, echolokacją czy innym dziadostwem. Może to tak naprawdę jakiś zmutowany, brodaty nietoperz. Pan Ciemności czytał ostatnio o eksperymentach mrocznych elfów. Chociaż prawdę mówiąc, to magazyn „Wróż i wróżka” nie był zbyt dobrym źródłem informacji o wydarzeniach w magicznym świecie.
– Zabito ci brata? Współczuję – szepnęła Olka.
Mag potwierdził swoje przypuszczenia. Na słowa dziewczyny krasnolud gwałtownie przekręcił głowę w jej stronę, zmrużył oczy i wciągnął powietrze w nozdrza, zupełnie jakby chciał poczuć odzywającą się osobę. Z kieszeni górniczych spodenek wyciągnął kraciastą chustkę i głośno wydmuchał nos.
– Niepotrzebnie – rzekł po chwili ochrypłym od płaczu głosem. – Ten gnojek chciał przywłaszczyć sobie moje znalezisko, gdy miałem przerwę w kopaniu. W gniewie kilof mi się omsknął…
Zaległa niezręczna cisza. Nikt nie wiedział co odpowiedzieć na nagłe wyznanie krasnoluda. Wiedzieli, że u orków więzi braterskie nie należą do szczególnie silnych. Ale u krasnali? Braci w bitwie? Zamkniętego społeczeństwa, które ceni sobie jedynie własną rasę oraz dary sprezentowane przez głębokie kopalnie? Cóż, zapewne w każdym społeczeństwie zdarzy się jakiś degenerat.
– Zazwyczaj nie pomagamy takim jak ty – rzekł Miłosz nie owijając w bawełnę. – Bratobójstwo to ciężka sprawa i najpewniej będziesz osądzony przez swój lud. Może nawet przyjdą tu, by nas wynająć. A wtedy z przyjemnością przebiję ci serce. Eee… chciałem powiedzieć, że odstawię cię przed sąd, jak nakazuje prawo.
– Ależ panie sam się przed sąd zgłoszę, tylko pomóżcie mi złapać kryminalistę! Jeszcze przyjdzie i was okradnie! Musimy go zdemaskować! Rozwikłać zagadkę kradzieży mojego szmaragdu!
– Powiedziałeś rozwikłać zagadkę? Zagwozdkę? Tajemnicę? – pytał Miłosz, z każdym słowem oblekając się ciemniejszym odcieniem purpury. Nie wiadomo czy był wzburzony, czy też zrobiło mu się niedobrze. Nagle wszystko się wyjaśniło. Błyskawiczne pieczęcie stworzyły portale, oświetlające całe pomieszczenie. Wszyscy natychmiast przysłonili oczy. Wszyscy prócz ślepawego krasnoluda i Szydercy, na którego nosie pojawiły się ciemne okulary.
Na stole, tuż przy wódce i słoiku z kiszonymi ogórkami pływającymi w zalewie z czerwoną papryczką, pojawiła się ciemnobrązowa peleryna. Na materiale leżało olbrzymie szkło powiększające. Momentalnie Szermierz przywdział szatę oraz chwycił za lupę. Biedaczek chyba zainspirował się znanym Sherlokiem lub po prostu odczuł głód przygody. A może jako zapalony układacz puzzli chciał umieścić kilka niepasujących do siebie elementów w logiczną całość? Któż to wie?
– Powiedz mi dokładnie co się wydarzyło – zażądał detektyw, wyciągając z kieszeni kartkę papieru i ołówek do notowania. Tak naprawdę nie miał zamiaru trudzić się przy spisywaniu zeznań. Był to zabieg charyzmatyczno-społeczny mający zapewnić mu profesjonalny wygląd. Chociaż czynienie tej całej szopki przed pół-ślepym krasnalem miało tyle samo sensu co striptiz w pokoju ze zgaszonym światłem.
– Każdego dnia o piątej rano schodzę do kopalni – zaczął powoli.
– Do rzeczy. Rozkład dnia nie ma żadnego znaczenia w tej sprawie – stwierdził Miłosz, po czym podniósł kawałek skały leżącej obok krasnala. Zmierzył kamyk w dłoni i rzucił go Tomaszowi. – Zabierz to do laboratorium.
– Gdzie, kurwa? Nie mamy żadnego laboratorium.
– Całe życie z amatorami… Nic, tylko kłody pod nogi – westchnął Szyderca ponownie skupiając uwagę na krasnoludzie.
– Znalazłem szmaragd, nieopatrznie uderzyłem brata, odłożyłem błyskotkę do skrzyni i jakaś ciemna postać zwinęła mi go sprzed nosa. Ogień z pochodni zamigotał, wyczułem ruch powietrza, zobaczyłem coś niskiego. No i goniłem aż do tego budynku.
Miłosz zdawał się zupełnie ignorować krasnala. Przyglądał się trzymanemu między palcami okruchowi skalnemu, zerkał na tasak i rysował jakieś zawiłe schematy w notatniku. Westchnął ciężko, jakby już odkrył wszystkie tajemnice wszechświata i zawiódł się nad ich oczywistością. Splótł dłonie, jastrzębim wzrokiem obdarzył krasnoluda, po czym spokojnie zapytał:
– Czy ma pan pozwolenie na wydobywanie skał grubokruchowych?
– Co? Że jak? Sprawami zezwoleń zajmuje się mój ojciec – bąknął oskarżony.
– Wątpię, żeby posiadał tak specyficzne zezwolenie. Społeczność potrzebująca tych odłamków będzie bardzo niezadowolona – potrząsnął ręką. – Zwłaszcza, że złamaliście traktat o nie wpieprzanie się do świata ludzi. A kradzież tego surowca jest poważnym wykroczeniem. Będę musiał to zgłosić odpowiednim ludziom.
– Jakiego surowca? Ja o niczym nie wiem – długobrody miotał się jak w potrzasku.
– Gruzu, mój drogi, gruzu. Okradasz jedną z mniejszości etnicznych za co jest surowa kara. Zresztą mniejsza z tym. Powiedziałeś, że goniłeś tę postać od kopalni. Wyjaśnij jakim cudem przypełzłeś tu z tasakiem a nie z kilofem?
– Kilof zgubiłem po drodze, tasak pożyczył mi zaprzyjaźniony rzeźnik.
– Yhym, rozumiem – mruknął Miłosz zapisując w notatniku „handel mięsem z niepewnego źródła” oraz „kontakt z ostrymi narzędziami”. – Przepraszam na chwilę, muszę skonsultować się z biegłymi. Ale na ten moment już stwierdzam, że jestem bliski rozwiązania sprawy.
Miłosz nagle wstał i udał się do kuchni. Po chwili zza winkla ujrzeli jego rękę, która wiła się w próbie przekazania składnej niewerbalnej informacji. Nie mieli pojęcia o co mu może chodzić, więc wraz z Gorgashem poszli do kuchni. Zobaczyli Szydercę siedzącego przy nieskazitelnie czystym stole i pijącego herbatę ze swojego kubka. Lupa z mahoniowym uchwytem leżała na blacie jako zupełnie nieprzydatny rekwizyt. Odchrząknął, splótł dłonie i spojrzał na swoich przyjaciół.
– Potrzebuję waszej pomocy – słowa z trudem przeszły mu przez gardło. – Idź po Maciejkę, ona również musi w tym uczestniczyć.
– Przecież jest w salonie, siedzi w szafie – zauważyła Olka.
– Daj spokój, ten kretyn nie widzi dalej niż na metr. Żyje na słuch i węch. Wystarczy, że będziecie cicho.
Olka skinęła głową i poszła po koleżankę. Z salonu dobiegł do nich odgłos upadającego ciała oraz głośne „Ała”. Znowu meble zaatakowały biednego Sana. Po chwili dziewczyna wróciła z paserką. Maciejka nie wykazywała najmniejszej skruchy za zamieszanie jakie spowodowała. Mało tego, wyciągnęła z kieszeni szmaragdowy kryształ, podrzucała go i zręcznie łapała, bezczelnie obserwując przyjaciół.
– Plan jest dosyć prosty, ale może delikatnie uderzyć w waszą godność.
Miłosz stworzył portal, z którego zaczął wyciągać różnobarwne suknie z epoki renesansu. Oniemiali patrzyli się jak układa na stole kiecki, uważając by nie pognieść materiału. Olka natychmiast porwała ze stołu suknię w kolorze dojrzałej mandarynki. Z uśmiechem na ustach przerzuciła ją przez głowę, poprawiła ramiączka i już była wystrojona jak szczur na otwarcie kanału.
Maciejka po chwili wahania również sięgnęła po wybraną kreację. Obie dziewczyny wyglądały dość dobrze w nowych szatach. Tomasz oniemiały patrzył na szybko poruszające się falbanki. Błyskawicznie przypomniał sobie o problemach żołądkowych, chorobie morskiej i całym tym kołysaniu i wirowaniu. Dobrze, że łazienka była w zasięgu ręki. Zza zamkniętych drzwi przez kilka chwil słychać było odgłos wypluwanych wnętrzności.
Po wyjściu z toalety oblicze Pana Ciemności niewiele się zmieniło. Nadal patrzył na dwie pozostałe kreacje jak na dwuletnią pizzę, na której grzyb dotarł już do epoki komputerowej. Wymienił szybkie spojrzenia z zielonoskórym wojownikiem. On także miał minę jakby patrzył na najnowsze dzieło sztuki współczesnej.
– No pospieszcie się, może odrobinę zaboleć ale nic wam nie będzie – ponaglił Miłosz.
– Zaboleć? – mag głośno przełknął ślinę.
– Tak, z początku będzie delikatnie szczypało, potem piekło i prawie niezauważalnie przejdzie w cierpienie. I na tym koniec. W skrócie to właśnie stanie się z waszą dumą i poczuciem godności.
– Za nic w świecie – burknął Gorgash, robiąc krok do tyłu.
– Udziały w grabieżach na południu i tygodniowa wizyta w orkijskim sanatorium? Może być?
Zielonoskóry wypuścił powietrze przez nozdrza, z głośnym parsknięciem pochwycił kolorową suknię i zamknął się w łazience. Chwilę później oczom przyjaciół ukazała się postać, pojawiająca się jedynie w najgorszych koszmarach. Delikatne ramiączka z materiału z trudnością utrzymywały się na muskularnych ramionach wojownika. Grube łapy wisiały wzdłuż tułowia odzianego w kwiecistą suknię. Krzywe nogi wyłaniające się spomiędzy falbanek porośnięte były bagnistozielonymi włoskami. Orkijska morda była wściekle wykrzywiona.
– Mam nadzieję, że masz na sobie bieliznę – rzucił cicho Miłosz. W odpowiedzi ujrzał sugestywnie wystawiony środkowy palec Gorgasha.
– Ja nie jestem na tyle pijany. Nie ma mowy – stwierdził kategorycznie Tomasz, odsuwając się od stolika jakby leżało na nim kilka jadowitych węży.
– Nie musisz, w sumie już jesteś w sukience. Może nie tak kolorowej jak pozostałe, ale z braku laku dobry kit. Wiem, zapłacę za to, nie musisz się tak na mnie gapić, olbrzymie.
Gorgash wziął głęboki oddech i machnął dłonią, godząc się z podłym losem.  Tak po prawdzie to czego oczekiwał przyjaźniąc się z Zabójcami? Normalności? Logicznego podejścia do tematu? Działań przyczynowo-sklutkowych? To wszystko bzdury ograniczonego umysłu. Świat do którego trafił był nudny jak flaki z olejem, a trzymając z nimi mógł przynajmniej liczyć na odrobinę szaleństwa. Jednak czasami trzeba złożyć trybut. Bogowie nie są łaskawi.
– Skoro wszyscy gotowi i nie ma już żadnych buntów na pokładzie, możemy zaczynać przedstawienie.
Miłosz nonszalanckim gestem wyprosił przyjaciół z kuchni. Ponownie znaleźli się w salonie, gdzie na kanapie siedział krasnolud i od czasu do czasu popijał z pękatej piersiówki. Zmrużył oczy usiłując złapać ostrość wzroku na wejście licznej, przystrojonej gromady. Czwórka podejrzanych stanęła tuż przed krasnalem. Każdy z nich przywołał na obliczu minę, która w ich mniemaniu miała być groźna i zadziorna. Wojownik podszedł do górnika, przyjaźnie położył dłoń na jego spracowanym ramieniu i rzekł:
– Widzisz, to główni podejrzani w tej sprawie. Obydwaj wiemy, kto spośród nich popełnił tę zbrodnię. Kto śmiał cię okraść i bezczelnie zbiec z kopalni, zmuszając biednego starca do pościgu.
– Ej, nie jestem taki stary… – krasnolud usiłował coś powiedzieć, lecz Miłosz uspokajająco kiwał głową. Widać było, że żył teraz w swoim własnym przygodowo-detektywistycznym świecie.
– Dzięki moim niebywale nieprzeciętnym umiejętnościom zdołałem znaleźć winnego i postawiłem go przed tobą! Wybierz mądrze. Egzekucję wykonamy na miejscu.
Siwobrody znów zmrużył oczy, przeskakując wzrokiem po kolejnych podejrzanych. Gorgash wystawił kły i warknął coś pod nosem, ale zaraz dostał od Olki łokciem pod żebra. Nieszczęśliwy zielonoskóry założył ręce na muskularnej piersi, która teraz skryta była pod kwiecistą suknią. Pewna siebie Maciejka starała się wyglądać tak niewinnie jak tylko mogła. Tymczasem Tomasz buńczucznie wpatrywał się w sufit, czekając aż cała ta maskarada dobiegnie końca i będzie mógł się napić. Zaczynał trzeźwieć, a to nigdy nie wróżyło nic dobrego.
– Tak, już jestem pewien, poznaję ją po tym kaprawym obliczu! Ta obrzydliwie chytra twarz będzie prześladować mnie przez wieczność. Ilekroć zamknę oczy, widzę ją pod powiekami! I to śmiejącą mi się prosto w twarz! To ona! – wskazał drżącą z podniecenia ręką na Tomasza, który w tym momencie zbierał szczękę z podłogi.
– Wybrałeś mądrze. Właśnie tego spodziewałem się po dumnym i mądrym przedstawicielu Królestwa Krasnoludów – stwierdził Miłosz, próbując zachować poważny i oficjalny ton. Sprawa byłaby znacznie prostsza gdyby nie krztusił się ze śmiechu. W końcu złapał oddech, sięgną po kraciastą chusteczkę i otarł łzy szczęścia spływające po policzkach.
– Domagam się, żeby egzekucja była przeprowadzona w trybie natychmiastowym! Potem możecie odesłać mnie pod sąd, ale prawo mówi wyraźnie: złodziej musi położyć głowę, jeśli wartość skradzionego przedmiotu ma charakter sentymentalny.
– Eee… ale dopiero co ten kamień znalazłeś. Przecież sam nam opowiadałeś jak go wykopałeś – zauważył Tomasz.
– Zamknij mordę, skazany – burknął Szyderca, po czym zwrócił się do krasnala. – Znam prawo, czy ten przedmiot miał dla ciebie taką wartość?
– Oczywiście! Z chwilą, gdy go ujrzałem, moje serce zadrżało, oczy zaszły mgłą a dusza załkała jakbym znów spotkał starego przyjaciela.  Co mogę powiedzieć, to było przywiązanie od pierwszego wejrzenia.
– Rozumiem. Oskarżony… Pfu! Skazany słyszał? Doskonale. Zgodnie z siedemnastym rozporządzeniem kodeksu karnego dla istot magicznych masz prawo do ostatniego życzenia. Możesz zażyczyć sobie wszystkiego oprócz rzeczy, które gwarantują ci ocalenie życia.
– Kurwa – zaklął Tomasz, szukający w myślach stosownego kruczka prawnego, dzięki któremu mógłby wykaraskać się z tej kabały. Prawo było surowe i w większości przypadków sprawy kończyły się zgonem oskarżonego lub oskarżającego. Ktoś musiał umrzeć, żeby w papierach się zgadzało.
– W takim razie nie zamierzam umierać z pełnym pęcherzem. Muszę skorzystać z toalety.
– To ja pójdę z tobą – zaoferował się Miłosz.
– Przecież nie ucieknę! Tam nie ma nawet okna!
– Ze złodziejami nigdy nic nie wiadomo, możesz znać jakieś czarnoksięskie sztuczki. Oj, koleżko, z tego się tak łatwo nie wywiniesz.
Wojownik wziął przyjaciela za kołnierz i wepchnął przed sobą do toalety. Zdezorientowana Olka patrzyła jak drewniane drzwi zamykają się za mężczyznami. Maciejka, z paskudnym uśmiechem na obliczu, usiadła na sofie. Co jakiś czas popatrywała na krasnala, wesoło machając stopami w powietrzu. Nawet jak usiadła na dość niskiej kanapie, to i tak do ziemi miała spory kawałek.
– Przestań tak wierzgać, idioto! – warknął Miłosz, siłując się z magiem.
– Porąbało cię? Chcę się tylko odlać! – wrzeszczał Tomasz i wymachiwał rękami jak wiatrak.
W końcu okazało się, że wojownik dysponował większą siłą fizyczną. Nieszczęśliwy mag został zmuszony usiąść na zimnym skraju wanny. Powietrze stało się gęste od cząsteczek magii. Czarnoksiężnik przygryzł wargi, czując w ustach intensywny smak krwi. Jeśli Miłosz sądzi, że Pan Ciemności da się zaprowadzić na rzeź jak zwykle prosię, to grubo się przeliczy.
– Uspokój się, kretynie. Mam plan.
– Hmm? – uniesione w zdziwieniu brwi maga domagały się odpowiedniego komentarza, lecz gonił ich czas.
– Zamknij się i słuchaj. Ćwiczyłeś ostatnio duplikację, prawda?
– Skąd o tym wiesz?
– Po pierwsze nie jestem ślepy. Po drugie, ciężko zignorować upośledzonego typa kręcącego się po mieszkaniu. A i wydawał przy okazji dziwne dźwięki. Musisz nad tym popracować.
– Nawet nie masz pojęcia jakie to trudne! – oburzył się Tomasz. – Wiesz ile jest przy tym roboty?! Trzeba stworzyć model, powłokę, osobowość… Jest tyle zmiennych, że minimalny błąd powoduje… To, co widziałeś. – zakończył kulawo.
– Dobra, będę szczery. Gówno mnie to obchodzi. Wystarczy jak stworzysz bezmyślną kukłę z długimi włosami, odzianą w czarną szatę. Jak dla mnie wierną imitację twojej osoby. Więc, jeśli nie chcesz stracić głowy – bierz się do roboty.
Mag z niemrawą miną podwinął rękawy szaty. Krążący w żyłach alkohol nie był pomocnikiem przy tak precyzyjnej magii, wymagającej nadludzkiego skupienia. Zamknął oczy, wyciągnął ręce przed siebie i skondensował energię. Płynąca z pod palców mana zaczęła przybierać rzeczywistą formę. Odrobina czarnej mazi upadła na podłogę.
– Fuj! – skrzywił się Miłosz, zakrywając usta z obrzydzenia.
Tomasz zignorował kretyna, który prawdopodobnie nigdy nie doceni wspaniałej sztuki czarnej magii. Ta domena jest nieograniczona, przepotężna, zależna jedynie od wyobraźni maga. Pod półprzymkniętymi powiekami widział tworzoną formę. Przesuwał dłońmi formując barki, ręce, uda i stopy. Najtrudniejszą część zostawił na koniec. W końcu uformował coś na kształt ludzkiej głowy.
Z trudem wypuścił powietrze, otworzył oczy i mało szlag go nie trafił. Patrzył na golema, któremu ktoś maznął na twarzy koślawy uśmiech, stworzył nos i dwa puste otwory symbolizujące oczy. Zauważył jak Miłosz wyciera resztki czarnej energii z palca wskazującego. Stwór przekręcił głowę, zwrócił się w stronę Tomasza i skinął głową. Pozbawiona iskry inteligencji, uśmiechnięta twarz przekrzywiła się lekko w prawo.
– Czy ty, kurwa, jesteś poważny? I myślisz, że coś takiego wypali?
– Jest idealny! – wojownik stanął przed golemem. – Poznajesz wujka? Widzisz? Cieszy się na mój widok!
– Nawet nie wiem nawet, jak mam to skomentować – zrezygnowany mag, odkręcił kurek z zimną wodą i obmył twarz. Delikatnie otrzeźwiał. Krytycznie spojrzał na swoje dzieło. Nie chciał stworzyć golema. Czeka go jeszcze dużo pracy w sferze imitatio. Ale przynajmniej opanował już technikę trwałego wiązania many.
– Dobra, idziemy.
Miłosz wziął golema za kark i otworzył drzwi łazienki. Wyprowadził skazańca do pokoju gościnnego, gdzie tłoczyli się pozostali. Krasnolud z mściwym uśmiechem kiwał głową. Olka na widok twarzy tomaszowej imitacji padła na ziemię i nie mogła się podnieść z braku tchu. Domem wstrząsnęła salwa śmiechu. Gorgash musiał się napić, z trudnością uniósł kieliszek, gdyż cały czas prychał przez nozdrza. A podobno orkowie nie mają poczucia humoru. Nagle zielonoskóry ujrzał na stole pękate naczynie pozostawione przez krasnoluda. Chwycił wódkę i piersiówkę, po czym prychnął jeszcze głośniej.
Wojownik zauważył, że w pomieszczeniu brakuje jednej osoby. No tak, paserka  wykorzystując chwilowe zamieszanie zdążyła się ulotnić. Szermierz złożył dłonie, z utworzonego portalu wyciągnął katowski topór. Zmusił golema do ułożenia się na taborecie. Uśmiechnięta twarz przekrzywiła się i spojrzała prosto na Miłosza. Zdawało mu się, czy czarna łza spłynęła po szarym policzku? Cholerny magus wyposażył tę istotę w osobowość? Niech to szlag.
Władca Portali nie spodziewał się, że w tym momencie dopadną go wyrzuty sumienia. Przecież to tylko bezuczuciowa kukła stworzona z maziowatego bagna – usiłował przekonać samego siebie. Zaczynał żałować, że nabazgrał golemowi uśmiechniętą twarz. Ten stwór wyglądał jakby cały czas cieszył się życiem. A on zamierza to zniszczyć. Topór ciężko spadł na kark skazanego.
– No i to się nazywa sprawiedliwość! – krzyknął krasnolud zacierając dłonie!
Miłosz z obrzydzeniem wrzucił topór w portal, usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Czasami niewybredny żart może być bronią obosieczną, tym razem ostrze dowcipu trafiło wojownika.
– Muszę się napić! Świętujmy! Gdzie też podziała się moja piersiówka? – krasnal zdawał się nie zauważać narastającej pogrzebowej atmosfery.
– Bardzo proszę, mości krasnoludzie. Twoje zdrowie – ryknął ork, podając mu pękaty bukłak.
– Dziękuję, chyba będę musiał zmienić o was zdanie, panie orku. Zdrowie!
Siwobrody wlał do gardła mnóstwo płynu, chcąc uczcić zabójczy wymiar sprawiedliwości. Nagle złapał się za serce, pękate naczynie wypadło mu z ręki i potoczyło się po podłodze. Charcząc, upadł na dywan. Pojedyncze drgawki wstrząsały jego ciałem. Były coraz lżejsze. Ostatnie spojrzenie posłał orkowi, który beznamiętnym wzrokiem obserwował całe zajście.
– Zna się ktoś na pierwszej pomocy? – spytała Olka.
– Tak, jestem przeszkolony – odparł ork, siadając na kanapie i nalewając sobie wódki.
Miłosz trzymał w dłoniach uśmiechniętą głowę golema. Wpatrywał się w puste oczodoły i pogrążał w niewesołych myślach.
– Był jeszcze taki młody – westchnął ciężko.
– Zostawisz moją manę w spokoju, zboczeńcu?
Tomasz wyszedł z łazienki, pstryknął palcami. Golem rozpadł się miliardy cząsteczek, które wróciły do maga. Czarny Pan poczuł się od razu lepiej, każda duplikacja i utrzymanie jej, kosztowało go mnóstwo wysiłku.
– A gdzie ten krasnolud? – spytał rozglądając się wokół?
– Wyszedł! – krzyknęła Olka.
– Nogami do przodu – zarechotał Gorgash. – Tak czy inaczej, nadal mam to dziwne uczucie. Coś się stanie.
– Gorgash? Pij, nie pierdol – Miłosz chwycił za butelkę i jak najszybciej chciał zatrzeć w myślach fakt, że przejmował się losem tomaszowej magii.

I tak właśnie minęła kolejna niedziela w zabójczym gronie. I pewnie zastanawiacie się, co się stało z ciałem krasnoluda. Z narratorskiego obowiązku powiem tylko, że sytuację wykorzystała Maciejka, która zabrała truchło przed krasnoludzki wymiar sprawiedliwości. Tak, dobrze myślicie. Zainkasowała sporą sumkę za schwytanie bratobójcy.

Komentarze