Zakon Bliźniaczej Róży, epizod III

W związku z nadejściem nowego roku kalendarzowego, chcę życzyć wszystkim czytelnikom i fanom naszego epickiego bloga wszystkiego co najlepsze, spełnienia marzeń i takie tam. Wiem, wiem, nawzajem, dzięki. Dziękuję tym, którzy odwiedzają nas regularnie. Mam również nadzieję, że odwiedziny tej witryny w tym roku przyniosą wam niejednokrotnie pozytywne zaskoczenie i masę radochy. Zacznijmy więc ten nowy rok na pełnej.

A zatem, co też spotka naszych bohaterów w dalszej odsłonie zabójczoskurwysyńskich wypocin ze wszech miar wspaniałego Szydercy? Przekonacie się po przeczytaniu, pieprzyć spoilery, więc zapraszam.


Rozdział III

Po drugiej stronie lustra,
Czyli
Wspomnienia potrafią zaboleć

            Czarne skrzydła z trudem mieściły się w wąskim korytarzu, co kawałek strącając słabo żarzące się pochodnie. Tunel wydawał się nie mieć końca, a pomimo wysiłków Tomasza, głos za którym podążał w dalszym ciągu wydawał się cichnąć. Wreszcie dotarł do punktu, którego spodziewał się wcześniej czy później. Rozdroże.
            Smukły tunel rozgałęział się na kolejne trzy, ginące gdzieś w głębi niezbadanego mroku. Co więcej, ze wszystkich dobiegało echo zwycięskiego, żabiego rechotu.
–  Kurwa twa mać. Następnym razem cię dorwę – wrzasnął Tomasz, odwracając się na pięcie. I zgłupiał.
Zza jego pleców wyłoniły się kolejne trzy identyczne kamienne korytarze, wszystkie idealnie proste, jakby odrysowane od tego samego szablonu.
–  Szlag by to. Gówniana sztuczka – warknął, rozkładając swój czarny płaszcz na ziemi przed środkowym przejściem. Usiadł na nim po turecku – Zobaczmy. Zdaj się na nos, tak? Wątpię. Ale są inne sposoby.
Wycelował palec wskazujący prawej ręki w ciemność jednego z tuneli. Wystrzeliła z niego delikatna, migocząca nić, ledwie widoczna gołym okiem.
–  Gdzie jesteś, pokaż się.

***

            Dźwięk ścierającej się stali wypełniał całe pomieszczenie, przy akompaniamencie buchających co chwila snopów iskier. Smukła brunetka z łatwością wyprowadzała kolejne piekielnie szybkie i celne ciosy, a także pewne bloki. Co więcej poruszała się z lekkością łani, tak jakby jej oręż został wykuty z czystego powietrza. Do tego co chwilę wybuchała szczerym śmiechem.
–  Rozczarowujesz mnie, Szermierzu – wymruczała cicho, błyskając przy tym perłowymi zębami w łagodnym uśmiechu – Podobno masz chrapkę na mój tytuł. No dalej, odbierz mi go – prowokowała dalej nieznajoma, wykonując przy tym pełen wdzięku, aczkolwiek zabójczy obrót i wymach miecza.
–  Żebyś się nie przeliczyła, bo w końcu zabiorę ci nie tylko ten tytuł – odparł Miłosz, z największym trudem odbijając spadające ostrze i siląc się na sarkazm. Nie udało mu się nawet wykrzesać zwyczajowego, szyderczego uśmiechu gdy wypowiadał tę kwestię.
Otarł policzek, po którym ściekała szkarłatna strużka, sącząca się z szerokiego rozcięcia w okolicach oka. Nim się zorientował, był zmuszony do kolejnego gwałtownego uniku. Udało mu się uskoczyć na pewną odległość od swojej przeciwniczki i ostrze go nie dosięgło. Przeturlał się za pobliską kamienną kolumnę. Dopiero po chwili poczuł, że coś jest nie tak. Spojrzał w dół.
            Przez rozprutą w pasie zbroję zaczęła wylewać się ciemna krew. Poczuł ciepło cieczy, spływającej coraz niżej i przesączającej się przez kolejne warstwy odzieży. Zachodził w głowę, co właściwie się stało. Przecież uskoczył przed napastnikiem i to ze sporym zapasem, dlaczego więc, do licha, zaraz będzie musiał zbierać własne flaki z ziemi?
            Cichy chrzęst odłamków gruzu sygnalizował, że wróg się zbliżał. Jednak jej wcale nie było spieszno.
– Posmutniałeś. Zazwyczaj jesteś bardziej rozmowny, nawet jak na twoje standardy, Łowco – powiedziała spokojnie, zupełnie tak jakby przysiadała się do stolika w kawiarni.
Nie odpowiedział. Jednak nie tylko dlatego, że zaczynał powoli tracić świadomość. Po prostu, nie chciało mu się gadać.
–  Zaraz cię rozweselę, a potem zabawimy się dalej, co ty na to? Szukałam partnera do szermierki już od dawna, a ty nawet nie najgorzej sobie radzisz w tej roli – stanęła przed nim, ukazując się w całej okazałości.
Miłosz zmierzył ją od stóp wzwyż.
            Ubrana była w niewysokie kozaczki, na wysokości kostek nieskąpo nabite srebrzącymi się ćwiekami. Smukłe nogi pokrywała drobniutka, czarna siateczka pończoch, kończących się gdzieś pod koronkowymi fałdami smolistej sukni, sięgającej mniej więcej do połowy uda dziewczyny. Od talii w górę opinał jej ciało czarny, ażurowy gorset, ściągany za pomocą błękitnych wstążek, dzięki czemu doskonale uwydatniał ISTOTNE szczegóły jej sylwetki.
Nawet w chwili śmierci trudno było Szermierzowi zapanować nad męskimi instynktami. A stała przed nim jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek miał okazję – nie wstydził się tego słowa – naprawdę podziwiać. Była to istota będąca najczystszą materializacją kobiecych wdzięków i uroków.
Spod wzburzonej fali ciemnobrązowych lub czarnych, aksamitnych włosów spoglądała na niego przeszywająca duszę para zimnych oczu. Pięknych, a zarazem wywołujących pierwotny, paniczny strach.
            Kucnęła obok niego i zmysłowym gestem przeczesała włosy, odrzucając je z twarzy.
– Tak zabawnie wyglądasz, leżąc tu i cierpiąc – powiedziała, po czym zbliżyła swoje aksamitne wargi do warg rannego chłopaka. Były cholernie zimne, ale rozpalały całe jego wnętrze. Dokładnie tak samo jak dobrze schłodzona wódka.
            Miłosz poczuł, że naprawdę boi się tej kobiety. Bał się każdego ciemniejszego miejsca na jej piegowatej twarzy i zagadkowych, błękitnych oczu nasyconych lodem.
            Dwie długie włócznie wystrzeliły zza jego pleców, chybiając zaledwie o cal. Tajemnicza kobieta uskoczyła bez trudu. Łowca z trudem podniósł się z ziemi i po raz kolejny dobył miecza. Przyjrzał się przeciwniczce i jej ostrzu, jakby nie z tego świata. Zdawało się rozmywać w powietrzu i tańczyć z cieniami. Po namyśle, wyciągnął z portalu drugi miecz.
– Widzę, że bierzesz się do roboty – stwierdziła dziewczyna, wyciągając przed siebie broń i czekając na ruch Szermierza. Długo nie musiała czekać.
            Wojownik wskoczył już do złocistego portalu, chwilę później pojawiając się za jej plecami. Broń  zawyła tnąc powietrze, nie było jej jednak dane dosięgnąć celu. Tajemnicza kobieta obróciła się szybciej niż trwa mgnienie oka, wzniecając obłoki kurzu i wytrącając oręż z uchwytu Szermierza. Jednocześnie wbiła smukłe palce dłoni w stalowy napierśnik chłopaka, po czym cisnęła nim w najbliższą ścianę. Uderzenie pozbawiło go tchu. Starał się zebrać myśli do kupy – „Z łatwością przewiduje moje ruchy tak, jakby wiedziała gdzie otworzy się portal. To może być jej słaby punkt. Choć najprawdopodobniej nie jest, po co się oszukiwać? A w dupę z tym, jakoś przetrzymam a resztę zostawię temu skapcaniałemu czarodziejowi. Na pewno już zgubił tamtego żabiomordego świra, to niech się weźmie do roboty.”
            Ponowił manewr, kolejny raz otwierając portal. Wskoczył. Chwilę potem pomieszczenie zdawało się zapłonąć złotym blaskiem powtórnie otwieranych przejść, z których kolejno wystrzeliwały włócznie, miecze, szpady, szpadle, rakiety do tenisa i niezatemperowane ołówki, ze świstem kierujące się w stronę odzianej na czarno kobiety. Jej czerwone usteczka wykrzywiły się w delikatnym grymasie rozdrażnienia.
– To ma być Pan Ostrzy? Chyba Pan Bajzlu i Chały! – wrzasnęła, robiąc unik przed naporem żelastwa i dziwnych przedmiotów. Dokładnie w tej samej chwili gdy wylądowała za grubą kolumną, tuż przed nią otworzył się kolejny portal z którego wyskoczył Łowca, wyprowadzając śmiertelne pchnięcie.  Zdziwił się, gdy usłyszał jednak jedynie zderzenie stali. Spojrzał w dół. Nieznajoma ściskała w drobnej dłoni krótki sztylet o potrójnym ostrzu, przypominającym japońskie sai, świetnie parując uderzenie Szydercy. Przysiągłby, że jeszcze chwilę temu trzymała dosyć długi miecz.    
            Miłosz zniknął w portalu i pojawił się chwilę później w drugim końcu Sali. Dziewczyna zniknęła. Sekundę potem zauważył czarny cień po swojej lewej stronie. Cień zdawał się gęstnieć, aż przybrał kształt jego przeciwniczki, a wszystko to trwało zaledwie ułamek chwili.
            Chłopak uskoczył przed szerokim ostrzem rozpędzonej halabardy, omal nie zderzając się z drewnianym stołem. Blat z solidnie wyglądającego drewna został rozpłatany wpół bez stawiania najmniejszego oporu wobec dzierżonego przez dziewczę ostrza. Szyderca odczołgał się, spoglądając na oręż, który nagle bez powodu zapłonął szkarłatem, przybierając zupełnie nowy kształt. Chwilę potem poczuł przy swoim gardle zimny dotyk sierpowato wygiętej stali.
– Na nic uniki w obliczu Ostrza Które Nigdy Nie Chybia, Zabójco. A jego imię Extelion.

***

– Mam cię! – na twarzy Pana Ciemności pojawił się uśmiech. A chwilę potem zdziwienie.

***

            Czarna macka rozerwała posadzkę dokładnie pod stopami wojowniczki i Szydercy, rozrzucając wokoło całą masę odłamków. Dziewczyna natychmiast wykonała cięcie, a potem kolejne i jeszcze jedno. Wijących się macek jednak wciąż przybywało, skutecznie oddalając ją od rannego Łowcy.
            Tymczasem z dziury na czarnych skrzydłach wyfrunął Tomasz, zawisając parę centymetrów nad ziemią, tuż obok Miłosza. Zauważył w jakim stanie znajduje się jego kolega, czego nie omieszkał ująć w kąśliwym komentarzu.
– Co, baba złoiła ci dupsko? Haha, koniec końców, to wreszcie ja się śmieję ostatni – zarechotał Pan Ciemności, zadowolony z tego, że wreszcie to on szydzi z kogoś – A więc, co my tutaj mamy?
            Spojrzał na kobietę otaczaną coraz liczniejszymi zwojami macek. Scena mocno przypominała specyficznego japońskiego pornosa.
– Coś jest w niej dziwnego. Nie mogę jej dokładnie zobaczyć – wymamrotał Czarny Pan.
 Za jego plecami Miłosz prychnął drwiąco, obryzgując rozdarty napierśnik ciemną juchą. Tomasz starał się to olać.
– Nie w tym rzecz, konserwo… - nie dokończył zdania.
Dziewczyna zniknęła, by pojawić się zaledwie kilka metrów od maga. Ostrze ogromnej kosy, którą dzierżyła w jednej chwili uporało się z wirującymi wokół mackami przywołanymi przez Czarnoksiężnika. Z pomiędzy opadających na jej twarz kruczych włosów przebijały się jarzące czerwienią, bezlitosne oczy. W jej dłoni coś zapłonęło. Nagle w kierunku Tomasza wystrzeliła nabijana grubymi ćwiekami, czarna kula kiścienia. Mag bez trudu zdołał postawić mroczną barierę. Z podobną łatwością kula przebiła osłonę, wbijając czarne kolce w ramię chłopaka, z trzaskiem łamiąc kości i z głuchym łomotem sprowadzając go z powrotem na ziemię. Ból, taki nieprzyjemny. Kolce, takie ostre, takie bardzo przebijające kończynę na wylot.
– Kurwa na co czekasz, zabieraj nas stąd, nie mamy szans z tym babskim demonem! – wrzasnął Tomasz, z wyrzutem spoglądając w stronę kompana – W tej samej chwili długie ostrze mrocznej kosy wbiło się w jego nogę, rozdzierając ciało jak papierową zabawkę.
            Mag spojrzał z przestrachem na nieznajomą, która, podobnie jak jej oręż, stawał się i znikał jednocześnie, jakby egzystując i nie istniejąc naraz. Poczuł mocne szarpnięcie za rękaw szaty. To Szyderca wciągał go do portalu.
Zabójcy Skurwysynów uciekli.

***


– Dalej tam siedzi? – zagadnęła San Tomasza, wskazując na zatrzaśnięte i oblepione filmowymi plakatami drzwi, prowadzące do pokoju Szydercy.
– Taa, i raczej nie wygląda, aby miało się to szybko zmienić. Od czasu gdy wróciliśmy z tego burdelu.
– Sprawdzałeś chociaż czy żyje? – drążyła temat dziewczyna.
– Jak się dobrze wsłuchasz, to usłyszysz jak gada do siebie albo naparza łbem w szafę – wymamrotał Pan Ciemności, podgryzając parówkę – Przejdzie mu – dorzucił.
            Rozległ się dzwonek do drzwi. A raczej dźwięk marszu pogrzebowego. Najnowszy zakup Tomasza z NiechGinie.com. Rzeczywiście, jego kompan nie mylił się co do tej witryny.
            Drzwi rozwarły się z hukiem, a do mieszkania wtoczyła się Ruda, pobrzękując siatkami wypełnionymi szkłem. Wypełnionym z kolei cieczą. Wypełnioną procentami.
– Dawno nie odwiedzaliście baru, to bar odwiedził was – krzyknęła, ni to z radością, ni to z żalem czy złością. Po prostu to oznajmiła.
            Jednym zamaszystym ruchem zrzuciła ze stołu napoczętą przez Tomasza paczkę parówek, chleb i kostkę masła. Spojrzała na długowłosego chłopaka.
– A od kiedy to ty wcinasz chleb z masłem? – spytała, najzupełniej szczerze.
– Właściwie, to wciąga suchy chleb, a na masło patrzy i je sobie wyobraża na kromkach – odparła San, zanim Pan Mroku zdołał rozewrzeć wypełnioną parówkami i suchym chlebem gębę. Spojrzał na Słońce z wyrzutem.
– Dzięki wiesz, no bardzo pomagasz. A już powoli zaczynałem czuć smak. Pierdolcie się wszyscy. I w ogóle to już mi przeszło i nie jestem głodny.
            Nikt jednak nie zwracał uwagi na monolog maga. San zdążyła już zapomnieć o całej sytuacji i wbijała wzrok w telewizor, w którym nadawano audycję na temat upośledzonych źrebaków z terenów Czernobyla, które zostały obdarzone przez Matkę Naturę foczymi płetwami zamiast nóg, a dzięki pokrywającym ich grzbiety łuskom, bobry te bardzo przypominały gęsi.
– Chcem – wymamrotała, nie mając we władzy swoich pobudzonych ślinianek.
Tomasz skrzywił się z przestrachu i odwrócił w twarz w stronę Rudej. Ta natomiast zajęła się przygotowywaniem kolorowych drinków, tak jakby spodziewała się gości. Na zmianę, to potrząsała shaker’em, to znów przytulała się do stołu, by dokładnie widzieć wlewany do kieliszków i szklanek alkohol bądź sok, za każdym razem zlizując cieknącą po szyjce ostatnią kroplę, z wdziękiem wyuczonym w barze, podczas polewania setek kolejek. Robiła to tak namiętnie, że nie dziwota, iż każdy bar chciał mieć ją u siebie za ladą.
Pan Ciemności sięgnął po tradycyjny kufel zimnego piwa dla ochłody.
            Wtedy Ruda nagle usiadła prosto, wzbudzając jeszcze większe zainteresowanie Tomasza.
– Ej, a gdzie Miłosz – spytała z wyraźnym zdziwieniem.
– Siedzi u siebie. Szwęda się od czasu do czasu jak ten smród po gaciach. Wygląda jak prawdziwe widmo. Próbowałem do niego przemówić, ale tym razem bez skutku – odparł długowłosy, wskazując na zapieczętowaną butelkę wódki i słój ogórków.
            – I tak całkiem nic nie powiedział, o co mu chodzi? – drążyło temat rude dziewczę.
            – W sumie to nic, burknął tylko pod nosem coś na temat pieczęci i przejebanej sprawy. Nic specjalnego – odparł Tomasz, sięgając po słój z ogórkami.
            W tej samej chwili coś wstrząsnęło całym mieszkaniem, w wyniku czego naczynie wraz z zawartością z głośnym hukiem tłuczonego szkła wylądowało na podłodze. Mag zaklął.
            – Ale piznoł! – pisnęła Ruda. San spojrzała na Tomasza z niepokojem.
            – Co tym razem odpierdolił – warknął chłopak i natychmiast ruszył w stronę pokoju szarego kompana.


***

            Szermierz siedział na łóżku, bezmyślnie wpatrując się w precyzyjnie wyimaginowany punkt na ścianie, w całości absorbujący jego uwagę. Próbował zachować spokój i odtworzyć więzy, które pętały zło zamieszkujące jego ciało. Że też ta baba musiała trafić w najbardziej niebezpieczny punkt.
Spojrzał na ranę na brzuchu. Wszystkie inne zagoiły się już dawno temu i nie pozostały po nich nawet blizny, a ta jedna wciąż się paprała. Odwinął opatrunek.
Z ciemnej rany coś się wydobywało. Przypominało to strużkę ciemnego dymu, lub czegoś na zasadzie czarnego światła. Przyłożył opatrunek z powrotem. Robiło mu się duszno, co oznaczało, że za chwilę zacznie haftować. Wstał zatem i udał się chwiejnym krokiem w stronę niewielkiej łazienki, którą wygospodarował ze starej garderoby. Zbliżył się do umywalki i odkręcił wodę po czym obmył twarz.
Coś go tknęło. Czuł się dziwnie, zupełnie jakby ktoś go obserwował. Z trudem przełknął żelową kulę, która pojawiła się w miejscu języka. Podniósł wzrok i spojrzał w lustro. Wiedział co zobaczy wewnątrz zwierciadła, lub raczej, że nie będzie to jego własne odbicie. A przynajmniej nie do końca.
Za szklaną taflą znajdowała się postać, odziana w czarną, skórzaną zbroję, pod którą można było jednak dostrzec odbijające światło oczka kolczugi w kolorze starej stali. Oblicze tej osoby skrywane było przez cień zarzuconego na głowę kaptura. Miłosz wbił wzrok w czarną przestrzeń, w której ukrywała się twarz lustrzanego przybysza i mocniej zacisnął dłonie, oparte o brzeg umywalki.
– Miło znów cię widzieć – wyszeptała postać.
– Ja niestety nie mogę powiedzieć tego samego – odparł Łowca, starając się zachować zdecydowany ton głosu. Postać w lustrze zaśmiała się.
– Wyraz twojej twarzy jest dla mnie bezcenny – ponownie wyszeptało widmo – długo czekałem na to, by go ujrzeć – dodało, odrzucając kaptur zamaszystym gestem.
Teraz w lustrze Miłosz widział swoje własne, zdeformowane oblicze. Blada skóra twarzy oraz dwoje agresywnych, pewnych siebie oczu, które wbijały się w chłopaka niczym sztylety. Zmierzwione, bardzo jasne włosy prawie je zasłaniały. I ten paskudny uśmiech…
– Teraz mój czas, by się zabawić – warknęło widmo. Wszystko dookoła zadrżało, a na połyskującej tafli pojawiła się siateczka drobnych pęknięć i zaczęła błyskawicznie się rozprzestrzeniać.
– To się jeszcze okaże – odparł Szyderca, wyciągając ze złocistego portalu jarzącą się złotem włócznię. Widmo pokręciło głową.
– W tym stanie nic już nie możesz zrobić – włócznia rozpadła się na tysiące drobnych jak mak, złocistych cząstek.
Nagle Miłosz usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Odwrócił się i zobaczył stojącego w progu Tomasza, a za nim jeszcze dwie osoby.

***

Tomasz wszedł do pokoju. Spojrzał na słaniającego się na nogach kompana, opartego o umywalkę. A następnie w stronę zwierciadła. Zauważył odzianą na czarno postać, która w tej samej chwili zwróciła się w jego stronę i wbiła w maga złowrogie spojrzenie żółtych oczu. Zareagował natychmiast, formując kolistą barierę wokół siebie i dziewcząt.
– Wiejcie stąd – zdążyli usłyszeć, nim lustro eksplodowało, zasypując całe pomieszczenie migoczącymi odłamkami. Czarne widmo stanęło nad leżącym na ziemi Szermierzem.
– Witaj po drugiej stronie lustra.

W dłoni postaci w czerni pojawiło się długie, ciemne ostrze. Wzdłuż klingi przebiegała jarząca się czerwienią, pulsująca linia. Chwilę potem szpic miecza wystającego z pleców Szydercy pokrył się szkarłatem jego własnej krwi.

Komentarze

  1. Thanks very interesting blog!

    My website - great home ideas - -

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz